Rozdział I
Mam nadzieję, że nigdy nie dorosnę! Dorośli muszą robić okropne rzeczy –
palić papierosy, chodzić do pracy i całować się!
~Piotruś, lat 6
Emilia Jolanta Bajtel nienawidziła dzieci.
W swojej nienawiści była bardzo konsekwentna i o stosunku do wiecznie śliniących się, wrzeszczących i paskudzących potworków opowiadała wszystkim, ledwo za nią samą zatrzasnęła się z hukiem brama dzieciństwa. Gdy wyfrunęła ze swojego gniazda, którym był dom na podkrakowskiej wsi, zaczęła nawet przedstawiać się swoim drugim imieniem, ponieważ pierwsze wydawało jej się zbyt dziecinne. Za każdym razem, kiedy ktoś zwracał się do niej „Emilia" lub – co gorsza – „Emilko", przed oczami stawała jej dziewczynka z blond kucykami z serii książek dla dzieci. Na historiach „Emilka idzie do szkoły", „Emilka pracuje w ogrodzie", „Urodziny Emilki" nauczyła się składać literki, ale dziś nie miała do nich żadnego sentymentu. Miała wrażenie, że Emilki nigdy nie dorastają i umierają w kucykach.
Było coś zabawnego i rozczulającego w trzynastolatce mówiącej „Nie cierpię dzieci!", ale trzydziestolatka z tą samą pieśnią na ustach była co najmniej niepokojąca. Większość jej koleżanek po przekroczeniu tego magicznego progu, kiedy to kobieta musi nagle wybierać w sklepie kremy z półki 30+ zamiast 20+, wpadała w histerię. Nawet jeśli któraś wcześniej podzielała poglądy Jolanty, to z czasem zaczęła spoglądać tęsknie w stronę wózków i ciążowych brzuszków, aż wreszcie myśl o posiadaniu potomstwa opętywała ją całkowicie. Jola miała poważne podejrzenia, że to sprawka jakiegoś tajemniczego składnika w kremach 30+, na który ona najwidoczniej była odporna.
Aż wreszcie pozostała sama w tej swojej upartej nienawiści do dzieci. Mówiła o niej coraz rzadziej, bo ludzie spoglądali na nią z niepokojem („Co jest z nią nie halo?") lub współczuciem („Biedna! Pewnie tylko tak mówi, a od lat się stara i nic!"), a to tylko działało jej na nerwy.
Na szczęście jako poważna pracownica wielkiej korporacji swoje dość chłodne podejście do zakładania rodziny mogła usprawiedliwić brakiem czasu i chęcią zrobienia kariery. W pracy takie poglądy oznaczały jedynie tyle, że Jolanta nie planuje w najbliższym czasie iść na urlop macierzyński, a potem systematycznie brać wolne, by zajmować się potomstwem, którego temperatura niepokojąco osiągnęła poziom 37,2 stopni. W oczach szefowej było to ogromną zaletą i pozwalało na zasypywanie Joli dodatkową robotą, nęcąc ją równocześnie wizją awansu.
I oto niespodziewanie nadszedł ten jeden, jedyny dzień, gdy szefowa wolałaby usłyszeć, że jej podopieczna wprost kocha dzieci. Wszyscy wiedzieli, że w wyścigu po awans wszystkie chwyty są dozwolone, a najlepiej wiedziała o tym właśnie szefowa, której już kilkakrotnie zdarzyło się grzecznie prosić pracowników o załatwianie jej prywatnych spraw. Pan Marek odebrał jej auto od mechanika, Tomek odwiózł jej siostrę z lotniska, a Mirek naprawił komputer. Jola, która była jedyną kobietą braną pod uwagę w tym wyścigu szczurów, wiedziała, że ten dzień kiedyś nadejdzie. Dlatego nawet nie wzdrygnęła się, gdy czterdzieści minut po tym, gdy oficjalnie mogła już opuścić biuro, usłyszała piskliwy głos szefowej:
― Pani Joluuu!
Wyłączyła komputer, zabrała torebkę i weszła do gabinetu przełożonej. Lubiła ją nawet, choć nie wpisywała się w stereotyp modnie ubranej, bezdzietnej i eleganckiej kobiety z korpo. Szefowa, pieszczotliwie nazywana przez pracowników „Grażką", była okrągła i dość niska, a do tego miała nieuleczalną słabość do sukienek w kwieciste wzory. A co najdziwniejsze – dorobiła się dwójki dzieci, kiedy tuż po czterdziestce udało jej się przebić głową przysłowiowy szklany sufit i objąć jedno z najwyższych stanowisk w korporacji.
― Musi mnie pani uratować, pani Jolu – jęknęła Grażka, a Jolanta napięła się w gotowości, oczekując zadania, które na pewno będzie wykraczać poza jej obowiązki zawodowe. – Niech sobie pani wyobrazi, że dziś jest ten firmowy wieczorek i...
― Wiem. Przecież wszyscy pracownicy działu zostali zaproszeni – przypomniała Jolanta, na wypadek gdyby szefowej wpadł do głowy niedorzeczny pomysł odebrania jej tej rzadkiej przyjemności.
― No właśnie! I oczywiście muszę tam być, ale jeszcze jakby tego było mało, mój małżonek przypomniał mi, że dzisiaj mamy którąś tam rocznicę, no wyobraża sobie pani? Że też ze wszystkich mężów na świecie akurat on jeden musi pamiętać o takich rzeczach! Planowałam pokręcić się na tym firmowym wieczorku i uciec szybko do domu, a tymczasem muszę go jeszcze zabrać do kina czy na jakąś śmieszną kolacyjkę, bo zupełnie zapomniałam, że to dzisiaj, wyobraża sobie pani? No i co ja teraz zrobię...?
Usta Grażki nie zamykały się od dobrych dwóch minut, a polecenie nadal nie padło. Wyglądało na to, że chodziło o zadanie cięższego kalibru niż te, które otrzymali chłopcy. Choć szefowa nigdy nie miała problemów z mieszaniem spraw zawodowych z prywatnymi, tym razem kluczyła tak długo, jakby czekała na to, aż Jola sama zaproponuje jej rozwiązanie problemu.
― Obdzwoniłam już wszystkie nianie, z którymi miałam do czynienia, a nawet nianie moich znajomych i niech sobie pani wyobrazi, że każda jest już zajęta! Myślałby kto, że w tych Katowicach jest TYLE do roboty w piątek wieczorem!
Jolanta pokiwała półprzytomnie głową. Co prawda, w Katowicom może daleko do stolicy i to miasto nie oferowało zbyt wiele atrakcji na piątkowy wieczór, ale jej wystarczyła zaledwie ta jedna – firmowa impreza. Wiedziała, że zjawi się tam także Marek, jej najgroźniejszy rywal i największy przystojniak w całym dziale w jednej osobie... Jeśli jednak szefowa ma zamiar poprosić ją o to, na co się właśnie zanosi, to wygląda na to, że Mareczek zostanie dzisiejszego wieczoru zagarnięty w szpony Złośliwej Ramonki (także rywalki Jolanty; bynajmniej nie w kwestii awansu).
― Sama więc rozumiesz... Jak sobie słusznie wyobrażasz... Nie zostawię dzieci z byle kim, a ty wydajesz mi się być rozsądna... To tylko parę godzin. Na pewno to sobie zapamiętam, jeśli się tylko zgodzisz – dodała na koniec szefowa, mrugając porozumiewawczo.
To nagłe przejście z oficjalnego tonu do bardziej koleżeńskiego i sugerowanie, że ewentualna pomoc będzie brana (przynajmniej teoretycznie) pod uwagę jako oręż Joli w walce o nowe stanowisko były wystarczającymi sygnałami.
Oczywiście mogła odmówić. Pracowała z Grażką nad sobą już dobre parę lat i wiedziała, że odmowa nie równałaby się z utratą pracy czy nawet szans na awans – ale w razie czego wolałaby sobie nie zarzucać, że mogła zrobić coś jeszcze, by dostać tę wymarzoną szansę. Żaden z chłopaków jak dotąd nie odmówił, a Jolanta doskonale zdawała sobie sprawę, że swoim odpowiedzialnym zadaniem na pewno zaplusuje u szefowej. O ile naturalnie jej dzieci to przeżyją, a sama Jola nie dostanie apopleksji, zanim ich matka powróci do domu.
Mając przed oczami Ramonkę flirtującą w kącie z Markiem, ich wkrótce-być-może-przełożonym, Jolanta odpowiedziała wreszcie łamiącym się głosem:
― Oczywiście, rozumiem sytuację. Z przyjemnością posiedzę dzisiaj z pani dziećmi.
Jakby los nie był tego dnia wystarczająco podły, Jola po wyjściu z gabinetu szefowej natknęła się prosto na Złośliwą Ramonkę, która uosabiała iloczyn typowej bizneswoman i wziętej modelki. Gdyby Ramona pewnego dnia zaginęła i poproszono by o jej rysopis, koledzy z pracy określiliby ją krótko: „Niezła szprycha". Tymczasem Jolanta na pewno wzbogaciłaby ten opis o obrzydliwie kościste kolana, idealnie płaską klatkę piersiową i wyłupiaste oczy. Prawda leżała jak zawsze pośrodku. Ramona była wysoką, szczupłą kobietą, z burzą niemalże białych, falowanych włosów. Patrząc na jej drobną buzię miało się wrażenie, że zarówno oczy jak i nos oraz usta są odrobinę za duże, jakby je ktoś przeszczepił z większej głowy.
― Widzę, że nie tylko ja cierpię na pracoholizm – zachichotała, wyszczerzając wielkie zęby.
― Szefowa miała dla mnie specjalne zadanie – odparła z dumą Jolanta. Modliła się, by Ramona zapytała, o co dokładnie chodzi, bo miała już przygotowaną odpowiedź: „To tajemnica służbowa".
― Och, domyślam się! – rzuciła zgryźliwie Ramona, której nie groził awans z racji krótszego stażu pracy. – Czasem to wam naprawdę nie zazdroszczę – dodała cicho, gdy Jola wyprzedziła już ją o kilka kroków. – Wszyscy biegają wokół Grażki jak kanapowe pieski, a przecież każdy wie, że to Marek dostanie awans.
Jola przystanęła na moment, nie odwracając się. Łudziła się czasem, że ma omamy słuchowe, a Złośliwa Ramonka nie odważyłaby się powiedzieć nawet połowy z tych podłych rzeczy... Chciała się odgryźć, że Marek przecież także lata na posługi do Grażki, ale w porę ugryzła się w język. Ta blond flądra na pewno by mu o wszystkim doniosła.
― Ale nie martw się, Jola! Opowiem ci, jak było na firmowej imprezie! – dodała Ramona, zanim rywalka zniknęła jej z oczu.
Jolanta wlokła się swoją skodą za czarnym BMW szefowej. Nie miała nawet czasu, by wpaść na chwilę do domu i przebrać się w coś wygodniejszego i mniej eleganckiego. Znając swoje szczęście, dzieci na pewno obślinią, zarzygają lub w jakikolwiek inny obrzydliwy sposób ubrudzą jej markowy żakiet, na który tak długo polowała. Choć Grażka zarzekała się, że jej chłopcy to dwa małe aniołki, a wkrótce przypada ich pora na spanie, Jola była stuprocentowo pewna, że nabiorą ochoty na zabawę w Indian, ledwo tylko przekroczy próg ich domu.
Drzwi ładnego domu na przedmieściach Katowic otworzył im szczupły, lekko już siwiejący mężczyzna w fartuchu w czerwone jabłuszka. Zmrużył lekko oczy na widok Joli i przygładził swój lichy wąs.
― To niania?
Joli stanęła nagle przed oczami Scarlet Johansson w filmie Niania w Nowym Jorku. Nigdy nie sądziła, że kiedykolwiek znajdzie jakieś cechy łączące ją z dziewczyną, która zboczyła z drogi ku wielkiej karierze, by zabawiać się w lekko uwspółcześnioną wersję Mary Poppins.
― Stefciu, oczywiście, że NIE. – Grażka przewróciła oczami. – Jola u nas pracuje, ale zgodziła się dzisiaj posiedzieć z Olafkiem i Oskarkiem!
„O wilkach mowa" – pomyślała Jola, gdy rozległ się głośny tupot i chwilę później zza nóg ojca wychyliły się dwie pyzate buzie z piegowatymi, okrągłymi nosami. Na pierwszy rzut oka chłopcy zdawali się być identyczni, ale różniły ich uśmiechy – jednemu brakowało prawej górnej jedynki, a drugiemu – lewej. Wyglądali właśnie na takich, co wprost przepadają za zabawą w Indian.
― No cóż... Może w takim razie lepiej zostańmy w domu – mruknął mężczyzna, mierząc Jolę krytycznym spojrzeniem. Niestety jego żona nie podchwyciła tego pomysłu.
― Nie wygłupiaj się! – zawołała głośno, zanim w Joli na dobre zdążyła zapłonąć nadzieja, że piątkowy wieczór spędzi tak, jak planowała. – Wyskakuj z tego fartuszka i jedźmy. Pokręcimy się trochę na firmowej imprezie, a potem mamy czas tylko dla siebie. Zarezerwowałam stolik w twojej ulubionej restauracji! Ależ ci zazdroszczę, że ominie cię ta nudna impreza – rzuciła Grażka w stronę swojej podwładnej, która w tym momencie zaczęła podejrzewać ją o konszachty z Ramonką. – Każda wygląda dokładnie tak samo... No nie wiem, może czas na jakieś zwolnienia i wpuszczenie trochę świeżej krwi? – Grażyna zaśmiała się perliście, klepiąc oszołomioną Jolę po ramieniu.
― Dobra, chłopcy, teraz posłuchajcie mnie uważnie: macie być grzeczni, zrozumiano? Żadnej telewizji, przekąsek po umyciu zębów i najpóźniej o dziewiątej macie już spać, jasne?
Oskar i Olaf pokiwali gorliwie głowami. Gdy za ich rodzicami zamknęły się drzwi, stali nadal grzecznie, z niewinnymi uśmiechami przeklejonymi do twarzy. Jola czekała w napięciu, aż któryś z nich zaproponuje jakąś morderczą zabawę polegającą na bieganiu, okładaniu się poduszkami lub niszczeniu drogich sprzętów. Ponieważ krępująca cisza przedłużała się niemiłosiernie, odważyła się w końcu zapytać:
― No dobrze, to który z was jest Olaf, a który Oskar?
― Ja jestem Olaf! – odpowiedzieli równocześnie, po czym jeden z nich (prawdopodobnie Prawdziwy Olaf) warknął na brata:
― Co ty gadasz?! To JA jestem Olaf!
― Nie, bo ja!
― Spadaj, Oskar!
― Jestem Olaf!
Żeby dowieść swojej racji, Oskar kopnął lekko Olafa w kolano. Chłopiec upadł, trzymając się na nogę i krzywiąc się spektakularnie z bólu. Jolanta była pewna, że podpatrzył to zachowanie u jakiegoś piłkarza.
― Okej, zagrajmy w coś! – zaproponowała szybko Jola, nie do końca wierząc w to, że te słowa padły akurat z jej ust.
― W co? – zapytał podejrzliwie jeden z bliźniaków. Olaf natychmiast powstał z kolan.
― No nie wiem... Może ja powiem jakiś wyraz, a następna osoba powie pierwsze skojarzenie i tak dalej...
― Nudy – zawyrokowali zgodnie. – Włącz nam lepiej komputer.
Przeczucie mówiło Joli, że w zakazie „żadnego telewizora" pod pojęciem „telewizor" kryły się wszystkie sprzęty elektroniczne, ale czy nie na tym polegała właśnie praca niani? Na każdym filmie nianie puszczały dzieciom bajkę, a same wisiały na telefonie, co kwadrans zerkając tylko w stronę maluchów.
Uruchomiła laptopa leżącego na stoliku w salonie, ciesząc się, że w ten sposób każdy będzie mógł zająć się sobą. Dzieciaki pograją przez godzinę, a ona sama pomaluje sobie paznokcie albo po raz setny przejrzy raporty do oddania na poniedziałek. Byle tylko nie musieć nikogo niańczyć.
Oczywiście mogła przewidzieć, że tego wieczora nic nie może iść gładko. Ciśnienie Jolanty podskoczyło na widok pola opatrzonego napisem: „Wpisz hasło".
― Chłopcy, a znacie hasło? – zapytała na wszelki wypadek, choć doskonale znała odpowiedź.
― Żartujesz? To komputer taty.
― Nie możesz czegoś zrobić? Włamać się czy coś?
Chłopcy wyglądali na naprawdę rozczarowanych, gdy Jolanta pokręciła powoli głową. Najwidoczniej wydawało im się, że umiejętność włamywania się do cudzych komputerów dołączana jest gratis do dowodów osobistych.
― Dobra, Oskar, to włączaj GTA – rzucił Olaf, zanim Jolanta zdążyła wpaść na kolejny pomysł. Oskar kiwnął ochoczo głową, nie zaprzeczając tym razem swojej prawdziwej tożsamości.
Chłopcy siedzieli już zgodnie przed telewizorem, gdy Jola odzyskała wreszcie głos:
― Ojciec zabronił wam telewizji!
― Przecież to nie jest telewizja – zauważył Oskar, odkleiwszy na chwilę wzrok od ekranu, na którym wypasiony samochód łamał wszystkie możliwe przepisy drogowe. Jego brat sprawiał wrażenie, jakby wciskał na oślep każdy przycisk. Zaklął cicho, gdy auto zaczęło dachować, a chwilę potem stanęło w ogniu na poboczu. – Daj mi to, głupku! – krzyknął Oskar.
― Odwal się!
Chłopcy zaczęli okładać się pięściami, wydając z siebie przy tym dzikie odgłosy. Jola stała nad nimi, starając się zmusić do jakiejkolwiek reakcji, ale lęk przed dziecięcym kopniakiem lub podarciem drogiego żakietu okazał się silniejszy. Zanim zdążyła zainterweniować, między braćmi znów zapanował względny pokój. Tym razem to Oskar ściskał joystick i z otwartą buzią kierował samochodem, ignorując przy tym wszelkie bodźce ze świata zewnętrznego.
Jolanta przycupnęła na brzegu kanapy, nie spuszczając z chłopców oka i obiecując sobie zareagować wtedy, gdy pojawi się krew. Zdawała sobie sprawę, że jest najgorszą nianią świata, nawet gorszą od wczesnej Scarlet Johansson, której największym przewinieniem było pozwolenie na wyjadanie nutelli prosto ze słoika.
Bracia rozpoczynali bijatykę średnio co dziesięć minut, jakby im ktoś zainstalował w główkach małe stopery. Zazwyczaj wystarczało okładanie się pięściami lub podszczypywanie, a gdy te metody nie pomagały w ustaleniu ostatecznego zwycięzcy, przychodziła pora na wzajemne spychanie się z fotela i kopanie. Olaf dzierżył joystick już od kilku minut, gdy w torbie Joli rozległy się pierwsze takty Someone like you Adele.
Uśmiechnęła się na widok imienia Marka na wyświetlaczu. Odebrała dopiero, gdy Adele zaczęła śpiewać, by Marek mógł pomyśleć, że jest naprawdę bardzo, ale to bardzo zajęta.
― Hej – rzuciła na powitanie, starając się brzmieć przy tym możliwie neutralnie.
― Hej – odparł Marek swoim aksamitnym głosem. – Dlaczego nie ma cię na imprezie?
― Ach, wiesz... Grażka zarzuciła mnie robotą...
― Skoro jesteś tak niezastąpiona, że nawet w piątkowy wieczór nie daje ci spokoju, to mogę chyba zapomnieć o awansie...?
Jola była pewna, że Marek się uśmiecha. Ceniła go za to, że nie dążył do celu po trupach, a walka o awans nie przekreślała ich dobrych relacji. Tomek i Mirek prawie przestali rozmawiać z resztą działu, odkąd nad ich głowami zawisła wizja pracy na nowym stanowisku.
― Naprawdę liczyłem na to, że się tu dziś zobaczymy – dodał Marek, a Joli zmiękły kolana, jakby miała piętnaście lat mniej.
― Na pewno będzie jeszcze okazja...
― Właśnie! Tak sobie myślałem, że może byśmy... Wiesz co, poczekaj chwilę!
W słuchawce rozległy się szmery i echo rozmowy. Jola przebierała nogami, czekając w napięciu na zaproszenie, które na pewno zaraz padnie. Dokąd razem pójdą? Do restauracji, do kina, a może do teatru? A może Marek zechce być oryginalny i zaproponuje aktywną randkę, na przykład przy laserowym paintballu albo na korcie tenisowym? W podnieceniu wciąż przeciskała telefon do ucha, żeby przypadkiem nie przegapić ani słowa, lecz zamiast zaproszenia na wymarzoną randkę usłyszała wesołe „Cześć, Ramonka!", a potem dziwny dźwięk, który mógł towarzyszyć cmoknięciu w policzek lub próbie odetkania zapchanego zlewu.
― Wiesz co? – usłyszała już zupełnie wyraźnie. – Pogadamy innym razem, okej? Muszę już kończyć. Na razie!
Marek rozłączył się, zanim zdążyła odpowiedzieć „Pa!". Przez moment wpatrywała się w wyświetlacz telefonu, jakby czekała na wiadomość w rodzaju: „Sorry, ale przylepiła się do mnie ta głupia Ramona. Zadzwonię, gdy tylko uda mi się ją spławić! Całuję, M."
― AUA, mój ząb! Ty debilu!
Okazało się, że telefon od Marka zaabsorbował Najgorszą Nianię Świata tak bardzo, że zupełnie przegapiła kolejną bijatykę. Ta niestety wyglądała na gorszą od poprzednich. Olaf zatkał ręką usta i wpatrywał się wściekle w brata, który siedział na podłodze, masując obolałe kolano.
― Dość tego! – ryknęła Jolanta, starając się brzmieć stanowczo. – Olaf, pokaż mi, co się stało?
Po chwili wahania chłopiec wyszczerzył zęby w stronę Joli. Tym razem brakowało mu nie jednej, a dwóch jedynek.
― Och, nie martw się, wyrośnie ci nowy...
― A jak nie? A jak pses tego gupka będę scerbaty do końca zycia?
― Kto się przezywa, sam się tak nazywa! – krzyknął Oskar.
― Dosyć! Koniec zabawy! – zawołała Jola, w duchu ciesząc się, że kolejna bójka dała jej pretekst do zakończenia tej farsy. – Jesteście niegrzeczni! Marsz do łóżek!
― Chyba zartujes – wyseplenił Olaf. – Musimy dokońcyc misję!
Oskar przytaknął bratu, zapominając, że jeszcze przed chwilą bili się na śmierć i życie. Wystarczyło jedno słowo, by zjednoczyli się przeciw wspólnemu wrogowi – niani. Jola odgarnęła spoconą grzywkę z twarzy. Jej wzrok zahaczył przy tym o srebrny zegarek na lewym nadgarstku.
― O Boże! Jest już prawie jedenasta! O dziewiątej mieliście już spać!
― Ktoś tu będzie miał kłopoty, nanana – zanucił wesoło Oskar, siadając przed telewizorem.
Jola nie widziała innego sposobu, jak tylko chwycić tę dwójkę za karki i zaprowadzić do sypialni, ale przeczucie mówiło jej, że to coś, czego nie dopuściłaby się nawet wczesna Scarlet Johansson. Przymus wobec rozpuszczonych synków szefowej kosztowałaby ją szanse na awans, a może nawet pracę? Odetchnęła ciężko, próbując wjechać sobie w myślach na ambicję: „Skończyłam studia z wyróżnieniem, dostałam świetną pracę i szybko pnę się do góry. Nie mogę dać się pokonać pierwszej lepszej parze smarków!".
Wreszcie wpadła na prosty i genialny pomysł. W przedpokoju znalazła korki i wyłączyła prąd w całym domu. Piski i jęki dochodzące z salonu potwierdziły, że jej plan się powiódł. Oświetlając sobie drogę powrotną telefonem, ujrzała braci siedzących na jednym fotelu i tulących się do siebie z rosnącym przerażeniem. Gdy uświadomiła sobie, że jej twarz w słabym świetle musiała wyglądać niepokojąco, skierowała wyświetlacz w stronę podłogi.
― Co się stało, nianiu?
― Nic, po prostu przez chwilę nie będzie prądu.
― Właśnie zastrzeliłem policjanta, myślisz, że to przez to?
― Nieee, na pewno nie. Zaprowadzę was teraz do łóżek, okej?
Chłopcy przylgnęli szybko do niani, która była jedynym źródłem światła w pomieszczeniu. Poinstruowali ją, jak powinna iść do ich wspólnej sypialni, po czym uczepili się jej spódnicy. Jola modliła się, by ewentualne ślady dziecięcych łapek można było łatwo doprać. Spacer po schodach wydawał się ciągnąć w nieskończoność, bo bracia bardzo krępowali jej ruchy. Na dodatek pisnęli z przerażenia i prawie ściągnęli ją w dół, gdy tuż u szczytu schodów zgasł całkowicie ekran telefonu.
Ich pokoik mieścił się na końcu korytarza. Wystrój sypialni bliźniaków stanowił ogromny kontrast do eleganckich, przestronnych wnętrz i głównie biało-czarnych sprzętów w domu Grażki. Pokój chłopców pękał w szwach od zabawek – drewnianych kolejek, pluszowych zwierzątek, małych samochodzików i plastikowych pistoletów. Pod zielonymi ścianami stały drewniane łóżka z pościelą z postaciami z bajek. Nad każdym z łóżek kolorowe literki układały się w imiona bliźniaków.
Chłopcy poprosili lekko zawstydzoną Jolę o pomoc przy wkładaniu piżam. Gdy byli już gotowi, wczołgali się szybko do łóżek. Jola dopilnowała, by żadnemu nie wystawały stopy spod kołdry i każdemu z osobna powiedziała dobranoc. Chwilę później wyszła z sypialni, ale jeszcze przez moment stała pod drzwiami, by dopilnować, że bliźniaki nie zaczną się bić, ledwo tylko zostaną sami. Po kilkunastu sekundach ciszy miała już odejść, gdy jej uszu dobiegł szept jednego z chłopców:
― A wiesz co? Ta nasza nowa niania to jest jednak głupia! Nawet nie zauważyła, że położyliśmy się w nieswoich łóżkach!
Jola włączyła prąd, po czym opadła bez sił na kanapę i przysnęła. Obudziła ją Grażka, od której wyraźnie czuć było wino i dym papierosowy.
― Już wróciliśmy! – zawołała wesoło, gdy Jola półprzytomnie spojrzała na zegarek. „Już" nie było odpowiednim słowem, zwłaszcza że dochodziła już trzecia nad ranem. – Niech sobie pani wyobrazi, że nie poszliśmy do tej restauracji! To była naprawdę świet... Och – oprzytomniała nagle szefowa, przypomniawszy sobie nagle, że to za jej sprawą podwładna nie mogła uczestniczyć w tej „świetnej firmowej imprezie".
― Grażynko, mów trochę ciszej, bo obudzisz chłopców.
― MASZ ABSOLUTNĄ RACJĘ, STEFAN! – krzyknęła kobieta w stronę przedpokoju. Chwilę później na górze rozległ się stukot, jakby ktoś rzucił czymś ciężkim o ścianę. Mimo że dyżur Joli jako niani skończył się z nadejściem rodziców, miała ona cichą nadzieję, że żaden z bliźniaków nie ucierpiał.
― Jak się sprawowali?
― Byli bardzo grzeczni – zapewniła Jola. Stefan zmrużył oczy, zerkając w stronę telewizora. Jola zapomniała posprzątać po chłopcach, więc na pewno domyślił się, że złamali zakaz. Mężczyzna pochylił się i podniósł z podłogi coś małego i białego.
― Cóż to jest...?
― Och... Och, to musi być ząb Olafa – odparła Jolanta ostrożnie.
― No wreszcie! – ryknęła Grażka, wyrywając znalezisko mężowi. – Ruszał mu się od dwóch tygodni, a nawet nie pozwolił się tknąć! Do kogoś przyjdzie dzisiaj wróżka-zębuszka, nanana – zanuciła, płynnym krokiem odchodząc w stronę kuchni.
― Dziękujemy pani za pomoc – powiedział Stefan, wyciągając dłoń w stronę Joli.
Dziewczyna ścisnęła jego długie, szczupłe palce, czując się odrobinę onieśmielona. Miała nadzieję, że była na tyle dobrą nianią, że ten wieczór nie przekreśli jej szans na awans, lecz też na tyle złą, by już nigdy nie poproszono jej o opiekę nad bliźniakami. Upewniwszy się, że wzięła wszystkie swoje rzeczy, poczłapała do przedpokoju, gdzie już czekała na nią rozweselona Grażka z butelką wina.
― Proszę! Należy się pani! Bardzo, bardzo dzię-ę-kuję! – powiedziała, czkając głośno.
― Spieldalaj! – dobiegł ich krzyk z sypialni chłopców, a potem kolejny łoskot. Jola skrzywiła się na myśl, że szefowa zaraz pewnie oskarży ją o nauczenie bliźniaków przekleństw. Ku jej największemu zdziwieniu Grażka roześmiała się jednak głośno, łapiąc się za swój wielki brzuch.
― No niech pani powie, czyż nie są zabawni?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top