Część 2 „W co ja się wpakowałam?!"
Przez długi czas się na niego patrzyłam, mimo iż dla mnie to było kilka chwil, ale chyba zawsze tak jest, gdy tracisz poczucie rzeczywistości. Czułam, jakbym się rumieniła, a to by było dziwne w obecnej sytuacji. Gdy tak mu się przypatrywałam, podziwiając jaki, jest przystojny, mimo iż był najwyraźniej nieprzytomny. Moje oczy gwałtownie się rozszerzyły. Spostrzegłam, że mężczyzna był ranny, krwawił. Zaczęłam panikować. Miałam już telefon w ręku i chciałam zadzwonić na pogotowie, ale spostrzegłam jeszcze jedna istotną rzecz. Nie wierzyłam, że wcześniej tego nie zauważałam. „Jego uszy..." - wyszeptałam bardzo cichutko, jakbym bała się, że ktoś usłyszy. Mimo iż byłam całkiem sama. Przypatrywałam się uszom mężczyzny, które były szpiczaste. Całkiem jak u elfów. Jeśli wtedy nie była wystarczająco spanikowana, to teraz chyba zaraz zemdleje z przerażenia! To był elf! Zawsze ostrzegano nas przed nimi. Patrzyłam z przerażeniem, powoli stawiając kroki do tyłu. Poczułam jednak, jakby w jakiś niewyjaśniony sposób nogi wrosły mi w ziemie. Nie mogłam się ruszyć. Stałam tam dalej, zastanawiając się co mam robić? Uciekać, czy zostać u mu pomóc? To było jednak jasne, że powinnam wybrać pierwszą opcję. Mój rozum podpowiadał mi, że wiem co robić. Powinnam uciec i z domu zadzwonić na policje i ich powiadomić o tym incydencie. W mojej głowie pojawiła się jednak pewna myśl, której nie potrafiłam zignorować. „Co się stanie, gdy go znajdą?" - to pytanie huczało mi w głowie i wypełniło mnie całą. W końcu nie miałam pojęcia o tym, co oni robią ze znalezionymi elfami. Nie raz widziałam w wiadomościach, jak informowali o znalezieniu innych istot z tej rasy, czy nawet pochodzących ze Śródziemia — magicznego świata. Znanym pod inną nazwą jako Arkadia. Wtedy zawsze podawali numer i prosili, by ich powiadamiać. Ponoć były istoty z tamtego świat były bardzo niebezpieczne.
Stałam tak jeszcze dłuższy czas, a walka wewnątrz mnie rozgrywała się pomiędzy moim rozsądkiem a sumieniem. Nie mogłam go przecież tak zostawić. Tak nie wolno postępować. Przez ten czas dopiero teraz zauważyłam, że ciągle trzymam w ręku komórkę z wybranym numerem alarmujący 112, gdzie mogłam spokojnie powiadomić o tym, kogo trzeba. Czemu wiec się wahałam? Czy ja się martwiłam o tę osobę? „Przecież to idiotyzm, nawet go nie znam!" - skarciłam się sama w myślach. Dobrze wiedziałam, że już podjęłam decyzje. Wciągnęłam powietrze i wypuściłam je gwałtownie, przeklinając sama siebie i swoją głupotę. Wiedziałam, że pewnie tego pożałuje. Miałam za dobre serce, Rozalia mi wiele razy to powtarzała. Zdenerwowana podeszłam do mężczyzny, sprawdzając jego puls. Miał zbroje na sobie, więc nie mogłam stwierdzić, jak wielka jest rana ani po czym. Musiałam zachować ostrożność. Zastanawiałam się gdzie go zabrać. Do domu nie mogłam, bo to było zbyt ryzykowne, ale przecież dalej od miasta mieści się pewien hotel. Nie zastanawiałam się już dłużej i wybrałam numer.
- Dobry wieczór, w czym mogę pomóc? - usłyszałam w słuchawce znany dobrze głos mojego dawnego kolegi.
- Chciałam wynająć pokój Alexy. - zaśmiałam się cichutko.
- Niemożliwe! - krzyk niedowierzania doszedł do moich uszu.
- A jednak i nie krzycz mi do słuchawki, bo ogłuchnę! - upomniałam go.
- Przepraszam. Nie sądziłem, że... Zresztą nieważne. Co tam u ciebie? Opowiadaj. - w jego głosie było słychać radość, a ja ponownie się zaśmiałam.
- Jakoś leci aż czasami za szybko. - stwierdziłam, ale uświadomiłam sobie, że nie mam czasu na pogawędki, a znając jego to była rozmowa na co najmniej godzinę. - To masz jakiś wolny pokój?
- Pewnie! Przyjeżdżaj. - odpowiedział krótko.
- Oki to będę za jakąś godzinkę. - uśmiechnęłam się sama do siebie, nie wierząc w swój fart.
- Spoko tylko będę musiał gdzieś wyjść za pół godziny, ale klucze zostawię ci na stoliku w recepcji. Po prostu się obsłuż sama. - zaśmiał się.
- Dobra, do zobaczenia. - rozłączyłam się i schowałam telefon do kieszeni. Musiałam się pospieszyć. Wzięłam mężczyznę za rękę i przerzuciłam na ramię i zaczęłam powoli z nim iść. Po kilku krokach stwierdziłam, że nie dam rady. Zadzwoniłam po taksówkę. Oczywiście wiedziałam, że ten koleś nie może tak wsiąść. Na szczęście miałam dużą kurtkę, którą miałam wyrzucić. Moja babcia mnie o to prosiła. Zakryłam go, gdy przyjechała taksówka, wsiadłam z nim i podałam adres. Kierowca się dziwnie na niego patrzył, więc szybko powiedziałam:
- Mój kolega się nieźle schlał, pan wybaczy. - na moje słowa kierowca tylko się uśmiechnął, kręcąc nosem. Na pewno myślał, co ta dzisiejsza młodzież wyprawia. Starsze osoby tak mają. W końcu dojechaliśmy, a ja zapłaciłam. Wysiedliśmy i udaliśmy się w stronę hotelu. Wzięłam klucze z recepcji i weszłam z nim na pierwsze piętro. Dotarliśmy do pokoju niezauważeni. Wniosłam go ostatkiem sił do pokoju i położyłam na łóżku.
- Ciężki jesteś. - stwierdziłam.
Uświadomiłam sobie, że przez to wszystko całkiem zapomniałam zajrzeć do jakiejś apteki po drodze. W końcu trzeba czymś przemyć tę ranę, a nie miałam nic takiego przy sobie. Sięgnęłam szybko swoją torbę, sprawdzając ile mam w portfelu i wyleciałam pędem z pokoju, zamykając za sobie drzwi na klucz. W pobliżu na szczęście była jedna apteka, która była otwarta cały czas. Na szczęście akurat mieli wszystko, czego potrzebowałam. Zapłaciłam za wszystko i pobiegłam szybko z powrotem do pokoju hotelowego. Mężczyzna nadal spał, co sprawiło, że odetchnęłam z ulgą. Szczerze powiedziawszy, bałam się go. Szybko pokręciłam głową, próbują odpędzić mój strach i dziwny zachwyt tym elfem. Wyjęłam z torby bandaż, wodę utlenioną, nożyczki, coś do zaszywania ran na wszelki wypadek. Uczyli tego mnie kiedyś na pierwsze pomocy, ale bardziej zaawansowanej. Teraz najtrudniejsze. Musiałam zdjąć tę zbroję, a nie wiedziałam jak to zrobić. Cholera! Mam nadzieje, że jakoś się uda. W końcu po męczeniu się z tym pancerzem udało mi się to. Odłożyłam ją cichutko by nie nahałasować zbytnio. Potem jeszcze ściągnęłam jego dziwne posrebrzane szaty. Zobaczyłam ranę w pełnej okazałości. Tego się obawiałam najbardziej. Westchnęłam ciężko kolejny raz tego wieczoru. Wzięłam jakąś miskę z łazienki i nalałam do niej wody, po drodze zabierając czystą ścierkę. Usiadłam na brzegu łóżka i zaczęłam przemywać ranę. Starałam się być ostrożna i delikatna. Była dosyć głęboka. Nie miałam pojęcia czym jakim narzędziem była zadana. Obawiałam się również, że gdy poleję troszkę wody utlenionej ranę, to się obudzi, ale trudno. Zrobiłam to w miarę szybko. Trochę się kręcił na boki i robił krzywą minę pełną bólu, ale tylko tyle.
„Najwyraźniej miał mocny sen" - pomyślałam, zerkając na niego.
Rana była otwarta, wiec musiałam ją zaszyć, co mi się nie uśmiechało. Zrobiłam to powoli i najdelikatniej jak umiałam. W momencie, gdy skończyłam, powieki mężczyzny się uniosły, a spojrzenie skierowały się w moją stronę. Przyglądał mi się zdezorientowany. Zatopiłam się w jego oczach. Były niebieskie niczym nieskończone morze i zimne niczym najmroźniejszy lód. Jego dłoń złapała mnie gwałtownie za moją. Jakby chciał się bronić. Próbowałam go uspokoić, mówiąc:
- Spokojnie tylko cię opatrzyłam. - Skierował wzrok na ranę i mnie puścił, ponownie tracąc przytomność. Gwałtownie wstałam przestraszona. Postanowiłam się do niego zbytnio nie zbliżać. Byłam zbyt nieostrożna. Założyłam mu tylko jeszcze ubranie i poszłam usiąść na fotelu. Trochę dalej od niego i poza zasięgiem jego reki.
Dochodziłam pierwsza w nocy. Szybko sięgnęłam po komórkę i zadzwoniłam do swoich dziadków i mamy. Poinformowałam ich, że będę nocować dzisiaj u Rozalii. Nie byli tym zachwyceni, ale się zgodzili. Wykonałam jeszcze jeden telefon do przyjaciółki, żeby w razie konieczności mnie kryła. Poprosiłam też, aby o nic nie pytała. Zgodziła się. Życząc ci miłej nocy, ale dała mi do zrozumienia, że będę musiała jej wszystko wyjaśnić, jak się spotkamy. Wyszłam jeszcze na parę minut z pokoju, ponownie zamykając sobą drzwi i przeszłam na drugą stronę ulicy, gdzie znajdował się market całodobowy. Kupiłam sobie coś do jedzenia i picia. Wróciłam szybko z powrotem, sprawdzając, czy zamknęłam dobrze drzwi. Nie chciałam, by ktokolwiek tu wszedł. Zrobiłam sobie dwie kanapki z szynką i do tego ciepłą herbatę. Wzięłam jeszcze szybki prysznic i usiadłam na fotelu. Jeszcze trochę obserwowałam mężczyznę, rozpamiętując, co się parę minut temu wydarzyło. Nadal byłam pełna obaw, czy mnie nie skrzywdzi lub nawet nie zabije, gdy tylko się ponownie obudzi. Przy elfach każdy człowiek powinien być ostrożny tak jak przy każdej istocie ze Śródziemia, a najlepiej było się do nich nie zbliżać. Czy ofiarowanie pomocy jemu było naprawdę rozsądne? Uświadomiłam sobie wtedy jeszcze jedną rzecz, że miał on przecież broń przy sobie sztylety, miecze i łuk z kołczanem ze strzałami. Były one zawieszone na jego zbroi, którą zdjęłam jakiś czas temu. Starałam się nie dać zmęczeniu, ale już nie dawałam rady. Byłam zbyt wyczerpana dzisiejszym dniem. Zasnęłam.
Rozleniwiona wtulałam się w coraz bardziej w fotel, na którym spałam. Było mi tak cieplutko. Jednak cały czas czułam się obserwowana. W końcu niechętnie otworzyłam swoje zaspane powieki. Gdy w końcu oprzytomniałam i wróciłam do rzeczywistości. Mój wzrok niemal natychmiast powędrował na łóżko. Mężczyzny już w nim nie było. Stał tuż przy oknie. Wyglądał, jakby intensywnie o czymś myślał. Zastanawiałam się przez chwilę jak to możliwe, że z taką raną był w stanie utrzymać się na nogach. Nie dało się też ukryć, jak wiele miał w sobie gracji. Był niczym piękny obraz, w który ludzie wpatrują się zachwytem. Z pewnością nikt nie przeszedłby obok niego obojętnie. To dziwne, ale dopiero teraz zauważyłam, że jestem przykryta kocem. Tylko że z tego, co pamiętam, wczoraj zasypiając, byłam pewna, że go nie miałam.
- Nie powinnaś zasypiać na fotelu w tak zimną noc, nie przykrywając się żadnym kocem. - upomniał mnie, nawet nie obdarzając mnie spojrzeniem swych niezwykłych oczu. Zatkało mnie. Nie wiedziałam, czego mogę się po nim spodziewać. Liczyłam, że rano sprawdzę, czy wszystko z nim w porządku i zdążę się ewakuować. Milczałam, a on kontynuował.
- Nikt ci nie mówił, że niegrzecznie się nie przedstawić? - tym razem spojrzał w moją stronę, a ja próbowałam wydobyć z siebie głos.
- Przepraszam. - wypaliłam bez namysłu. - „Chwila, przecież on też się nie przedstawił!"- pomyślałam rozgorączkowana, kontynuując swoją wypowiedź. - Mam na imię Nurissa.
- A więc może mi powiesz, czemu mnie uratowałaś? Czego chcesz w zamian? - zapytał poważnie, uważnie obserwując każdy mój gest.
- Niczego. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Tak naprawdę sama się sobie dziwię i zadaje to jedno pytanie, dlaczego do cholery nie mogła postąpić inaczej. - Byłeś ranny. Nie mogła cię tam tak po prostu zostawić.
- To było nierozsądne. Nie znasz mnie. Mogłem cię równie dobrze zabić. - stwierdził, przenikliwie mi się przyglądając, jakby chciał przejrzeć mnie na wylot.
- Wiem. - odparłam krótko.
- Czego chcesz za uratowanie mojego życia? - ponowił pytanie. - Pieniędzy? - wyczekiwał odpowiedzi.
- Niczego. - powtórzyłam. - Nie uratowałam cię z myślą, jaką mogę mieć z tego korzyść. To był impuls. Każde życie trzeba ratować, jeśli się da. - kończąc wypowiedź, oparłam się bardziej o fotel. Byłam chyba bardziej zmęczona, niż mi się wydawało.
- Dziwna z ciebie dziewczyna. - podniósł znacząco brwi. Wydawał się nawet lekko zaciekawiony, a może tylko mi się wydawało.
- Cóż, skoro się już dobrze czujesz to na mnie już pora. Żegnaj. - odetchnęłam z ulgą. Wreszcie mogłam opuścić ten pokój bez zbędny problemów. Moja ręka spoczęła na klamce. Miałam już ją pociągnąć.
- Czekaj. - usłyszałam stanowczy głos. Odwróciłam się niemal natychmiast w jego stronę, patrząc na niego pytająco.
- Zostaniesz? - zapytał dużo łagodniejszy tonem niż dotychczas.
- Dobrze. - odpowiedziałam z niewielkim dystansem. Chciałam zachować pomiędzy nami. Wiedziałam, że nie powinnam, ale jakoś nie potrafiłam mu odmówić.
Mężczyzna wskazał ręką fotel, na którym przed sekundą siedziałam. Jednak przysunął go bliże łóżka, a on sam usiadł naprzeciwko niego, a zarazem niedługo pewnie i mnie.
- Usiądź. - polecił, czekając na moją reakcję. Chyba nie miałam wyboru, więc wykonałam polecenie. Wpatrywaliśmy się w siebie przez naprawdę długą chwilę. Nie wiedziałam za bardzo, o co mu chodzi.
- Wiesz już, kim jestem, ale ja nadal nie wiem, kim ty jesteś. Mógłbyś się, chociaż przedstawić. - zaczęłam się dopytywać trochę niepewnie. On za to tylko na mnie patrzył uważnie. Czułam się tak, jakby chciał wniknąć w mój umysł i poznać wszystkie moje myśli. Trochę się zawstydziłam i spuściłam głowę, ale potem zrobić coś, czego nie mogłam przewidzieć. Szybkim ruchem podniósł mój podbródek. Tak, aby spojrzała w jego niebieskiego oczy. Nie chciałam tego, ale nie mogła się od nich oderwać. Byłam jak zahipnotyzowana przez ich głębie. Bałam się tego, co zrobi dalej. Zrobiło mi się dziwnie gorąco, policzki jakby się rumieniły.
- Jestem Thranduil. Władca Leśnych Elfów. - odpowiedział w końcu lekko rozbawiony moim zdziwienie.
Nie wierzyłaś w to. Osoba, którą uratowałaś, jest król Thranduil. Słyszałam o nim wiele razy. Był niewzruszony i nielitościwy dla swoich wrogów. Nie pokonany wojownik. Nagle zrozumiałam, w jak poważną sytuację się wpakowałam. Obawiałam się, że teraz wszystko się skomplikuje. Dosłownie całe moje życie. W tej chwili nie wiedziałam, czy wyjdę z tego cało. Ogarnął mnie strach i sparaliżował całe moje ciało. Przez ten cały czas mężczyzna nie spuszczał ze mnie wzroku i ani na chwilę nie przestał się uśmiechać w ten dziwnie czarujący sposób. Zastanawiałam się, dlaczego tak się zachowuje wobec mnie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top