# 81 Srebrny grot

Po pięciu godzinach ciągłego biegu byliśmy jakiś kilometr od budynku który wyłaniał się z nad drzew. Stara hala ogrodzona wysokim płotem z kratami w oknach. O tyle ile przejście przez płot nie powinno stanowić problemu biorąc pod uwagę jego stan to wejście do magazynu i wyciągniecie stamtąd Alana nie będzie łatwe. Musiałam się skupić. Jeśli chcieliśmy go stamtąd wyciągnąć musieliśmy opracować jakąś strategię co dalej. Po dwudziestu minutach ruszyliśmy dalej. Mieliśmy dwa plany. Plan A polegał na odwróceniu przeze mnie uwagi nieproszonych gości w czasie kiedy Isaac będzie zabierał Alana. Natomiast plan B był dość bezpośredni bo oznaczał zabicie ich na miejscu prawdopodobnie na oczach młodego. Z każdym krokiem coraz bardziej zbliżaliśmy się do ogrodzenia. Dodatkowym problemem był fakt, że jesteśmy na terytorium obcej watahy.

Isaac trącił mnie pyskiem i wskazał na dziurę w płocie którą po lekkim powiększeniu dostaliśmy się na teren magazynu. Teraz pozostało tylko znaleźć wejście do budynku. *Zaczyna się zabawa.* Po dość długich poszukiwaniach udało nam się dostać do środka dzięki wybitej szybie w jednym z okien. W pomieszczeniu było pełno różnego rodzaju drewnianych skrzyń, kartonów, regałów i innych elementów które jednocześnie ułatwiały jak i utrudniały nam zadanie. Ciągle w postaci wilków ruszyliśmy do przodu uważnie nasłuchując. Zamarłam słysząc krzyki dobiegające prawdopodobnie z drugiego końca magazynu.

- Jak myślisz ile zajmie im znalezienie nas? – zapytała ze śmiechem Weronika. Byłam pewna, że to ona. Ten jej słodziutki głosik i fakt iż świetnie się bawiła przetrzymując małe dziecko tylko po to żeby mnie tu ściągnąć spotęgował we mnie złość.

- Myślę, że lada dzień możemy się jej tu spodziewać. Jest równie spostrzegawcza jak Geralt Raeken. Ale i równie porywcza i gwałtowna w swoich decyzjach. Wszystkich łowców zawsze śmieszyło jedno. Nie ważne, że porywali się z motyką na słońce. Sami na dwudziestu naszych. Nigdy nie zabierali ze sobą rodziny czy przyjaciół. Żadnej pomocy. – oznajmił podśmiewając się pod nosem. - Dziewczyna przyjdzie sama. Nie będzie narażać ani przyjaciół ani tym bardziej tego chłoptasia. A zanim oni zorientują się gdzie jest, będzie już za późno.

- Chyba mnie nie doceniacie. – warknęłam stojąc na najbliższej i jednocześnie najwyższej stercie drewnianych pudeł. Zaraz za mną stał Isaac. Weronika i jej ojciec byli przerażeni na widok dwóch ogromnych wilkołaków. Chyba rzeczywiście nie spodziewali się mnie tak szybko i to w towarzystwie. Ruszyłam w ich kierunku ale zanim do nich dotarłam coś mnie staranowało. *No oczywiście. Było by za łatwo.* Szybko podniosłam się z ziemi w czasie kiedy Isaac odciągnął ode mnie napastnika.

- Jak widzisz my też nie jesteśmy sami. – oznajmił z szyderczym śmiechem Jakub. Obok niego stała jego córka, a za nimi cała wataha wilków z wilkołakiem na czele.

- Zapowiada się ciekawie. – warknęłam i rycząc rzuciłam się na przeciwników.

*Isaac*

To nie była ta sama Maja którą tak dobrze znałem. Zamieniła się w krwiożerczą bestię. Pysk i łapy umorusane we krwi, rany na plecach i piersi. W tej chwili uświadomiłem sobie coś... strasznego. Ona wyglądała jak ja. W tamtej chwili kiedy zabiłem tego człowieka, a oni na to patrzyli. Widzieli to tak, jak ja teraz. To było straszne.

Z małymi problemami zabrałem Alana i pobiegłem do wyjścia. Nie byłem pewien do czego może się posunąć w tym momencie. Nie odbiegłem sto metrów kiedy zatrzymało się przede mną auto. Z za kierownicy wyskoczył Jack mierząc we mnie pistoletem.

- Kim jesteś?! – wrzasnął na mnie. Musiał nie zauważyć Alana spoczywającego na mojej łapie.

- Spokojnie. Jestem starym znajomym Mai. Pomagam jej. – oznajmiłem przemieniając się z powrotem w człowieka. – A to chyba wasza zguba. – dodałem pokazując Alana. Jack opuścił broń i stanął jak wryty. Z auta wyskoczyło kolejnych dwóch chłopaków którzy od razu do nas dobiegli. Podałem dziecko Florianowi i spojrzałem wyczekująco na Nathan'a który uważnie mi się przyglądał.

- Ty jesteś Isaac, prawda? Maja wspominała mi kiedyś o swoim przyjacielu któremu razem z bratem zniszczyli życie bo mu nie pomogli. Wysoki brunet z zielonymi oczami. – oznajmił nie spuszczając ze mnie ciekawskiego spojrzenia.

- Tak to ja. To o zniszczeniu mi życia to nie do końca prawda ale to może kiedy indziej. Maja jest w magazynie. Trzeba jej jakoś pomóc ale nie jestem pewien jak. Wpadła w szał. Chciałem coś zrobić ale obiecałem jej, że zabiorę stamtąd Alana. Znam ją odkąd się urodziła ale teraz nie byłem pewien czy się na mnie nie żuci.- mruknąłem patrząc w kierunku magazynu w którym teraz odbywała się rzeź. - Siłą jej nie powstrzymamy. Jedynym wyjściem jest próba przemówienia jej do rozsądku.

- Powiedz jak się tam dostać. – poprosił chłopak. Był cały roztrzęsiony.

- Nie ma mowy. Nie pójdziesz tam sam, a już na pewno nie w takim stanie. Nie potrafisz w pełni kontrolować swoich mocy. Łowcy dopną swego. Ale możemy ich przed tym powstrzymać. Nathan. Zaufaj mi, tak jak zrobiła to Maja. Musimy działać razem. – powiedziałem. Chłopak przenosił wzrok z Jack'a i Floriana, w kierunku gdzie jest magazyn aż w końcu skierował go na mnie.

- Dobra. Jaki masz plan?

- Nie mam. Zazwyczaj szliśmy na żywioł i teraz też tak zrobię. Na tym zawsze wychodziliśmy najlepiej. – oznajmiłem z uśmiechem na ustach przypominając sobie nasze głupie pomysły.

- Maja poprosiła cię o pomoc więc musi ci ufać. W takim razie ja też. – oznajmił Jack stając obok. – Prowadź.

Uśmiechnąłem się lekko na jego słowa. I ruszyłem z powrotem w kierunku magazynu.

*Maja*

Nie panowałam nad sobą. Wymordowałam praktycznie całe wrogie stado. Niestety co chwile jeszcze skądś dostawałam. Mimo mojej mocy bez opanowania i zdrowego myślenia nie byłam w stanie zdziałać zbyt wiele. Poczułam przenikliwy był w dolnej lewej łapie. Wypuściłam z łapy wilka który gruchnął głośno o ziemie i spojrzałam na źródło bólu. Alfa wrogiego stada właśnie zatapiał zęby w moim udzie. Zamachnęłam się i przeorałam mu pazurami plecy. Bestia puściła moją łapę wyginając się, a po hali rozniósł się przeraźliwy skowyt. Korzystając z okazji obróciłam się i rzuciłam na niego rozrywając gardło. Gorąca i lepka ciecz oblała mój pysk i łapy, a alfa padł martwy na ziemię. Wszystko ucichło. Wyraźnie słyszałam bicie serca pozostałych. Cztery. Dwa wilki i Weronika z ojcem. Obróciłam się w ich stronę. Z mojego gardła wydobyło się głuche warczenie. Wilki zaczęły się wycofywać po chwili zrywając się do biegu. Uciekły. Moja uwagę przykuł dźwięk tłuczonego szkła. Weronika leżała jak długa na ziemi, a obok niej walały się resztki potłuczonego słoika. Podniosła wzrok i znieruchomiała widząc, że na nią patrzę. Obróciłam się powoli i utykając na poszarpaną łapę ruszyłam w jej stronę.

- To nie jest możliwe. Ty miałaś zginąć! – zawołała odsuwając się jak najdalej. – Ojciec opowiadał o takich jak ty. Sami na dwudziestu naszych. Nastawiliśmy przeciw tobie całą tutejszą watahę! Prawie trzydzieści wilków! Twój przyjaciel zwiał już na początku. Jakim cudem ty żyjesz?! – załkała. – Zabiłaś ich wszystkich! Jesteś gorszym potworem niż ten za jakiego cię miałam! Takich jak ty powinno się zabijać w męczarniach! – w dziewczynie wezbrał gniew potęgowany olbrzymim strachem i nadzieją, że zostawię ją wtedy w spokoju. *Nic z tego.* Schyliłam się łapiąc tą jędzę za kark podniosłam na wysokość moich oczu przez co wisiała dobry metr nad ziemią.

- To przez ciebie i twojego tatuśka oni nie żyją. Gdybyście nie obrócili ich przeciwko mnie wszyscy by żyli. Moja rodzina rządzi na świecie od setek lat. Nie zastanawiałaś się nigdy czemu zawsze idziemy na walkę sami? Tu nie chodzi o rany które można odnieść. Po każdej walce nie możemy spać. Musimy żyć ze świadomością, że wymordowaliśmy dziesiątki albo nawet setki ludzi. Prawdziwy ból, to ból emocjonalny. Rany się zagoją. Ale z każdym dniem będziemy sobie przypominać ile osób straciło życie z naszych rąk. To rodzaj bólu który trwa. – przerwałam zaciskając mocniej łapę na jej szyi. Zaczęła się dusić. – Dlatego oszczędzę ci tego. Może kiedyś zrozumiesz, że lepsza od życia z poczuciem winy za zabicie tych niewinnych ludzi jest śmierć. Wyświadczam ci przysługę. – odparłam uważnie ją obserwując. Była cała czerwona, a po policzkach spływał jej strumień łez. Patrzyła na mnie przerażonym i błagalnym wzrokiem.

To była sekunda. Moje ciało przeszyła fala ogromnego bólu. Powoli obróciłam łeb i spojrzałam na jego epicentrum. Z mojego ramienia wystawała strzała... srebrna. Podniosłam łeb i zobaczyłam Reyes'a stojącego parę metrów dalej z kusza w rękach. W moje plecy wbiły się kolejne dwie strzały. Weronika gruchnęła o ziemię.

- Czas to zakończyć. – mruknęłam. Złapałam ledwo żywą Weronikę za kołnierz i obróciłam się w stronę jej ojca trzymając dziewczynę tak by twarzą była zwrócona do niego. Mężczyzna opuścił kuszę i patrzył z przerażeniem na córkę.

- Tato.... – załkała dziewczyna wpatrując się w ojca z nadzieją.

- Zostaw ją! – zawołał do mnie nakładając na kuszę kolejną strzałę. – Powiedziałem zostaw ją!

- Daję ci szansę Reyes! Zabierz wszystkich swoich ludzi i wynieś się z kraju! Wtedy ona przeżyje! – zawołałam do niego czując jak powoli opadam z sił. *Srebro mi nie służy.*

- Nigdzie nie wyjadę! Postaw ją na ziemię! – krzyknął ale widząc, że nie zamierzam wykonać jego rozkazu dodał łamiącym się głosem. – Jeśli ona stanie przede mną w jednym kawałku, a ty zostaniesz tam... daruję ci życie.

- Wyjedź. – powtórzyłam. Nie zamierzałam przystawać na jego propozycję. I tak by mnie zabił.

- Nie. – odparł celując we mnie z kuszy. Przysunęłam jego córkę tak żeby jej głowa znajdowała się przy moim pysku.

- Dałam wam szansę. Mogliście wyjechać i żyć spokojnie. Każdy by na tym skorzystał. Ale najwyraźniej twój tatulek ma inne plany. – szepnęłam jej do ucha i wbiłam pazury jednej łapy w plecy dziewczyny. Jęknęła głośno. – Szkoda. – westchnęłam głośno i wbiłam pazury drugiej łapy w szyje dziewczyny. Wisiała na moich łapach. Martwa. Jakuba zamurowało. Wyjęłam pazury z gardła dziewczyny. Zamachnęłam się drugą łapą na którą ciągle była nabita i rzuciłam do przody. Upadła prosto przed nogami ojca. – Zgodnie z życzeniem! Jest przed tobą! Gdybyś zgodził się wyjechać jeszcze by żyła!

- Zapłacisz mi za to! Zabiję cię! – wrzasnął. To co się potem wydarzyło nie trwało nawet minuty. Reyes wyciągnął z za pasa pistolet i zaczął do mnie strzelać. Bark, kolano, udo, ucho, łapa... . Strzelał tak dopóki nie skończyły mu się pociski. Wiedziałam, że to mnie nie zabije ale jednak nie należało to do przyjemności. Nie byłam w stanie uciec i się gdzieś schować bo pociski lecące jeden za drugim skutecznie mi to uniemożliwiły. Strzały ucichły.

Powoli podniosłam się z podłogi i to był błąd. Spojrzałam w dół. Z mojej klatki piersiowej wystawała strzała. Złapałam za kawałek drewna wystający z mojej piersi. Zatoczyłam się w bok ale na szczęście udało mi się złapać jednej ze skrzyń i podeprzeć na niej. Moje tylne łapy już prawie nie reagowały. Próbowałam się nimi podeprzeć ale nie udawało mi się to. Tylko dzięki skrzyni na której byłam oparta jeszcze nie upadłam na ziemię. Spróbowałam wyciągnąć strzałę ale od razu tego pożałowałam.

- Tego tak łatwo nie wyciągniesz. Bardzo lubię ten rodzaj strzał. Kiedy byłem mały nazywałem je zębami rekina. – zaśmiał się podchodząc bliżej. – Dziadek mówił mi wtedy, że to bardzo słuszne porównanie. Na strzale znajduje się pełno zakrzywionych ku dole ząbków. Próbując ją wyciągnąć w ten sposób prędzej się wykrwawisz. Ale nie martw się będę tak samo łaskawy jak ty dla mojej córki. Strzała jest oblana jadem który powoli wykończy twój organizm na samym końcu zatrzymując serce. – szepnął mi do ucha, a następnie usiadł na jednej ze skrzyń po przeciwnej stronie tak by ciągle mieć mnie na oku. – Skończę z tobą, a potem zabiorę się za resztę. Wytnę twoja watahę w pień. – resztę słyszałam już jak przez mgłę.

Obraz zaczął mi się rozmazywać. Czułam jak trucizna rozchodzi się po moim ciele. W jednej chwili było mi potwornie gorąco, a w drugiej cholernie zimno. Czułam jak wiotczeją mi mięśnie. Osunęłam się na ziemię. Ostatnim co zobaczyłam zanim straciłam przytomność były światła reflektorów i dwie olbrzymie postacie wpadające do środka.

---------------------------------------

Harry Potter – Caurtyard Apocalypse [Extended Version]

I tak oto moi kochani prezentuje się już 81 rozdział. Naprawdę czasami przeraża mnie to jak ten czas szybko leci.

Jak widzicie dzieje się i to dużo.

Czy Maja przeżyje?
Co postanowi Isaac?
Czy wszyscy przeżyją spotkanie z łowcą?
Czy Przemek w końcu powie Mai o wizytach Kuby i o liście?  A może zachowa to dla siebie?

Tego wszystkiego dowiecie się w następnych rozdziałach. 😁😁 (Tak wiem, kochacie mnie za to #Polsat)

Do następnego! 💓

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top