IV

-Jaka wesoła kompania. Ja z południa, Chisolm z północy, Billy tajemniczy człowiek wschodu, pijany Irlandczyk, Teksykanin, Kobieta z absztyfikantem i zbuntowana nastolatka. To się nie może dobrze skończyć. -powiedział Goodnight

 -Żadna nastolatka. -warknęłam -I nie ma czegoś takiego jak Teksykanin. 

-Powiedz to mojemu dziadkowi...

Dalej nie słuchałam. Położyłam się na grzbiecie Mustanga i zaczęłam bawić się jego grzywą. 

-Jak ty to robisz? -z zamyśleń wyrwał mnie głos Vasquez'a 

-Co? -zapytałam zdezorientowana

-Jeździsz bez siodła, tak naprawdę nie masz władzy nad koniem, a on i tak jest ci posłuszny.

-Lata więzi. Znalazłam Mustanga kiedy miał 2 lata. Był moim oczkiem w głowie. Na początku jeździłam z siodłem, ale Mustang się buntował, więc przestałam. Tylko ja potrafię na niego wsiąść. Przy innych zaczyna szaleć. 

-Wątpię w to. 

-Mogę ci dać spróbować jak będziemy na miejscu. 

-Już jesteśmy.

Zatrzymaliśmy się przy drewnianej chatce. Z siadłam z konia i popatrzyłam na Vasquez'a. 

-Proszę. Jak uda ci się go opanować to oddam ci swoje whisky.

-Bułka z masłem. -powiedział i stanął przy moim koniu.

-Nie daj się zabić. 

Usiadłam obok Farraday'a i przyglądałam się poczynaniom Vasquez'a. Pierwsza próba koń sobie poszedł. Druga próba koń go walnął głową. Trzecia próba dosiadł konia.

-I co Charlie? Mówiłem, że to nie możliwe.

Puściłam mu oczko, a koń zaczął biec. Mustang wyhamował gwałtownie, a Vasquez przeleciał przez jego głowę. Lądując przede mną na brzuchu.

-A ja mówiłam, że przy innych zaczyna szaleć.

-Tego konia nie da się dosiąść.

-Da się. -powiedziałam wsiadając na Mustanga -Po prostu cię nie lubi.

W czasie pokazu Vasquez'a reszta gadała z niejakimi braćmi Gołąb. Podobno zabili Jacka Horne'a. Ciekawe. Właśnie widzę trupa. Jednemu z braci rzucił toporkiem, a drugiemu przywalił tyłem strzelby.

-Bracia Gołąb krotko cieszyli się sławą. -powiedział Goodnight

-Ci dwaj niegodziwcy uderzyli mnie kamieniem w głowę! Okradli mnie! Dwa dni ich tropiłem. -krzyknął Horne

-Więc im się należało. Jestem Sam Chisolm. Poznaliśmy się sześć lat temu w Cheyenne. 

-Prawo pozwala mi odebrać co moje. Czy dobrze mówię? -powiedział wyciągając toporek z ciała jednego z braci.

Zaśmiałam się widząc minę Farraday'a.

-Tak. -powiedział w końcu Chisolm -Nadal zbiera pan skalpy?

-Władze już nie płacą za czerwonoskórych, pewnie nie ma pan pracy. -powiedział Josh

-To jest inna rozmowa. -powiedział Horne

-Tak. Szukamy ludzi takich jak pan. Mamy robotę. Bogue i jego ludzie. Myślałem, że może będzie pan zainteresowany.

Horne nic nie odpowiedział tylko wziął konia i odszedł.

-Niedźwiedź w ludzkim ubraniu. -powiedział Irlandczyk

Zaśmialiśmy się i ruszyliśmy dalej. Weszliśmy na teren Indian.

CDN...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top