Rozdział 3: 11 sierpnia

11 sierpnia 20XX

Wczoraj wszystko poszło zbyt prosto, dlatego postanowiłem coś sprawdzić. Być może to nie oni nie umieli mnie zaskoczyć, tylko ja przyzwyczaiłem się do wyników.

Postanowiłem wyjechać na jeden dzień z miasta. Cokolwiek by się wtedy działo, i tak pewnie dowiedziałbym się dość szybko.

Wysiadłem na stacji w małej, nieco oddalonej od Tokio miejscowości. Od razu postanowiłem wprowadzić zamiary w życie. W tym celu zaczepiłem młodą kobietę, która trzymała dziecko.

- Przepraszam – przedstawicielka płci pięknej o czekoladowych włosach odwróciła się w stronę głosu. – Czy mógłbym panią prosić o wskazanie kierunku do okienka kasy?

Izaya starał się wyglądać na kogoś uprzejmego. Z trudem powstrzymywał się od swojego klasycznego uśmiechu. Po chwili jednak zmarszczył brwi i zaczął się przyglądać istocie koło niego z większą uwagą.

- Kasa znajduje się... - zaczęła kobieta, unosząc rękę i pokazując coś za jego lewym ramieniem, jednak Orihara jej przerwał.

- Czy ja pani skądś nie kojarzę?

Kobieta dopiero teraz zauważyła uważny wzrok Izayi lustrujący ją od jakiegoś czasu. Lekko się zarumieniła.

Śpiące na jej ramieniu dziecko nieznacznie się poruszyło. Kobieta skierowała na nie wzrok, by po chwili chwycić je w obie ręce i zacząć lekko kołysać.

Tymczasem Orihara kontynuował.

- Ja ma pani na imię?

- Karan – odpowiedziała kobieta bez zastanowienia.

Orihara udał, że się zamyśla. W tym miejscu mógł swobodnie kłamać – nie naraziłoby to jego reputacji. Mógł się założyć, że żadna z osób, które dzisiaj spotka, zapomni o nim dość szybko.

- Nie chodziliśmy razem do liceum? – zapytał w końcu.

Karan zmarszczyła czoło. Również zaczęła się przyglądać twarzy swojego rozmówcy.

- Takeshi? – zapytała.

Izaya pozwolił sobie na uśmiech. Czuł, jak kobieta wchodzi w jego sidła.

Wyciągnięcie od niej informacji było dziecinną zabawą. Nic bardziej prostego.

- To do zobaczenia, Karan! – krzyknął, machając ręką na odchodne i kierując się w stronę kasy biletowej.

W ręku miał kartę z zapisanym jej numerem telefonu i adresem. Kobieta dała się niezwykle łatwo podejść.

Potem poszedłem do pierwszej lepszej knajpy, którą zobaczyłem. Chciałem spróbować wszcząć bójkę pomiędzy dwiema osobami i zobaczyć, jak skaczą sobie do gardeł. Kiedy tylko przekroczyłem próg, okazało się, że nie mam zbyt wielkiego wyboru. W knajpie, nie licząc gościa za ladą, były tylko trzy osoby, w dodatku siedzące przy jednym stoliku. Postanowiłem, że zajmę puste miejsce koło nich.

Krzesło szurnęło, zwracając uwagę siedzących przy stoliku mężczyzn. Izaya zwinnym ruchem usiadł, sprawiając, że bluza przez sekundę przypominała pelerynę supermana.

- A ty to kto? – zapytał jeden z mężczyzn.

Łysak z brodą – pomyślał Izaya. – Takich najłatwiej podejść.

- Czy to ważne, kim jestem i co tu robię? – powiedział na głos, wystawiając teatralnie jedną rękę w bok.

Zauważył, że na stoliku leżą karty. Już wiedział, dlaczego ci mężczyźni się spotkali.

- Mogę się do was dołączyć? – zapytał, nie podnosząc głowy.

Mimo że potrwało to dłużej, niż w przypadku kobiety, i oni również zrobili to, na co ich nakierowałem.

- Wygląda na to, że tylko nowy nic dzisiaj nie ugrał – zauważył jeden z mężczyzn przy stole. Z wyglądu mógł przypominać pracownika biurowego, ale Izaya zdążył się dowiedzieć, że tak naprawdę jest domokrążcą.

- Po prostu nie mam dzisiaj szczęścia do kart – powiedział Orihara z żalem, jednocześnie się uśmiechając. – Ty za to wygrywałeś dość często...

Zapałka w dłoni.

Na twarz domokrążcy wstąpił uśmiech, po czym zgarnął banknoty ze stolika do kieszeni. Nie była to wysoka kwota, jednak statystyczny człowiek żałowałby jej straty.

- Po prostu dopisuje mi szczęście.

On się aż prosi, by upuścić ogień...

- Ostatecznie, w porównaniu z innymi, wygrałeś dwa, a nawet cztery razy więcej.

To nie była obserwacja. To podsumowanie jego działań. Dość łatwo można było manipulować kartami tak, by wygrywał tylko jeden, wybrany gracz. Izaya robił wszystko, by rzucić cień podejrzeń na jego wybrańca.

Reakcje tych ludzi były mi znane. To nadal za proste.

Silne ramiona barmana starały się rozdzielić walczącą dwójkę. Trzeci z pozostałych z zszokowaną miną patrzył na swoich towarzyszy.

Oczywiście poszło o podejrzenie oszustwa.

Orihara stał przy drzwiach, obserwując całe zajście. Mimo uśmiechu na jego twarzy, nie czuł zbyt wielkiej radości. Przesunął wzrok na klamkę. To było zbyt łatwe i zbyt zwyczajne.

Lewą ręką pchnął drzwi i wyszedł na ulicę. Nikt nie zaszczycił go spojrzeniem.

Później spróbowałem jeszcze inną sztuczkę. Postanowiłem powiedzieć pewnej kobiecie, że jej mąż ją zdradza.

W kawiarence panował duży szum. Okazuje się, że w popołudnia, kiedy wszyscy kończą pracę, jest tu sporo klientów.

Orihara siedział przy stoliku koło okna. Mimo że sporo osób chciało być na jego miejscu, by móc wpatrywać się w świat po drugiej stronie szyby, jego uwaga została całkowicie pochłonięta przez osobę siedzącą naprzeciwko niego.

Patrzyłem na jej emocje – najpierw niedowierzanie...

- Nie mogę w to uwierzyć... - wyjąkała rudowłosa kobieta, patrząc na zdjęcia, które podsunął jej Izaya. – Dlaczego...?

Orihara tylko wzruszył ramionami. Nie okłamywał tej kobiety. Wszystko co powiedział i pokazał, było prawdą.

... po pewnym zastanowieniu łączenie faktów – nie ważne, czy naciąganych, czy nie...

Kobieta cicho się zaśmiała.

- Teraz już wiem, dlaczego zostawał dłużej w pracy...

Zaczęła wymieniać wiele innych oznak, po których mogła się domyślić prawdy.

Izaya śmiał się w duchu, przysłuchując się jej wywodowi. Połowa z tego, co wymieniła, brzmiała tak naciąganie, iż wątpił, by kobieta sama wierzyła w to wszystko.

...ostatecznie rozpacz.

Tymczasem ona kontynuowała. Zaczęła wyzywać siebie od głupich, które można łatwo omamić. Potem doszła do wniosku, że z nią coś musi być nie tak, gdyż on postanowił ją zostawić.

Po jej twarzy spływały łzy. Ukryła głowę w ramionach.

- Dlaczego... on to zrobił....

Orihara patrzył na kobietę z góry. Liczył, że będzie choć trochę bardziej zabawnie. Tymczasem nie czuł nic, prócz znudzenia.

Wstał od stolika. Kobieta nawet nie zwróciła uwagi, że wyszedł.

W progu Izaya zaczepił o ramię wchodzącego mężczyzny.

Ciekawiej jednak było, kiedy przyszedł jej mąż, jednak to zajście obserwowałem z pewnej odległości.

Orihara stał po drugiej stronie ulicy, wpatrując się w okno kawiarenki. Mężczyzna którego potrącił położył ręce na ramionach kobiety, z którą rozmawiał. Ona podniosła głowę, po czym gwałtownie strzepnęła jego dłonie z siebie. Powiedziała coś do niego, marszcząc czoło. Mężczyzna zrobił minę, którą Izaya bez problemu odczytał jako zdumienie i poczucie winy. Widać było, że mimo wszystko kochał tę kobietę.

Wywiązała się kłótnia. Wiele osób zaczęło spoglądać w ich stronę.

Izaya uśmiechnął się. Zaczynało być ciekawie.

Okazało się, że kobieta miała niezwykle wybuchowy charakter i skłonność do używania przemocy. Zaatakowała męża, jednak od razu znalazł się ktoś, kto ich rozdzielił i wyprosił z lokalu.

Orihara obrócił się i odszedł.

Mimo wszystko nie cieszyło mnie to już tak, jak wcześniej. Znałem wynik eksperymentu.

Nieco rozżalony wrócił na peron. Zaczął przyglądać się przechodzącym ludziom. Wszyscy byli zwykli, szarzy i nudni.

Liczył, że jak zmieni otoczenie, zapewni sobie trochę ciekawej rozrywki. Okazało się jednak, iż wszędzie jest tak samo. Emocje, przebiegi zdarzeń, domysły. Wszyscy są do siebie podobni.

Z jego ust wydarło się ciche westchnienie.

Dlaczego ludzie, których tak kochał, nagle przestali go cieszyć?

Wróciłem do Tokio. Postanowiłem, że sprawdzę jeszcze jedną osobę.

Na ulicy Ikebukuro wyjątkowo nie było tłoku. Może to z powodu pory, o której wrócił do miasta?

Rozejrzał się po ulicy. Było tu może góra trzydzieści osób. Niezbyt wiele, jak na tokijskie standardy...

Możliwe, że coś dzisiaj się wydarzyło. To mogłoby być wyjaśnieniem...

Po chwili przypomniał sobie, że słynna piosenkarka ma dzisiaj darmowy koncert na cel jakiejś charytatywnej akcji – i już wszystko było jasne.

Powinni zrobić jakąś opłatę za wejście – prędzej tak by coś zarobili.

Równy krok Izayi był niedosłyszalny na tle miasta. Mimo wszystko usłyszał dźwięk wydawany przez podeszwy w momencie stykania się z ziemią.

- Izayaaa... - głos rozlegający się w jego uszach był pełny wściekłości.

Orihara uśmiechnął się i obrócił na pięcie.

- Witaj, Shizu-chan...

Na twarzy Heijiwajimy odmalował się grymas wściekłości. Zacisnął pięści.

- Co robisz w Ikebukuro? – zapytał prosto z mostu.

- Szukam ciebie.

- Po co?

Izaya tylko wzruszył ramionami, co jeszcze bardziej rozwścieczyło Shizuo. Chwilę później w jego stronę poleciał kubeł na śmieci.

Shizu-chan był taki jak zawsze. Tylko on potrafił zrobić coś nieprzewidywalnego. Był potworem, którego reakcji nikt nie umiał przewidzieć.

- Czyżby Shizu-chan chciał się jeszcze pobawić? – zapytał z nutą ironii w głosie.

- Przymknij się, cholerna pluskwo! – krzyknął Heijiwajima, wypuszczając z rąk już dzisiaj czwarty znak. Stosunkowo łatwo było się przed nim uchylić.

Izaya ruszył ulicą wśród akompaniamentu krzyków Shizuo, pisku opon i klaksonów samochodów, które musiały się zatrzymywać z powodu ich bójki. Mimo wszystko dobrze się bawił.

Kiedy uciekałem przed znakami wypuszczonymi z jego dłoni, czułem radość. Czasami zatrzymywałem się w pewnej odległości, by spojrzeć na jego twarz. Była ona cudowna z tym grymasem wściekłości.

Izaya przeskoczył ponad maską samochodu. Dość wyraźnie było słychać dźwięki dziewczęcego głosu i przesadnie słodkiej muzyki. Koncert musiał odbywać się gdzieś w okolicy.

Przebiegłszy kilkanaście metrów chodnikiem, zobaczył tłum ludzi. Gromadzili się oni wokół fontanny w parku miejskim.

Wybacz Shizu-chan, ale na dziś mam już dosyć. Jestem już zmęczony – powiedział w myślach do swojego największego wroga.

Skręcił w tłum, by po chwili zniknąć wśród tysięcy entuzjastów młodej, sławnej dziewczyny oraz darmowych koncertów. Nawet jeśli Shizuo podążyłby za nim w tłum, nie miałby szans go odnaleźć, a przecież nawet on nie posłałby tych wszystkich ludzi do szpitala...

Powoli przeciskał się do miejsca po przeciwnej stronie zbiorowiska. Izaya zaczął się zastanawiać nad jedną rzeczą. W jego głowie pojawiło się pytanie, na które nie potrafił odpowiedzieć.

Dlaczego tylko Shizuo potrafił sprawić, że tego dnia poczułem radość?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top