II
Siedzę w barze popijając Whisky. Nagle do baru wchodzi ciemnoskóry facet. Zapanowała cisza. Co w tym dziwnego, że kowboj wchodzi do baru? Nudzę się, niech ktoś strzeli czy coś. Trochę zamieszania nie zaszkodzi. Ta cisza mnie dobija. I jak na zawołanie czarny facet ubrany na czarno strzelił do kilku osób. Żyją.
-Rozwalił mi stopę. -jęknął jakiś dziadek
-Tylko spokojnie. Niech się pan uspokoi. Mam rodzinę. -powiedział barman
-Lepiej im będzie bez ciebie.
Barman chciał sięgnąć po rewolwer, ale facet był szybszy i go zabił. Fajne widowisko.
-Przyprowadzić szeryfa. -powiedział Pan Czarny.
Nikt się nie rusza. Sięgnął do pasa, a wszyscy jak jeden mąż wyszli z baru. Korzystając z okazji wymknęłam się tylnymi drzwiami gdzie czekał na mnie Mustang.
-Wiesz mój drogi mam ochotę na małą strzelaninę.
Jak zawsze jadę na oklep. W lesie stworzyłam sobie małą strzelnicę, więc mam co robić. Byłam tam może z 30 minut, ale mi się znudziło.
-No Kochany dajemy czadu jak zawsze.
Koń wesoło zarżał i rozpędził się. Kocham tak galopować. Byliśmy już w miasteczku. Szykuje się tor przeszkód. Banał. Zobaczyłam niedaleko Emmę i Teddy'ego siedzieli na koniach rozmawiając z Panem Czarnym. Wybierać się na przejażdżkę tak beze mnie? Nie ładnie. Zatrzymałam się przy tej trójce.
-Wybieracie się gdzieś? -zapytałam
-Cześć Charlie. -powiedziała Emma
-To gdzie jedziemy? -zapytałam
-Nie obraź się, ale jesteś za młoda na takie wyprawy. -powiedział Teddy
-Ale ja mam to. -pokazałam na rewolwery.
-Wracaj lepiej do domu. -powiedziała Emma
-Nie mam.
-Charlie to są poważne sprawy.
-Ja jestem poważna. Poza tym, mam dość strzelania do kukieł i tarcz. To się robi nudne.
-Dobra, ale...
-Dzięki.
Pogalopowałam w stronę drogi.
*Josh Farraday*
-Kto to jest? -zapytałem
-Najbardziej wkurzająca osoba w miastczku. -westchnęła Emma
-Niezła jest. -skomentowałem i ruszyliśmy w stronę dziewczyny.
*Charlie*
Nie wiem ile jechaliśmy. Kiedy siedzę na koniu przestaję liczyć czas. Zatrzymaliśmy się.
-20 mil na wschód Volcano Springs znajdziesz tam gościa z Luizjany. -powiedział do Farraday'a Chisolm
-Goodnight Robicheaux?
-Spotykamy się z 3 dni w Jackson City. Jak mnie nie będzie to znaczy, że nie żyje i możesz sobie wziąć mojego konia. -powiedział Chisolm
Ruszyłam razem z Joshem i Teddy'm na wschód.
-Co taką drobną dziewczynę ciągnie na takie niebezpieczne miejsca? -zapytał Farraday
-Adrenalina i chęć wpakowania komuś kulki między oko.
-Ostra jesteś.
-Jakoś trzeba sobie w życiu radzić.
-Dlaczego nie jeździsz z siodłem? -zapytał po kilku minutach ciszy.
-Mustang go nie lubi, a poza tym tak jest o wiele wygodniej. -powiedziałam siadając po turecku.
-Jesteś pierwszą kobietą z rewolwerem jaką spotkałem.
-Cieszę się.
W końcu dojechaliśmy. Zsiadłam z konia i pokierowałam się za Farraday'em w stronę zagrody.
CDN...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top