Rozdział 21
To musiał być kolosalny żart. Istniała jeszcze możliwość, że Sarina się przesłyszała. Ten dzień sam w sobie stanowił istne kuriozum, komedię, psotę. Proszę bardzo, niech jeszcze więcej absurdu sączy się z ust Istara. Sarina zastanawiała się, czy jest tego jakaś granica, czy ta niezatrzymana fala jego absurdalnych łgarstw wreszcie się zatrzyma. Jak wiele kłamstw i jak wiele nonsensów miał jeszcze w zanadrzu? Był szaleńcem, skończonym szaleńcem. Największym wariatem, jakiego nosiła ta ziemia. I wszystko wskazywało na to, że całkowicie postradał rozum. Sarina nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości.
Zerknęła na niego, szukając na jego rysach odpowiedzi. Szukając potwierdzenia, że po prostu z niej kpi, ale jego twarz była śmiertelnie poważna. Nawet wyraz szacunku w jego błyszczących oczach wydawał się szczery, jakby rzeczywiście miał ją za prawdziwą królową.
– Łżesz – szepnęła. – To niemożliwe pod tak wieloma względami, że nie starczyłoby dnia, żeby je wymieniać.
– Na przykład? – zapytał cicho.
– Cóż, pierwsze, co mi się nasunęło, a co jest niezwykle ważne w tych okolicznościach, to, że karły nie mogą płodzić potomków.
Istar milczał. Zacisnął usta w wąską kreskę, choć Sarinie wydawało się to fizycznie niemożliwe, zważywszy na to jak pełne miał wargi.
– Nie mogą? Niby dlaczego? – rzucił tonem dociekającego nauczyciela, który próbuje naprowadzić na właściwą odpowiedź niezbyt rozgarniętego ucznia.
– Ponieważ... – zawahała się, trzepocząc szaleńczo rzęsami – ponieważ jest to oficjalnie zabronione.
– Zatem prawo to ogranicza? – podsunął usłużnie.
Przypatrywała mu się podejrzliwie. Tak musiał wyglądać podczas prowadzonych przez siebie zajęć w Cytadeli: uprzejmie zainteresowany, ale równocześnie czujny i nieco rozbawiony, choć z pewnością do czasu, dopóki jakiś uczeń nie doprowadzi go w swojej niewiedzy do szału.
– Dekret o chorobach cielesnych i psychicznych jasno stanowi, że żaden karzeł nie może odbywać stosunków płciowych. – Policzki jej poczerwieniały.
– Prawo sobie, a rzeczywistość sobie, Sarino – upomniał ją łagodnie. – Na pewno nie jesteś aż tak naiwna, by zakładać, że jakikolwiek królewski dokument może powstrzymać żądzę. Tym bardziej, jeśli dotyczyło to królewskiego dziecka. Karzeł był księciem, Sarino. Nikt, a już zwłaszcza on sam nie odmówiłby mu przyjemności. Zresztą jak się domyślasz prawo dotyczy zwykłych poddanych, a nie królewskich synów. W twoich sferach nie ma czegoś takiego jak równość.
Spojrzała na niego gniewnie.
– Daj sobie czas, Sarino – kontynuował tym samym nieśpiesznym tonem. – Wiem, że trudno ci poukładać sobie wszystko czego się dowiedziałaś, ale wkrótce zrozumiesz, że mówię prawdę. Zaczniesz łączyć fakty. Pojmiesz, że...
– Kłamiesz, byle namieszać mi w głowie – weszła mu w słowo. – Jakby już sama twoja osoba nie wystarczyła, bym nie mogła myśleć. Nie wiem jeszcze dokładnie, jaki masz cel w tych bluźnierstwach, ale nie dam się nabrać.
– Potrzebujesz dowodów? – Uniósł brew.
– Nie chcę żadnych dowodów.
– I słusznie, bo w głębi serca doskonale wiesz, że to, co mówię ma sens. Czujesz to.
Milczała. Nie potrafiła ułożyć w głowie żadnego sensownego zdania. Jakże pragnęła obudzić się z tego sennego koszmaru i nie wiedzieć o tym wszystkim, o czym wiedziała teraz.
– Pomogę ci z tym, jeśli tylko zechcesz. Postaram się uczynić to łatwiejszym, tylko mi pozwól...
Mówił coś, ale nie docierał do niej sens jego słów. Zatopiła się w myślach. Patrzyła na własne dłonie zaciśnięte w pieści i na zmarszczony materiał sukni. Córka Karła...
Karzeł. Zapomniana persona na kartach historii Kresnes. A przynajmniej miała być taką postacią. Król Ilidian zrobił wiele, by całkowicie wymazać istnienie swojego przyrodniego brata. Sarina przecież dorastała w przekonaniu, że prawowitym dziedzicem tronu był jej ojciec. Obiecano mu przecież królestwo, a panujący wówczas król usynowił go i oficjalnie zapewnił późniejsze władanie. A potem na świat przyszedł Karzeł. Pokraka, maleńki człowiek, który podobno odznaczał się tak szkaradną i groteskową fizjonomią, że nie uwieczniono jego podobizny na żadnym portrecie, a położne, które odbierały poród krzyczały na jego widok.
W Kresnes rzadko na świat przychodziły karły, ale za każdym razem ich narodziny miały zwiastować coś okropnego, dlatego, by uniknąć nadchodzących tragedii, zabroniono im się rozmnażać. Im samym przypisywano magiczne zdolności. Przyrodni brat Ilidiana podobno znał język zwierząt i został ostatnim jeźdźcem smoków. Sarina zawsze uważała to za bajanie, bzdury i kłamstwa. Wiedzę o Karle czerpała głównie z szeptanych przez piastunki opowieści, dlatego nie do końca dawała im wiarę. Początkowo szukała informacji u ojca, ale król wściekał się, kiedy dopytywała o jego przyrodniego brata, więc wkrótce przestała, choć postać jej stryja przez długi czas budziła w niej niezdrową ciekawość.
Czyżby podświadomie pragnęła poznać jego historię? Czyżby ich wspólna krew do niej śpiewała? Astra nigdy nie przejawiała takich ciągot do historii o zakazanym księciu, tylko ona, Sarina. Może miało to jednak związek z tym, że jej udawana starsza siostra w rzeczywistości nie była jej rodzoną siostrą.
Mimo wszystko, czy to mogło stanowić dowód? Przyłożyła dłoń do czoła. Poczuła w ustach kwaśny smak, w oczach jej pociemniało. Potrzebowała powietrza. Chciała odpocząć, a przede wszystkim znaleźć się jak najdalej od Istara.
– Dobrze się czujesz? – odezwał się z troską, zauważając jak pobladła.
Sarina nabrała powietrza w płuca, czując, że jej klatka piersiowa znacząco zmniejszyła objętość.
– Tak! Czuję się doskonale – zakpiła. – I to dzięki tobie, Najwyższy!
– Nie wiń mnie za prawdę – syknął. – Rozumiem, że jesteś wściekła, ale ja jedynie otworzyłem ci oczy. Nienawidzisz mnie, choć powinnaś być mi wdzięczna, skoro chcę przywrócić na tron Kresnes jego prawowitego władcę. To twoje dziedzictwo, nie możesz go odrzucić. Nie masz prawa.
– Nie ty będziesz tym, który mówi mi, co mogę, a czego nie. Wciąż pozostajesz jedynie sługą.
Jego usta rozciągnęły się w złowieszczym uśmiechu. Zmrużył zielone oczy.
– To prawda, uniżonym sługą – szepnął, odnajdując palcami jej nadgarstek. – Oddanym sługą – dodał żarliwie. – I pragnę ci służyć na tak wiele sposobów, na które niewinna dziewczyna nigdy by nie wpadła.
Otworzyła usta porażona jego bezczelnością. Jak śmiał w takich okolicznościach czynić te plugawe dwuznaczne komentarze? Nie sądził chyba, że po tym wszystkim byłaby w stanie chociażby pomyśleć o jego ohydnych pieszczotach.
– Jesteś kompletnie szalony! – zawołała, próbując się wyrwać, ale jego smukłe palce w magicznych rękawiczkach trzymały ją jak w imadle. – Nie sądzisz chyba, że uwierzę w te brednie. – Pośpiesznie wstała z ławki i zacisnęła pięści. Zerwał się silny wiatr, który do końca zniszczył jej fryzurę.
– Owszem, oszalałem na twoim punkcie – westchnął, niedbale przeczesując włosy palcami. – Ale zdawało mi się, że to już ustaliliśmy.
– To wcale nie jest zabawne. Przed chwilą powiedziałeś coś, co nas oboje postawiłoby przed stryczkiem...
– Tu kat ucina głowy, moja pani – odparł. Sarina przewróciła oczami.
– Stryczek lepiej brzmi.
– Bardziej romantycznie jak mniemam. Aczkolwiek w umieraniu nie ma niczego romantycznego, jeśli mielibyśmy się wdawać w szczegóły.
– Nie o szczegóły tu chodzi – zdenerwowała się – ale o to, że nawołujesz do zdrady stanu. To, co powiedziałeś... To wszystko, te wszystkie... To... – zabrakło jej słów.
Dopiero po chwili zauważyła, że Istar dalej nieświadomie pieści palcem jej skórę.
– Mówię tylko to, co powinnaś od dawna wiedzieć – powiedział spokojnie, tonem, który doprowadzał ją do szału. Tak przemawiały do niej piastunki, kiedy chciała zjeść deser przed obiadem, albo założyć letnią suknię w środku zimy.
– Chcesz skłócić mnie z ojcem.
– Z ojcem! – prychnął i także podniósł się z ławki. Górował nad nią.
Sarina chwiejnie cofnęła się o kilka kroków, boleśnie odczuwając wbijające się w jej kręgosłup kolce czarnych róż. Istar był wściekły. Zielony blask, który lśnił w jego oczach był niepokojąco niebezpieczny.
– Posłuchaj – powiedział, powoli wciągając powietrze w usta – pewne rzeczy musiały zostać powiedziane. Przykro mi, że musiałaś je usłyszeć, ale taka była kolej rzeczy. Musiałaś to wiedzieć, żeby stać się tym, kim powinnaś być.
– Nie, Istarze – przerwała mu – starasz się tylko mnie podburzyć. Masz w tym swój cel i guzik cię obchodzę. Dobrze wiesz, że to co powiedziałeś, może zaprowadzić ciebie i mnie pod katowski topór. To zdrada – szepnęła. – To potworna zdrada.
Istar ścisnął smukłymi palcami nasadę nosa.
– Zdradą jest zrzucanie z tronu prawdziwego następcy. Twój ojciec był dziedzicem, a po nim jesteś ty. Odzyskanie tronu, który przynależy ci się z urodzenia nie jest zdradą stanu. Co najwyżej rebelią, ale słuszną. I ja dam ci armię, żebyś mogła ten bunt skutecznie przeprowadzić. Wystarczy tylko jedno twoje słowo, a oddam ci wszystko, co mam. Ilidian już jest na kolanach. Pozbawiony Czarnoksiężnika nic nie znaczy. Trzeba przekonać dwór do posłuszeństwa wobec ciebie, ale to nie będzie trudne, zważywszy argumenty, którymi dysponuję. – Niepokojący uśmiech wypłynął na jego usta.
– Dwór... Czy moja matka, królowa...? – wymamrotała Sarina. – Czy ona...?
– Twoja matka była żoną Króla Karła. Ilidian siłą zagarnął ją dla siebie, bo zawsze pożądał tego samego, co jego przyrodni brat. Nigdy nie miałby potomka, bo jego jaja – warknął – są suche jak pustynia przy pierwszej ćwiartce.
Sarina poczerwieniała i próbowała opuścić ogród, ale wtedy uświadomiła sobie, że Istar tarasuje jej drogę.
– Nie zmuszę cię, żebyś mi uwierzyła, ale mogę ci pokazać – powiedział z naciskiem. – Potrafię zabrać twoją świadomość w odmęty przeszłości. Możesz zobaczyć wszystko, co widziałem ja sam.
– Nie chcę, żebyś mi cokolwiek pokazywał. Nie pozwolę na to, byś gmerał mi w myślach. Nie zdradzę ojca nawet czymś takim. I nie pohańbię pamięci matki choćby najmniejszym podejrzeniem. Gdybym zgodziła się na twoje magiczne sztuczki, oznaczałoby to nic innego jak zaakceptowanie twoich łgarstw, a tego nie zrobię!
Skrzywił się, kiedy nazwała Ilidiana ojcem, ale milczał. Patrzył tylko na nią wymownie, z naciskiem. Nie mogła mu jednak ufać. A jemu zależało tylko na zerwaniu bezmiernej przysięgi. Nią zapewne znacznie prościej mógłby manipulować, niż jej ojcem. Była wszakże głupią dziewczyną, podatną na wszelkie jego sugestie. A on czerpał z tego garściami.
– Słyszałaś o wielkiej tajemnicy Wymondów? – zapytał cicho, pochylając się nad nią. Uniosła twarz w górę i zacisnęła usta.
– Tutaj nie rozmawia się o Wymondach – odparła. – Zapewne domyślasz się dlaczego.
Skrzywił się i musnął palcem zwisający kolczyk. Sarina podążyła spojrzeniem za jego kciukiem. Okoliczności przejęcia władzy przez Ilidiana nigdy nie były głównym tematem rozmów. Sarina niewiele wiedziała na temat Wymondów. Teraz jednak była wściekła, że Istar posiada wiedzę znacznie szerszą, niż ona. Czuła się nieco zagubiona, kiedy musiała przyznawać się przed nim, że w zasadzie mało wie.
– Oczywiście, że się o nich nie rozmawia. W bibliotece nie znajdziesz ani jednej strony poświęconej twojej dynastii. Ilidian dokładnie zadbał o to, byś nie natrafiła na żaden rysunek, żadną wzmiankę. To było zbyt niebezpieczne dla uzurpatora. Wolał mieć cię przy sobie: nieświadomą niczego i pod kontrolą. Kochającą go i wdzięczną za wszystko. Swoją małą córeczkę, którą wkrótce miał posłać do trzeciej ćwiartki, by tam już nigdy mu nie zagrażała. A jeśli po drodze nocne potwory wyrwałyby jej serce z piersi, to wcale by się tym nie przejął.
– Łajdak!
Wyrwała rękę z jego uścisku. Istar spojrzał na swoje place i otarł dłoń o spodnie, krzyżując po chwili ręce za plecami.
– Ojciec mnie kocha!
– Może w jakimś stopniu – ironizował. – Jak tajemnicę i inwestycję. Taka jest polityka i taki jest głód władzy. Przykro mi, Sarino.
– Wcale nie jest ci przykro. Kłamiesz.
– To wszystko jest prawdą – nie ustępował. – Nie mam powodów, by cię okłamywać. Dobrze wiesz, że twój ojciec jest uzurpatorem, dlaczego nie możesz więc uwierzyć, że jesteś córką jego przyrodniego brata? Jeśli ktoś dopuszcza się okropnych rzeczy, nie potrafi już przestać. Nie zna granic.
– Mówisz to z własnego doświadczenia? – odcięła się. – Dobrze się bawiłeś oszukując głupią, naiwną dziewczynę? To świetna rozrywka igranie z uczuciami durnej pensjonarki, a już zwłaszcza księżniczki, czyż nie? Nienawidzisz mojego ojca, więc cóż by to była za satysfakcja uwieść i rozkochać w sobie jego córkę. – Przełknęła ślinę i wyprostowała plecy. – Ale nie zdążyłam się w tobie zakochać. Na moje szczęście uniknęłam tej ohydnej słabości, choć rzeczywiście niewiele brakowało, byś złamał mi serce. – Westchnęła, ale powietrze uwięzło jej w gardle i zabrzmiało to, jakby miała się rozszlochać.
Przez chwilę sprawiał wrażenie wytrąconego z równowagi, całkowicie zagubionego. Tak, że jego szeroko otwarte oczy i potargane jasne włosy przynosiły jej na myśl coś niezwykle delikatnego i kruchego; coś tak ślicznego jak wersy wiersza. Nie mogła dłużej znieść widoku tej odmienionej twarzy, bo wyglądał, jakby coś go bolało, jakby to ona złamała serce jemu, choć serce Istara znajdowało się przecież w medalionie króla.
Czekała, aż coś powie: potwierdzi, lub zaprzeczy, ale milczał. Ominęła go. Istar tym razem nie próbował jej zatrzymać. Zrozumiała, że dla niego było to już bez znaczenia, bo zrobił już to, co do niego należało. Zasiał w jej sercu ziarno niepewności.
Potrząsnęła głową i zrobiła kilka niezwykle trudnych kroków. Tylko jeden dzielił ją od pozostawienia go za sobą, ale wtedy rozległ się przerażający dźwięk dzwonów. Istar zaklął pod nosem i w ułamku sekundy był już przy niej, łapiąc ją za łokieć. Rozejrzał się po ogrodzie, w mgnieniu oka oceniając wszystkie jego słabe i mocne strony. Sarina wiedziała, że tych mocnych nie ma prawie w ogóle. W pobliskich alejkach rozbrzmiewały okrzyki przerażenia. Wszyscy uciekali w stronę zamku, byle dalej od murów.
Sarina cofnęła się strachliwie. Podświadomie wymacała palcami dłoń Istara. Drugą zacisnęła na jego koszuli i oparła się plecami o jego szeroką pierś. Czuła na szyi jego przyśpieszony oddech, gdy obejmował ją ramieniem.
Dzwon bijący na alarm przed nocnymi potworami wkrótce ucichł i zapanowała przeraźliwa cisza. Odniosła wrażenie, że cały świat głęboko zaciągnął powietrza i zamarł w oczekiwaniu na nieuniknione. Pierwsze wrzaski przedarły się do jej uszu. Wampiry rozpoczęły żer.
Nagle zrobiło się nienaturalnie ciemno, jakby ktoś narzucił na niebo gruby koc. Sarina uniosła głowę i krzyk uwiązł jej w gardle. Na nieboskłonie pojawiło się coś, czego Sarina nie widziała nigdy wcześniej.
Ogromne, skrzydlate monstrum zasłoniło słońce i z ogłuszającym krzykiem zaczęło opadać prosto na nich. Istar pchnął ją za siebie, ściągając z dłoni rękawiczki. Ostatnią rzeczą, którą widziała Sarina było oślepiające światło i huk rozpadającego się muru.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top