Piękny i Bestia

Słowo od autorki:

Jakiś czas temu napisałam drabelka, który odnosił się do tego opowiadania. Jeżeli lubicie antybajki, powinno wam się spodobać (a jeżeli chcecie przeczytać drabbla, zapraszam do mojego zbioru).


***

Dobrze im było z Bestią we wsi.

Zajmowała niewielką chatkę na rozdrożu, nie naprzykrzała się nikomu. Dni spędzała na ucieraniu ziół, parzeniu naparów i wyrobie maści. We wsi, jak to we wsi, działo się dużo. Dlatego Bestia zawsze była potrzebna. To syn drwala prawie odrąbał sobie nogę siekierą, to młynarzowa straciła następną ciążę, to chłopiec od wyrobników chciał podkraść chochlę zupy i ściągnął na siebie ukrop. Bestia cierpliwie wysłuchiwała kolejnych historii i ścierała kolejne łzy. Znała się na wielu rzeczach; jej matka także leczyła, a gdyby nie przedwczesna śmierć, zapewne przekazałaby córce całą wiedzę.

Bestia żałowała tylko, że nie istniało zioło, które uleczyłoby jej brzydotę. Bo Bestia wcale nie urodziła się potworem – była po prostu brzydka. Tak brzydka, że szeptano, że to za karę. Gdy Bestia była małą dziewczynką, myślała, że z czasem wypięknieje. Choćby po to, by móc wyjść za dnia i nikogo nie przestraszyć.

Lata mijały i Bestia zdążyła pojąć, że czeka ją żywot w chatce na rozdrożu. I że będzie to żywot spokojny tak długo, dopóki nie odmówi nikomu pomocy i nie zapragnie niczego w zamian.


***


Przyszła wiosna, a po wiośnie lato. Pola wyschły. Upał był taki, że najstarsi we wsi przymykali oczy i z niedowierzaniem patrzyli w niebo. Ani jednej chmury, ani jednej nadziei na deszcz. Sznur, na którym zamocowano wiadro przy studni, musiano wydłużyć. Wody ubywało z każdym dniem. Trawa na pastwiskach stała się tak sucha, że krowy nie chciały jej zjadać. Ktoś mówił, że widział kury, które znosiły puste jajka, inny zaraz opowiadał o mleku, co to psuje się jeszcze przed wydojeniem, a jeszcze inny przysięgał, że nie dalej jak przed tygodniem musiał dobić dwugłowe źrebię.

Później nikt już nie pamiętał, kto pierwszy zaczął mówić o przekleństwie. A przekleństwo to jakoś tak połączono z urokiem, a urok z czarownicą. Gadali ludzie we wsi, że musi być ktoś taki, kto źle im życzy.

Winny znalazł się bardzo szybko. W Wesołej była tylko jedna osoba, która mogłaby mieć konszachty z siłami nieczystymi.

Ledwo nastał ranek, gdy wywlekli Bestię z chaty. Niczego się nie spodziewała. Wychodziła tylko po zmierzchu, więc nie mogła usłyszeć niczego, o czym szeptano po kątach. 

Ale teraz dowiedziała się wszystkiego. Młynarzowa krzyczała, że to przez zioła od Bestii były wszystkie jej poronienia, ktoś wrzeszczał, że chłopiec od wyrobników nie mógł być aż tak poparzony i pewnikiem paskuda zabrała mu trochę ładnej skóry, by ukryć własną szpetotę.

– Niby jakim sposobem? – zapytała Bestia i było to ostatnie, co dano jej powiedzieć.

Zakneblowali ją i tylko drwal, którego syn zdołał ocalić nogę, przebąkiwał coś o sprowadzeniu sędziego z miasta, ale zaraz go uciszono. Balwierz, zły o to, że ludzie chętniej zwracali się o pomoc do Bestii niż do niego, wyciągnął brzytwę i zaczął ścinać jej warkocze.

– Przeklęła naszą ziemię! Żmija! Wiedźma!

– To nie człowiek, to potwór!

– Potwór, potwór!

Po chwili już wszyscy skandowali „potwór, potwór!". Krzycząc, układali stos na środku polany.

Spalą mnie, dotarło do Bestii. Spętana powrozem, mogła tylko patrzeć na rosnącą stertę chrustu, drewna i słomy. Podlewano ją smołą, by lepiej się zajęła. Widok ten tak przeraził Bestię, że jeszcze raz spróbowała się wyszarpać. W efekcie tylko przetoczyła się na plecy. Niezdarna jak przewrócony robak, oślepiona przez słońce, zatrzęsła się z trwogi.

Wtedy znikąd pojawiła się postać z krótkim nożykiem. Żona drwala szybko przecięła więzy.

– Uciekaj, dziewczyno – wyszeptała. – Uciekaj w las i nigdy nie wracaj!

Bestii nie trzeba było powtarzać tego dwa razy. Poderwała się i bez żalu minęła chatkę, w której spędziła całe życie. Wszyscy wciąż skandowali „potwór, potwór!", a krzyk niósł się echem po okolicy. Byli tak zajęci układaniem stosu, że jeszcze przez kilka chwil nie zauważyli, iż Bestia zdołała uciec.

***

Nie wiedziała, czy podjęli pościg. Gdy minęła pierwsze drzewa i otoczył ją chłód lasu, przyspieszyła jeszcze bardziej. Jej krótkie nogi nie były przystosowane do ucieczek. Prędzej czy później musiała opaść z sił. Oby później niż prędzej. Bestia biegła i po chwili nie była już pewna, gdzie właściwie jest. Każdy trzask gałązki, każdy ptasi świergot, budził w niej taki lęk, że nie potrafiła się zatrzymać. Uciekała, mimo że prawie nie mogła oddychać. Gdy potknęła się o korzenie i boleśnie upadła, strach nakazał jej natychmiast się podnieść i biec dalej, jeszcze szybciej, najszybciej jak się dało.

Uciekaj, dziewczyno, uciekaj i nigdy nie wracaj!

Bestia zawyła żałośnie, przedzierając się przez pokrzywy. Uświadomiła sobie, że jest na ścieżce. Ścieżka to ludzie, ludzie to śmierć! Nie miała siły, zupełnie nie miała siły na dalszy bieg, ale zmusiła swe krótkie nogi, by poniosły ją jeszcze kawałek. W którymś momencie stopa nie zdołała trafić na kamień. Bestia była nad wąwozem, gdy ziemia się pod nią osunęła.

***

Obudziła ją wygoda. Nienawykła do miękkiego posłania Bestia otworzyła oczy. Czuła, że coś się wydarzyło. Jej lewa noga rwała tępym bólem, a dłonie niemiłosiernie szczypały. Gdzieś w pamięci zamajaczyło wspomnienie obdartej skóry. Lecz to nie ból przeraził Bestię najbardziej. Leżała w prawdziwym łóżku w ogromnej, murowanej komnacie. Okno, zdobione witrażem w róże, wpuszczało promienie zachodzącego słońca. Bestia spróbowała się podnieść akurat wtedy, gdy drzwi komnaty otworzyły się z cichym skrzypnięciem.

W progu stał mężczyzna. Był... był po prostu piękny. Żadne słowo lepiej nie opisywało jego urody, tak zjawiskowej, że gdyby nie przeszywający ból żeber, Bestia zapewne wstrzymałaby oddech. Ucisk sprawił jednak, że tylko cicho jęknęła.

– Obudziłaś się! Na litość, drugi dzień już tak leżysz – powiedział nieznajomy. – Zaraz pójdę po Gerdę.

– Ale...

– Co?

– Co się... co się właściwie stało? – wyszeptała Bestia i znów spróbowała się podnieść.

– Słyszę, że łóżko skrzypi! Masz leżeć! Połamałaś żebra, a i z twoją nogą nie jest najlepiej. Leż, leż. Mój pies cię znalazł w wąwozie. Byłaś jak bez ducha. Gerda! Ona się obudziła! – krzyknął Piękny.

– Gdzie ja teraz...?

– W moim dworze. Źle ci?

Bestia pokręciła głową i zamknęła oczy. Jej skronie pulsowały bólem. Zaczęła sobie przypominać, co wydarzyło się w wiosce.

– Ty wiedźma jesteś, co? – zapytał Piękny, jakby czytał jej w myślach. – Głowa ogolona, Gerda mówiła, że ci ręce pętali. Nabroiłaś.

Bestia znów pokręciła głową. Na więcej nie miała siły. Drzwi komnaty uchyliły się jeszcze raz. Wysoka, chuda kobieta rzuciła Bestii spojrzenie.

– Wynocha! – burknęła do Pięknego. – Muszę ją zbadać.

– Ale...

– Nie męcz jej już, ledwie uszła z życiem! – warknęła Gerda. – A teraz idź sobie, byle żwawo! Podlej róże w ogrodzie, albo lepiej przynieś mi wina!

Piękny wyszedł. Bestia odprowadziła go wzrokiem.

– Oj, dziecko, skoroś się obudziła, to znaczy, że będziesz żyć. No, pokaż rękę. Paskudnie sobie zdarłaś skórę. Szczypie, co? Nogi chyba nie złamałaś, ale i tak musisz leżeć. Szczęście, że on cię znalazł. Dobry chłopak z niego. Kiedyś nabroił, ale dostał za swoje... Kat ci już, widzę, głowę golił...

– Nie kat. Balwierz.

– Balwierz?!

– Ja ze wsi jestem – wyszeptała Bestia.

– Z której?

– Z Wesołej.

Gerda zmarszczyła brwi.

– To blisko. Raz czy dwa nawet tam byłam. Ale ciebie, dziecko, nie pamiętam. A, wybacz, zapomnieć cię nie sposób.

– Nie wychodziłam z chatki za dnia. Mówili, że... że mogę przestraszyć słońce.

– Głupi ludzie. Ja mieszkam obok starego młyna. Wiesz, gdzie to jest, co? Rzadko się pokazuje obcym. Medyczce łatwo o kłopoty.

– Ja także leczyłam – wyszeptała Bestia. – A oni chcieli mnie spalić na stosie.

Gerda pokiwała głową.

– Teraz już będziesz bezpieczna. Zostaniesz tutaj, we dworze.

– A on... on mi na to pozwoli?

– Z pewnością. Wiesz, dziecko, on tu nie ma do kogo ust otworzyć. Towarzystwo dobrze mu zrobi.

– Nawet towarzystwo takiej paskudy?

– Myślę, że komu jak komu, ale jemu, twój wygląd nigdy będzie przeszkadzał. On jest ślepy.

***

Dawno temu, Piękny widział. Patrzył na świat z góry, z perspektywy ojcowskiego dworu, lecz nie dostrzegał wielu rzeczy. Miał zobaczyć je dopiero po wypiciu zbójeckiej trucizny, która odebrała mu oczy.

Zaprzyjaźnił się z hersztem niewielkiej bandy, okradającej okolicznych kupców. Raz mieli lepsze łupy, raz gorsze, a kiedyś zdarzyło się, że natrafili na prawdziwy skarb. Piękny zapragnął przywłaszczyć go dla siebie, lecz kamraci w porę wykryli jego zamiary. Za karę musiał wypić eliksir.

– Patrzyli na mnie, gdy piłem – mówił Piękny. – Miałem umrzeć. Nie minęła chwila, a straciłem przytomność. Takiego znalazła mnie Gerda. Nie sądziła, że przeżyję, ale jednak...Gdy się ocknąłem, niczego nie widziałem. Gerda mówi, że tak już zostanie... I pewnie ma rację. Minęło już siedem lat... To ona nauczyła mnie żyć bez oczu i to ona poradziła, bym wrócił do rodzinnego dworu. A gdy wróciłem, dowiedziałem się, że mój ojciec umarł, a służba odeszła. Może to i dobrze? Sądzę, że wciąż są miejsca, w których mnie szukają. A tutaj nikt nigdy się nie zbliży. Mówią, że to przeklęty dwór.

– Przeklęty? – zapytała Bestia.

– Ojca kiedyś przeklął czarodziej. Cały dom, od piwnicy po stryszek, wszystkie dzieci i dzieci tych dzieci... Nie wiem za co, zresztą co za różnica? Przekleństwo jest nieprawdziwe.

– Skąd możesz o tym wiedzieć?

– Gdyby było inaczej, nigdy bym cię nie spotkał.

Bestia poczuła, że się rumieni, ale nic nie powiedziała. Gdyby Piękny ją widział! Gdyby mógł wyobrazić sobie jej wstrętną twarz, gdyby wiedział, że jest w istocie obrzydliwym stworem, którym straszono dzieci we wsi!

Jak ja się cieszę, że jesteś ślepy, pomyślała. Piękny wyszedł z komnaty, a pies ruszył za nim. Podążał wszędzie tam, gdzie jego pan, którego ostrzegał szczeknięciami przed niebezpieczeństwem. Dopóki nie pojawiła się Bestia, był jego oczami.

***

Minęły tygodnie, nim zdołała wstać z łóżka. Noga wciąż ją bolała, jednak nie na tyle, by utrudniać chodzenie. Bestia uznała, że to dobry moment na przechadzkę po dworze. Najpierw udała się do ogrodu. Po raz pierwszy w życiu mogła bez wstydu wyjść zadnia.

Z lubością napełniła płuca chłodnym, jesiennym powietrzem. Niebo, spowite w poranne obłoki, kusiło delikatnym, zamglonym błękitem. W oddali unosiła się mgła. Bestia ruszyła kamienną ścieżką. Po zachodniej stronie ogrodu, przy fontannie, wyrastały róże. Najczerwieńsze, jakie Bestia widziała.

Poszła w tamtym kierunku, chcąc podziwiać kwiaty z bliska. Na ławeczce z marmuru siedział Piękny. Jego pies zaszczekał cicho.

– Wstałaś?

Bestia spojrzała na rozradowaną twarz Pięknego. Na oczy barwy wiosennych liści, które, na szczęście, niczego nie widziały.

– Jak się czujesz? – zapytał.

– Lepiej. Do zimy całkiem wydobrzeję.

Piękny z zadowoleniem pokiwał głową.

– Wiele róż wyrosło w tym roku – powiedział. – Czuję ich zapach. Dawno nie był aż tak intensywny.

– Bardzo wiele – przytaknęła Bestia. – Cztery klomby!

– Matka bardzo o nie dbała. Później jej obowiązki przejęła służba, a w końcu doszło do tego, że to ja zajmuję się ogrodem! – Piękny parsknął śmiechem. – Nigdy bym nie uwierzył, że to polubię.

– Jak właściwie to robisz? Wiesz, nie widząc, to chyba...

– To proste. To znaczy, teraz to proste. Pamiętam już, gdzie rośnie która roślina, wiem też, jakie w dotyku powinny być jej liście.

– Rozumiem.

– Zawsze chciałem cię o to zapytać – zaczął Piękny i przesunął się tak, by Bestia mogła usiąść obok niego. – Co takiego stało się we wsi, że musiałaś uciekać? Naprawdę byłaś wiedźmą?

– Nie. Byłam tylko Bestią.

***

Bestia szybko zaraziła się miłością do róż i gdy jesień dobiegała końca, ścięła ostatnie zachowane kwiaty, by je zasuszyć. Pomysł bardzo spodobał się Pięknemu. Wspaniale byłoby cieszyć się zapachem ogrodu przez całą zimę.

Spędzili dzień na pracy. Dobrze im było ze sobą. Bestia pojęła, że Piękny nigdy nie okaże jej odrazy i coraz śmielej opowiadała mu o wszystkim, co działo się we wsi. Wspominała nawet o wydarzeniach tak bolesnych, jak dzień, gdy dla zabawy poszczuto ją psami, albo o tym, gdy wiejskie dzieci zepchnęły ją z mostu przy drodze.

Wylewała żale razem ze łzami, które spływały jej po policzkach. Wówczas Piękny przytulał Bestię i głaskał ją po odrastających włosach.

Nie naciskał, nie prosił, by mówiła więcej. Nie zmuszał jej, by drapała we wspomnieniach głębiej, niż sama sobie życzyła. I może właśnie dlatego opowiadała mu o wszystkim coraz śmielej i chętniej.

***

Któregoś wieczoru, gdy już zapadł zmierzch i pierwsze płatki śniegu wirowały na wietrze, Piękny rozpalił ogień w palenisku. Siedzieli z Bestią wtuleni w siebie, zasłuchani w bicie własnych serc i syknięcia dogasających iskier.

Cudny był to wieczór, w sam raz na odczynienie uroku. Miłość, która zrodziła się przed miesiącami, stała się śmielsza. Brakowało już tylko pocałunku, lekarstwa na wszystkie problemy książąt i księżniczek.

Bestia myślała o tym, czy stanie się urodziwa, Piękny modlił się w duchu o odzyskanie wzroku. Gdy ich usta wreszcie zbliżyły się do siebie, oboje zacisnęli powieki. Miłowali się szczerze i gorąco, dlatego przeczuwali, co teraz powinno nastąpić.

Ale gdy otworzyli oczy, Pięknego nadal otaczała ciemność, a Bestia wciąż była szpetna. Mimo wszystko, tego wieczoru wydarzyła się prawdziwa magia. Piękny i Bestia po raz pierwszy powiedzieli sobie o tym, jak bardzo się kochają.

***

Mijała zima. Bestia odkryła, że zaczął jej rosnąć brzuch. Powiedziała o tym Gerdzie. Ta potwierdziła jej przypuszczenia. Bestia wyznała Pięknemu, że następnej jesieni we dworze pojawi się ktoś nowy. Byli szczęśliwi, tak szczęśliwi, jak jeszcze nigdy wcześniej.

Bestia zaczęła nosić luźniejsze suknie. Miała nadzieję, że urodzi silne, zdrowe dziecko. Piękny dbał, by niczego jej nie brakowało. Bestia, która nigdy nie jadła dużo, nagle zaczęła mieć ogromny apetyt. Gerda poradziła Pięknemu, by częściej zastawiał sidła w lesie.

Każdy dzień rozpoczynało szczekanie psa. Potężny, czarny brytan prowadził swojego pana przez las. I choć Bestia nie miała wątpliwości, że w razie czego, nikt nie zawaha się przed nazwaniem Pięknego kłusownikiem, ciągle sprzyjało im szczęście. Pies był jego oczami i ostrzegał go zanim ktoś mógłby przyłapać ich na gorącym uczynku.

To chyba dar za te wszystkie straszne lata, pomyślała Bestia. Lada chwila miały nadejść roztopy, lecz noce wciąż były zimne.

Z balkonu rozciągał się widok na las. Bestia, otulona futrem, każdego dnia wyglądała swego ukochanego. Wołała go głośno, gdy tylko wyłaniał się na drodze prowadzącej na dziedziniec.

Pewnego razu wrócił o wiele wcześniej niż zwykle. Pies szczekał przeraźliwie i Bestia słyszała ich już z oddali. Coś musiało się wydarzyć. Piękny szedł zgarbiony, a jedną dłoń przyciskał do uda.

– Nic to – powiedział, gdy Bestia wybiegła na dziedziniec. – Dzik mnie poranił, ale Kieł zdołał go odpędzić.

– Duże to nic. Chodź, muszę cię opatrzyć.

Bestia czuła, że serce lada moment wyskoczy jej z piersi. Bała się. Widok krwi na ukochanej dłoni sprawił, że najchętniej wybuchnęłaby płaczem. Zacisnęła jednak zęby i wzięła się do pracy. Rana nie wyglądała źle.

– Rzeczywiście, nic to – szepnęła. – Uważaj, będzie szczypało.

Piękny syknął, ale jakoś zniósł zakładanie opatrunku.

– Nie chodź już do lasu – poprosiła Bestia. – Starczy nam jedzenia na wiele dni.

***

Rana Pięknego nie chciała się goić. Bestia sądziła, że oczyściła ją dokładnie, jednak mimo to spod bandaża zaczął wydobywać się okropny smród. I choć Piękny ciągle powtarzał, że „nic to", Bestia wiedziała swoje.

– Pójdę po Gerdę – powiedziała.

– Po co ją niepokoić?

– Ja nie wiem o ranach aż tyle co ona! Może ci trzeba operacji? Pójdę po nią.

– Gdy pogoda będzie lepsza. Proszę, kochana. Musisz o siebie dbać.

Bestia spojrzała na granatowe niebo. Od wczoraj padał śnieg i nic nie wskazywało na to, by aura miała się poprawić.

Piękny uśmiechnął się do Bestii. Dotknął jej brzucha.

– Naprawdę nic mi nie jest – zapewnił.

Przyszła jednak noc i Bestię obudził cichy jęk. Piękny, zwinięty na skraju posłania, trząsł się w gorączce. Bandaż, który chyba próbował oderwać, sterczał komicznie nad raną. A krew... krew była wszędzie. Bestia poczuła, że zamiera jej serce.

Nie, nie, nie.

Wiedziała, że sama nie zdoła sobie poradzić. Do takiej operacji trzeba dwóch par rąk, pomyślała i narzuciła na siebie futro. Osiodłała starego konia i wściekłym galopem wyjechała ze stajni.

Gerda mieszkała obok Starego Młyna. Bestia przysięgła sobie, że sprowadzi ją przed świtem. Nigdy nie bała się ciemności. Ciemność potrafiła zakryć brzydotę.

Bestia wiedziała, że nie ma czasu do stracenia. Nawet najmniejsza rana, jeśli nie została odpowiednio opatrzona, mogła doprowadzić do śmierci. Bestia pędziła na złamanie karku. Do Starego Młyna wiodła bardzo długa droga. Samo objechanie jeziora zajmowało wiele godzin.

Ale... od wielu dni był mróz, prawda?

***

Noc była ciemna i cicha. Pozwalała na pozostanie niezauważonym. Bestia cały czas ponaglała konia, lecz nie mogła oprzeć się wrażeniu, że drogi wcale nie ubywa. Widziała w myślach siebie i Gerdę, jak wpadają do komnaty. W tych upiornych wizjach zawsze przybywały zbyt późno. 

Piękny leżał na skraju łoża. Bestia przykładała ucho do jego piersi, lecz słyszała wyłącznie wycie wiatru obijającego się o dachy starego dworu.

O, nie! Będę dzielna! Szkoda czasu na tchórzostwo, pomyślała Bestia i wjechała na lód.

Myślała o Pięknym i o dziecku, które miało przyjść na świat. Miała o co walczyć, miała powody do bycia odważniejszą, niż nakazywał rozsądek.

Ponagliła konia. Był stary, ale przecież nigdy nie zawiódł.

Mróz trzymał od kilku dni, lecz mimo to Bestia zwolniła odrobinę. Ledwo na krótką chwilę, by nasłuchiwać płaczu pękającego lodu. Otaczała ją jednak cisza, dlatego znów przyspieszyła. Przemknęło jej przez myśl, że ktoś nad nimi czuwa.

Koń parsknął.

– Musimy być dzielni – szepnęła Bestia.

Znów pędziła wariackim galopem. Straszno tu, pomyślała, gdy brzeg zniknął jej z oczu. Nocne ptaki milczały, a księżyc skrył się gdzieś za chmurami. Jedynym dźwiękiem, który docierał do Bestii, były miarowe uderzenia końskich kopyt. Jezioro, nawet ukryte pod białą pierzynką, porażało swym ogromem. Śnieg nie pozwalał się poślizgnąć. Ani obserwować tafli.

Koń parsknął głośno, lecz Bestia tego nie dosłyszała. Nic bowiem nie liczyło się poza jednym odgłosem; odgłosem upiornym, lecz dziwnie wyczekiwanym, jakby nieuniknionym – to trzasnął lód.

Koń jeszcze się zachwiał, jeszcze parsknął przeraźliwie, jeszcze gwałtownie wyrwał przed siebie. Bestia wrzasnęła, gdy przerażone zwierzę stanęło dęba. Nie zdołała utrzymać się w siodle.

Upadła ciężko, a nim jej ciało zanurzyło się w lodowatej wodzie, zdążyła jeszcze ostatni raz przywołać do siebie twarz Pięknego.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top