Dorośli bywają dziecinni

Starałam się chociaż wyglądać, jakbym słuchała, ale wątpiłam, by wychodziło mi to dobrze. Oczywiście opowieść taty Marinette była bardzo ciekawa, ale ciężko szło mi koncentrowanie się na niej, gdy nie wiedziałam, czy mój ojciec się pojawi. Zerknęłam przez okienko na korytarz, Adrien wciąż tam stał, a minę miał raczej niezadowoloną. Domyśliłam się, że nie udało mu się nawiązać kontaktu. To była jakaś porażka, każdy przyszedł z rodzicem, oprócz nas, nawet Chloé! Wlepiłam wzrok w szkolne biurko, może dziś naprawdę nie mógł. Może coś dla niego znaczyliśmy, tylko... otrząsnęłam się, oczywiście, że znaczyliśmy, jak ja w ogóle mogłam pomyśleć inaczej? Po prostu... miał dzisiaj inne sprawy na głowie, to zrozumiałe, przecież to tylko dzień kariery, nic ważnego.

Adrien wrócił, więc wychyliłam się nieznacznie do przodu, by usłyszeć jak najwięcej. Usiadł na swoim miejscu i oparł się na ławce, co było do niego niepodobne. No tak, było mu przykro. Zaczęłam stukać palcem o blat. Oczywiście, czego my żeśmy się spodziewali? Nic nowego. Opadłam na ławkę, ale wnet się podniosłam, bo usłyszałam:

— Wszystko w porządku?

Obok stała Marinette z tacą croissantów. Spróbowałam doszukać się jakiejś złośliwości w jej spojrzeniu, ale niczego nie znalazłam. Pytała na poważnie. Cholera.

— Tak, jasne — zapewniłam ją pospiesznie i uśmiechnęłam się, by wyszło jak najbardziej przekonująco.

Zrobiła dziwnie zmartwioną minę, ale nie naciskała, tylko położyła po rogaliku przede mną i Natem. Otuliłam się ramionami. Wciąż coś podejrzewała, nie byłam wystarczająco dobra w udawaniu. Ojciec nie byłby dumny.

Na środek wyszła mama Alyi. Kiedy ją rozpoznałam, na chwilę kompletnie zamarłam. To była moja pani od praktyk. Oczywiście mogłam zorientować się wcześniej, ale z jakiegoś powodu kompletnie nie zarejestrowałam zbieżności nazwisk. Aż ciężko mi było to pojąć, bo Alya kompletnie nie przypominała swojej mamy. Pani Marlena Césaire była bardzo cierpliwa i życzliwa, a Alya... cóż... Zawsze rzucała się w wir wydarzeń, wszędzie jej było pełno i... nie powiedziałabym, że należała do osób wrednych czy złośliwych, ale potrafiła zamknąć komuś usta ciętą ripostą i ogólnie się z nikim nie patyczkowała. Jak tak o tym myślałam, to z nią praktyk zdecydowanie nie chciałabym odbywać. My z Adrienem też znacznie różniliśmy się od naszych rodziców, choć od mamy może nie aż tak bardzo...

— Niestety nie mam czym was poczęstować, ale może burmistrz Bourgeois zaprosi was do hotelu na wspólny obiad — zaproponowała pani Césaire po skończonej opowieści.

Miałam ochotę prychnąć, ale z grzeczności się powstrzymałam. Burmistrz nikogo nie zaprosi, Chloé by stanowczo tego zakazała, poza tym pewnie czarno widział płacenie za tyle osób, nawet, jeśli był bogaty. Właśnie, rogalik! Z jakiegoś powodu kompletnie go zignorowałam. Skarciłam się w myślach, wypadłam nieuprzejmie. Natychmiast podniosłam croissanta, by go spróbować. Smakował... pysznie. Jeny, rzadko jadłam takie dobroci, modelka jednak musiała dbać o linię. Nie, żebym miała jakąś bardzo restrykcyjną dietę, mogłam sobie od czasu do czasu pozwolić na coś niezdrowego, zwłaszcza, że trenowałam, ale jednak musiałam się pilnować. Zapomniałam już, jakie to było dobre. Tym bardziej, że to croissant z najlepszej piekarni w Paryżu, i to jeszcze z czekoladą, która rozpływała się w ustach. W głowie oczywiście już paliła mi się czerwona lampka, która wręcz krzyczała liczbę kalorii, ale starałam się ją zignorować. Poćwiczę dziś w domu i wszystko powinno być w porządku.

Nagle coś huknęło. Obejrzałam się w stronę dźwięku, to oczywiście była Marinette, która znów wywinęła orła i teraz leżała jak długa pośrodku sali. Stłumiłam śmiech, nie wypadało, dopiero co pytała mnie, czy wszystko gra. Rozsypały jej się rogaliki, niedobrze. Zacisnęłam ręce na brzegu ławki, bo czułam, że powinnam jej pomóc, ale równocześnie trochę bałam się to zrobić. Nie do końca wiedziałam, dlaczego, w końcu to nie byłoby nic złego ani żaden powód do wstydu, lecz z jakiegoś powodu niepokoiło mnie to, więc ostatecznie nie zrobiłam nic.

— Błagam, czy nadejdzie dzień, w którym się ani razu nie potkniesz? — irytowała się Chloé.

Ona oczywiście miała w sobie totalny brak empatii, pewnie nawet przez myśl jej nie przeszło, by pomóc dziewczynie, choć siedziała dużo bliżej. Pokręciłam głową i spojrzałam na tatę Sabriny, który właśnie wyszedł na środek.

— Jestem policjantem już od piętnastu lat i wierzę w to, że każdy obywatel jest niewinny, póki nie udowodni mu się winy — rozpoczął swój wywód, ale wtem Chloé krzyknęła:

— Och, moja bransoletka! Zniknęła, przed chwilą jeszcze ją miałam! — Nagle wskazała na Marinette, która właśnie kończyła zbierać się z podłogi. — Och, ty! Ty ją ukradłaś!

— Co? O czym ty w ogóle mówisz? — Dziewczyna wyraźnie była zdezorientowana.

— Specjalnie potknęłaś się o moją torebkę, żeby ukraść mi moją bransoletkę! — Chloé kontynuowała oskarżanie.

Policjant będzie miał szansę się dziś wykazać. Splotłam palce u rąk. Marinette oczywiście miała swoje wady, ale raczej wątpiłam, by była w stanie coś ukraść, zwłaszcza tak szybko. Mimo wszystko należała do raczej uczciwych osób, poza tym była na to zbyt niezdarna. Zresztą w tej sali właśnie przebywali burmistrz i policjant, raczej aż tak głupia nie była.

— Panie policjancie, aresztować ją! — nakazała Chloé.

No to się zagalopowała.

— Moja córka nie jest złodziejką! — wtrącił się ojciec Marinette.

Policjant dmuchnął w gwizdek, a ja odruchowo zasłoniłam uszy. Nie znosiłam hałasu, zwłaszcza tego typu.

— Momencik, panno Bourgeois, nie można kogoś oskarżać bez dowodów, a teraz proszę wszystkich o spokój. Może po prostu przełożyłaś gdzieś bransoletkę — starał się załagodzić sytuację.

— Śmiesz mnie posądzać o kłamstwo? Tato!

— Roger, masz przeszukać tę dziewczynę! — Burmistrz natychmiast wziął stronę córki.

Teraz już całkowicie mnie sparaliżowało. Chyba nawet wstrzymałam oddech. Chciałam coś powiedzieć, ale nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Przecież nie mógł jej przeszukać, prawda? Nie zrobi tu tego, nie bez większych dowodów, na pewno nie. Poruszyłam niespokojnie palcami, znowu powietrze stało się jakieś rzadsze. Bardzo chciałam wyjść do łazienki, by doprowadzić się do porządku, ale to mogłoby wydać się podejrzane. Potrząsnęłam jedynie głową, by wymazać z niej obraz.

— Ależ panie burmistrzu. — Nasza wychowawczyni także próbowała wyjaśnić konflikt na spokojnie.

— Czy muszę ci przypominać, że jako burmistrz tego miasta jestem twoim przełożonym? — Kompletnie ją zignorował. Coraz bardziej denerwowałam się tą sytuacją, nie znosiłam, gdy ktoś podnosił głos.

— Panie burmistrzu, to niezgodne z prawem, nie mogę tego zrobić — wzbraniał się ojciec Sabriny.

Odetchnęłam z ulgą, chociaż on tu postępował sprawiedliwie.

— Dobrze, w takim razie pożegnaj się ze służbą — oświadczył burmistrz.

On chyba żartował! Przecież nie mógł go tak po prostu zwolnić po piętnastu latach z tak błahego powodu, w końcu ta sprawa jeszcze się nie wyjaśniła!

— Ale jak to? Nie mówi pan poważnie, przez zgubioną bransoletkę? — Policjant również niedowierzał.

— Po prostu tu chodzi o bransoletkę mojej córki. Jesteś niekompetentny, więc cię zwalniam. Wynocha!

To była jawna niesprawiedliwość, faworyzacja. Gdyby nie chodziło o Chloé, sprawa wyglądałaby inaczej. Od zawsze wiedziałam, że ojciec dziewczyny wyraźnie nadużywał swoich przywilejów, ale robienie tego przy tylu świadkach było wręcz głupotą. 

Ojciec Sabriny westchnął z przygnębieniem i opuścił salę. Spojrzałam na dziewczynę współczująco, dla niej to też z pewnością było trudne, szczególnie, że przyjaźniła się z Chloé, musiała czuć się rozdarta pomiędzy rodziną, a przyjaciółką. To, co się stało, w ogóle nie było w porządku.

— No i dobrze. — Chloé kompletnie nie przejmowała się nieszczęściem koleżanki. — Wezwijmy Biedronkę, ona na pewno wymyśli jakieś rozwiązanie.

Mocniej wcisnęłam się w siedzenie, o ile w ogóle było to możliwe. Robiło się coraz groźniej, a to wszystko przez durną bransoletkę! Najchętniej schowałabym się pod szkolną ławką i do końca dnia spod niej nie wychodziła. Czemu ta zołza nie mogła sobie darować chociaż raz w życiu?

— Nie próbuj nawet zbliżyć się do mojej córki ani do jej torby! — pieklił się pan Dupain.

— Masz świadomość, z kim rozmawiasz? — Burmistrz nie był lepszy.

Zasłoniłam uszy rękami, nie chciałam nawet tego słuchać. Zawsze wydawało mi się, że dorośli byli tacy zrównoważeni, spokojni, do wszystkiego podchodzili na chłodno, a tu proszę. Wyglądali, jakby naprawdę mieli zaraz się na siebie rzucić. Czułam, że powinnam podejść do Sabriny i Marinette, spróbować jakoś to ogarnąć, ale strasznie bałam się działać. Nie rozumiałam nawet, dlaczego byłam takim tchórzem i nie mogłam po prostu postąpić słusznie. Nie do końca wiedziałam, czy obawiałam się Chloé, jej taty, reakcji klasy, czy może czegoś jeszcze innego. Siedziałam tak, niezdolna do ruchu i przeklinałam się za ten brak odwagi.

— Hej! — Nagle Marinette przerwała tę kłótnię. — Przecież Nino przez cały czas nagrywał film! Możemy na nim sprawdzić, co się stało.

No przecież! Czemu nie wpadłam na coś tak oczywistego? Zaraz wszyscy ruszyli, by poznać prawdę. Ja także podniosłam się z miejsca, bo serio ciekawiło mnie, czy Marinette była winna. Oczywiście śmiałam powątpiewać, bo przecież nikt nie wykazałby się raczej aż taką tępotą, ale jednak na sto procent też nie mogłam tej opcji odrzucić, w końcu bransoletka jednak zniknęła. Niestety nie widziałam zbyt wiele, bo nie chciałam się przepychać. Stanęłam na palcach i akurat zdołałam dostrzec na nagraniu, jak koleżanka Chloé wzięła bransoletkę do rąk. Filmik został zatrzymany, a wszyscy momentalnie zwrócili swoje oczy na dziewczynę.

— No i wszystko jasne, Sabrina brała do ręki bransoletkę! — zatriumfowała Marinette.

— Tak, ale po paru sekundach ją oddałam! — broniła się świeżo oskarżona.

— Chloé, czemu nie zajrzysz do torby swojej przyjaciółki? — zignorowała ją.

— Chcesz powiedzieć, że jestem złodziejką?

— Nie, Chloé bez żadnych dowodów nazywa ludzi złodziejami, ja tylko analizuję materiał wideo.

Po głębszym zastanowieniu, Marinette mogła mieć rację. Sabrina wprawdzie wydawała się zapatrzona w Chloé i szczerze jej oddana, ale to mogła być zwykła manipulacja, by ją wykorzystać. Ludzie byli różni. Mimo wszystko na razie nie mieliśmy żadnych sensownych dowodów, więc Sabrina była tak samo podejrzana, jak Marinette.

Oburzona dziewczyna obróciła się, a wtedy przez przypadek szturchnęła Nate'a, któremu wypadły rysunki. Przecisnęłam się do przodu, by mu z nimi pomóc, a wtedy odsłoniłam obrazek, który przedstawiał... skradzioną bransoletkę. Burmistrz, Chloé i Sabrina spojrzeli na Nate'a zaskoczeni, a ten zaczął się tłumaczyć:

— Tak, robiłem szkic bransoletki, ale wcale jej nie ukradłem!

Wtedy w końcu odważyłam się wtrącić:

— To prawda, cały czas siedziałam obok niego, zauważyłabym, gdyby wziął bransoletkę.

Akurat mi i Chloé, i burmistrz ufali, więc nie wypytywali więcej chłopaka. Co do niewinności Nate'a byłam więcej, niż pewna, on po prostu rysował wszystko, co napotkał wzrokiem, raz nawet zaczął rysować mój telefon, a przecież go nie ukradł. Poza tym takiej głupoty by nie zrobił.

Ojciec Chloé zniecierpliwiony podszedł do ławki Nino i wyciągnął rękę po jego komórkę.

— Daj mi ten film, zostanie przebadany przez fachowców.

— Nie ma mowy, należy do mnie. — Nino schował telefon.

— Zapomniałeś, chłopcze, z kim rozmawiasz? Gdzie dyrektor tej placówki? Żądam spotkania z dyrekcją! — Burmistrz wyszedł z sali. Wzdrygnęłam się, na dźwięk trzaskających drzwi.

— I widzisz, Chloé? — Marinette kontynuowała swoje śledztwo, jakby nic się nie wydarzyło. — Ja się potknęłam o torbę, Sabrina trzymała bransoletkę, a Nathaniel ją narysował. Wszyscy jesteśmy podejrzani. 

— Ej, jak to podejrzani? — denerwował się Nate. — Ja nic nie ukradłem!

— Tak samo, jak ja, ale sam widzisz, że Chloé rzuca oskarżeniami na lewo i prawo.

Skrzyżowałam ręce na piersiach.

— Marinette, jak na razie to ty obarczasz winą innych, nie zasłaniaj się Chloé. To nie pierwszy raz, gdy oskarżasz kogoś bezpodstawnie. — Posłałam jej wymowne spojrzenie. Miałam w tamtym momencie wrażenie, że od naszego pierwszego spotkania nic się nie zmieniło. Ta dziewczyna nie podjęła żadnej refleksji nad swoim postępowaniem.

Nie wiedziałam, czy zrozumiała aluzję, ale na chwilę zamknęłam jej usta.

— Powinniśmy obejrzeć filmik do końca — podjęłam.

— A ja mam lepszy pomysł — wtrąciła się Chloé — skoro już wiemy, że Piekarzyna jest podejrzana, to musi dać mi przeszukać torbę!

— Tylko, jeśli przeszukasz torby pozostałych — wzbraniała się.

— Nie będzie grzebać w mojej torbie! — stanowczo sprzeciwił się Nate.

— Marinette, niech dorośli rozwiążą tę sprawę. — Ojciec dziewczyny położył jej dłoń na ramieniu.

— Tato, nazwała mnie złodziejką, ja tylko próbuję się bronić!

— Oskarżając innych kolegów, tak jak Chloé oskarżyła ciebie. 

— Ja jestem przyjaciółką Chloé i nigdy bym jej nie okradła! — wtrąciła Sabrina.

Powstrzymałam się od złośliwego komentarza.

— A co z Adrienem? — spytał nagle Max. — Widać go tylko przez krótki moment na tym filmie.

— A teraz nagle wyparował — dodał ktoś inny.

Rozejrzałam się. Faktycznie, choć dawałam głowę, że jeszcze przed chwilą tutaj był, teraz zniknął, niczym wcześniej bransoletka. Rzeczywiście można by to uznać za podejrzane, ale ja znałam Adriena na tyle, by wiedzieć, że by czegoś takiego nie zrobił. Przecież i tak byliśmy bogaci, po cholerę miałby kraść jakąś bransoletkę? Pewnie po prostu poszedł do łazienki.

— To na pewno nie Adrien. To znaczy... po co miałby kraść biżuterię? — zbyła ich Marinette. Dziewczyno, naprawdę zaraz pomyślę, że mój brat Ci się podoba. 

Machnęłam ręką.

— Adrien nie zrobiłby czegoś takiego, znam go. Serio, skończmy ten film, może się czegoś dowiemy...

— Nikt się nie przyznaje, ale złodziej musi być wśród nas — przerwała mi.

— Co, oskarżasz nas? — Nate coraz bardziej się irytował.

— Żądam adwokata!

— Marinette, przestań wreszcie.

— Musimy zadzwonić do rodziców.

Wszyscy zaczęli coś krzyczeć, zrobiło się straszne zamieszanie. Zmęczona tym wszystkim ukryłam twarz w dłoniach.

— Rety, można tak do usr...

— Gdzie jest burmistrz? — odezwał się jakiś robotyczny głos. 

Podniosłam głowę i ujrzałam postać, której wyglądem najbliżej było do zabawkowego robota do strzelania. Odskoczyłam od grupy, czy to naprawdę musiał być kolejny złoczyńca? Czemu Władca Ciem tak uwziął się na osoby z mojego otoczenia, ja chciałam po prostu mieć jeden spokojny dzień w szkole.

— Tata? — przeraziła się Sabrina.

No oczywiście! Robot w istocie przypominał policjanta, miał niebieski kolor, a na ramionach charakterystyczne światła, jak w radiowozie. Przysłoniłam usta dłonią. 

— Dzień dobry, a pan do kogo? — zapytała go uprzejmie pani Bustier.

Ona chyba sobie żartowała, powinniśmy wszyscy jak najprędzej uciekać! Opętani akumą złoczyńcy, a on niewątpliwie takim był, stanowili poważne zagrożenie, w tym momencie należało zachować panikę i czym prędzej opuścić budynek.

— Gdzie jest pan burmistrz? — powtórzył pytanie ojciec Sabriny.

Zachowywał się nad wyraz spokojnie, jak na super-złoczyńcę. To dopiero było podejrzane. Powoli wycofywałam się w stronę okna, na wypadek, gdybyśmy musieli skakać, mimo wszystko nie zamierzałam tracić czujności.

— Zdaje się, że właśnie wyszedł — odparła nasza nauczycielka, wciąż nie dając się ponieść emocjom.

— Czy pani kłamie?

— Tak... to znaczy, nie!

— Jeśli nikt mi nie powie, wszyscy zostaniecie aresztowani. — No i dobry glina sobie poszedł, przyszedł czas na złego. Nieproszony gość wycelować w tłum zaciśniętymi pięściami, jakby miał zaraz z nich coś wystrzelić. — Gdzie jest twój ojciec? — zwrócił się do Chloé.

Oparłam się plecami o parapet, byłam już blisko okna. W razie czego może uda mi się nawiać, tutaj nie było wcale tak wysoko. Zobaczyłam, jak Marinette wymykała się na korytarz, spryciula. Dla niej ta sytuacja była chyba najbardziej korzystna.

— Nie mam pojęcia — obruszyła się dziewczyna.

Wtedy też usłyszeliśmy wrzaski burmistrza z góry. Złoczyńca czym prędzej wyszedł z klasy i chyba ruszył do gabinetu dyrektora. Kiedy tylko zniknął, wychowawczyni odetchnęła z ulgą i przemówiła:

— Niech wszyscy wracają do domu, lekcje są odwołane.

Nie trzeba było nam dwa razy powtarzać, wszyscy uczniowie i rodzice wylali się na korytarz. Wyciągnęłam z kieszeni telefon, musiałam poinformować Adriena. Po krótkiej chwili na szczęście odebrał.

— Adrien, gdzie jesteś? — dopytywałam go. — Mamy wracać do domu, w szkole grasuje złoczyńca!

— Ja... ArcyGlina zmusił mnie do biegania w kółko, wracaj sama.

— Co? Nie mogę cię zostawić, gdzie jesteś? Pomogę ci!

— Ámbar, teraz tylko Biedronka i Czarny Kot mogą mi pomóc, to jakaś magia. Naprawdę, wracaj sama, ja sobie poradzę. Zaraz padnie mi telefon.

— Gdzie jesteś? — Nie ustępowałam.

— Jestem... — Rozłączyło go. Świetnie.

Miał rację, prawdopodobnie nie byłam w stanie mu pomóc. Przebiegłam się szybko po szkole, ale go nie znalazłam, a naprawdę było niebezpiecznie, więc zadzwoniłam po ochroniarza, bo po ostatnich wydarzeniach ojciec stanowczo zabronił nam wracać samemu. Gdy schodziłam, na patio zauważyłam biegającego w kółko woźnego. Na jego rękach połyskiwały dwie bransolety, jedna niebieska, druga czerwona. Więc to tak działała moc ArcyGliny! Przez chwilę wahałam się, czy nie podejść, ale dotarło do mnie, że to bez sensu. Nie mogłam mu pomóc w żaden sposób, nie miałam super-mocy. Byłam zwykłą dziewczyną.

Wsiadając do auta, wytłumaczyłam ochroniarzowi sytuację. Wydawało mi się, że przez krótką chwilę na jego twarzy dostrzegłam dziwną zmarszczkę, jakby zmartwienie, ale uznałam, że mi się przewidziało, on zawsze zachowywał kamienną twarz.

Ciężej było wytłumaczyć się Nathalie, ale i ona nie zadawała zbyt wielu pytań, więc w końcu znalazłam się w moim ukochanym pokoju.

Wnet zaczęłam mieć wyrzuty sumienia. Mogłam zrobić więcej, by ich uratować. Zawsze byłam tak tchórzliwa, zawsze za bardzo bałam się działać. I teraz, i wcześniej w klasie, za każdym razem to samo. Dlaczego? Dlaczego nie mogłam zwyczajnie postępować słusznie. Byłam taka okropna! Nawet nie wiedziałam, co mogłabym uczynić, ale z pewnością coś mogłam! Z pewnością Adrien by coś zrobił, gdyby mi to się przydarzyło. On by nie pozostawił mnie w potrzebie. Ja go zostawiłam. Mógłby być super-bohaterem.

Ja nigdy nie mogłabym się nim stać.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top