V
Męska część grupy rozpaliła ognisko, a ja sobie stoję na Mustangu i czekam.
*Faraday*
Patrzyłem na stojąca na koniu Charlie.
-Ona tak zawsze? -zapytałem Teddy'ego
-Od dwóch lat.
-Dlaczego?
-Tego nikt nie wie. Nawet jej ojciec nie wiedział.
-Nigdy nie zrozumiem kobiet. -westchnąłem
-Uwierz, przy niej każdą kobietę łatwiej jest zrozumieć. Musiałaby się w tobie zakochać, żeby Ci to powiedzieć.
-To da się zrobić. -powiedziałem i ruszyłem w stronę Charlie.
Stanąłem obok jej konia, ale ani on, ani ona nie zwrócili na mnie uwagi.
-Czego ty tak szukasz? -zapytałem
-Nie twój interes, Faraday. -warknęła
-Jak się wygadasz, poczujesz się lepiej.
-Rozmowa tu nic nie pomoże. -powiedziała siadając na swoim koniu i ruszyła, nie wiadomo gdzie.
*Charlie*
W czym pomóc mi może rozmowa nie jestem dzieckiem. Daje sobie radę, sama. Odstawiłam Mustanga do innych koni, a sama skierowałam się do reszty. Położyłam się na ziemi i zasnęłam.
Obudziło mnie szturchanie Mustanga.
-O co chodzi kochany? -zapytałam zaspana
Koń zaczął się rozglądać. Poczułam krew. Zaczęłam niespokojnie się rozglądać. Reszta się obudziła. Za nami pojawił się Horne. Nie zwróciłam na to uwagi, bo Mustang zaczynał panikować. Jest źle.
-Mustang chodź. -szepnęłam do konia -My zaraz wracamy. -powiedziałam do reszty
Oddaliłam się z koniem od reszty.
-Spokojnie kochany. Nic ci nie grozi. Jesteś bezpieczny. -szeptałam głaszcząc konia po pysku.
Po kilku minutach uspokajania w końcu się uspokoił. Wróciliśmy do reszty, a tam siedział jeden z Komanczu.
-Mustang spokojnie, nic ci nie zrobi. -szeptałam
Oczy konia były rozszerzone. Mustang zaczął biec.
-Mustang! -krzyknęłam i zaczęłam za nim biec.
-Charlie! -usłyszałam jeszcze krzyk Farraday'a.
Biegłam tak już kilka minut, a po Mustangu ani śladu.
-Mustang! Nie wygłupiaj się! Tamten nic ci nie zrobi! Mustang!
Zobaczyłam jak koń biegnie w moją stronę.
-Nigdy więcej mi nie uciekaj. Proszę. -powiedziałam i przytuliłam konia. -Wracajmy.
Wsiadłam na konia i ruszyliśmy w drogę powrotną. Nikogo nie było.
-Pewnie ruszyli bez nas. Mustangu kochany. Wypadało by ich dogonić. -koń wesoło zarżał i ruszył.
Mustang cwałował z wielką gracją. Kochał to robić. Po kilkudziesięciu minutach dogoniliśmy resztę.
-Wróciliśmy! -krzyknęłam, a koń wesoło zarżał i przyśpieszył.
Jesteśmy już niedaleko miasteczka. Sam i Billy poszli główną drogą, a ja i reszta rewolwerowców rozproszyliśmy się dyskretnie w okolicy.
-Ja bardzo chętnie się dostosuje, ale nie mogę ręczyć za kolegów za wami. -powiedział Sam
Wtedy ukazaliśmy się my.
-Co za zbieranina. -powiedział jeden z "zastępców" szeryfa
-Pomodlę się za ciebie. -powiedział Horne -Trochę.
-Będzie z ciebie piękny dywanik. -powiedział drugi "zastępca"
-A ciebie zabije najwspanialszy kochanek świata. -powiedział nikt inny jak Farraday
-Chyba, że pewna suka pierwsza odstrzeli mu jaja. -powiedziałam z rozbawieniem
-Charlie ty też z nimi? -zapytał szeryf
-Nie trzeba było zabijać mojego ojca. -warknęłam
-Dobra. O co chodzi? -zapytał drugi "zastępca"
-Słyszałem, że jakieś tchórze zajmują się tu ochroną, więc przyjechaliśmy zająć się złotem. -powiedział Sam
-Tchórze?
-Agenci Black Stone, tchórze. Black Stone zna się na łamaniu strajków i strzelaniu w plecy kobietą i rolnikom, ale kazać im walczyć z mężczyznami? To co z tym rewolwerem?
-Wiesz dla kogo pracujemy? Wiesz ilu ludzi może sprowadzić?
-Powiedz Bogue'owi, że jak chce to miasto to niech przyjdzie do mnie.
Zastępca zagwizdał i... Nic.
-Chyba nie usłyszał.
Po minucie ciszy zaczęła się strzelanina. Jeden facet stanął za mną.
-Tknij mnie, a odstrzelę ci jaja. -zagroziłam
Nie posłuchał. Strzeliłam mu w jaja.
-Mówiłam. -powiedziałam i strzeliłam mu w klatkę piersiową.
CDN...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top