Rozdział XXIV

IZABELA

Pod koniec czwartej lekcji wpadłam w popłoch. Nie dość, że moich uszu nie dobiegły żadne pogłoski o znalezieniu drugiego dziennika, to jeszcze Kamil gdzieś wsiąkł. Wybudziłam się ze swojego słodkiego snu i spadłam z różowej chmurki mojego przekonania co do happy endu tej historii prosto w szarą rzeczywistość. To chyba był pierwszy moment, w którym pomyślałam, że wszystko co można było spartaczyć, już spartaczyłam i teraz nastąpi lawina zdarzeń, za które będę odpowiedzialna. Czułam nadciągającą katastrofę bardziej niż kiedykolwiek wcześniej i dziwiłam się twarzom wokół mnie, które strzelały wokół promiennymi uśmiechami. Jakbym była na tonącym okręcie i jako jedyna z pasażerów miała świadomość, że zaraz pójdziemy na dno...

Na dodatek go okłamałam! Nie wiem już co gorsze ― gdybym powiedziała prawdę i przyznała, że to Kuba wziął dzienniki, a ja wiedziałam o wszystkich jego ruchach czy może gorszy jest ten kit, który wcisnęłam Kamilowi prosto w oczy? Jeśli Kuba nie odda dzisiaj drugiego dziennika, to oznacza, że Kamil jest w wielkim niebezpieczeństwie i to przeze mnie...

Pobiegłam na górę, by sprawdzić, czy Kuba jeszcze jest w szkole. Nie podejrzewałam go o to, że w ogóle się nie zjawi, ale poczułam dziwne ukłucie niepokoju, gdy zobaczyłam pustki przed salą egzaminacyjną... Wpatrywałam się z otwartymi ustami w pusty korytarz przez parę minut i przez swoją nieuwagę prawie dostałam w twarz drzwiami od sali numer 42.

― Nie powinno cię tu być ― powiedziała do mnie jakaś kobieta, w której dopiero po kilku sekundach rozpoznałam Joannę, ciotkę Kamila.

Tym razem spięła swoje ciemne, proste włosy w kok i odpuściła sobie biało-czarny mundurek, co sprawiło, że wreszcie wyglądała jak egzaminatorka, a nie uczennica. Za nią stanęła duga nauczycielka z komisji, z naręczem papierów i jaskrawozieloną teczką. Skurczyłam się nieco pod obstrzałem ich karcących spojrzeń.

― Ja wiem, ale... ― zanim zdążyłam dokończyć, Joanna chwyciła mnie za ramię i odciągnęła nieco od swojej koleżanki z komisji.

― Czego tu szukasz?

― Niczego ― mruknęłam ze spojrzeniem wbitym w podłogę.

― Wiem, że jesteś tu, by trzymać kciuki swojemu ukochanemu maturzyście ― powiedziała kpiąco. Och, gdyby tylko wiedziała, jak bardzo mija się z prawdą! Jeśli jest ktoś, na kim mi zależy, to na pewno nie jest to „mój kochany maturzysta"... ― I naprawdę, życzę wam wszystkiego najlepszego, ale trzymaj się lepiej z dala od Kamila, zrozumiałaś?

Spojrzałam na nią, zupełnie zdezorientowana. Że niby co...?

― Dobrze, będę się trzymać od niego z daleka ― wycedziłam przez zęby i w tym samym momencie poczułam wbijające się w moją skórę paznokcie. ― Jeśli on sam mnie o to poprosi.

― Mówię serio ― szepnęła i wywnioskowałam z jej oczu, że wcale nie żartuje. ― On ma same kłopoty, odkąd zaczęłaś się za nim włóczyć jak ogon. I na dodatek nie potrafi zająć się sobą, tylko cały czas zawodzi, jak ten Kuba cię unieszczęśliwia...

Poczułam łzy cisnące mi się do oczu. I to wcale nie dlatego, że ramię już prawie mi ścierpło w mocnym uścisku...

― Pani Asiu? ― zawołała druga nauczycielka, patrząc na mnie. Pewnie zaniepokoił ją fakt, że pani Asia poświęciła mi tyle czasu. No i moja dziwaczna reakcja...

― Tak, już jestem gotowa ― rzuciła mi przez ramię ostatnie ostrzegawcze spojrzenie i zeszła po schodach, stukając głośno obcasami.

Przez chwilę stałam tam jeszcze bezczynnie, wpatrując się w jej plecy i analizując każde jej słowo. Kamil widocznie bagatelizował ostrzeżenia chłopaków. Musiał więc dostać od nich jakiś znak, że dadzą mu już spokój ― uspokajałam się w myślach. Martwił się mną i uważał, że mam kłopoty przez Kubę. W sumie miał rację, ale przecież nie uskarżałam się na swój los, więc skąd o tym wiedział...?

Z rozmyślań wyrwał mnie odgłos otwieranych drzwi. Tym razem nie musiałam bać się, że dostanę w nos ― były to drzwi na końcu korytarza, te, za którymi odbywał się ustny egzamin z języka polskiego.

Najpierw salę opuściła żwawym krokiem dziewczyna z szopą rudych, kręconych włosów. Widocznie matura poszła jej całkiem nieźle ― zdążyłam jeszcze pomyśleć, zanim gruba polonistka wyczytała nazwisko następnego w kolejce ucznia:

― Jakub Lisiecki.

Rozejrzałam się wokół siebie, zaszczycając spojrzeniem nawet podłogę, jakbym spodziewała się, że Kuba tkwi gdzieś pod podeszwami moich butów.

― Jakub Lisiecki! ― zawołała jeszcze raz nauczycielka, wyglądając z niecierpliwością na korytarz.

Ale niestety jej spojrzenie natknęło się jedynie na mnie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top