Jestem tym czym mogę być
-Musimy się zbierać. Cee pospiesz się!- Jack krzyknął z konia
-Już lecę! - odkrzyknęłam i złapałam torbę z prowiantem.
Wsiadłam na wierzchowca i ruszyliśmy. Prowadził wampir, potem ja i na końcu Jack. Wjechaliśmy na trakt i pokierowaliśmy się w stronę potężnego łańcucha górskiego. Trakt prowadził przez malownicze krainy: pola pełne zbóż, ogromne puszcze, rozległe łąki. Przejeżdżaliśmy przez mniejsze i większe wsie, i przez miasteczka. Różnie reagowano: nie którzy od razu nas przeganiano, próbowano nas zabić, by za chwile błagać nas o dobre plony. A my jechaliśmy dalej. Newra prowadził nas przez wąską półkę skalną: nad nami wisiały skały, a pod nami na samym dole przełęczy leniwie płynęła rzeka. Wampir przejeżdżał przez liczne jaskinie i skalne kładki. Gdy już zmierzchało dojechaliśmy do potężnych bram. Wysokie, smukłe drzwi pozwalały na przejazd tylko gęsiego. Na dziedzińcu roiło się od wszelakiej maści wampirów: alpy, fledery oraz bruxy przerwały swoje walki i odsunęły się. Podjechaliśmy pod stajnie i zostawiliśmy nasze Koszmary. Te jednak zmieniły formę i jako węże ruszyły za nami.
-Mam do was prośbę.-odparł Newra, przemierzając z nami korytarze- Nie wspominajcie nic o pustym tronie obok króla.
-A to czemu? -spytał Jack - Wspomnienia?
-Nasza królowa została zamordowana na tym tronie przez agentów ojca Śnieżki trzydzieści lat temu. A nasz król nadal to pamięta: jako pierwszy wpadł do sali, ale było za późno. Agenta rozszarpał.- Newra stanął przed drzwiami- Gotowi?
-A jakże.- odparłam
Drzwi się otworzyły i weszliśmy do środka. W środku panował półmrok, strzeliste okna zasłonięte były ciężkimi kotarami. Sufit podparty był na czterech filarach. Na samym końcu stały dwa trony: jeden był pusty, a na drugim siedział mężczyzna. Ubrany tylko w ciemne kolory praktycznie zlewał się z cieniami.
-Panie, oto Chaos i Ład. -powiedział Newra, klękając na kolano.
-Panie, jesteśmy zaszczyceni.-ukłoniliśmy się z Jackiem
-Więc to są te dwa potężne Smoki?-mężczyzna wstał i do nas podszedł- Myślałem, że inaczej będą wyglądać. Jemu założyć jeszcze srebrny wisior i wiedźmin jak znalazł. A ona? Płatna zabójczyni czy prostytutka?
Spojrzałam na swój ubiór. Czarne naramienniki, granatowa obcisła bluzka kończąca się pod moim biustem. Czarne spodnie za kolano, na biodrze wisiał czarno-metaliczny pas. Moje czarne skórzane buty, sięgały mi za kostkę i osadzone były na niewysokim słupku. Nie posiadałam na sobie żadnej biżuterii oprócz moich kochanych bransolet. Mężczyzna wstał i podszedł do nas. Wciągałam w błyskawicznym tempie sztylet z pochwy na ręce i przyłożyłam do gardła wampira.
-Nie denerwuj mnie Robert, nie jesteś królem tylko następcą.-warknęłam
-Mój brat Edward, nie jest wstanie pozbierać się po śmierci bratowej. - odparł Robert -Musze robić wszystko by nikt nie próbował nas zaatakował. Chodźcie pewnie zgłodnieliście.
-Najpierw ją przeprosić. - Jack założył ręce na klatce- Jej nikt nie będzie obrażał.
-Przepraszam cię. - Robert bardzo przeraził się - Nie chciałem ci ubliżyć, muszę zachowywać pozory. Wybacz mi.
-To nic. -zabrałam sztylet spod gardła - Ale na przyszłość uważaj na to co mówisz, wierz mi tam, gdzie się wychowywaliśmy dostał byś po twarzy. Tak, że by ci spuchła.
-Tędy proszę. - poprowadził nas przez kilkumetrowy portal zakryty kotarą
-Powiedz mi, dlaczego nas tu ściągnąłeś? -spytałam
-Bo chcę byście pomogli mi odzyskać mi brata. Dobrze też mieć po swojej stronie dwa potężne Smoki. Teraz możemy zbierać siły. -gdy to powiedział, najbliższy alp pobiegł dalej, krzycząc o pospolitym ruszeniu.
Każdy korytarz do którego wchodziliśmy stawał się ciemniejszy i mniej w nim było życia. Zatrzymaliśmy się przed portretem młodej kobiety, siedzącej na kamieniu pod dębem.
-Oto nasza piękna królowa Bella. Edward wyrwał ją na jednym z polowań. Musicie jakoś przekonać do wyjścia na zewnątrz. - Robert popatrzył na nas - Możecie?
-Gdzie jest pokój w którym on siedzi? -spytałam
-Tam. -wskazano nam drzwi na końcu
Ruszyłam w tamtym kierunku i otworzyłam drzwi. W środku paliły się tylko świece i kominek. Na prostym łóżku siedział przygarbiony mężczyzna.
-Kim jesteście? -spytał słabym głosem
-Przyjaciółmi. Masz postawi cię na nogi.-podałam mu puchar wina
-Nie. Nie jestem wstanie czegokolwiek przełknąć. -odparł, odstawiając kielich
-Musisz się pozbierać.-Jack powiedział
-Powiedz mi jak?! - wampir warknął
-Tak jak my. Oby dwoje straciliśmy kogoś bliskiego i widzieliśmy jak ginęli. Nie możesz się zamykać, źle na tym wyjdziesz.-odparłam- Jack wychodzimy.
Mieliśmy wychodzić, gdy wampir stanął obok nas.
-Porozmawiajcie ze mną przez chwilę. Proszę. - poprosił Edward słabym szeptem
-O czym? -Jack spytał, siadając obok kominka
-Jak to się stało, że się pozbieraliście? -zapytał władca
-Pogodziliśmy się ze śmiercią. -odpowiedziałam- Ja straciłam wszystkich: przyjaciół i opiekunów. Byłam jak ty: straciłam chęć do przebywania z innymi.
-Ale ja obiecałem jej ojcu, że się nią zaopiekuje.- Edward upierał się przy swoim
-Rozumiem cię ja też widziałem jak zabijają moją siostrę. - Jack oparł się o kamienny kominek- Podejdź do jej ojca i powiedz mu to co ci leży na sercu. Na pewno zrozumie.
Wampir przetarł twarz i popatrzył na nas. Wziął kielich i wypił duszkiem zawartość. Poprawił kaftan, spodnie i włos.
-Idziemy do poddanych. Mam tyle do zrobienia.-otworzył drzwi i wyszedł.
Ruszyliśmy za królem, który wyszedł z pokoju. Stanęłam we futrynie i przyglądałam się całej sytuacji na korytarzu. Edward przytulali się do Roberta, a po jego twarz spływały łzy.
-Panie! Atakują nas! -wpadł wartownik
-Przygotować się do oblężenia! Pomożecie nam - Edward otworzył drzwi z których wyciągnął zbroje.
Ruszyliśmy na mury i wyjrzałam. Pod samą bramą stali czarodzieje, za nimi stało dwóch wiedźminów: jednym Geralt, drugi był Lambert przyjaciel z cechu. Panowie byli pochłonięci grą w karty z Yennefer. Czarodzieje wykonywali bardzo trudne zaklęcie i energiochłonne. Łucznicy byli już na swoich miejscach. Edward też przyszedł ubrany w lekką zbroje.
-Chodź musimy ich ocalić.-zbiegłam po schodach i pobiegłam do bramy
-A co chcesz zrobić? Popsujemy im zaklęcie, tak? To super! -Jack biegł za mną
Zmieniliśmy się we mgłę i wyszliśmy z warowni. Ominęliśmy czarodziejów i gdy staneliśmy przy białowłosym przybraliśmy odpowiednią formę. Wszyscy osłupieli, a ja pokazałam, by byli cicho. Przysiedliśmy się do towarzyszy i przyglądaliśmy się jak czarodzieje próbowali rzucić zaklęcie na bramy. Zatrzymałam energię czary i patrzyłam jak się wszyscy męczą. Jack zaczął też mieszać i wokół magów wyrosły potężne ciernie.
-Te magicy! Co wam się stało? Czarować nie potraficie? -Jack rzucił w jednego z nich kamieniem, co wywołało poruszenie
-Nawet nie próbujcie, bo z was zmienię w owce i was upiekę. A jako, że jestem smokiem nie pogardzę baraniną. -oblizałam spierzchnięte wargi
-Nie martw się, Cee. Upoluje mojej małej smoczycy smakowity okaz. - Wheeljack uśmiechnął się, ukazując rząd białych i równych zębów. -A teraz gadać! Po co porywacie się z motyką na słońce? Przecież wiecie, że za tymi drzwiami stoją gotowe do obrony wampiry. Ale i tak się porywacie...A wiedźmini? Mieli ratować wam tyłki jak się nie powiedzie? Hm?
-Jesteście potworami, jak każdy inne plugastwo. -jeden z czarodziejów syknął
-Nie. Jesteśmy tym czym możemy się stać. Będziemy potężni. My już nimi jesteśmy. Będziemy władać ogromnym państwem. My mamy w garści cały świat. Będą się nas wszyscy bać, już się boją. -odparłam-Jesteście tacy bezużyteczni jak się zabierze wam magię. Stajecie się jak dzieci:takie bez radne i zagubione. Dla nas jesteście łatwym łupem.
-Nie możecie nam nic zrobić. - kolejny mag warknął
-Pewny jesteś? -spytał Jack
Ja spojrzałam na jednego z jego towarzyszy oplątanych w ciernie. Mężczyzna wił się i pojękiwał, gdy kolce wbijały mu się w ciało. Sięgnęłam do jego umysłu: przeszukując wspomnienia, zadawałam mu niewyobrażalny ból. A on wił się jeszcze bardziej, kalecząc się dotkliwiej. W końcu zaczęłam pobierać z niego energię: najpierw z ducha, potem z ciała. On natomiast umierał i nikł w oczach: najpierw przestał się ruszać, potem jego skóra zaczęła się marszczyć i znikać. Nawet kości się poddały i oddały swoją zmagazynowaną energię dotąd, aż nic z niego nie zostało. Nawet proch. Ciernie zniknęły, a na oczach wszystkich: czarodziejów, wiedźminów i wampirów malowało się przerażenie. Zbliżyłam się do Jacka i namiętnie go pocałowałam, oddając część energii. Chłopak uśmiechnął się i przygryzł wargę.
-To co kolej na was. -odparł Jack i powtórzył mój wyczyn
Ciernie znikły, a my spojrzeliśmy na Yen i wiedźminów.
-Co teraz? Mam krzyczeć czy nie? -Lambert rozsiadł się na kulbace
-Rób jak chcesz.-odparł Jack
-Poczekaj, pójdziemy z wami.-Yen wstała i ruszyła w kierunku bramy -Idziemy?
-Ostatni szorują stajnie. - krzyknęłam i błyskawicznie znalazłam się na dziedzińcu
potem Jack, Yennefer i na końcu wiedźmini.
-To wiem kto czyści moje stajnie. Zapraszam jest parę spraw do omówienia. - Edward wskazał na główne drzwi.
-Wiesz to co, boję się jutra. Kiedyś nie czerpaliśmy takiej przyjemności z tego,że ktoś ginie.-odparłam z po wątpieniem.
-Nie bój się, jestem obok. Nie ma kiedyś, jest tylko teraz.-Jack objął mnie ramieniem - W przyszłość wkroczymy razem.
I weszliśmy w nowy etap: mogliśmy liczyć na sojuszników, na przyjaciół, a przede wszystkim mieliśmy siebie.
************
Witam! Mam pytanie: co powinno według was się teraz wydarzyć?
Arceex
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top