Uwierz

Julię Błysk obudził ciepły oddech na twarzy. Leniwie otworzyła jedno oko, żeby po chwili cofnąć się w szoku pod zagłówek łóżka. Zezowała bowiem prosto na pysk czarnego spaniela, który ułożył się obok niej. Zwinął się przy jej klatce piersiowej, oddychał równo i głęboko, jego włosy rozsypały się na połowie materaca. Dziwne, pomyślała major, ciocia Asia sprawiła sobie spaniela? Zwykle miała o nich inne zdanie, nazywając je przerośniętymi szczurami, a teraz coś takiego...

Dwa wielkie psy, Rake i Zalgo, jak zawsze spały, a raczej czatowały na dole, każdy na swoim materacu położonym z innej strony pieca chlebowego, kiedy starsza oficer zeszła na śniadanie. Rake zamachał ogonem i nastawił uszy na "radarowy odbiór", aby nie przegapić pory jedzenia, Zalgo zaś zerwał się ze swojego posłania, po domu rozniósł się stukot pazurów, a po nim głośna psia radość. Major ledwie utrzymała się na nogach, gdy pies wielkości cielaka rzucił się na nią z przywitaniem, liżąc jej twarz i machając ogonem tak zawzięcie, że udało mu się strącić pusty, na szczęście, miedziany dzban.

- Zalgo, miejsce!

Ostry i stanowczy głos cioci Joanny przeszył powietrze, a pies pobiegł na swój materac, nadal machając ogonem. Kobieta uśmiechnęła się ciepło do Julii, zdjęła lekką kurtkę i postawiła na stole koszyczek świeżych, czerwonych, ciepłych jeszcze od słońca truskawek. Pachniały deszczem i mokrą ściółką, co spowodowało głośne burczenie w brzuchu starszej oficer.

- Dziś na śniadanie masz do wyboru... Wszystko z lodówki. A jak mi powiesz, że nie jesz nic, to coś ci zrobię. - Uśmiechnęła się znów, stawiając wodę na kawę.

~~~*~~~

Około południa major Julia Błysk założyła czarną bluzę na starą koszulę jeszcze z liceum, poprawiła zapięcia protez pod dżinsami i wsunęła swoje sztuczne stopy w jakiekolwiek buty, po czym wyszła na spacer wokół domu. Było dość chłodno, w powietrzu pachniało burzą, a mimo to pod nogami kręcił się labrador, o którym wiedziała już, iż nazywa się on Hannibal. Nie pytała o żadne z psich imion, bo wiedziała, że genezy i tak nie pozna, ale było to co najmniej niepokojące.

Gdzieś nad jej głową przeleciała jaskółka, kiedy starsza oficer weszła do ogrodu. Wąska ścieżka z cegieł, okolona rzędami żonkili i ziół wszelkiej maści, prowadziła do głównej części, gdzie rosły fiołki, dzwonki, kilka krzaczków malin i największa chluba cioci Joanny - wielkie krzaki pnących róż. Było ich tam chyba z sześćdziesiąt, we wszystkich możliwych kolorach i odmianach, od klasycznych, czerwonych, herbacianych i białych, po te najbardziej szalone, zielone, niebieskie, brązowe... W samym centrum dumnie rozparło się dwanaście doskonale czarnych róż, o których Asia mówiła, że kiedy umrze, to jej ostatnią wolą będzie zasadzenie tych roślin na swoim grobie. Duma. Duma i miłość, tylko to tak naprawdę trzymało ją przy życiu jako takim, była najstarsza z czwórki rodzeństwa, prawie siedemdziesiąt pięć lat, podobno babcia Julii urodziła ją, gdy miała niespełna dziewiętnaście.

Westchnęła głęboko, rozcierając zmarznięte palce u rąk. Dobrze, że nie czuła bólu w stopach, bo chyba by nie wytrzymała. Gdzieś za nią coś głośno huknęło, Hannibal podkulił ogon i uciekł do domu, a major zaśmiała się cicho, po czym zaciągnęła się zapachem wilgotnych liści. Kilka kropel deszczu spadło na czubek jej głowy, szybko rozpadało się na dobre, podczas gdy starsza oficer powoli wracała do domu. Już w przedpokoju uderzył ją zapach czegoś, co nieodparcie kojarzyło jej się z domem, ale nie w sensie fizycznym. Coś w rodzaju domowego ciepła, nostalgii za tymi kilkoma cichymi latami, kiedy nie musiała się o nic martwić. Wdychała ten aromat, kiedy uświadomiła sobie, z czego pochodzi. Był to zapach herbacianych liści gotowanych w miedzianym czajniczku razem z owocami, miętą i kilkoma kroplami nalewki z pigwy. Kiedyś jej mama przygotowywała taki napój co tydzień, zawsze w weekend. Uderzyła ją tęsknota. Czy po dziewiętnastym roku życia czuła taką ciszę kiedykolwiek? Nigdy. Kiedyś myślała, iż jej domem była baza. Ale to wierutne kłamstwo. Mogła udawać, mogła gotować czekoladę z bimbrem, mogła twierdzić, że generał nie przychodził do jej sypialni od czasu, kiedy została młodszą oficer.

Oparła się o ścianę, czując słabość w sercu. Kilka gorzkich łez spłynęło po jej policzku, jednak szybko otarła je rękawem. Tak dawno przysięgła sobie, że nie okaże swojego strachu, bólu... Wszystkie jej postanowienia legły w gruzach w tym samym momencie, w którym straciła nogi.

~~~*~~~

Nie wiedziała, ile czasu spędziła przed drzwiami do domu. Po prostu stała tam, czując fizyczny wręcz ból, a jednocześnie starała się nie płakać. Dopiero w chwili, w jakiej usłyszała radosne machanie ogona Zalgo, który uderzał nim o podłogę z właściwą sobie siłą, weszła do środka. Ciocia Asia uśmiechnęła się ciepło i zaprosiła ją do stołu, na którym stały już trzy talerze z ziemniakami, sałatką oraz prawdziwymi schabowymi. W dzbanku parowała tradycyjna herbata, na krześle pod oknem siedział Hannibal. Posiłek zjadły w milczeniu, po nim każda poszła do swoich zajęć.

_________________________

Houk!

Jestem, wróciłam do w miarę żywych, strasznie w tej Polsce zimno, nawet na północy Szwecji było cieplej, o WIELE cieplej. Teraz chcę się odgrzać i skończyć hybrydy na prawej ręce, więc tylko tradycyjnie mówię czytajcie, głosujcie i komentujcie, a chwilę później zwiewam, bo naprawdę zimno w tym kraju.

Całusy,
J.M.Vector ♡.♡.♡

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top