"Zburzywszy swój mur, zburzyłam jego."
*Lika*
~Następny dzień , rano~
Obudziłam się przytulona do czyjegoś ciepłego torsu. Uniosłam głowę i ujrzałam te piękne czarne tęczówki, które patrzyły na mnie jakoś...dziwnie ciepło. Damon wyglądał jakoś inaczej, przyglądałam mu się chwilę po czym stwierdziłam, że schudł, miał wory pod oczami jakby w ogóle nie spał. Dotknęłam dłonią jego twarzy, kciukiem gładząc jego policzek w tym samym czasie pytając:
-Co się z tobą stało?
To przez ciebie, pomyślałam.
Chłopak pokręcił tylko głową i schował swoją twarz w moje włosy po czym najzwyczajniej w świecie zaczął płakać.
-Ćśśś...-przytuliłam go do siebie po chwili mówiąc to, co powiedziałam mu kilka miesięcy temu- Nie warto.
Chłopak spiął się na moje słowa i ucichł. Wiedziałam, że jest to cisza przed burzą. Nie spodziewałam się że zamiast burzy będzie tornado. To jak oczekiwać deszczu a zastać grad. Damon uniósł głowę tak, że stykaliśmy się czołami i powiedział:
-Jak możesz tak mówić!? Nie przejmujesz się tym, że umierasz!? Nie rozumiesz, że mi na tobie zależy!? Mam gdzieś ten zakład! Z resztą już dawno go unieważniłem! - przez cały swój monolog krzyczał. Spojrzałam na niego ze łzami w oczach. Wszystkie słowa do mnie dotarły, zrozumiałam że mu na mnie zależy. Pewnie zastanawiasz się "czemu się nie cieszysz?". U mnie żadne emocje nie mają sensu.
-Nie jestem niczego warta, ani łez Scar ani twoich. Nie jestem warta twojego smutku, twojej złości ani twojego czasu...Nie chcę byś się do mnie przywiązał ,bo to na dłuższą metę nie ma sensu. Nie chcę byś czuł się w obowiązku spędzać ze mną czas. Dlatego zrywam naszą umowę w sensie spotkań. Nie chcę nikogo zranić moją śmiercią..- mówiłam ze spokojem zewnętrznym natomiast wewnątrz płakałam i krzyczałam zła na samą siebie, ponieważ chyba już go zraniłam...Zburzywszy swój mur, zburzyłam jego...
*Damon*
Po mojej wypowiedzi prosto z serca, liczyłam na coś w stylu "też mi na tobie zależy". Tymczasem ona w pewien sposób dała mi tak zwanego kosza. Najbardziej zraniła mnie świadomość, że już nigdy jej nie zobaczę, ponieważ zerwała naszą umowę. Nic nie odpowiedziałem gdy skończyła mówić. Spojrzałem w jej stronę ze smutkiem i spytałem:
-Zrobisz coś dla mnie?- spojrzała na mnie z poczuciem winy- Obejrzysz ze mną zachód słońca zanim się rozejdziemy każdy w inną stronę....na zawsze.- na ostatnim słowie załamał mi się głos i wyszło to bardziej na pytanie. Kiwnęła mi tylko głową. Czyli wracamy do początku naszej znajomości, gdy mnie ignorowała lub potakiwała. Wyszliśmy z domku i usiedliśmy na tarasie, który był dookoła domku. Oglądaliśmy zachodzące słońce w ciszy, każde z nas myślało o swoich zmartwieniach. W pewnej chwili dziewczyna odezwała się mówiąc:
-Wiesz co? Powinieneś być jak to słońce a nie jak księżyc. Świeć jasno przez cały dzień tak, byś innych oślepiał swoim blaskiem. Rozsyłaj innym swoje wewnętrzne ciepło tak, by inni z tego czerpali, byle z umiarem. Nadmiar może sparzyć natomiast niedomiar ochłodzenie. Po każdym dniu słońce wschodzi na nowo. Nie bądź znów księżycem, nie zakładaj mask. Nie chowaj swojego prawdziwego oblicza bo twoje prawdziwe oblicze jest piękne.
Gdy skończyła mówić wstała po czym pochyliła się nad moim uchem i szepnęła:
-Kochać można na wiele sposobów, niekoniecznie słowami czy stałą obecnością.
Po tych słowach wybiegła z lasu nim się spostrzegłem. Zostałem sam... Znów sam...ale nie taki jak wcześniej. W domu znów czekają na mnie stali przyjaciele: cisza i łóżko... Ruszyłem w stronę domu z myślą że mimo iż zapewne będę na nich sam, pojawię się na następnym spotkaniu. Będę żył nadzieją bo tylko ona mi pozostała...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top