Rozdział 6 2/5

Opanował się i powoli wrócił do wcześniejszego rozluźnienia. Wpatrzył się w drogę przed sobą, a jednocześnie kątem oka zaczął obserwować nieznajomą osobę. Nie był w stanie dostrzec szczegółów, ale z pewnością miał do czynienia z niewysokim mężczyzną, który siedział sztywno za krzakami. Ten obcy z pewnością nie był wykwalifikowanym zwiadowcą — nieustannie zmieniał swoją pozycję, jakby nie potrafił przez chwilę siedzieć nieruchomo. Chyba mniej by się rzucał w oczy, gdyby stanął na środku ścieżki i udawał kamienny posąg. Kto to taki i dlaczego mu się przyglądał?

Cóż, wezwanie króla musiało poczekać. 

Kilka metrów przed klatką schodową szklana ściana zamieniała się na murowaną. W niej znajdowały się drzwi prowadzące do ogrodów — jedne z niewielu niestrzeżonych przez straże, ze względu na patrole rozstawione wewnątrz budynku nieopodal. Zwyczajne oszczędzanie na liczbie rąk do pracy, a jednak rycerz czuł związany z tym dyskomfort. Nie powinno się zostawiać drzwi na zewnątrz bez nadzoru, szczególnie w tak niespokojnych czasach.

Ktokolwiek go obserwował, ruszył za nim. Obcy nieporadnie skradał się za szybą i starał się kryć w cieniu roślin. Wychodziło mu to tak okropnie, że rycerz w pewnej chwili poczuł litość wobec tego niedorobionego szpiega. Ledwo zdołał stłumić parsknięcie, gdy ten stracił równowagę i uderzył ramieniem o szybę. Jak można było w takiej sytuacji sądzić, że jest się niezauważonym?

W końcu nadszedł moment, by go złapać. Drzwi się otworzyły, a obserwator zamarł w idealnym bezruchu.

Gdyby potrafił być tak sztywny nieco wcześniej, może nie zdemaskowałby się tak łatwo.

Rycerz przeszedł na zewnątrz i odwrócił się w jego stronę. Gdy pomysł udawania, że nikogo nie widzi, przestał być dla niego korzystny, lekkim krokiem ruszył prosto do niego. Śledzący go wcześniej mężczyzna zaczął rozglądać się w panice, najwyraźniej nie wiedząc, co ze sobą zrobić, uciekać, czy zostać na miejscu. Ostatecznie nie zrobił nic aż do ostatniej chwili. Nawet lepiej. I tak zostałby złapany, a w ten sposób oszczędził im zbędnego wysiłku.

Z każdą chwilą rycerz widział go coraz lepiej i był coraz bardziej zdumiony. W błękitnym świetle dostrzegł znajomą, a jednak obcą twarz. Nie zastanawiał się nad nią jednak długo, gdyż po krótkiej chwili ukazał mu się cały obraz obcego, łącznie z jego wysokiej jakości, skromnym ubiorem o niezwykłym kształcie.

Jeden szedł bez pośpiechu, drugi siedział na trawie. Nocny wiatr bawił się ich włosami. Wpatrywali się w siebie nawzajem, jeden bardziej zszokowany od drugiego. Rycerz jednak, w przeciwieństwie do drugiego mężczyzny, po chwili przywołał na twarz szeroki uśmiech i kucnął, po czym niby od niechcenia wyjął z buta sztylet.

— Kim jesteś? — zapytał. Starał się, by jego głos brzmiał ciepło i przyjaźnie. Jednocześnie przekładał sobie ostrze noża między palcami. Ciekaw odpowiedzi, nie dał po sobie znać, że ma już pewne podejrzenia.

Z pewnością ten mężczyzna miał coś wspólnego z człowiekiem, którego zaatakował wcześniej jeździec bez głowy.

Obcy nawet nie zauważył sztyletu. W milczeniu wbijał puste spojrzenie prosto w oczy drugiego, a jego twarz wyrażała jedynie czysty szok.

Rycerz zmarszczył brwi i jednym palcem szturchnął jego ramię.

— Słyszysz mnie? — zapytał. Poczekał kilka sekund, ale wciąż nie doczekał się odpowiedzi. — Nie rozumiesz mnie, czy nie chcesz odpowiadać?

— Jak się nazywasz?

To nagłe pytanie sprawiło, że rycerz na moment zamilkł. Ten facet został złapany na obserwowaniu go i to jego imię go najbardziej zastanawiało? Robiło się coraz dziwniej. Przynajmniej ten gość nie wyglądał na kłopotliwego czy niebezpiecznego, choć wciąż mógł okazać się groźnym magiem.

— Jeśli tak bardzo cię to interesuje, odpowiem na twoje pytanie, gdy ty odpowiesz na moje.

Amatorski śledziciel jakby się uspokoił. Jego spojrzenie odzyskało blask świadomości, a on sam poprawił swoją pozycję na trawie. Choć wyraz twarzy tego mężczyzny wciąż był wyjątkowo ciężki do zinterpretowania, jego postawa wyrażała zaskakującą uległość.

— Nazywam się Monstre — odparł tak cicho, jakby głos ciężko przechodził mu przez gardło. — Sprzedaję kwiaty. Zgubiłem się. Gdzie jesteśmy?

Jego słowa brzmiały tak nieprawdopodobnie. Jak ktokolwiek mógłby zgubić się tak, by trafić pod mury zamku? A jednak brzmiał w pewien sposób naturalnie, jakby nie zastanawiał się nad tym, co powinien powiedzieć, a raczej co się wokół niego dzieje. Rycerz przetarł twarz. Kolana zaczynały mu drętwieć od kucania, a chłód nocy szczypał go w policzki. To nie było dobre miejsce na przesłuchanie.

Ale co miał zrobić? Nie chciał nikogo mieszać w sprawę dziwnych ludzi, których dzisiaj spotkał, dopóki nie dowie się czegoś więcej, więc lochy odpadały. Jego własny pokój zajmował w tamtej chwili mężczyzna z odciętą głową, a taki widok nie ułatwi rozmowy. Chociaż, może jeśli zakryje mu się szmatką rozcięcie na szyi... 

Cóż, takie miejsce na pewno było lepsze, niż niekomfortowa przestrzeń, w której każdy mógł ich usłyszeć.

Oj król sobie jeszcze poczeka.

— W porządku, chodź — powiedział, po czym wstał i wyciągnął rękę do mężczyzny, który przedstawił się jako Monstre. — Przejdziemy się w nieco przyjemniejsze miejsce. 

Czekał dobre pięć sekund, podczas których Monstre z zagadkowym wyrazem twarzy wpatrywał się w jego dłoń, zanim ten przyjął pomoc i poderwał się na nogi. Rycerz z niezadowoleniem stwierdził, że ten człowiek, choć niewysoki, wciąż był wyższy od niego.

— Miałeś mi odpowiedzieć.

Coś zmieniło się w tonie nieznajomego. Rycerz przyjrzał mu się po raz kolejny — bezskutecznie próbował odgadnąć, co mu chodzi po głowie.

— Niech będzie — odparł w końcu, chwycił go za ramię i poprowadził z powrotem do swojego pokoju. - Na imię mi Homme. Zwą mnie Rycerzem Cienia, ale możesz mówić mi po prostu "sir".

— Homme.

Homme zmarszczył brwi.

— "Sir". Nie znamy się, nie używaj mojego imienia tak swobodnie.

— To ty też mów mi po imieniu, Homme.

Kolejna nowa nuta w głosie tego mężczyzny. Rycerz spojrzał na jego twarz. Spodziewał się, że będzie ona zdradzała złośliwość, lub absolutnie nic, ale tym razem Monstre uśmiechał się jak dorosły, który odnalazł swoją zabawkę z dzieciństwa. Tak łagodnie i ciepło. Co za dziwaczny człowiek.

— Z czego się cieszysz? — zapytał Homme. — Przyłapałem cię na gorącym uczynku. Prawdopodobnie wylądujesz w lochach.

Chociaż to już zależało od zeznań.

Monstre tylko wzruszył ramionami, jakby zupełnie się tym nie przejmował. Szedł wyraźnie zadowolony. Co mogło chodzić mu po głowie?

— Na swoją obronę mam tylko to, że nie chciałem sprawiać kłopotów — odparł. Choć wcześniej brzmiał na wstrząśniętego, nagle stał się pewny siebie i przyjazny. — Naprawdę znalazłem się tu przypadkiem, ale przyznaję, że obserwowałem cię, od kiedy zauważyłem cię w tym dziwacznym korytarzu.

Jeśli wierzyć jego słowom, Homme nie był jego celem. To miało sens – wcześniej ani razu nie czuł się obserwowany. Skoro tak, to po co Monstre chował się za krzakami? Dlaczego wydawał się taki zainteresowany przypadkowym przechodniem?

To były pytania, których rycerz wolał nie zadawać na środku korytarza. Już miał otworzyć drzwi do swojego pokoju, gdy przypomniał sobie o nieprzytomnym mężczyźnie na jego łóżku.

— Najpierw zamknij oczy — polecił. Ku jego zdziwieniu, Monstre bez żadnych pytań czy zawahania zrobił co mu kazano. Pozostało mieć nadzieję, że dalej będzie skóry do współpracy i nie zacznie podglądać.

Pierwsze, co Homme zrobił po wejściu do pokoju to sprawdzenie stanu mężczyzny z odciętą głową. Odetchnął z ulgą po wyczuciu silnego pulsu i miarowego oddechu. Stan ofiary był stabilny, więc ta sprawa mogła chwilowo pozostać w tajemnicy. Jak wygodnie.

Przykrył go kocem aż do podbródka. Gdyby nie jego kończyny przywiązane do łóżka i zakneblowane usta, mogłoby się wydawać, że zwyczajnie śpi. Homme odwrócił się do Monstre, który wciąż stał z boku z zamkniętymi oczami.

— Usiądź przy biurku, o tam. — Rycerz wskazał mu krzesło, a sam usiadł na brzegu łóżka. — Porozmawiajmy. Na początek, dlaczego obserwowałeś mnie z ukrycia?

Monstre rozejrzał się z zainteresowaniem. Dlaczego wyglądał, jakby się cieszył? 

— Zauważyłem cię przypadkiem i uznałem, że jesteś interesujący. Masz bardzo ładne włosy. To twój pokój, tak?

Homme skrzyżował ramiona. Albo miał do czynienia z wariatem, albo ze świetnym kłamcą.

— Tak. Nie zastanawia cię, skąd na moim łóżku związany człowiek?

Wyraz twarzy Monstre spoważniał. Przyjrzał się postaci za Homme, a jego ciało wyraźnie się spięło. Z pewnością rozpoznał znajomą twarz!

— Zastanawia. Co się z nim stało?

Rycerz jedynie wzruszył ramionami.

— Znalazłem go. Znacie się? — zapytał. Skoro ci dwaj byli znajomymi, to może Monstre miał coś wspólnego z atakiem potwora z Cierniowego Lasu!

Jednak ten podrapał się po głowie i westchnął.

— Tak właściwie to poznałem go dzisiaj rano. Nawet nie pamiętam jak się nazywa — mruknął. Chwilę milczał, jakby się nad czymś zastanawiając, a Homme uważnie obserwował każdą zmianę w jego postawie. — Ale nic mu nie jest?

Tym razem to jego rozmówca zawahał się przed odpowiedzią. Zerknął na zmarszczone brwi i zaciśnięte usta nieprzytomnego mężczyzny. Najwyraźniej Monstre nie miał pojęcia, co zaszło pod balkonem, więc czy powinien dowiedzieć się o odciętej głowie?

— Cóż... Jest ranny. Ale żyje i chyba ma się nienajgorzej.

— A. No dobra.

Zapadła między nimi długa, niezręczna cisza. Z jakiegoś powodu ta rozmowa w najmniejszym stopniu nie przypominała przesłuchania. Homme westchnął i przeczesał włosy palcami. Wbijający się w niego wzrok Monstre przyprawiał go o dreszcze.

— W takim razie, może opowiedz mi, co dzisiaj robiłeś, co widziałeś, jak się tu znalazłeś, jak go poznałeś...

Ku jego zdziwieniu, nie doczekał się odpowiedzi. Uniósł wzrok, by dostrzec skrzywienie na twarzy rozmówcy i spojrzenie skierowane na półkę z książkami. Poczekał jeszcze chwilę, aż upewnił się, że został celowo zignorowany.

— Dlaczego nie odpowiadasz? — zapytał. Do tej pory Monstre wydawał się współpracować, jednak teraz kręcił się na krześle, bez wątpienia marząc o wydostaniu się z tego miejsca.

— To nie tak, że nie chcę ci powiedzieć — powiedział cicho. W jego głosie rozbrzmiewało szczere poczucie winy. — Przepraszam. Nie chcę cię okłamywać, ale obawiam się, że nie uwierzysz w żadne moje słowo.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top