Dziewczynka w białej sukience
Czarne oczy spoglądały na nich z wykrzywionej w grymasie złości twarzy. Skryta w półcieniu, niebieskawa skóra demona połyskiwała za każdym razem, gdy padało na nią blade światło z przejeżdżających obok samochodów.
— Gdzie takie szkaradztwa sprzedają? — mruknął Aleksy, spoglądając kątem oka na Drakulę, którego czubek głowy ledwie widział z auta.
— W Pepco — odpowiedział bez wahania Konrad.
Aleksy i siedzący na miejscu kierowcy Gabriel spojrzeli po sobie, a potem jednocześnie obrócili się do tyłu, obdarzając przyjaciela zaintrygowanym spojrzeniem.
— Milenka chciała kubek w kształcie dyni z taką uroczą pokrywką — odpowiedział z rozbawieniem Wilczyński.
Kierowca auta czekającego za nimi do skrętu zatrąbił ostro. Olszewski usiadł z powrotem na miejscu i wrzuciwszy bieg, skręcił w jedną z wąskich uliczek nieopodal lasu Kabackiego. Aleksy wywrócił oczami i obrócił się przodem do deski rozdzielczej, by pomóc Gabrielowi znaleźć lukę w rzędzie samochodów ciasno zaparkowanych wzdłuż ulicy.
— Och jak ty uwielbiasz Halloween! — zakpił Konrad, szturchając Aleksego w ramię ponad fotelem.
Wilczyński nie przestawał mu dokuczać, od kiedy wpadł do loftu z informacją, że muszą jechać na zlecenie. Zastał wówczas Aleksego siedzącego na foliowej płachcie z ogromną dynią ułożoną na kolanach, której wycinał kwadratowe zęby. Wyraz twarzy Karczewskiego wyrażał więcej niż tysiąc słów na temat tego, co myśli o halloweenowych dekoracjach.
Ale Gabriel je uwielbiał i całym sercem rzucał się w wir przygotowań. Ich mieszkanie tonęło pod dekoracjami z trupich czaszek, gumowych nietoperzy i zwisających zewsząd pająków. Jak na wprawnego wiedźmarza z doskonałym wyczuciem stylu Gabriel darzył uwielbieniem, graniczącym z obsesją kiczowate ozdoby.
— Zaparkuję. Jest już ciemno i niczego nie zobaczymy z auta — odezwał się Olszewski, wyciągając szyję, by dostrzec lukę w rzędzie aut zaparkowanych przy ulicy. Nie minęła chwila, gdy płynnie zajął miejsce tuż przy wjeździe do osiedla.
Aleksy wysiadł z auta i poprawił pochwę z nożem na skórzanym pasku, obserwując grupę dzieci wychodzących z klatki schodowej. Wiedźma z parchem na nosie, wilkołak i Spider-Man ze śmiechem wymieniali się otrzymanymi słodkościami w świetle latarni.
— Jak na ironię będzie łatwo znaleźć tę małą sukę — odezwał się Konrad, przesuwając dłonią po szczęce. Stanął obok Aleksego, obserwując w zamyśleniu grupę dziesięciolatków. — Stawiam, że będzie żerowała przy Kabackim...
— Zgadzam się — odpowiedział Aleksy, poprawiając czapkę na uszach.
Obaj obrócili się ku lasowi rozciągającemu się za ich plecami. Pogrążone w mroku drzewa majaczyły w oddali, słabo odcinając się na tle granatowego nieba. Poruszane wiatrem zlewały się w gęstą masę, która wyciągała macki do tętniącego życiem miasta. Ostatecznie podobnie jak demony, cofała się przed sztucznym światłem wylewającym się z mieszkań.
Tam musiała czaić się Cicha.
— Gotowi? — zapytał Konrad ze słabym uśmiechem. Po jego wesołości nie pozostało śladu.
Podszedł do bagażnika i wyciągnął z niego sportową torbę. Brzęk metalu poniósł delikatny wiatr, gdy Wilczyński zakładał pasek na ramię i trzy kusze w środku uderzyły twardo o jego biodro.
Spacerowym krokiem doszli na skraju lasu, ale dopiero, gdy minęli pierwszą linię drzew, Gabriel wyciągnął z plecaka latarki dla chodziarzy i rozdał każdemu po jednej. Włączyli je i ścieżki bladego światła padły na pokrytą świeżymi liśćmi ściółkę. Długie cienie drżały przy każdym ich kroku, gdy z kuszami w dłoniach, ruszyli skrajem głuszy.
Zwalone pnie skryte w ciemnościach niekiedy przypominał dziecięcą główkę otuloną miękkimi włosami w kolorze węgla, której wypatrywali. Nagie gałęzie podobne do wyciągniętych rączek chudej dziewczynki szarpały ubranie, gdy podeszli zbyt blisko. Trzaski łamiących się pod stopami gałązek sprawiały, że zaciskali mocniej dłonie na rękojeściach kusz.
Przemierzali kolejne metry i bezgłośne oddechy zmieniały w kłęby białawej pary. Konrad i Aleksy spojrzeli po sobie wymownie. Kim upierał się, że widział Cichą z okna auta, gdy przejeżdżał tędy w drodze na pilne wezwanie do brutalnego ducha. Nie miał czasu, żeby się zatrzymać i sprawdzić, czy to faktycznie Cicha, a nawet tak wytrawny guślarz, jak Kim mógł się pomylić.
— Zawracamy i idzie... — szepnął Konrad, ale urwał w pół słowa, gdy Gabriel uciszył go machnięciem ręki.
Zamarli, wsłuchując się w skrzypienie drzew kołysanych wiatrem i szelestu liści tańczących na podmuchach zimnego powietrza.
A przez tę cichą melodię nocnego lasu przebijał się łagodny głos dziecka.
— Musimy ją stąd zabrać — syknął Aleksy, podnosząc broń na wysokość piersi. Obaj skinęli mu głową bez słowa i ostrożnie, nadal gotowi na odparcie ataku z zaskoczenia, ruszyli w głąb lasu, skąd dobiegł ich radosny śmiech.
Po kilkudziesięciu krokach dotarli do niewielkiej polany, którą oświetlał słaby blask księżyca przebijający się przez pozbawioną liści koronę drzew. Na samym środku naprzeciwko siebie stały dwie, czarnowłose dziewczynki.
— To jakiś żart! — sapnął Konrad, gdy obie obróciły się ku nim.
Ogromne brązowe oczy na twarzyczkach o bladych skórach wpatrywały się w nich z uprzejmym zainteresowaniem. Delikatny powiew wiatru wkradł się między drzewa, muskając kościste kolana dziewczynek i szarpiąc rąbki ich białych sukienek.
Podobne niczym dwie krople wody, wydawały się złudzeniem utkanym ze wstęg białej mgły skradającej się na polanę spomiędzy otulonych czernią nocy drzew.
W tym samym momencie dziewczynki przekrzywiły głowy na bok i czarne kosmyki musnęły koronki u kołnierzyków, jednak żadna z nich się nie odezwała.
Świat dookoła zamarł a łowcy razem z nim, gdy dziewczynki wyciągnęły ku sobie drobne dłonie. Stały nie dalej niż trzy kroki od siebie i wystarczyło, by się pochyliły, a wtedy...
Jeżeli krwawy błysk w oczach dziewczynki stojącej bliżej Konrada był tylko grą świateł, to ostatni oddech życia ucieknie z płuc Aleksego, zanim ciało uderzy o ściółkę. Wystarczył jeden dotyk, ledwie muśnięcie, by Cicha zabiła upatrzoną ofiarę.
Albo rzucającego się na ratunek łowcy.
W martwej ciszy Aleksy słyszał tylko szaleńczy galop własnego serca, gdy puścił kuszę na ziemię i odbił się stopami od ziemi. W dwóch susach znalazł się obok dziewczynek. Pochwycił znajdujące się bliżej niego drobne ciało w białej sukience i z głuchym hukiem przewalił się na wilgotne liście.
Ptaki wzbiły się w powietrze, gdy rozrywający bębenki w uszach wysoki pisk rozdarł ciszę pogrążonego we śnie lasu. Aleksy obrócił się w momencie, gdy Cicha ruszyła na niego z wyciągniętymi ku niemu dłońmi, których czubki palców wieńczyły długie pazury. Rozwarła drobne usteczka we wściekłym wrzasku. Rząd ostrych zębów zalśnił w świetle latarki zawieszonej na szyi Aleksego. Oddech uwiązł mu w piersi, gdy demon drygnął, by pokonać dzielącą ich odległość.
Nagle kościste ręce Cichej opadły wzdłuż bioder, dziecięca twarz zastygła w grymasie złości. Ciało demona z nożem wbitym w czubek głowy padło z głuchym łoskotem tuż obok Aleksego, odsłaniając stojącego w rozkroku Gabriela.
Kosmyki jasnych włosów opadły na lazurowe oczy, w których migotał ogień determinacji. Z brutalną precyzją – tak, by nie dotknąć demona – wbił ostrze i niczym wytrawny łowca trzymał w drugiej dłoni kolejny nóż, gotowy do ponownego ataku, gdyby za pierwszym razem chybił.
— Kurwa, uwielbiam Halloween! — ryknął Konrad i wybuchnął perlistym śmiechem, gdy Aleksy opuścił bezwładnie głowę na mokre liście. — Skąd wiedziałeś, która z nich to Cicha? — zapytał po chwili, zręcznie przejmując wystraszoną dziewczynkę.
— To ten ból w oczach Cichej — odpowiedział po chwili Aleksy, przetaczając się na plecy. Rozrzucił ręce na boki, wbijając pusty wzrok w rozgwieżdżone niebo.
Według jednej z teorii powstawania demonów każda Cicha była kiedyś dzieckiem, którego ludzka dusza powoli gasła w chłodzie obojętności rodziców. Niekochane i ignorowane serduszka z każdym dniem biły coraz wolniej, aż w końcu się zatrzymywały, a krew w żyłach wypełniał jad Cichej.
Z zazdrości zabijała wszystkie szczęśliwe dzieci, jakie stawały na jej drodze.
Praca konkursowa @GrupaNOS - Pajęczą Siecią Słów pisane.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top