Część 9 „Co się ze mną dzieje?!"

Nieubłaganie zbliżał się mój koniec, czułam to. Byłam coraz słabsza. Moje ciało coraz bardziej ulegało, nie protestując na dalsze działania napastnika. Mój los był już przesądzony. Skierowałam swój wzrok ostatni raz ku niebu, chcąc zapamiętać jego piękno, wtedy po raz kolejny tej nocy usłyszałam ten sam mroźny głos.

- Dobrze zrobiłaś, nie ma już sensu żaden twój upór. Jesteś moja, malutka. - zachichotał w taki sposób, że aż ciarki przeszły po moim ciele, jednak nic już nie mogłam zrobić. Moje ciało się trzęsło, ale sama już nie wiedziałam, z jakiego powodu. Ze strachu, który je opanował, czy przez mroźny wiatr. W sumie, jakie to miało teraz znaczenie, skoro zaraz zginę... W tym momencie zaczęłam myśleć o swojej rodzinie, o tym, że nigdy ich już nie zobaczę, a jedyne co oni znajdą po mnie, będzie moje martwe ciało. Rozalia pewnie będzie się o to obwiniała, że nie było jej wtedy przy mnie. Nie chcę, żeby to robiła, bo to przecież nie jej wina. Nie ona jest winna mojej głupoty.

Przerażała mnie perspektywa długiej i bolesnej śmierci... Co prawda nie chciałam już ciągnąć tego życia, marzyłam o dniu, którym ono się skończy, ale teraz w tym momencie, gdy to miało nastąpić... Nie chciałam tego. Nie w taki sposób, co prawda, nie za bardzo obchodziła mnie moja rodzina, ale Rozalia była dla mnie jak siostra. Nie mogłam jej tak po prostu zostawić. Dzięki niej czułam, że dla kogoś coś znaczy moje istnienie. Moje życie nabrało sensu, gdy znalazłam w niej przyjaciółkę. Wiem, że to dziwne, ale przed zaprzyjaźnieniem się z nią nie wierzyłam w nic. Myślałam, że każdy z nas ma po prostu do odegrania swoich ról w życiu, że nasze życia są bezwartościowe. Po prostu mamy na każdy dzień zakładać maskę z fałszywym uśmiechem i jakoś przez nie przebrnąć... Przenigdy nie być sobą, bo i tak nie zostaniemy zaakceptowani tacy, jacy jesteśmy naprawdę, więc po co się wysilać. Coś takiego jak prawdziwa przyjaźń nie istnieje. Przed jej poznaniem taka właśnie taka byłam, a mimo iż mój sposób myślenia się zmienił, wydaje mi się, że nadal nie wiem, czy do końca potrafię ją zdjąć. To takie trudne. Staram się, ale chyba za długo udawałam uśmiech. Sama już nie wiem, czy którakolwiek „ja" jest tą prawdziwą. Czuję się taka zagubiona...

Odkąd tylko pamiętam, chciałam pomagać innym i ich pocieszać w trudnych sytuacjach, ale sama sobie nie jestem w stanie pomóc. Nie umiem nawet już mówić o swoich własnych uczuciach. Zamknęłam się w sobie dawno temu. Nie potrafię chyba zburzyć bariery, którą sama stworzyłam pomiędzy mną a innymi. Czy teraz to ma jakiekolwiek znaczenie, pewnie i tak zaraz zginę...

- Boisz się? Niepotrzebnie, zresztą nikt ci i tak już nie pomoże! - wypowiedział te słowa z szyderczym uśmiechem, ale w jednym miał racje, nikt mi nie pomoże. Jestem całkiem sama. Niech to się już wreszcie skończy, skoro dobrze wiem, że i tak nie ma już dla mnie nadziei.

Mężczyzna miał mi już poderżnąć gardło. Zamknęłam oczy i przygotowałam się na niemiłosierny ból, który nie nastąpił. Otworzyłam oczy ze strachem, co zobaczę.

Jego ręka została zatrzymana, ktoś powstrzymał go trzymający go mocno za rękę. Mężczyzna wyglądał na zdziwiony i zarazem wściekłego.

Nie dawałam wiary w to, co widzę, ale przede mną stał nie kto inny jak Thranduil, moje oczy rozszerzyły się gwałtownie, z moich ust wydobył się ledwo słyszalny szept.

- Dlaczego? - wtedy też elf spojrzał na mnie troskliwie, zanim powiedział.

- Leż spokojnie, wszystko będzie dobrze.

Nie wiedziałam, z jakiego powodu go posłuchałam w tamtej chwili, może po prostu moje ciało nie było w stanie się wtedy ruszyć. Naprawdę nie wiem, co mną wtedy kierowało.

Nie rozumiałam jego zachowania, przecież sam groził, że mnie zabije, a teraz mnie ratuje. W tym samym momencie napastnik odskoczył jak oparzony. Gdy Thranduil spojrzał na niego, był wściekły to chyba za mało powiedziane. W jego lodowatych oczach można było zobaczyć gniew tak silny niczym tajfun niszczący wszystko na swej drodze. Chciał go zabić.

Nie poznawałam tego elfa. Jeszcze nigdy nie widziałam go w takim stanie, może znam go krótko, ale jednak. Nie wiem, czy u kogokolwiek widziałam taką wściekłość. Nie wiedziałam, do czego jest teraz zdolny, ale najpewniej zaraz się o tym przekonam.

Nagle Thranduil uniósł swój elficki miecz, wymawiając niezrozumiałe dla mnie słowa, wtedy na ostrzu zaczęły pojawiać się dziwne znaki. Najwyraźniej nie miał zamiaru darować mu życia. Jego przeciwnik zwiększył jeszcze bardziej dystans między nimi z nadludzką szybkością. Wydawał się również szykować do ataku. Najwyraźniej król nie chciał dać mu tej szansy, bo zanim się obejrzał, zamachnął się na niego swoim ostrzem, a ten syknął z bólu.

Zmieniłam pozycje z leżącej na siedzącą, żeby móc obserwowałam ich stracie. Każdy ruch wydawał się nienagannie dopracowany. Oboje zdawali się nie odpuszczać. Patrzyłam na to wszystko ze zdumieniem, jak i przerażeniem. Elf ranił go coraz bardziej, a jego płynne i szybkie ruchy były dla przeciwnika dużym wyzwaniem, stawał się coraz bardziej ranny. W ostatnim momencie uskoczył i skierował się w moją stronę.

- Nie pozwolę ci! - krzyknął Thranduil, a jego źrenice się powiększyły, można było odnieść wrażenie, że szaleją w nich pioruny. Wypowiedział kolejne niezrozumiałe słowa, a znaki pojawiły się na ciele mężczyzny, a on sam został przez nie obezwładniony i upadł, zanim jeszcze się zbliżył do mnie. Chciał się uwolnić, ale nie zdążył, Thranduil przeciął go swoim mieczem, a z jego ciało trysnęła krew. Przebił jeszcze raz jego serce, sprawiając, że ciało mężczyzny zamieniło się, w popił. Patrzyłam jeszcze przez chwilę w miejsce, gdzie przed chwilą leżało jego ciało. Nie byłam w stanie pojąć tego, co tu się właśnie stało.

Elf szybko schował miecz i podbiegł do mnie, ale ja nadal nie zwracałam na niego uwagi. Nie potrafiłam odwrócić wzroku od tego miejsca. Znalazł się koło mnie tak szybko, że nawet nie zdążyłam zareagować. Byłam oszołomiona tym wszystkim, a może raczej przerażona. Nie potrafiłam tego ogarnąć.

- Nic ci nie jest?! - zapytał, a wyraz jego twarzy złagodniał, teraz można było zobaczyć strach, jak i troskę, chociaż może tylko mi się wydawało. W obecnej chwili byłam w kompletnym szoku, co raz patrzyłam na niego i miejsce, gdzie mój napastnik zniknął. „Czy ten mężczyzna właśnie zmienił się właśnie w popiół?!" - w mojej głowie huczało to pytanie niczym bęben. Nie wiedziałam już co o tym wszystkim myśleć.

- T... tak. Chyba tak. - mój głos się załamywał w trakcie tej wypowiedzi. Tak właściwie co on tutaj robi, przecież kazał mi się wynosić, więc dlaczego... - to pytanie nie dawało mi spokoju.

- Czy aby na pewno? Nurisso, przede mną nie musisz udawać twardej. Po tym, co się stało, masz prawo być przestraszona całym tym zajściem. - mówił łagodnie, klękając tuż przy mnie i dotykając ręką mojego policzka, ocierając z niego nieproszoną łzę. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że trzęsę się przerażona tą całą sytuacją. Starałam się opanować, ale jakoś nie potrafiłam.

- Tak, to naprawdę nic. - nie dokończyłam, bo poczułam chwytające mnie w pasie i podkolanami ręce Thranduila. Podniósł mnie delikatnie, zmuszając, bym położyła głowę na jego klatce piersiowej. Czułam się skrępowana, a zarazem w jego ramionach było tak ciepło i bezpiecznie, mimo iż nie powinno. W końcu niedawno groził, ze mnie zabije, a teraz miałabym mu zaufać i uwierzyć w jego zmianę zachowania, w troskę widoczną na jego twarzy.

- Dlaczego mnie uratowałeś? Nie rozumiem, przecież poprzednio kazałeś mi... - elf przerwał ponownie moją wypowiedź.

- To już nieważne. Najważniejsze, że nic ci nie jest.

Gdy wróciłam mi trzeźwość myślenia, odsunęła głowę od jego klatki piersiowej i chciałam, żeby mnie postawił, ale nie było mi to dane. Mężczyzna jeszcze bardziej wzmocnił swój uścisk, żebym mu się nie wymknęła. Spojrzałam na niego coraz zdziwiona jego zmianą zachowania od ostatniego razu.

- Zabieram cię z powrotem do hotelu, musisz odpocząć. - rzekł krótko.

- Nie mogę! Muszę wracać do domu. - sprzeciwiłam się, dochodząc już trochę do siebie.

- Chcesz wrócić sama po tym, co tu się stało? - popatrzył z niedowierzaniem na mnie i dodał stanowczo. - Nie ma mowy!

Przez dłuższą chwilę prosiłam go, żeby mnie puścił, że nic mi nie będzie. Skończyło się na tym, że trzymając mnie w dalszym ciągu w jego silnych ramionach, skierowaliśmy się w stronę hotelu. Wiedziałam jedno, że nie miałam z nim szans, a Jedyne co mogłam zrobić to go posłuchać. Wykłócanie się z nim nie miało najmniejszego sensu, a szarpanie tym bardziej, gdyż był dużo silniejszy ode mnie.

Byłam taka zamyślona, że nawet nie zauważyłam, kiedy znaleźliśmy się w pokoju. Mężczyzna delikatnie położył mnie na łóżku, a zaraz potem zamknął drzwi. Przysunął krzesło koło łóżka i na nim usiadł, uważnie mnie obserwując.

Cała ta sytuacja wydawała mi się dziwna, nie potrafiłam się w niej odnaleźć, a na dodatek jego bliskość nie pomagała. Nagła zmiana w jego zachowaniu cały czas nie dawała mi spokoju.

- Na pewno nic ci nie jest? Powinnaś odpocząć. - upierał się. Po chwili poczułam jego rękę na mojej, delikatnie ją ścisnął. Jego bliskość coraz bardziej mnie krępowała. Część mnie chciała stąd jak najszybciej uciec, ale ta druga pragnęła bardzo zostać przy nim, chłonąc to ciepło, które od niego emanowało. To uczucie, gdy jest blisko mnie, jest mi nieznane, nigdy czegoś takiego nie doświadczyłam. Widziałam go w akcji i wiem, jaki jest groźny, a mimo to czuję się przy nim bezpiecznie. Gdzie w tym wszystkim sens? Sama już siebie całkiem nie rozumiem. Cały czas mam wrażenie, jakbym mogła mu się zwierzyć ze wszystkiego, a on by mnie wysłuchał i potrafił zrozumieć.

Coś jest ze mną nie tak, kiedy na mnie patrzy w taki sposób, jak teraz tymi swoimi niebieskimi oczami, uśmiechając się do mnie. Jego dłoń jest taka delikatna. Czuję się, jakbym była związana łańcuchami i nie potrafiłam w żaden sposób od niego uciec. Jakaś cząstka mnie się również jego bała, tej bezwzględności, braku litości, tego zimnego spojrzenia, gdy kazał mi się więcej do niego nie zbliżać w tym pomieszczeniu i jak potraktował tego mężczyznę... Wiem, że zrobił to, żeby mnie uratować, ale, mimo że to wiem to i tak się boję. Jestem zagubiona.

- Naprawdę nic mi nie jest. - powtórzyłam. - Nie ma potrzeby się przejmować.

Ponownie na niego spojrzałam i to był błąd. Jego spojrzenie sprawiły, że zamilkłam tak jakby... Sama już nie wiem co. Po prostu zatonęłam w jego błękitnych oczach. Gdy tak na mnie patrzył, nie potrafiłam nic powiedzieć.

- Nurisso wiem, że nie czujesz się dobrze po tym, co się stało. Nie musisz przede mną udawać silnej. Powinnaś trochę się przespać, sen dobrze ci zrobi. Nie martw się, będę tu cały czas, więc nic ci nie grozi. - uśmiechnął się, nie przestając trzymać mojej ręki. Wahałam się, bo wiedziałam, że to ryzykowne.

Jedną ręką cały czas trzymał moją, a drugą gładził moje włosy. To mnie bardzo odprężało, a zmęczenie dzisiejszymi wydarzeniami dawało coraz silniej o sobie znać.

- Zaśnij, nie ma się czego obawiać. - mówił spokojnie. Zastanawiałam się przez moment, jak to możliwe, że zna moje obawy. Czy on potrafi czytać w myślach? Nie, to przecież absurd.

- Śpij. - wyszeptał, a ja w tym momencie odpłynęła do krainy snów.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top