Rozdział 7: 11 września

24 sierpnia 20XX

Ostatnio w moim życiu dzieje się coś dziwnego. Zawsze byłem zdecydowany co do swoich celów i dążyłem do ich realizacji. Lecz teraz... nawet nie wiem, co jest moim celem. Ciągle waham się pomiędzy pracą a kompletną bezsilnością. Jakby właśnie skończyło mi się paliwo potrzebne do działania.

Co najgorsze, jedyne, co mi pozwala się od tego oderwać, co mnie zaskakuje, jest moim największym wrogiem. Kimś, z kim nie mogę racjonalnie porozmawiać, czy nawet przypatrzeć mu się z bliska bez narażania życia.

Ekran telefonu zgasł ponownie. Tym razem Shizuo nie wybudził go ze stanu uśpienia.

Kucał przy ścianie jednego z wysokich, umalowanych na biało budynków, których było pełno w okolicy. Pogięty papieros bezwładnie zwisał mu z ust, a szary popiół z jego końca opadł na czarne spodnie. Shizuo jednak zdawał się tego nie zauważać. Bez jakiegokolwiek zainteresowania wpatrywał się w przeciwległą ścianę, nie wydając z siebie nawet cichego westchnienia.

Marszczył brwi. To była jedyna oznaka tego, co przeżywał w środku.

Nie mógł pojąć, co się z nim teraz dzieje. W jego umyśle zagościła dziwna złość. Różniła się od tego, co zazwyczaj przeżywał. Wcześniej mógł zlikwidować jej źródło poprzez pięść lub ewentualnie automat z napojami, dając ujście zbierającej się w nim furii. Teraz jednak nie potrafił zrozumieć powodu swojej wściekłości.

Izaya Orihara nie powinien mnie w żaden sposób obchodzić.

Ten człowiek był osobą, którą nienawidził z całego serca. Dlaczego więc teraz żałuje swojego wcześniejszego postępowania?

Dlaczego żałuje, że wtedy sprawy potoczyły się w ten sposób?

Przecież jeszcze wczoraj oddałby wiele, byle tylko Izaya na zawsze zniknął z jego życia. Tak bardzo chciał, żeby przestał istnieć...

Przeciskający się przez dachy budynków, niewielki promyk słońca padł na chodnik tuż koło stopy Shizuo, by tuż po chwili zniknąć. Popołudniowa pora zbliżała się wielkimi krokami.

Uderzył pięścią w chodnik.

- Pieprzony Izaya! - krzyknął, za każdą sylabą podnosząc głos coraz wyżej.

Dźwięk rozniósł się echem pomiędzy budynkami, aż dotarł do głównej ulicy. Chwilę potem Shizuo podniósł się z miejsca i zaczął iść przed siebie. Dopisało mu szczęście, że do tej pory nikt się na niego nie natknął.

Papieros, który palił, leżał teraz na chodniku, dogasając.

25 sierpnia 20XX

Ponownie zacząłem szukać „leku" na brak mojej motywacji. Przecież na tym świecie musi istnieć coś, co pozwoli mi się ponownie zaciekawić światem.

Eh... Sam chyba nie jestem tego do końca pewien...

Wydaje mi się, że w swoim życiu widziałem już wszystko. Może to jedna z wad stylu życia, który prowadzę? Jako informator potrzebowałem rozległej wiedzy z wielu dziedzin. To logiczne, że uczyłem się wszystkiego. Pozwalało mi to zabijać nudę, a także wpływało na jakość wykonywanej przeze mnie pracy. Po prostu było praktyczne.

Przez wielkie, kwadratowe okna na szpitalny korytarz wpadało przytłumione przez chmury światło słoneczne. Niebo od poranka zdążyło pokryć się licznymi, szarymi obłokami, sprawiając wrażenie, jakby za chwilę miało zacząć padać.

Po kremowych, równo ułożonych płytkach szedł mężczyzna. Był ubrany w biały kitel, przez co wielu mylnie uważało go za lekarza. Przechodził on korytarzem powolnym krokiem, przyglądając się tabliczkom na drzwiach.

Parę pielęgniarek oraz kilku lekarzy spojrzało na niego z ciekawością. Na oddziale widzieli go najwyżej kilka razy. Większość z nich uznawała go jednak za studenta praktykującego na ich oddziale.

W pewnym momencie monotonia została jednak przerwana.

- Panie doktorze! - krzyknęła młoda pielęgniarka za idącym korytarzem osobnikiem w kitlu, jednocześnie wyrywając go z zamyślenia.

Na dźwięk wołającego go głosu mężczyzna odwrócił się. Miał czarne, proste włosy sięgające lekko za uszy. Prostokątne okulary dodawały wrażenia, że jest to człowiek mądry i odpowiedzialny, mimo że dość młody. Na jego twarzy jaśniał lekki uśmiech, zdradzający małe zmieszanie.

W ich stronę odwróciło się parę osób. Byli to głównie ludzie zwyczajnie lekko znudzeni, którzy w obecnej chwili nie mieli zbyt dużo pracy.

- O co chodzi? - zapytał uprzejmie.

Pielęgniarka ubrana była w regulaminowy strój, a w ręce trzymała podkładkę z przyczepionymi do niej kartkami pokrytymi drukiem.

- W sali pana Izai Orihary jest nieznany mężczyzna.

Człowiek w kitlu lekko rozszerzył oczy ze zdumienia, a po chwili kazał zaprowadzić siebie do sali chorego.

Chwilowe poruszenie wśród ludzi w niezwykle krótkim tempie zdążyło wyparować.

- A nie ma teraz pory odwiedzin? - zapytał okularnik, nie zwalniając tempa chodu i patrząc prosto na pielęgniarkę.

- Pacjent leży w ciężkim stanie - odpowiedziała, szybko wyjaśniając sytuację.

Mężczyzna w kitlu tylko skinął głową.

Chwilę potem oboje weszli do sali. Na niskim, metalowym stołku, tuż przed łóżkiem chorego, siedział blondyn w stroju barmana. Oparłszy jedną rękę o metalową poręcz łóżka, wpatrywał się w Izayę. Chociaż jego kolor włosów nie był już taki, jak wcześniej, każdy znający Shizuo Haiwajimę rozpoznałby go od razu.

Brunet ponownie się lekko uśmiechnął.

- Proszę go zostawić w spokoju - powiedział spokojnie, posyłając uśmiech w stronę pielęgniarki.

Kobieta wyglądała na nieco zmieszaną.

- Z tego, co wiem, najbliższym nie zakazuje się odwiedzin. - Shizuo, słysząc słowa mężczyzny w kitlu, podniósł wzrok i spojrzał w jego stronę. - Tak się składa, że to jest jego brat.

Osobnik w kitlu zaczął uważnie się przyglądać pielęgniarce.

- Rozumiem - odpowiedziała cicho i spokojnie, lekko zwieszając głowę.

- Nie winię pani. - Brunet poprawił okulary na nosie. - To naturalne, a nawet właściwe, że pani zawiadomiła kogoś. Źle by się stało, jakby pani tego nie zrobiła. Proszę teraz wrócić do swoich obowiązków.

Pielęgniarka lekko skinęła głową, po czym szybkim krokiem oddaliła się od sali.

Mężczyzna w kitlu dopiero teraz zwrócił większą uwagę na siedzącego przy łóżku blondyna. Shizuo patrzył prosto na niego.

- Dlaczego mnie kryjesz? - zapytał. Jego ton brzmiał zaskakująco spokojnie.

- W końcu jesteś moim przyjacielem, nie?

26 sierpnia 20XX

To wszystko jest bezsensowne. Cały czas powtarzam te same czynności - w kółko i w kółko. Trochę jak nakręcana zabawka. Działa, dopóki sprężyna się nie rozkręci. Jednak zazwyczaj znajdzie się ktoś, kto bawi się tą zabawką i od nowa nakręci sprężynę. Aż w końcu powtarzane w kółko czynności staną się nudne, a zabawka odłożona na półkę.

Jeśli by się zastanowić, to postępuję trochę jak małe dziecko, które rzuca swoją zabawkę chwilę po tym, jak mu się znudzi zabawa. Może po prostu powinienem się przymusić do pracy? Może po pewnym czasie wszystko wróci do normy?

Mam nadzieję, że słowa, które przed chwilą napisałem, mają jakikolwiek sens. Chyba jeszcze potrafię logicznie myśleć...

Shinra wyglądał przez okno jednoosobowej sali szpitalnej. Malutkie krople deszczu bezgłośnie rozbijały się o chodnik znajdujący się kilka pięter niżej. Żaden z przechodni zdawał się nawet nie zauważać spadającej z nieba wody.

Podziemny lekarz westchnął. Może i widok był ciekawy, jednak to nie on krążył po jego myślach.

Obrócił się w stronę łóżka. Izaya leżał tak, jak wcześniej. Niezliczona ilość rurek i kabli łączyła go z urządzeniami podtrzymującymi pracę narządów, jak i monitorującymi jego procesy życiowe. Sam pacjent leżał przykryty cienką kołdrą po klatkę piersiową. Prawa ręka była położona na materiale. W przedramieniu tkwił welfron, przez który niespiesznie spływała krew.

Tuż obok jego łóżka, na niewielkim, metalowym stołku, siedział Shizuo. Lewą rękę miał zaciśniętą na, nieco już pogiętej, poręczy łóżka.

- Shizuo... - zaczął cicho Shinra, spoglądając uważnie na twarz Heiwajimy.

Blondyn odwrócił głowę w jego stronę. Shinra dopiero teraz zauważył, że jego włosy są już bardziej brązowe, niźli blond. Jakiej on używa farby, że zamiast powodować odrosty, barwnik po prostu zanika?

- Co? - zapytał zwięźle Shizuo.

- Zastanawia mnie, dlaczego w ogóle tu przyszedłeś... - zaczął. Jego następne słowa poprzedziła chwila ciszy. - Jeszcze nie odzyskał przytomności?

Heiwajima tylko westchnął i ponownie wpatrzył się w twarz swojego wroga. A może w ścianę tuż ponad nim?

Podziemny lekarz oparł łokieć o parapet. Przyglądał się w całkowitej ciszy scenie, która się właśnie przed nim rozgrywała. Dwóch śmiertelnych wrogów, którzy chętnie pozabijaliby się na miejscu, znajduje się tak blisko siebie. Żaden z nich nie zareaguje. A nawet więcej. Żaden nie myśli o atakowaniu drugiego.

Dlaczego nie mogłoby być tak zawsze? Ikebukuro stałoby się o wiele spokojniejsze.

Oczywiście nie miał na myśli stanu, w którym to jeden z jego przyjaciół leży umierający w szpitalu.

- Czekasz, aż się obudzi? - spytał znienacka.

- Yhm - Heiwajima odchrząknął. - Chciałbym się o coś zapytać.

- Zakładam, że to musi być dość ważne pytanie, skoro zdecydowałeś się go do tej pory nie zabić.

W normalnych warunkach Shinra usłyszałby groźbę za tę niezbyt udaną próbę żartu, jednak Heiwajima nie zareagował. Po raz kolejny zapadła cisza.

- A może powoli przestajesz go nie nienawidzić? - Shinra oparł głowę na ręce. - Cóż... To mogłoby być dość ciekawe, zważywszy na fakt, iż walczycie ze sobą praktycznie od momentu, w którym się poznaliście.

Lekarz zauważył, że Heiwajima ponownie zaczął mocno ściskać metalową poręcz łóżka.

Denerwuje go myśl, iż z Izayą mogłyby łączyć go inne stosunki, niż nienawiść? - Nieco zdziwiony, zapytał sam siebie w myślach. - W dodatku zdaje się panować nad sobą jeszcze bardziej, niż zazwyczaj...

Ręka Shizuo nadal dygotała z wysiłku. Wzrok Shinry znów wrócił do widoku za oknem. Na chodniku widać było małe kałuże.

- Mogę zadać ci jeszcze jedno pytanie? - Shinra jakby przez chwilę się zawahał. - Tam, na moście, to byłeś ty, prawda?

Treść słów Shinry mogłaby zmrozić wiele osób, jednak beztroski ton, jakiego użył, sprowadził pytanie do poziomy zwykłej, normalnej rozmowy.

- Tak. - Ręka Shizuo tak mocno zacisnęła się na rurce, aż metal wydal z siebie zgrzyt. Jego ton był cichy i chłodny. - Ja jestem temu winien.

Opuścił głowę. Na jego czole żyłka ponownie zaczęła lekko pulsować.

Shinra tylko lekko się zaśmiał.

- Wiedziałem, że w końcu któreś z was zrobi coś drugiemu.

Nie spodziewałem się jednak tego, że któremuś z was będą dokuczać wyrzuty sumienia - dodał w myślach.

Zamyślony, ponownie spojrzał na ulicę. O chodnik tuż pod szpitalem rozbijały się krople wody, tworząc donośny szum. Chodnik był już praktycznie cały pokryty kałużami.

Shinra dawno nie widział takiej nagłej, silnej i niespodziewanej zlewy.

Z ulic zniknęła spora część ludzi. Pochowali się oni w domach, zadaszonych miejscach albo pobliskich sklepach. Osoby, które od samego rana słusznie obawiały się deszczu, wyjęły teraz parasole, ozdabiając ulicę różnokolorowymi, kanciastymi plamami. Kilkoro ludzi biegło śpiesznie chodnikiem, zakrywając się przed deszczem, czym tylko mieli. Zapewne były to kolejne zamyślone osoby, które za bardzo odpłynęły w swój własny świat i nie zwróciły uwagi na wiszącą chmurę. Za karę wrócą do domu przemoknięci.

Shinra pomyślał, że gdyby wyszedł dzisiaj na miasto, zapewne byłby jednym z nich.

Jego uwagę zwrócił ruch tuż koło szpitala. Od rozpoczęcia ulewy aż do tego momentu nikt nie zbliżył się do drzwi budynku. Teraz jednak troje policjantów definitywnie kierowało się do wejścia. Shinra skoncentrował na nich swój wzrok.

Stróże prawa wyglądali dość normalnie. Niebieskie koszule, granatowe spodnie, czapka na głowie. Ot, całkowicie zwyczajni policjanci. Jeden z nich miał dostrzegalne nawet z tej odległości limo pod okiem.

Mimo że wszystko nie zwracało wielkiej uwagi w tłumie, na otwartej przestrzeni przed szpitalem byli widoczni jak na dłoni. A Shinra potrafił dodać dwa do dwóch.

- Policja tu będzie za kilka minut. - Lekarz obrócił się ponownie w stronę Shizuo.

27 Sierpnia 20XX

Tak jak postanowiłem, pracuję. Jest to piekielnie nudne i mam tego dosyć, jednak nadal to robię.

28 Sierpnia 20XX

Dzisiaj, w ramach pracy, obserwowałem pewną grupę. Nie było ich dużo i osobiście nie uważałem ich za specjalnie groźnych, ani tym bardziej interesujących. Ale postanowiłem trzymać się czegoś. Jakby nie patrzeć, praca wcześniej była moim celem w życiu.

Mimo to ten dzień... nie do końca wiem, jak to określić.

Po prostu ta grupa zadarła z Shizuo.

Obserwowałem całe zajście z pewnego oddalenia. Ewidentnie to była ich wina. Oni pierwsi z nim zaczęli. I oberwali. A potem zaczęli mu wygrażać. Wiedzieli, jak mu zaszkodzić. Bez problemu mogli go zniszczyć. Mogli sprawić, że Shizuo na dobre zniknie z Tokio i z mojego życia. Jednak...

Tak niedawno życzyłbym im sukcesu, bo z tym czymś, co mieli w rękawie, szczęścia nie potrzebowali. Pewnie nawet postarałbym się, żeby wszystko poszło dobrze. Osobiście zatroszczył się, by nic niespodziewanego nie zniszczyło ich planu. Tak chętnie wywaliłbym go z mojego życia...

Ale z jakiegoś powodu postanowiłem ich powstrzymać. Wystarczyła tylko zwykła groźba, by zaczęli się mnie bać. Potem nadal ich obserwowałem i wykonywałem jednocześnie zlecenie. Upewniłem się, że nic nie będą mogli zrobić.

Jeśli kiedykolwiek się o tym dowiesz, powinieneś uznać to za rewanż, Shizuo. Za nic więcej.

A tak niedawno oddałbym wiele, byś tylko raz na zawsze zniknął z mojego życia. Żebyś tak po prostu przestał istnieć.

Shinra nigdy nie przypuszczał, że wyciągnięcie spokojnego Heiwajimy z pokoju Orihary będzie aż tak trudne.

- Przecież ci mówię, że cię powiadomię, jak tylko będzie zdolny do rozmowy. - Podziemny lekarz po raz kolejny powtarzał te słowa. Nie miał nawet ochoty liczyć, który. - Tymczasem, jeśli chcesz z nim porozmawiać, powinieneś zniknąć.

Oboje stali w niewielkim, ciasnym pomieszczeniu, tuż przy awaryjnych schodach prowadzących prosto na zewnątrz. Wszystko wokół miało smutną barwę nieumalowanego betonu.

Shinra nigdy nie przepadał za takimi pomieszczeniami. Zawsze wyglądały na opuszczone. Nie inaczej było w tym przypadku. Zimna, metalowa poręcz zakonserwowana biała farbą i wijąca się aż do samego parteru, na której trzymał rękę, nie pomagała mu w cieplejszym odbiorze tego miejsca.

Shizuo wciąż wyglądał na niepewnego.

- A jeśli nie udałoby mi się ponownie tu dostać?

Jego pytanie wydawało się mieć dużo sensu. Przecież nie jest prawdziwym bratem Orihary. To może przecież dość łatwo wyjść na jaw...

- Spokojnie, ja się o wszystko zatroszczę - powiedział Kishitani, przerywając jego myśli.

W jego głosie brzmiała pewność, jakby dla niego niepostrzeżone wpuszczenie na oddział jednej osoby było dziecinnie proste. Shizuo tylko przez niewielką część sekundy zastanawiał się, skąd bierze się ta lekkość, z którą mówi o tym czynie.

- Pracujesz tu? - spytał.

Jego pytanie wywołało niespodziewaną reakcję u jego przyjaciela.

- Skąd! - Shinra prawie nie wybuchnął śmiechem. - Ale jak na razie nikt o tym nie wie.
______________

Tada. W końcu się wzięłam i coś napisałam.

To jest pierwszy i ostatni raz, kiedy przepraszam, że mnie tak długo nie było kropka

I tak, sprawdzałam to, ale z niewiadomej przyczyny oczy mi się kleją o tak wczesnej porze.

Wcześniej wszystko pisałam z głowy i było super, a jak tylko spisałam plan, to nie mogę się bez niego obejść. No i dlaczego?

Zastanawiam się, czy nie rzucić Wam linku do playlisty z muzyką, by jakiś klimacik do czytania był (Jakoś nie odpowiada mi dawanie muzyki w mediach). Ma to sens? Ktoś chętny? Czy jednak wiwat media i tak dalej?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top