III
Klasyczna gra. Kto szybszy ten wygrywa. Arkeid kontra Billy Rocks. Strzał. Faceci strzelili.
-Niezłe co. -powiedział dumny Arkeid
-Billy wygrywa.
-Taki ślepy jesteś? Wszyscy widzieli, że wygrałem! To co? Może na prawdę? -zapytał Billyego
-Nie radziłabym. -westchnęłam z rozbawieniem
-Czemu tak mówisz? -zapytał Teddy
-Każdy wie, że z nimi nie da się wygrać.
-Byłaś tu kiedyś? -zapytał Farraday
-Kilka razy. Brat raz mnie tu zabrał i od tamtego czasu lubię czasem tu przyjechać by popatrzeć.
-Obstawiamy podwójnie!
-Debil. -westchnęłam i zaczęłam obserwować akcję.
Billy ściągnął kapelusz i pas. Teraz się zacznie prawdziwa zabawa. Sędzia strzelił, a Billy rzucił w przeciwnika spinką do włosów. Goodnight ściągnął kapelusz i zaczął zbierać wygrane. Przechodząc obok nas zapytał mnie.
-Ilu?
-Zero. Jestem z nimi.
-Przysłał nas Sam Chisolm. -powiedział trochę zdziwiony jego pytaniem Farraday
I tak oto wylądowaliśmy w barze.
-Zaprzysiężony przedstawiciel prawa kilku stanów. O nim mówimy, prawda? -powiedział Goodnight
-Nie lepiej rozmawiać na osobności? -zapytał Teddy
-Wyluzuj Teddy. Bierz co dają. -powiedziałam popijając wódkę.
-O co chodziło z tym pytaniem ilu? -zapytał
-Też jestem ciekawy. -dołączył się do pytania Farraday
-Wasza koleżanka będąc tutaj kilka razy wysłała do piachu kilku facetów. -powiedział Goodnight
-Nikt nie będzie mnie klepać po tyłku. -warknęłam
-Pan Chisolm kazał zwerbować pana, ale o nim nic nie mówił.
-On jedzie ze mną.
-Ok.
-Mamy półtora dnia drogi do Jackson City, a mamy jeszcze dwa dni, czyli pół dnia chlania. -powiedział Farraday
-Już cię lubię. -powiedział ze śmiechem Goodnight
I tak oto przez pół dnia chlaliśmy whisky, a potem ruszyliśmy w drogę.
W końcu na miejscu. Goodnight zszedł z konia i przywitał się z Samem.
-Ciekawych rzeczy dowiedzieliśmy się o naszej towarzyszce. -powiedział Farraday wskazując na mnie.
-Farraday zamknij się, bo odstrzelę ci jaja. -warknęłam
-Dobra, dobra już siedzę cicho.
-Dobra decyzja.
-Billy jest dobry z kosą. -powiedział Farraday do Sama -O mamy meksykańca.
Nie ma to jak patrzeć na pijanego Irlandczyka wydurniającego się przed naszym nowym towarzyszem. Sam zabrał Meksykanina, a ja postanowiłam trochę ogarnąć Farradaya.
-Mustang. Choć mu coś zrobimy. -powiedziałam do konia i zaśmiałam się pod nosem.
Koń szturchnął głową Josha, a ten zaliczył glebę. Później Mustang chwycił go za nogawkę i zaczął ciągnąć po trawie. Płakałam ze śmiechu jak na to patrzyłam.
-Ratunku ten smok zaraz mnie pożre! -usłyszałam jego krzyk
-Smoku choć już, bo zaraz padnę. -zawołałam konia, a ten tylko prychnął w twarz swojej ofierze i podbiegł do mnie.
-Charlie mogłaś to sobie darować. -westchnęła Emma
-Nie, nie mogłam. Poza tym było zabawnie. -zaśmiałam się
CDN...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top