Wszystkiego najlepszego!
Przeciągnęłam się i usiadłam przy stole. Adriena oczywiście jeszcze nie było, śpioch jeden. Zerknęłam na starannie zapakowaną paczkę i przygładziłam papier. W środku była manga i mały pluszak z filcu. Uszyłam dla niego czarnego kotka. Ostatnimi czasy ciągle wypytywał mnie, jakie mam zdanie o tym super-bohaterze i go zachwalał, uznałam, że to byłby dobry prezent.
W końcu śpiąca królewna się zjawiła. Zamulony usiadł obok mnie. Wyglądał, jakby był na nogach całą noc, nie zdziwiłabym się, gdyby robił prezent na ostatnią chwilę lub w ogóle o nim zapomniał. Gapił się w swój talerz tępym wzrokiem. Po krótkiej chwili odchrząknęłam i podałam mu pakunek.
— Wszystkiego najlepszego, Adrien, zdrowia, szczęścia, dobrych ocen i czego tam jeszcze chcesz — złożyłam mu życzenia.
Ten wnet otrząsnął się z roztargnienia i uśmiechnął ciepło.
— Dziękuję, Ámbar, tobie też najlepszego. Spełnienia marzeń. — Także wręczył mi prezent.
Podziękowałam i wzięliśmy się za rozpakowywanie. Złote kolczyki z jakimś zielonym kamieniem. Typowe, mogłam się w sumie domyślić, że kupi mi jakąś biżuterię, w końcu co innego mogłoby się przydać dziewczynie? Mimo wszystko kolczyki mi się podobały, były naprawdę ładne. Później postanowiłam sprawdzić, co to był za kamień. Dostałam też zapasowe struny do skrzypiec. Mogły mi się przydać, bo odkąd zaczął się ten cały cyrk ze złoczyńcami, zrobiłam się dość nerwowa, a co za tym szło, grałam również niezbyt delikatnie. Musiałam wziąć się w końcu za siebie, bo zniszczę wszystkie struny w Paryżu...
— Właśnie tej mi brakowało, dzięki, Ámbar! — ucieszył się mój brat, a ja pokręciłam głową z pobłażliwym uśmiechem, bo wyglądał teraz jak małe dziecko — Co to? — Chyba dorwał maskotkę. — Czarny kot? — zdziwił się, a może nawet... przestraszył?
— Masz fioła na punkcie tego super-bohatera. — Wzruszyłam ramionami. — Krawcem to ja nie będę, więc komentarze sobie daruj — rzuciłam.
— Nie, jest świetny! — zreflektował się — po prostu myślałem, że...
Do jadalni nagle weszła Nathalie.
— Proszę, wasze plany dnia. — Podała nam tablet.
Podziękowaliśmy i zaczęliśmy czytać. Szkoła, szkoła, lekcje gry na skrzypcach... o cholera. Kochałam grać na tym instrumencie, żeby nie było, po prostu zwykle ćwiczyłam sama, nauczycielka przychodziła do mnie dość rzadko i nie przepadałam za tym. Była oczywiście bardzo miła i wyrozumiała, ale po prostu wolałam grać, gdy nikt nie patrzył i nie oceniał. Sama zdawałam sobie sprawę z błędów i starałam się szybko je eliminować, nie lubiłam gdy ktoś stał nade mną i je wytykał, nawet jeśli robił to w uprzejmy sposób. Już i tak sama zdawałam sobie sprawę z tego, jaka byłam beznadziejna.
— Hej, czy tata odpowiedział coś w sprawie przyjęcia? — zapytał Adrien.
— Wiesz, bo... On sądzi, że to kiepski pomysł — odpowiedziała zmieszana Nathalie.
— No jasne. — Adrien spochmurniał.
— Wszystkiego dobrego — życzyła nam Nathalie, po czym odeszła.
Osobiście też nie byłam fanką pomysłu z imprezą urodzinową. Pomijając już fakt, że to od początku było skazane na niepowodzenie, bo ojciec nikogo z zewnątrz do domu nie wpuszczał, to kogo niby mieliśmy zaprosić. Inaczej, kogo JA miałam zaprosić? Adrien zdążył zakumplować się z większością klasy, a ja do tej pory poznałam tylko Nathaniela i Ivana. Dla mnie takie przyjęcie zwyczajnie nie miało sensu, ale i tak trochę zasmucił mnie fakt, że ojciec się nie zgodził. Przynajmniej Adrien by miał frajdę...
Zgarnęłam szkolną torbę i ruszyłam do auta. Ten kawałek naprawdę mogłabym się już przejść, ale wolałam nie narzekać na zasady ojca, jeszcze by nam całkiem zabronił wychodzić z domu. W ogóle w życiu mieliśmy z Adrienem mało do powiedzenia, od zawsze byliśmy idealnymi dziećmi. Nawet w nasze urodziny ojciec nie mógł nam odpuścić, frustrowało mnie to okropnie. Pięknie, od rana popsuł mi się humor.
Na szczęście nastrój zdołali mi poprawić Nate i Ivan, którzy od progu złożyli mi życzenia. Nie miałam pojęcia, skąd wiedzieli, kiedy miałam urodziny i szczerze wolałam chyba nie wiedzieć. W każdym razie zrobiło mi się miło, że wreszcie ktoś pamiętał o tym dniu. Chloé zawsze zapominała. Prawdę mówiąc, Chloé była średnią przyjaciółką, choć potrafiła być miła, jeśli chciała. Poza tym w dużej mierze winę za jej zachowanie ponosili jej rodzice, którzy nie dawali jej dobrego przykładu oraz ją rozpieścili. W tym wieku już ciężko człowieka zmienić, więc Chloé była jaka była. Cieszyłam się, że teraz miałam innych znajomych i nie musiałam już dłużej być skazana tylko na nią. Zwłaszcza, że Nate i Ivan serio byli dobrymi kolegami, na koncercie z nimi faktycznie bawiłam się świetnie.
Po lekcjach musieliśmy się spieszyć, bo ja miałam lekcję gry na skrzypcach, a Adrien sesję, dlatego szybko pożegnałam się z chłopakami i wsiadłam do samochodu. Adrien przy schodach zagadał się z Nino, co odrobinę mnie zirytowało, bo nie chciałam przez niego się spóźnić, ale zaraz przerwała im Marinette, która chyba została wypchnięta zza murku. Pospiesznie schowała coś za plecami, a ja przyjrzałam się temu dokładniej. Jakaś paczka, wyglądała, jak... prezent? Uśmiechnęłam się pod nosem. Czemu ona aż tak się denerwowała, przecież Adrien nie był wredny jak Chloé, a Marinette chyba zdołała się już o tym przekonać. Tymczasem po minie mojego brata wnioskowałam, że w ogóle nie wiedział, o co dziewczynie chodziło. Istna komedia, którą zakończyła Chloé, odpychając Marinette i rzucając się na Adriena. Przewróciłam oczami, ta dziewczyna naprawdę bywała chamska.
W końcu mojemu bratu udało się wsiąść do auta, a ja natychmiast zaczęłam go wypytywać:
— Co chciała od ciebie Chloé?
— Gadała coś o jakimś leniwym kurierze, pewnie jak zwykle zapomniała o naszych urodzinach — zaśmiał się.
— A Marinette? — dopytywałam dalej.
Wzruszył ramionami.
— Szczerze, to nie wiem, niezbyt zrozumiałem, co mówiła.
Pokiwałam głową. Na razie postanowiłam zachować to, co widziałam, dla siebie.
Punktualnie o piętnastej pani Leroux zapukała do drzwi. Wpuściłam ją do środka, a ona od progu złożyła mi życzenia z pogodnym uśmiechem.
— Co u ciebie słychać, Ámbar? Obiło mi się o uszy, że poszłaś do szkoły, jak ci się tam podoba?
Zawsze lubiła dużo mówić, ale mi to nie przeszkadzało. Mogłam z nią porozmawiać o wszystkim, dosłownie o wszystkim. Była życzliwą osobą i pomagała mi, gdy miałam jakiś problem oraz cieszyła się z moich sukcesów.
Za każdym razem opowiadała mi też o swojej córce, Mili. Kochałam słuchać tych opowieści, mała była potwornie uroczym dzieckiem. Miałam nadzieję, że kiedyś uda mi się ją spotkać.
— Rozumiesz, nauczyła się już jeździć na rowerze! Ona tak szybko wszystko pojmuje! Niesamowita jest, naprawdę. Och, miałyśmy ćwiczyć grę, a ja ci tu swoje historie życiowe opowiadam. Już, wyciągaj skrzypce, raz-raz!
Zaśmiałam się cicho i wyjęłam je z futerału. Często zapominała, po co w rzeczywistości tu przychodziła. Związała swoje brązowe, falowane włosy i zaczęła lekcję.
Grałam całkiem nieźle, lepiej, niż ostatnim razem. Mimo wszystko nauczycielka kilka razy musiała mnie poprawić. Kochałam grę na skrzypcach i naprawdę się do niej przykładałam, dlatego nie mogłam znieść, gdy coś mi nie wychodziło. Chciałam od razu wszystko robić perfekcyjnie, nie trawiłam porażek. Ze skupieniem patrzyłam na smyczek, tym razem musiało wyjść bez skaz...
Krzyk. Usłyszałam krzyk pani Leroux, więc szybko podniosłam wzrok i z przerażeniem odkryłam, że znajdowała się w powoli odlatującej bańce. Odstawiłam instrument na podłogę i podbiegłam do otwartego na oścież okna. Co tu się do licha ciężkiego działo? Nie mogła wylecieć, nie mogła! Chciałam ją złapać, zrobić cokolwiek. Nie zdążyłam. Osunęłam się na ziemię. Co się właśnie wydarzyło? Kto to zrobił?
We framudze okna ktoś się pojawił. Nie mógł być to człowiek, w swoim nietypowym, czerwonym stroju przypominał raczej zabawkę. Jego niebieska twarz pokryta była czarnymi plamami, a w ręce trzymał gigantyczny przyrząd do puszczenia baniek. O nie, znowu! Zaczęłam odsuwać się do tyłu, nie wyglądał przyjaźnie, musiałam jak najszybciej się stąd wydostać. Udało mi się wstać i czym prędzej podbiegłam do drzwi, ale wtedy złoczyńca się odezwał:
— Ámbar, nie uciekaj, nie chcę cię skrzywdzić.
Nacisnęłam klamkę. Już jeden zakumizowany złoczyńca mi tak powiedział. Wybiegłam na korytarz, ale jemu udało się mnie dogonić i złapać za nadgarstek. Zesztywniałam i na chwilę się zatrzymałam. Odwróciłam się do niego.
— Puszczaj mnie!
Zrobił to. Nie spodziewałam się, że mnie posłucha, więc nawet nie zaczęłam uciekać.
— Co zrobiłeś z panią Leroux? Uwolnij ją!
— Nie mogę, Ámbar. Dorośli zawsze wszystko psują, wasz stary powinien wam odpuścić chociaż w urodziny! Chodź, raz w życiu masz szansę się zabawić!
Przeszły mnie ciarki, cofnęłam się.
— Dorośli są potrzebni, natychmiast sprowadź ją z powrotem!
Pokręcił głową.
— Chodź do ogrodu, pokażę ci coś. Spodoba ci się.
Nie chciałam z nim nigdzie iść, ale czy miałam wybór? Jeśli nie zrobię tego po dobroci, na pewno mnie zmusi, a nie chciałam, żeby mnie dotykał. Biedronko, Czarny Kocie, liczę na was...
— Okej.
Nie mogłam przestać myśleć o nauczycielce. Przecież ona miała małą córkę, kto ją teraz odbierze z przedszkola? Poza tym gdzie ta cholerna bańka się teraz znajdowała? Czy wciąż dryfowała w górę, w stronę kosmosu? Jeśli ona ma lęk wysokości i zemdleje w tej bańce, a nikt jej nie pomoże? Naprawdę miałam coraz więcej powodów do obaw.
Wytrzeszczyłam oczy. W ogrodzie była cała moja klasa. Ojciec jednak zgodził się na przyjęcie?
Nie, nie zgodził się. On nigdy nie zmieniał zdania. Jego także uwięziono, to była jedyna opcja. Biedronko, Czarny Kocie, gdzie jesteście?
Spojrzałam w górę. Nad nami unosiły się setki baniek z uwięzionymi w środku ludźmi. Byli zbyt wysoko, bym mogła odczytać ich wyrazy twarzy, ale zgadywałam, że musieli być przerażeni. Oplotłam się ramionami. Czy to wszystko naprawdę działo się przeze mnie? Dlatego, że ten gość chciał urządzić mi imprezę urodzinową? Pociągnęłam się za włosy. To moja wina!
Złoczyńca wnet przeskoczył na stanowisko DJ-a. Odetchnęłam, cieszyłam się, że już nade mną nie ślęczał. W tłumie dostrzegłam Adriena, więc czym prędzej do niego podbiegłam.
— Adrien!
— Ámbar, tutaj jesteś! — Ucieszył się, chyba też mnie szukał. — Wszystko w porządku?
— Nie, on uwięził panią Leroux i tatę! Biedronka i Czarny Kot się nie zjawiają, co mamy zrobić? — denerwowałam się — Mało tego, wszystko przez nas!
Zmartwił się.
— Dlaczego tak twierdzisz?
— Czy to nie oczywiste, chciał urządzić nam imprezę, ale nasz tata się nie zgodził, więc uwięził go i przy okazji masę innych ludzi! Kto to w ogóle jest? — krzyczałam.
Adrien położył mi ręce na ramionach.
— Ámbar, to nie jest nasza wina, na pewno nie twoja. To Władca Ciem wykorzystał Nino, a bohaterowie wkrótce wszystko naprawią. Ochłoń, tym ludziom nic nie będzie, niedługo Biedronka i Czarny Kot sprowadzą ich na ziemię. Proszę, nie obwiniaj się o to, co się stało. Oni w tych bańkach są bezpieczni, naprawdę.
Odetchnęłam. Dlaczego to się zawsze ze mną działo? Czemu nigdy nie mogłam być tak spokojna, jak inni? Reszta klasy w ogóle się nie przejmowała dryfującymi nad nami ludźmi ani tym, że byliśmy na łasce opętanego akumą super-złoczyńcy. Dlaczego musiałam być aż takim tchórzem? Dlaczego wszystkiego się bałam, wszystkim przejmowałam? Czemu nie mogłam być spokojna, czemu to uczucie nie mogło zniknąć...?
— Hej, czemu się nie bawicie? — Złoczyńca znów znikąd się pojawił.
Odwróciłam się. Nic nie mów, nie pogarszaj sprawy...
— Zadałem pytanie — denerwował się.
— A czemu niby mamy się bawić? — wybuchłam — uwięziłeś masę ludzi i jeszcze wisisz nad nami, nie ma powodów do radości!
Oczywiście, że go rozzłościłam. Nie chciałam tego wszystkiego mówić, to było głupie, ale już nie miałam energii na trzymanie tego w sobie. Czułam się tak znerwicowana, że naprawdę nie mogłam dłużej udawać przed złoczyńcą, że cieszyłam się tą imprezą. Nogi mi zmiękły, a w brzuchu poczułam nieprzyjemne ciepło. Z oczu pociekły mi łzy. Miałam ochotę położyć się na ziemi i krzyczeć. Tego wszystkiego było zbyt wiele!
Nino rzecz jasna nie czekał długo. Machnął swoją bronią, a w moją stronę poleciała zielonkawa bańka. Nie zdołałam nawet uskoczyć. Adrien chyba chciał mnie odepchnąć, ale było za późno. Zaczęłam się unosić. Poślizgnęłam się i przewróciłam, gdy spanikowana spróbowałam wybiec z bańki. Krzyknęłam krótko i podparłam się rękami.
— Ámbar! — zawołał mój brat.
Leciałam coraz wyżej, krzyknęłam ponownie. To się nie działo! Zamknęłam oczy, nigdy nie sądziłam, że mogłam mieć lęk wysokości. Powietrze nagle stało się jakieś rzadsze, jakby zabrakło w nim tlenu. Miałam wrażenie, że się duszę. Ciepło w brzuchu zmieniło się w pieczenie, gorąco i rozprzestrzeniło się. Moje płuca płonęły, coraz ciężej było mi oddychać. Po raz ostatni krzyknęłam, a potem padłam na dno bańki i skuliłam się. Nie, nie, nie!
— Hej, czy wszystko w porządku? — Usłyszałam nagle czyiś głos.
To nie mogło być skierowane do mnie, ale mimo to przechyliłam głowę i otworzyłam oczy. Gdy zobaczyłam, jak wysoko się znajdowałam, znów zaczęłam wrzeszczeć.
— Nie bój się, nie spadniesz. — Ta osoba znowu coś powiedziała.
Na chwilę zamilkłam, by spróbować nabrać powietrza. Czemu to było tak trudne? Równocześnie obejrzałam się na autora tamtych słów. Była to dość niska kobieta o czarnych włosach. Siedziała w swojej bańce po turecku. W jej skośnych oczach dostrzegłam zmartwienie i współczucie. Otworzyłam usta, ale nie krzyknęłam. Zacisnęłam dłonie na materiale swojej bluzy i spróbowałam ją rozciągnąć, w mojej klatce piersiowej płonął żywy ogień!
— Jak masz na imię? — spytała.
Zamrugałam kilka razy. Imię... to było proste pytanie.
— Ám...bar — udało mi się wydukać.
— Ámbar, spróbujesz oddychać razem ze mną?
Pokiwałam głową.
— Dobrze, wdech. — Powoli nabrała powietrza. Zrobiłam to samo, ale nie czułam, żeby w moich płucach znalazło się cokolwiek, a tlen to już z pewnością nie był. Zacisnęłam powieki.
— Wydech, wdech...
To tylko wrażenie, to tylko głupie wrażenie, nie dusiłam się, przecież oddychałam.
Powtórzyłam to jeszcze kilka razy, a uczucie gorąca zniknęło. Nie otwierałam oczu, wolałam tego nie robić. Naprawdę bardzo nie chciałam patrzeć w dół. Teraz było dobrze, mogłam oddychać. Otarłam oczy rękawem.
— Dzi...dziękuję — wyjąkałam — i przepraszam.
Czułam się strasznie głupio, jak mogłam zachować się tak dziecinnie? Dlaczego ja się aż tak wszystkiego bałam?
— Nie przepraszaj, to nie twoja wina — uspokoiła mnie.
Potem poczułam, że spadam. To trwało sekundę. Otworzyłam oczy, nie rozumiałam, co się działo. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, nie siedziałam już w bańce, ale na ziemi, w ogrodzie. Uśmiechnęłam się i odetchnęłam z ulgą. Nino musiał zostać uwolniony od akumy, wszystko wróciło do normy. Czym prędzej pobiegłam do pokoju, miałam totalnie dość tego dnia. Tam zastałam panią Leroux, która zapewniła mnie, że nie ma lęku wysokości, kiedy zapytałam ją, czy na pewno po ataku złoczyńcy czuje się dobrze. Pożegnałyśmy się, bo lekcja dobiegła końca, a ja wreszcie mogłam odpocząć po tym dniu pełnym wrażeń. To chyba były najgorsze urodziny w całym moim życiu. Gorsze nawet od tych, w których Adrien z Félixem zgubili się w wesołym miasteczku i cały dzień musieliśmy ich szukać, zamiast się bawić.
Wtedy przypomniałam sobie o kolczykach. Sięgnęłam po komórkę, która jakimś cudem wciąż była naładowana i zaczęłam szukać kamienia. Trochę mi to zajęło, w końcu zielonych kamieni szlachetnych było całkiem sporo, ale w końcu znalazłam. Serpentynit. Wzruszyłam ramionami. Minerały oczywiście mnie nie interesowały, ale lubiłam wiedzieć, co miałam w pokoju i co nosiłam. To dawało mi pewne poczucie kontroli.
Z rytmu wybił mnie prezent od taty. Czarno-złota bransoletka z muliny. Aż byłam w szoku, bo przez ostatnie kilka lat co roku dostawałam z Adrienem od niego taki sam długopis. Mimo wszystko to było raczej pozytywne zaskoczenie. Chociaż jedna dobra rzecz tego dnia...
— Zobacz, mamo, pierwsze urodziny bez ciebie i już nic nie jest, jak powinno. Tęsknię...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top