Rozdział 1: Wieczór, 10 września


- Gotowe - powiedział Shinra, prostując plecy. Przed chwilą skończył opatrywać rękę Shizuo. - Znając geny i możliwości regeneracyjne twojego organizmu, powinieneś wrócić do normalnego stanu już za kilka dni. Oczywiście do tej pory możesz odczuwać lekki niedowład kończyny...

[WYSTARCZY, SHINRA. SHIZUO NIE POTRZEBUJE WYKŁADU, JAK DBAĆ O POSTRZELONĄ RĘKĘ] - wystukała Celty na swoim plamptopie. Oparła ręce o brzeg kanapy po stronie Shizuo, przyglądając się swojemu narzeczonemu.

- Mimo wszystko to dobrze, że kula nie trafiła w brzuch - skomentował lekarz. - Wiesz w ogóle, kto cię postrzelił?

- Nie, ale się domyślam, kto nasłał ich na mnie. - W głosie Shizuo brzmiało zdenerwowanie. Nikt nie musiał pytać, o kogo mu chodzi.

Heijiwajima znaczną większość złych rzeczy, które działy się w dzielnicy, przypisywał informatorowi - Izayi Oriharze. Była to osoba, którą nienawidził z całego serca. Za każdym razem, kiedy tylko się spotkali, nierzadko w powietrzu latały obiekty takie jak kosze na śmiecie czy znaki. Oboje życzyli sobie nawzajem śmierci - nieważne, czy bolesnej, czy nie. Liczyło się tylko, żeby ta druga osoba zginęła. Mimo wszystko jednak żaden z nich nie osiągnął celu.

- No to Shizuo, życzę szybkiego powrotu do zdrowia - skomentował Kishitani, uśmiechając się.

Heijiwajima odczytał to jako prośbę o wyjście.

Podniósł się z kanapy, po czym skierował kroki do drzwi. Na odchodne mruknął coś o podziękowaniu oraz o tym, że zapłatę przyniesie później.

Kiedy drzwi się zatrzasnęły, Shinra westchnął. Celty jednak dręczyło pytanie.

[NAPRAWDĘ TO BYŁ IZAYA?]

Lekarz odczytał tekst z plamptopa, po czym wzruszył ramionami.

- Być może, chociaż ja w jego stanie zostawiłbym Shizuo w spokoju na jakiś czas. Pewnie jeszcze nie doszedł do siebie po urazie głowy, a zaczynanie z nim jest nieco niebezpieczne...

[ZAUWAŻ, ŻE ORIHARA ROBI TO CAŁY CZAS]

- Nie dalej jak tydzień temu dostał w głowę, po czym nie budził się przez trzy dni. Zapewne nie jest jeszcze w tak dobrym stanie, by móc swobodnie przed nim uciekać. A swoją drogą, podasz mi gazetę z dziewiątego września?

Z ruchów Celty Kishitani wyczytał, że jest zdziwiona. Zaczęła pisać coś na plamptopie.

[NA CO CI WCZORAJSZA GAZETA?]

Shinra tylko się uśmiechnął.

*****

Shizuo wyszedł z budynku. Wieczorne niebo przybrało kolor intensywnego pomarańczu.

Szedł dość szybkim krokiem, nie patrząc wokół. Jego wskaźniki chęci podziwiania miasta czy rozmawiania z kimkolwiek spadły do zera. Nawet nie zwrócił uwagi na Simona - naganiacza z restauracji sushi, koło którego musiał przejść, by dostać się do swojego domu.

Skręcił w boczną, obecnie pustą uliczkę. Nic dziwnego - o tamtej porze życie koncentrowało się przy sklepach i tym podobnych budynkach.

Wyjął paczkę papierosów. Ruszył ręką, a wieko otworzyło się samo. Nie przestając iść, wziął jednego do ust i podpalił. Zaciągnął się dymem.

W jego kieszeni rozległ się sygnał przychodzącej wiadomości. Zdziwiony Shizuo zatrzymał się. Już nie pamiętał, kiedy ostatnio ktoś do niego pisał. Wyjął urządzenie na wierzch i uniósł klapkę.

1 nieprzeczytana wiadomość.

Już miał nacisnąć „wyświetl", kiedy nagle ktoś chwycił go od tyłu. Niesiony przez swoje ciało, pchnął tego osobnika mocno w bok. Poczuł, jak uścisk natychmiastowo puszcza.

Dwa ataki na dzień to za dużo...

Obrócił się w stronę atakującego, jednocześnie chowając telefon do kieszeni. Już miał ponownie uderzyć, gdy spostrzegł, jaki człowiek leży na ziemi. Jednak jego złość nie opadła, a dwukrotnie wzrosła, porównując stan sprzed chwili.

- To bolało, Shizu-chan... - powiedział z pretensją Izaya, uśmiechając się trochę mniej, niż zawsze.

Złość zaczęła opanowywać Heijiwajimę. Nie dalej jak tydzień temu Orihara dostał od niego w głowę tak mocno, że nie obudził się przez trzy dni. Dzisiaj nasłał na niego gościa, któremu zlecił jego zabójstwo. Teraz zaś podchodzi i obejmuje go niespodziewanie od tyłu.

Czy on prosi się o śmierć?

Izaya zdążył wstać z ziemi. Otrzepał ręką bluzę, po czym zwrócił się do Shizuo niewinnym tonem, jakby pytał o pogodę.

- Jak tam po dzisiejszej rozróbie?

Tego było już za wiele. Heijiwajima chwycił rynnę i wyrwał ją ze ściany. Ręka, niedawno zabandażowana przez Shinrę, dała o sobie znać bólem, jednak Shizuo postanowił go zignorować. Zamachnął się w stronę Izayi, jednocześnie krzycząc:

- Już ja ci pokarzę, ty cholerna pluskwo! Nasyłasz na mnie morderców, a potem pytasz, jak tam u mnie?

Izaya wprawnie uchylił się od ataku Shizuo. Ćwiczył uniki z nim od lat i bez problemu mógł rozpoznać, jak zaatakuje.

Zaczął oddalać się od miejsca starcia. Shizuo pobiegł za nim, odrzucając na bok rynnę, która tylko go spowalniała.

Wydawało mu się, że słyszy śmiech Orihary. O co mu chodzi?

Przemknęli przez kilka pustych uliczek. Padło sporo obraźliwych słów pod adresem obojga z nich. Shizuo starał się dogonić Izayę, jednak jego wysiłki szły na marne. Nie zdołał przybliżyć się do niego nawet na centymetr. Udało mu się jednak utrzymywać stałą odległość.

Orihara wbiegł na most. Pod nim rozciągała się czteropasmowa, dość ruchliwa ulica. Zatrzymał się w miejscu, gdzie odległość od ziemi była największa.

Shizuo jednak nie zwolnił. Chwycił znak stojący koło wjazdu na most i podbiegł do Orihary. Ten po raz kolejny uchylił się od ataku, który wykonał Heijiwajima.

Znów stanął prosto. Jego uśmiech był nadal szeroki, jednak Shizuo wydawało się, że stracił część swojego blasku.

Już się zmęczyłeś? - zapytał go w myślach, sam lekko dysząc.

- Powiedz, Shizuo... - zaczął mówić Izaya. - Co zrobisz, kiedy w końcu mnie zabijesz?

Nadal miał ten zaczepny, arogancki ton, który doprowadzał do szału wszystkich naokoło. A w szczególności Heijiwajimę.

Shizuo jeszcze raz zamachnął się w jego stronę znakiem. Uderzał równym łukiem na poziomie ramion, jednak Izaya płynnie skulił się i uniknął ataku.

- Zastanawiałem się również, jakbyś... - Po raz kolejny zszedł z toru pędzącego znaku, przybliżając się do Heijiwajimy. - Co zrobiłbyś, gdyby...

Po raz ostatni uchylił się od uderzenia, nurkując pod linią ataku. Niespodziewanie znalazł się tuż przy Shizuo. Przez nikłą sekundę patrzył w jego oczy. Zawahał się.

Chwilę potem, mimo niskiego wzrostu, udało mu się chwycić go za szyję i objąć swoimi ustami jego usta.

Shizuo stał bez ruchu. Zaskoczyło go zachowanie Izayi. Czuł, jak miękkie i ciepłe usta Orihary podrażniają jego receptory nerwowe. Jednak w tym pocałunku było coś dziwnego. Nie chodziło o to, że się z nim często całował - ten liczył się jako drugi - i czuł różnicę. Chodziło o sposób, w jaki to robił.

Pocałunek Izayi nie był natarczywy, jednak zawierał w sobie coś, co prosiło, by choć przez chwilę go odwzajemnić. Shizuo nie zrozumiał przesłania, jakie w sobie niesie. Stał niewzruszony.

Po kilku chwilach Izaya opuścił głowę. Na jego twarzy znów pojawił się ironiczny uśmiech.

- Shizuś, czyżbyś nie umiał się w ten sposób bawić?

W tym momencie Heijiwajima poczuł, że naprawdę chce zabić Oriharę. Co on sobie wyobrażał, zachowując się w ten sposób?

Mocniej ścisnął metalową rurkę. W tym czasie Izaya podszedł do barierki i oparł się o nią. Wypuścił powietrze.

- Głupi Shizuś... - mruknął.

Uderzył go znak. To Heijiwajima, nie myśląc o konsekwencjach, zamachnął się w stronę Orihary.

Izaya czuł, jak siła działająca na jego ciało wypycha go poza barierkę. W jednej sekundzie pęd powietrza przytulił go do siebie. Spadał z zamkniętymi oczami

Chwilę później rozległ się trudny do zidentyfikowana dźwięk. Shizuo wyjrzał za barierkę.

Izaya leżał na masce samochodu. Wokół jego ciała utworzyło się mocne wgniecenie, zaś głowa rozbiła przednią szybę. Czerwona substancja zbierała się w dołku na masce, spływała do wnętrza samochodu, skapywała na czarny asfalt.

Orihara w szybkim tempie tracił krew. Jego śmierć była już właściwie przesądzona.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top