Brzydka prawda

Kamienica wyglądała tak, jakby lada moment miała się zawalić. Kurier jeszcze raz przeczytał adres na paczce. Nie pomylił się.

Gdy wyszedł z samochodu, przyspieszył kroku. Pierwsze krople deszczu już rozbryzgiwały się na chodniku, a wszystko wskazywało na to, że lada moment zacznie się prawdziwa ulewa.

Śmiało popchnął ciężkie drzwi kamienicy. Minęła dłuższa chwila, nim jego oczy przywykły do panującej w budynku ciemności. Słodki zapach stęchlizny, mieszający się z odorem rozkładu, sprawiły, że mężczyzna aż się wzdrygnął. Zdawało mu się, że każda komórka jego ciała krzyczy, by natychmiast uciekał gdzie pieprz rośnie. Przemoknięcie wydało mu się nagle wręcz kuszącą alternatywą.

Upewniwszy się, że światło nie działa, wyjął z kieszeni miniaturową latarkę. Jeszcze raz odczytał adres na paczce. Mieszkanie numer sześć powinno znajdować się na pierwszym piętrze. Wiedząc, że opieszałość nic mu nie da, śmiało ruszył ku schodom. Gdy jednak spostrzegł, że wala się na nich szkło z rozbitych butelek, zaczął stawiać kroki ostrożniej. Czuł się, jakby przyszło mu spacerować po polu minowym.

Wreszcie dotarł na właściwy poziom. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że śmierdzi tu jeszcze bardziej, niż na dole.

Kurier zadzwonił do drzwi i nadstawił uszu. Nie zdziwiłby się, gdyby go zignorowano. Prawdę mówiąc, po cichu liczył, że skończy się na zostawieniu awizo.

Po chwili jednak usłyszał ciężkie kroki. Nim podjął decyzję o ponownym naciśnięciu dzwonka, drzwi uchyliły się z cichym skrzypnięciem.

Kurier mimowolnie cofnął się o krok. Stał przed nim brudny, zarośnięty mężczyzna. Łypał na niego małymi, okrągłymi oczami, w których czaiła się kiepsko skrywana wrogość.

– Pan Szymon Jasiński?

Kiwnął głową.

– Mam dla pana paczkę.

Kurier liczył, że dostrzeże w nim choć odrobinę ożywienia, lecz Jasiński tylko pociągnął nosem.

– Składał pan jakieś zamówienie, tak?

– Tak, tak.

– Świetnie. Proszę tu podpisać. – Kurier podał mężczyźnie długopis i, widząc jego dłonie, szybko zanotował w pamięci, by w żadnym wypadku nie przyjmować go z powrotem.

– To dla pana... Dziękuję bardzo i życzę miłego dnia. Do widzenia!

To mówiąc, kurier wcisnął Jasińskiemu paczkę do rąk. Miał przy tym nadzieję, że nie będą widzieć się nigdy więcej.

***

Poczekał, aż ten patałach wreszcie sobie pójdzie. Jasiński rękę dałby sobie uciąć, że to jeden z tych upierdliwców, którzy koniecznie muszą stać w progu, dopóki klient nie otworzy przy nich paczki i nie potwierdzi, że otrzymał produkt w nienaruszonym stanie. Chociaż z tym jednym Jasiński się pomylił. I całe szczęście.

Spojrzał na intensywnie żółty długopis z logiem firmy przewozowej i wsunął go do kieszeni. Przyda się. Kiedyś na pewno.

Mężczyznę znacznie bardziej interesowała paczka. Czekał na nią prawie tydzień i każdego dnia zadawał sobie pytanie, dlaczego wciąż mu jej nie dostarczono. Dostatecznie często słyszał o zuchwałych kradzieżach, które miały miejsce w najbliższej okolicy. Kurier mógłby stanowić dla rabusia łatwy cel.

Jasiński wiedział, że w razie czego, ciężko będzie mu odłożyć pieniądze na kolejne zakupy. Pocieszał się wprawdzie, że w ostateczności zwróci się do Roberta. Syn był gotowy pomagać mu tak długo, dopóki trzymał się od niego z daleka. Mimo wszystko, Jasiński nie chciał uciekać się do kolejnej próby nawiązania kontaktu. I bynajmniej nie chodziło mu o godność.

Wrócił do mieszkania i położył paczkę na stole.

Patrzył na nią przez chwilę, przesunął palcem po tekturowych krawędziach. Uznał, że wypadałoby umyć ręce.

Gdy przygotował się jak należy, złapał za kuchenny nóż i przeciął pakunek. Uśmiechnął się niczym dziecko, które otwiera prezent na Boże Narodzenie.

Nigdy później nie udało mu się odtworzyć sposobu w jaki złożone były spodnie i koszula, by zmieścić się w tak małym opakowaniu. Jasiński przesunął czystą dłonią po półprzezroczystych guzikach, spróbował pociągnąć jeden z nich: trzymał się mocno. Nie czekając ani chwili dłużej, zrzucił z siebie ubranie i przebrał się w nowy strój. Spodnie wisiały na nim jak na kołku, koszula zaś rozeszła się nieco na brzuchu. Nic nie szkodzi, pomyślał Jasiński. To zupełnie nic nie szkodzi... Na tę okazję przygotował jeszcze marynarkę. Trzymał ją w pokrowcu, by nie przesiąknęła smrodem szafy.

Ktoś zadzwonił do drzwi... A może po prostu szumiało mu w uszach?

Jasiński drżał z podniecenia, gdy marynarka ciasno opięła jego ramiona.Poczuł się tak, jakby przyszło mu narodzić się powtórnie. Serce waliło mu jak oszalałe. Po raz pierwszy od bardzo dawna poruszał się z wprost zdumiewającą lekkością, pasującą do kogoś znacznie młodszego i szczuplejszego. Zachichotał. To jeszcze był jego śmiech...?

Gdy euforia minęła, mężczyzna zawahał się. To wciąż nie był koniec jego przemiany, nie ma co się oszukiwać. Mimo wszystko dopuścił do siebie myśl, że właśnie wykonał milowy krok.


Pierwszy raz zobaczył tego człowieka na stacji benzynowej. Jasiński dopiero zaczął pracę w tym miejscu i nie kojarzył większości klientów, lecz jego zapamiętał właściwie natychmiast. Nie dlatego, że przyjechał samochodem wartym więcej niż obskurne mieszanie w kamienicy, lecz z powodu dziwnej, wręcz namacalnej aury, którą wokół siebie roztaczał. Aury, która sprawiła, że Jasiński natychmiast zszedł mu z drogi, a Patrycja, choć nigdy nie miała oporów przed porządnym zruganiem klienta, siedziała cicho jak mysz pod miotłą.

Choć mężczyźni w żadnym stopniu nie pociągali Jasińskiego, nieznajomy z marszu zawładnął jego umysłem. Do tego stopnia, że był w stanie odtworzyć każdy detal jego twarzy, czy sposób, w jaki ów człowiek się poruszał. Potrafił przywołać w pamięci nawet zapach jego płynu po goleniu – wyraźnie odznaczała się w nim nuta drzewa sandałowego i pieprzu.

Roboczo nazwał nieznajomego Arturem, lecz obiecał sobie, że przy najbliższej okazji pozna jego prawdziwe imię. Spotkanie z nim było dla Jasińskiego czymś w rodzaju boskiego objawienia. Miał wrażenie, że widzi w Arturze część siebie – coś, co ukrył w najgłębszym zakamarku duszy, a co należało odgrzebać. Choć już wcześniej doświadczał podobnych sytuacji – wszak z tego powodu rozsypało się jego małżeństwo – to po raz pierwszy doznanie było tak silne, że wręcz bolesne.

Jasińskiemu wydawało się, że kolejne dni spędził w piekle. Artur ani razu nie pojawił się na stacji. Przepadł jak kamień w wodę i dopiero po blisko dwóch tygodniach jego samochód zatrzymał się obok dystrybutora.

Jasiński dobrze pamiętał ten dzień. Właśnie spadł pierwszy śnieg, przez co przybyło mu obowiązków. Niewiele brakowało, a jego plan spaliłby na panewce. Gdy tylko zobaczył znajomego mercedesa, bez wahania odstawił łopatę i podbiegł do kasy. I wówczas, po raz pierwszy od bardzo dawna, spotkało go prawdziwe szczęście.

– Muszę iść do toalety – powiedziała Patrycja. – Słuchaj, zaloguj się na ostatniej kasie, dobra? Dasz sobie radę...?

– Tak, tak – odparł Jasiński, czując, że jego serce zaczyna gwałtownie łomotać.

Bardzo rzadko pozwalano, by pracował przy bezpośredniej obsłudze klienta. Głównym powodem była niechlujność Jasińskiego, a także jego specyficzny sposób bycia, objawiający się milczeniem, uciekającym wzrokiem i nerwowym pocieraniem (często brudnych) rąk.

Artur wreszcie wszedł na stację. Minę miał przy tym taką, jakby chłopak od nalewania paliwa wyrządził mu ogromną krzywdę.

– Zapraszam – rzekł Jasiński. Udało mu się powstrzymać drżenie głosu.

Artur podszedł do kasy. Poruszał się dokładnie tak, jak Jasiński to zapamiętał: chodził szybko, ale pewnie, tak, że można byłoby pomyśleć, że jest drapieżnikiem polującym na roślinożercę.

– Stanowisko...

– Trzecie.

– Będzie pan płacił kartą?

Artur kiwnął głową. Ostatnio też płacił kartą. Jasiński przyjął ją ostrożnie, tak jakby w jego ręce trafiła relikwia.

Tego dnia Artur przestał być Arturem. Podpis na odwrocie karty wyjawił Jasińskiemu jedną z najważniejszych informacji. Człowiek, który wypełniał większość jego myśli, tak naprawdę nazywał się Henryk Denysiak.

– Proszę pana, ja się spieszę – rzekł, a jego głos sprowadził Jasińskiego na ziemię.

– Przepraszam... Drukować potwierdzenie?

– Nie, nie trzeba.

Jasiński dobrze wiedział, że na garniturze się nie skończy. Znalezienie wszystkich ubrań w odpowiednich kolorach zajęło mu mnóstwo czasu, ale nie żałował ani sekundy: naprawdę zdołał odtworzyć tamten strój.

Tuż po wypłacie znów zrobił zakupy w sieci: tym razem padło na buty, zegarek i portfel. Cały dowcip polegał na tym, że wszystkie te przedmioty sprawiały wrażenie bardzo drogich, a Jasiński upolował je właściwie za grosze. Na to zamówienie musiał czekać jednak o wiele dłużej: paczki musiały przybyć do niego aż z Chin.

Jasiński obliczył, że teraz czeka go ostatni, największy wydatek, w przypadku którego nie może pozwolić sobie na improwizację. Będzie potrzebował nowej twarzy.


Była połowa grudnia, gdy Jasiński wrócił z pracy tak roztrzęsiony, że prawie nie pamiętał drogi do domu. Przez chwilę walczył z drzwiami, a gdy wreszcie dostał się do mieszkania, natychmiast zamknął je na klucz. Gdy nienaoliwiony mechanizm uskoczył z cichym skrzypnięciem, Jasiński na wszelki wypadek nacisnął na klamkę. Nie mógł sobie pozwolić na najmniejszą pomyłkę. Nie teraz.

Zaczął się rozbierać. Bluza z logiem stacji benzynowej wydała mu się tak odpychająca, że mało brakowało, a rozerwałby zamek, gdy próbował ściągnąć ją przez głowę. Koszula Dejaniry. Jasiński miał wrażenie, że jego ciało płonie pod ubraniem, że ma na sobie coś obcego i wstrętnego. Gdy wreszcie zdołał się wyswobodzić, odrzucił bluzę jak najdalej od siebie. Drżał z obrzydzenia. Jego myśli wciąż krążyły wokół ostatniego klienta. Cynicznie uśmiechniętego cwaniaczka, którego samochód miał odśnieżyć.

Dlaczego to musiało trafić na mnie, myślał gorączko Jasiński, dlaczego? Słowa, które usłyszał od klienta, wciąż wdzierały mu się do uszu.

Nie dotykaj mojego samochodu, na Boga! Pijaków też przyjmujecie do pracy? Kto będzie następny, bezdomni?!

Nagi pobiegł do łazienki. Wszedł pod prysznic. Szum wody zwykle sprawiał, że trochę się uspokajał, lecz tym razem było inaczej. Nie mógł na siebie patrzeć. Starał się nie spuszczać wzroku z zaparowanej szyby kabiny. Udawał, że odbijający się w niej zarys postaci należy do kogoś innego. Kogoś... Kogokolwiek.

Gdy woda zniknęła w odpływie, Jasiński stanął na zimnych kafelkach. Energicznie wytarł ciało i ubrał się w przygotowany garnitur.

Oddychał głęboko przez chwilę. Ciało przestało go piec, serce zdawało się pompować krew odrobinę wolniej.

Jasiński odwrócił się do lustra. Spojrzał na swoje odbicie. Namydlił twarz i zaczął zgalać kilkunastodniowy zarost. Gdy jego broda stała się gładka, naprawdę poczuł się lepiej. Żałował, że nie ma dość pieniędzy, by natychmiast kupić silikon i barwniki.

Wyszedł z łazienki dopiero wtedy, gdy zupełnie się uspokoił. Stawiał kroki znacznie żwawiej, szedł wyprostowany. Był teraz panem sytuacji. Drapieżnikiem. Miał wrażenie, jakby odzyskał władzę w ciele po długim paraliżu.

Nigdy nie potrafił odpowiedzieć sobie na pytanie, czym właściwie jest istnienie. Albo czym nie jest. Czy było czymś więcej, niż nędzną wegetacją, w której tkwił od blisko dziesięciu lat? Może tak, a może nie. Dotychczasowe życie zdawało się być jedynie snem, nieprawdziwym i nienamacalnym. Teraz nadszedł czas na przebudzenie.

Szymon Jasiński wszedł w skórę Henryka Denysiaka.

Wspomnienie łajzy ze stacji już go nie bolało. Stało się wręcz zabawne. Co ostatecznie mógł zrobić mu ten mały człowieczek, nawet jeśli uważał się za nie wiadomo kogo? Wyobraźmy sobie, że podchodzi do Denysiaka. Patrzy na niego z odrazą, czy raczej boi się spojrzeć mu w oczy?

Jasiński parsknął śmiechem. W nowym ciele czuł się tak dobrze. Ciche tykanie zegarka, elegancki, czysty strój i gładka twarz pozwoliły mu zrzucić znienawidzony kokon. 

Tym samym pewnym krokiem podszedł do lodówki i wyciągnął z niej zgrzewkę piwa.

***

Patrycja przejęła kasę po pracownicy z nocnej zmiany.

Temperatura wzrosła i śnieg zaczął topnieć. Przed stacją utworzyła się ogromna kałuża, w której odbijał się plakat z najnowszymi promocjami. Rozmyte logo przypominało dziwaczną wizję kubisty.

Patrycja dołożyła kilka kiełbasek na grilla, doniosła bułki z magazynu i dosypała kawy do ekspresu. Poranek był wyjątkowo spokojny. Spojrzała na zegarek. Było piętnaście po siódmej. Jasiński znowu się spóźnił. Dziewczyna westchnęła. Trudno było o gorsze towarzystwo podczas pracy. Patrycja już dawno pozbyła się oporów przed donoszeniem na niego szefowej. Nie wątpiła, że Jasiński był człowiekiem z problemami, jednak nie zamierzała go niańczyć, ani tym bardziej wykonywać jego obowiązków. I tak zbyt mało płacili jej za wypełnianie własnych.

Zerknęła na grafik. Kaśka przyjdzie o dziewiątej, kiedy zacznie się większy ruch. Jasiński rzeczywiście miał pojawić się o siódmej. Patrycja pomyślała, że da mu jeszcze kwadrans. Później zadzwoni do szefowej. Dziewczyna obawiała się jednak, że wobec Jasińskiego nie zostaną wyciągnięte żadne konsekwencje. Jak zwykle. W końcu wykonywał zadane mu prace i nigdy, przenigdy o nic się nie upominał. Z drugiej strony, od czasu do czasu przytrafiały mu się incydenty, w których brali udział klienci.

Patrycja miała wrażenie, że na zapleczu coś się przewróciło. Zawahała się. Nie powinna odchodzić od kasy jeśli akurat była sama.

– Halo! – krzyknęła, wychylając się w stronę przejścia.

– To ja! – Dobiegł do niej głos Jasińskiego.

Patrycja nie odpowiedziała. A jednak musiał tu przyleźć, pomyślała. Była ciekawa, czy zachowa uczciwość przy podawaniu godziny rozpoczęcia zmiany.

Pociągnęła nosem. Już wcześniej wydawało jej się, że czuje coś dziwnego. Środek do czyszczenia ekspresu? Wyciągnęła spod lady małą buteleczkę, lecz ta była szczelnie zakręcona.

Jasiński wyłonił się z korytarza.

– Zobaczę, czy odkurzacz działa – mruknął.

– Dobra.

Patrycja pociągnęła nosem jeszcze raz. Nie, to niemożliwe, pomyślała. Węszyła przez chwilę, gdy mężczyzna wyszedł na zewnątrz. A gdy nie miała już żadnych wątpliwości, wybrała numer szefowej.

– Halo? Z tej strony Patrycja Bielnik. Wydaje mi się, że pan Jasiński jest pijany. Hm? Nie, normalnie wszedł do pracy. Ale gdyby zbadać go alkomatem... Dobrze. W takim razie czekam.

***

Jasiński zrozumiał, że ma kłopoty. Pojął to w momencie, gdy granatowa toyota jego szefowej zatrzymała się na niewielkim parkingu przy stacji. Elżbieta Łęcka rzadko pojawiała się w pracy przed południem, a jeśli już, zawsze działo się to z powodu jakiegoś niecierpiącego zwłoki problemu.

– Dobrze, że pana widzę – powiedziała, gdy wyłoniła się z samochodu. – Proszę do biura.

Późniejsze wydarzenia potoczyły się bardzo szybko – Jasiński został przebadany alkomatem. Łęcka przygotowała zwolnienie, choć drukarka rzęziła tak przeraźliwie, że mężczyzna do ostatniej chwili miał nadzieję, że dokument nigdy nie znajdzie się na jej biurku.

– Mogłam tolerować wiele rzeczy – rzekła wreszcie szefowa. – Ale nie pijaństwo. Przykro mi, ale to naprawdę nie zostawia mi wyboru.

Jasiński milczał bardzo długo. Spożyty poprzedniego wieczoru alkohol wciąż siedział mu na żołądku, a głowa raz po raz zdawała się pulsować delikatnie.

Miał wrażenie, że to, co wydarzyło się w biurze nie jest niczym innym, niż majaki, które nocą przejmowały władzę w jego umyśle. Spojrzał na swoje dłonie. Porastały je czarne włosy, przyprószone kilkoma nitkami siwizny. Nagle poczuł się bardzo staro.

– Pan jest aż spuchnięty na twarzy! Wczoraj też był pan w pracy w takim stanie?!

Ktoś zapukał do gabinetu.

– To coś pilnego?

– Nie, mogę poczekać. – Zza drzwi dobiegł głos Patrycji.

– Panie Jasiński, proszę już wyjść. W tej sytuacji nie obowiązuje pana okres wypowiedzenia.

Gdy opuścił gabinet, minął w drzwiach Patrycję. Nie patrzyła mu w oczy. I bez tego, Jasiński nie miał wątpliwości, kto na niego doniósł. Podła suka, pomyślał i zacisnął zęby, by nie powiedzieć tego na głos.

Kiedy już oddał uniform, poczuł, że ogarniają go zawroty głowy. Intensywne światło jarzeniówek pulsowało, boleśnie wdzierając mu się do oczu. Czy to tylko kac? Jasiński zacisnął zęby. Zbierało mu się na mdłości. Spuścił wzrok i najszybszym krokiem, na jaki mógł sobie pozwolić, ruszył w stronę wyjścia. Liczył, że lodowate powietrze odrobinę go otrzeźwi.

Kątem oka dostrzegł, że pod stację zajechał znajomy mercedes. Nie, tylko nie teraz... Nie teraz, gdy znalazł się na samym dnie...

Prawie wybiegł ze stacji. Nim kierowca mercedesa miał szansę, by go zauważyć, Jasiński zdążył już zniknąć za budynkiem.

Deszcz uderzał o szybę jednostajnym rytmem. Jasiński już prawie zobojętniał na ten dźwięk. Leżał w łóżku. Odprasowany garnitur uwierał go w łokciach, ale nie zamierzał się go pozbywać. Nie zamierzał także ściągać butów ani zegarka. Wiedział, że bez nich nie zdoła zasnąć, że znów zacznie piec go skóra, że będzie musiał szorować ciało pod prysznicem tak długo, aż zrobi się czerwone.

Spokojnie, Henryku. Miałeś za sobą trudny dzień, ale już jest dobrze. Wyobraź sobie, że wchodzisz na stację, że czeka na ciebie Patrycja, albo lepiej. Wyobraź sobie, że czeka na ciebie Łęcka. Jest wściekła, ale nie odważy się powiedzieć ci ani słowa.

Jasiński wiedział, że prześpi w tym garniturze kilka najbliższych miesięcy. Albo jeszcze gorzej, kilka lat. Będzie nosił go tak długo, dopóki się nie rozpadnie i nie obnaży brzydkiej prawdy o tym, co się pod nim skrywa.

Ale na razie nie ma sensu o tym myśleć, prawda? Prawda, Henryku? Pomyśl lepiej o Patrycji. Dlaczego dziś na ciebie doniosła? Nie wie, że są ludzie, z którymi nie powinno się zadzierać? Wyobraź sobie, że jest na korytarzu. Przemyka na paluszkach, by cię nie obudzić. Boi się ciebie, drży na samą myśl o tym, że mogłaby cię rozzłościć.

Jasiński prychnął. Zabawnie byłoby widzieć jak ta suka drży ze strachu, prawda?

Wyobrażał sobie lęk płonący w jej ciemnych oczach. Długo starałaby się go ukrywać, ale prędzej czy później musiałaby się poddać. Nie ma człowieka, którego nie dałoby się złamać. Wiesz o tym, prawda, Henryku?

Jasiński czuł, że ogarnia go błogi spokój, który, niczym fala ciepła, sunie po jego ciele, kołysząc je do snu.

Minął blisko tydzień, nim stan Jasińskiego poprawił się na tyle, by mężczyzna był w stanie wybrać się na niewielkie zakupy. Czuł się źle. Za każdym razem, gdy próbował przeanalizować swoją sytuacje, skóra zaczynała swędzieć go tak bardzo, że najchętniej zdrapałby ją do żywego mięsa. Wiedział, że zakup silikonu i barwników bardzo by mu teraz pomógł, lecz nie mógł pozwolić sobie na podobny wydatek. Choć wystarczył jeden telefon, by Robert znów zaczął wysyłać mu pieniądze, wciąż byłyby to stanowczo za małe kwoty na zainwestowanie w dobrej jakości materiały.

Jasiński przez dwa lata kształcił się w ASP. Porzucił studia równie gwałtownie jak małżeństwo, w którym tkwił przez prawie ćwierć wieku. I zrobił to z dokładnie tej samej przyczyny. Wówczas także piekła go skóra i także żył z poczuciem, że odnalazł najbardziej utajniony fragment swojej duszy w innym człowieku. Gdyby jednak zestawić tamte doznania z tym, co przeżył Jasiński, gdy po raz pierwszy zobaczył Henryka Denysiaka, można byłoby odnieść wrażenie, że po dwóch czarno-białych filmach, po raz pierwszy obejrzało się coś w technikolorze.

Teraz, chodząc między półkami, Jasiński naprawdę marzył tylko o tym, by wrócić do domu i przebrać się w garnitur. Miał wrażenie, że ludzie, których mijał, ciągle się na niego gapią. Przełknął ślinę, lecz nawet to przyszło mu z wysiłkiem. Zupełnie tak, jakby jego szyja zgrubiała, a szalik owijał ją stanowczo zbyt ciasno.

Gdy kasjerka podawała mu paragon, Jasiński stoczył krótką walkę z drżeniem rąk, by w ogóle móc go odebrać.

– Jeszcze reszta.

– Może mi pani przesypać pieniądze do portfela?

– Jasne. Hmm... Nic panu nie dolega? Może trzeba wezwać...?

– Nie, naprawdę, nie. Do widzenia.

Jasiński miał cichą nadzieję, że poczuje się lepiej, gdy tylko wyjdzie na zewnątrz. Oczywiście tak się nie stało. Grube płatki śniegu, przypominające strzępki waty, topniały na jego płonącej bólem skórze.

Pomyśl, Henryku...

Nie teraz, błagam, nie teraz...

Jasiński zaczął grzebać w reklamówce. Mimo tego, że ręce trzęsły mu się coraz bardziej, zdołał wyciągnąć małą butelkę wódki. Wziął dwa głębokie łyki i schował piersiówkę w wewnętrznej kieszeni kurtki. Z każdą chwilą czuł się coraz bardziej schorowany.

Kilka płatów zielonej farby odpadło, gdy Jasiński pchnął drzwi kamienicy. Znów ktoś odkręcił żarówkę i mężczyznę powitała ciemność. Słodki zapach stęchlizny sprawił, że czerń wydawała się wręcz namacalna. Jasiński po raz pierwszy od niepamiętnych czasów w ogóle zwrócił uwagę na smród. Zirytował się. I bez takich wrażeń stale nękał go pulsujący ból głowy.

Drzwi mieszkania numer dwa otworzyły się gwałtownie. Dawno niewidziany sąsiad rzucił mu krótkie spojrzenie i minął go bez słowa.

Jasiński prychnął. Zaczął wspinać się po schodach. Im bardziej zbliżał się do domu, tym mniej piekła go skóra. Pomyślał, że chyba opuścił swój azyl trochę za wcześnie. Z drugiej strony potrzebował alkoholu i jedzenia. Ponieważ jedyna akceptowalna forma kontaktu z synem polegała na częstych przelewach i sporadycznych telefonach, nie zamierzał prosić go o zrobienie zakupów.

Gdy wreszcie znalazł się w mieszkaniu, od razu przebrał się w garnitur i nalał sobie wódki do ostatniej czystej szklanki. Rozsiadł się wygodnie w fotelu. Myślał.

Dobrze, Henryku... Teraz wyobraź sobie, że idziesz do pracy. Masz dobrą pracę, prawda? Bez niej na nic nie byłoby cię stać... Gdy każdego ranka wsiadasz do samochodu, owija cię dyskretny, owocowy zapach odświeżacza. Silnik warczy cichutko i auto aż wyrywa się do jazdy. Przyznaj, że jeszcze nigdy cię nie zawiodło. Czasem spotykasz...

Jasiński dopił wódkę. Świat, który go otaczał, wciąż był wyraźny, zbyt wyraźny.

Mieszkasz w dużym domu, prawda?

Rozległo się donośne pukanie do drzwi. Jasiński miał zamiar je zignorować.

– Jest tam ktoś?

Kim są ci ludzie, że mają dość odwagi, by ci przeszkadzać?

Jeszcze trochę i wykopią drzwi z zawiasu, pomyślał Jasiński. Ale... jeśli to zrobią, będą musieli wejść do jaskini lwa.

– Proszę otworzyć! – Rozległ się donośny, męski głos.Chyba należał do jednego z sąsiadów.

Czyich sąsiadów?

Jasiński bardzo powoli podniósł się z fotela.

Pamiętaj kim jesteś, Henryku. Pamiętaj, że to twoje miejsce. Byłeś tu pierwszy.

Ruszył ku drzwiom. Pukanie nie ustawało nawet na chwilę.

Jasiński nacisnął na klamkę.

– Tak? – Jego własny głos zdawał się dochodzić z bardzo daleka.

Dwaj sąsiedzi – jednego z nich dopiero co mijał na klatce schodowej – wytrzeszczyli oczy.

– Przepraszam, my... – zaczął wyższy z nich, lecz Jasiński uciszył go ruchem ręki.

– Jestem bardzo zajęty. Bardzo. Może mogliby panowie...

– Po prostu przyjdziemy później.

Gdy zniknęli, Jasiński zamknął drzwi i przez chwilę delektował się ciszą.

Zabawna rzecz, pomyślał i wrócił na fotel. Zachowywali się tak, jakby mieli do czynienia z innym człowiekiem...

Prychnął. Cóż, zdziwią się, gdy już będziesz miał nową twarz, prawda Henryku?

Jasiński uśmiechnął się do tej myśli. Prawdą było, że przez ostatnie dni robił wszystko by patrzeć na siebie jak najrzadziej. Zdjęcie lustra w łazience dało mu poczucie swobody, przynajmniej w obrębie własnego domu.

Powiem Robertowi, że musiałem zapłacić więcej... choćby za media, obiecał sobie w duchu Jasiński.

Później, gdy dostanie silikon i barwniki, wykona maskę. Dwa lata w ASP nie poszły przecież zupełnie na marne.

Tak, w ten sposób na pewno pozbędzie się okropnego wrażenia płonącej skóry. Zyska wolność, przepoczwarzy się do końca. Będzie tym, kim zawsze był i odsłoni najpilniej strzeżony fragment duszy.

Jasiński wstał. Alkohol pomógł mu uporządkować myśli. Wymierzy, ile mniej więcej silikonu będzie mu potrzebne. Im szybciej zadzwoni do Roberta, tym szybciej zyska wolność. Świat może być niezwykle prostym mechanizmem, prawda, Henryku?

Wszedł do łazienki. Lustro, zdjęte i bezpieczne odwrócone, leżało w kącie niewielkiego pomieszczenia. Jasiński złapał za ramę i ostrożnie ją uniósł. Wcale nie miał ochoty na siebie patrzeć i odrywać jawy od snu. Spodziewając się kolejnych tortur, wielogodzinnej sesji przypalania ciała żywym ogniem, upił jeszcze łyk wódki, tym razem prosto z butelki.

Odwrócił lustro i niemal natychmiast je upuścił.

Rozbiło się na setki kawałków, zasypując podłogę drobnymi, ostrymi odłamkami szkła, lecz Jasiński nie zwrócił na to najmniejszej uwagi.

 Liczyło się tylko to, że jednak nie potrzebował maski.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top