Rozdział XXII
IZABELA
Cały weekend przeleżałam w łóżku, symulując ciężkie przeziębienie. Ponieważ były to dni wolne od szkoły, moi rodzice nie wpadli na pomysł, że tylko udaję. Mama zaglądała do mojego pokoju kilka razy dziennie z lekami przeciwgorączkowymi, mrucząc pod nosem coś o lekarzu, ale jakoś udało mi się ją zbywać. Patrząc w lustro nie dziwiłam się nawet, że uwierzyła w moją bajeczkę o chorobie ― cały czas miałam zaczerwienione oczy i zarumienione policzki. Fakt, że zużywałam kilka paczek chusteczek dziennie też zrobił swoje. Nikt nie domyślił się prawdziwej przyczyny tego wszystkiego...
Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek w życiu czuła się gorzej. Cierpiałam katusze, wciąż rozmyślając o Kubie i plując sobie w brodę, że tak łatwo dałam się nabrać na jego czułe słówka. Na początku bolało tylko to. Albo aż to ― bo to był ból nieporównywalny z żadnym bólem fizycznym, ale po pewnym czasie dopadł mnie i on. Godziny płaczu wykończyły mnie zupełnie ― niemiłosiernie szczypały mnie oczy i nos, a spazmatyczny szloch odebrał mi resztki sił. Na jakiś czas udawało mi się zapaść w płytki sen.
Szczerze mówiąc nigdy nie sądziłam, że mnie to spotka i zawsze w duchu podśmiewywałam się z dziewczyn, które zjawiały się rano w szkole z miną cierpiętnicy, tłumacząc swoje zaczerwienione oczy problemami z chłopakiem. Wydawało mi się to niesłychanie żałosne i obiecałam sobie, że nigdy, przenigdy żaden facet nie sprawi, że uronię choćby jedną łezkę. Niestety tej obietnicy nie dotrzymałam, podobnie jak tej, że ja i Karo będziemy się przyjaźnić do grobowej deski.
Najgorsze jest to, że nie mogłam się nawet zdobyć na to, by mieć do Kuby jakiekolwiek pretensje. Przecież widziały gały, co brały ― a brały żądnego poklasku kłamcę, który wierność i dobro drugiej osoby miał głęboko gdzieś. Wiedziałam o tym od zawsze, tylko nie wiem, na co liczyłam. Że się zmieni? Przy mnie? A kim ja niby byłam? Co we mnie było niby takiego, czego zabrakło moim poprzedniczkom, które nie zdołały go zmienić? Nic. Nie mogłam mieć więc do Kuby pretensji za to, jak mnie potraktował, bo cóż... Był jaki był. Równie dobrze mogłabym mieć pretensje do daltonisty, że przechodzi przez ulicę na czerwonym świetle.
Można więc uznać, że trochę dotrzymałam swojej obietnicy, bo nie płakałam przez Kubę. Płakałam nad swoją głupotą i naiwnością, płakałam nad Izabelą, która była i już nie wróci. Wydawało mi się wtedy, że już nic gorszego mnie w życiu nie spotka, co jak teraz wiem, było moim kolejnym błędem. Znajdowałam się dopiero na początku równi pochyłej, a przede mną było jeszcze więcej bólu i łez.
Kamil wysyłał mi wiadomości, dzwonił, a im dłużej ja nie dawałam znaku życia, tym więcej uwagi domagała się moja komórka. Kuba nie zadzwonił ani razu. Nie, żebym chciała z nim rozmawiać, po prostu lepiej bym się poczuła, naciskając guzik z czerwoną słuchawką. Wreszcie wyłączyłam telefon, bo zrozumiałam, że poza natarczywymi wiadomościami od Kamila nie mam się już czego spodziewać.
Kilka paczek chusteczek później przestałam już nawet płakać. Wszystko straciło dla mnie znaczenie ― nie zastanawiałam się już, gdzie popełniłam błąd, które sygnały przeoczyłam i kiedy miał miejsce moment, w którym powinnam zdecydowanie powiedzieć Kubie „Żegnaj" i ocalić tym samym twarz. Nie obchodziło mnie, czy za tym jednym kłamstwem i za jedną Andżeliką kryły się kolejne oszustwa i zdrady. Czułam się, jakby minęły lata od czasu, gdy ostatni raz widziałam Kubę i całe wieki od tamtego dnia, gdy wylegiwaliśmy się leniwie pod drzewem w parku.
W poniedziałkowy poranek poczułam się na tyle silna, by iść do szkoły. Byłam pewna, że gdyby istniał choćby cień szansy, że spotkam tam Kubę, dalej symulowałabym chorobę. W tym przypadku moim największym zmartwieniem był Kamil, który pewnie zasypie mnie mnóstwem pytań, na które nie będę chciała odpowiadać... Z ulgą przyjęłam fakt, że nie stał pod moim blokiem tak jak ostatnio. Nie natknęłam się na niego w drodze do szkoły ani na szkolnym dziedzińcu. Nie zjawił się także na niemieckim i miejsce obok mnie do końca lekcji pozostało puste.
Ogarnął mnie jakiś dziwny niepokój... A co, jeśli jego obrażenia z piątku okazały się poważniejsze niż oboje podejrzewaliśmy...? Co, jeśli nie wydzwaniał do mnie z jakiegoś błahego powodu...? Myśląc o tym, poczułam czyjąś rękę na ramieniu. Odwróciłam się gwałtownie i zanim zdążyłam spojrzeć tej osobie w twarz, wykrzyknęłam:
― Mój Boże, gdzieś ty się podziewał?!
― Boże...? Wystarczy Andrzej.
Zorientowałam się trochę za późno, że chłopak, który uśmiechał się do mnie z wyższością, niestety nie jest Kamilem. To był „dobry glina" jeden z tych trzech facetów, którzy grozili mu wczoraj w schowku. Spojrzałam na niego na tyle wyzywającym wzrokiem, na jaki mogłam się zdobyć. Przypuszczam, że moje nadal zapuchnięte oczy nieco zepsuły pożądany efekt.
― Wiesz może, gdzie jest twój kolega, Kamil?
― Nie ― odpowiedziałam szybko i odwróciłam się na pięcie. Poczułam rękę Andrzeja zamykającą się wokół mojego ramienia w stalowym uścisku.
― Chyba się nie rozumiemy. Mam do niego sprawę i muszę się z nim zobaczyć ― syknął, kładąc nacisk na słowo „muszę".
― Dzisiaj jesteś bez obstawy?! ― spytałam z wściekłością, za późno uświadamiając sobie, jaki popełniam błąd. Spojrzał na mnie lekko zdezorientowany, ale po chwili na jego twarz wróciła wcześniejsza pewność siebie.
― Widzę, że wiesz więcej niż mi się wydawało... W takim razie wiesz też na pewno, gdzie jest Kamil.
― Nie mam pojęcia ― warknęłam, usiłując wyszarpać się z jego uścisku. ― Wiem tylko, że nie zrobił tego, o co go posądzacie.
Andrzej odrzucił głowę do tyłu i wybuchnął głośnym śmiechem.
― W każdym razie przekaż mu, że nie żartowaliśmy i czekamy do piątku.
Wreszcie puścił mnie i odszedł z uśmiechem, który można by uznać za czarujący, gdyby nie te okoliczności.
Zarzuciłam sobie plecak na ramię i niczym zombie powlekłam się na drugie piętro, gdzie miała się odbyć moja kolejna lekcja. Zastanawiałam się, co powinnam zrobić i jak mogę pomóc Kamilowi, nie łamiąc przy tym danej Kubie obietnicy. Nie wiem czemu, ale czułam się zobowiązana dotrzymać słowa, jeśli nie dla niego, to może dla siebie... Nie brałam już pod uwagę spaceru do gabinetu dyrektorki, mimo że jeszcze parę dni temu miałam taki plan. Być może chciałam sobie samej udowodnić, że jestem od Kuby lepsza, że nie ma we mnie chęci zemsty, a moje obietnice są więcej warte niż jego...
Nagle pożałowałam, że nie ma przy mnie Kamila. Zapragnęłam ukoić swoje sumienie, przeprosić za moje milczenie i bez słów zapewnić go, że wierzę w jego niewinność. Przypomniałam sobie minuta po minucie, wszystko co zaszło między nami w piątek i poczułam pieczenie pod powiekami. Po raz kolejny okazałam się podłą egoistką! Kamil z jedynej osoby, której mogłabym opowiedzieć o moim udziale w tej aferze z dziennikami stał się nagle ostatnią na liście ludzi, którzy powinni o tym wiedzieć. Jak mogłabym mu teraz wyjawić, że wszystko trzymałam w tajemnicy, gdy jego niesłusznie oskarżano i poniżano?! Jak mogłam równocześnie udawać osobę godną zaufania, dawać mu poczucie złudnego bezpieczeństwa, podczas gdy tak naprawdę moje tchórzostwo było główną przyczyną wszystkich jego problemów?
Nie byłam w stanie iść na kolejną lekcję. Pobiegłam w kierunku damskiej ubikacji, nie zwracając na siebie niczyjej uwagi, bo bez towarzystwa szkolnego idola nie byłam dla ludzi żadną atrakcją. Zamknęłam się w ostatniej kabinie i wydałam z siebie rozpaczliwy skowyt, który na szczęście zagłuszył dzwonek na lekcję. Uderzałam pięścią w chropowatą, pomazaną ścianę, nie przestając wyć. Przestałam dopiero, gdy płacz mnie wystarczająco zmęczył, a ból stał się prawie nie do zniesienia. Ze zdziwieniem zauważyłam, że zdarłam sobie skórę z kilku palców, a w niektórych miejscach pojawiały się drobne kropelki krwi. Spojrzałam z wściekłością na ścianę, która sprawiła mi tyle bólu i zdałam sobie sprawę, że cały czas waliłam pięścią w napis „Kocham Kubę Lisieckiego!" ozdobiony licznymi zawijasami układającymi się pod spodem w inicjały A. K.
No, pięknie! Czy ja się kiedykolwiek uwolnię od tego faceta?! ― pomyślałam, z impetem otwierając drzwi i stając twarzą w twarz z wysoką blondynką.
Okazało się, że miejsce, które uznałam za swoją chwilową pustelnię, wcale nią nie było. Podejrzewam, że od początku nie byłam w toalecie sama, a Andżelika podążyła za mną, gdy puściłam się biegiem na korytarzu. Zamiast tłumaczyć się jej z mojej chwili słabości, minęłam ją bez słowa, zatrzymując się przy umywalce, gdzie opłukałam sobie ręce i twarz.
― Nie wiedziałam, że tak ci na nim zależało ― powiedziała nagle, mierząc mnie badawczym spojrzeniem.
― Też się dziwię ― syknęłam. ― Że płakałam za kimś, kto zdradził mnie z kimś takim jak ty.
Andżelika roześmiała się krótko i uniosła brwi.
― A co jest niby ze mną nie tak?
Milczałam, bo nie znałam odpowiedzi na to pytanie. Chciałam jej po prostu dopiec, by poczuła się jak ostatnia, najgorsza...
― Wiesz, to zabawne ― zaczęła, gdy ja w myślach obrzucałam ją obraźliwymi epitetami ― kiedyś zadawałam sobie to samo pytanie. Najzabawniejsze jest, że chodziło właśnie o ciebie. Też zastanawiałam się, co było w tobie takiego, że nagle poszłam w odstawkę.
Co ta dziewczyna sobie wyobraża? Że nagle zostaniemy najlepszymi przyjaciółkami tylko dlatego, że zawiódł nas ten sam facet?! Niedoczekanie.
― I co, dowiedziałaś się? ― zapytałam, nie mając pojęcia po co. Ale widziałam, że Andżela aż pali się do odpowiedzi.
Rozpromieniła się, słysząc to pytanie.
― Tak ― odparła z miną, jakby ktoś jej właśnie obwieścił, że została nową Miss Nastolatek. ― Chodziło o zakład. Na tamtej imprezie jakiś facet założył się z Kubą, że on nie zdoła zawrócić ci w głowie, bo ty niby jesteś dziewczyną z wyższej półki, której nie w głowie amory z takim obściskiwaczem ― tu zachichotała. ― Ale niestety pomylił się co do ciebie.
Przytrzymałam się krawędzi umywalki, żeby nie zemdleć. Więc kłamał, ale wcale nie od momentu, gdy spotkał się znowu z Andżelą, kłamał od zawsze! Czy taki człowiek jest wart dotrzymywania jakichkolwiek obietnic?! Poczułam, że cały świat sprzysiągł się przeciwko mnie i dąży do tego, bym ja, Izabela Kawka, natychmiast pobiegła do dyrekcji i zaczęła kajać się i błagać o przebaczenie, robiąc z siebie przy okazji godnego pogardy kabla. Świat domagał się, bym zrobiła z siebie donosicielkę, która sprzedaje byłą miłość swojego życia za kilka chwil gorzkiej satysfakcji i rozkosz, jaką pewnie dałby mi widok Kuby pogrążonego z niesławie.
Ale nieważne ― pomyślałam ― nieważne, ile podobnych rewelacji miałam jeszcze usłyszeć. Wszyscy walczyli ze mną, chcąc udowodnić, że moje słowo nic nie znaczy, tak jak słowo Kuby, ale ja zamierzałam w przeciwieństwie do niego tę walkę wygrać.
Myślę, że inaczej by się ta historia skończyła, gdybym nie zapominała ciągle o Kamilu. Zapominałam, że to już nie jest kwestia wiarołomstwa Kuby wartości moich obietnic ― rozwiązanie dylematu „powiedzieć―nie powiedzieć" powinno zależeć także od paru innych czynników, których nie wzięłam pod uwagę. Nie przypuszczałam wtedy, że Kamilowi naprawdę coś może grozić; myślałam, że piątkowe wyczyny tamtej trójki były szczytem ich możliwości. Gdybym sądziła, że stać ich na wiele, wiele więcej, pewnie zachowałabym się inaczej.
Nadal miałam wątpliwości. Gdy moja mama przygotowywała tamtego dnia obiad, wślizgnęłam się cichutko do kuchni i siadłam przy tym samym stoliku, przy którym kilka dni temu piłam herbatę z Kubą. Zaczęłam bawić się papierową serwetką, formując z niej koślawego ptaka. Wreszcie mama zauważyła moją obecność i zapytała:
― O, cześć, słoneczko. Jak się dziś czujesz?
― Już dużo lepiej ― mruknęłam, gdy poczułam na czole dłoń wytarzaną w bułce tartej.
― Nie masz gorączki. Ale chyba coś cię gryzie, skarbie?
― Powiedz mi ― zaczęłam z wahaniem. ― Kiedy według ciebie nadchodzi taki moment, że można złamać dane wcześniej słowo?
Mama zmarszczyła brwi.
― Chyba żaden moment nie jest na to odpowiedni...
― A jeśli ta druga osoba zawiodła...?
Mama ponownie przytknęła mi rękę do czoła, jakby chciała się upewnić, że nie majaczę.
― Możesz mi podać konkretny przykład?
― Cóż, obiecałam Kubie, że będę kryła jego wyskoki, a tak się składa, że ukradł szkolne dzienniki, podejrzenia kierując na zupełnie niewinnego chłopaka. I po prostu zastanawiam się, czy warto kryć takiego zdradliwego gnojka, który utrzymując, że mnie kocha, urządzał sobie potajemne schadzki ze swoją byłą.
Miałam ochotę to powiedzieć, naprawdę. Ale czułam, że nie zdołam wydusić tego z siebie na jednym wdechu, a gdybym spróbowała tylko zrobić pauzę na zaczerpnięcie powietrza, pewnie wybuchłabym płaczem. Zamiast tego powiedziałam więc tylko:
― To tylko czysto teoretyczne rozważania.
― Och ― to ją wyraźnie uspokoiło i uznała, że może powrócić do formowania kotletów mielonych. ― Jeśli ktoś kłamie, składa obietnice, których nie może dotrzymać, to daje jasny komunikat, że nie należy szanować tego, co mówi. A to co mówimy, jak się zachowujemy świadczy o nas samych.
― Ale to oznacza, że taki oszust nie jest godny szacunku ― zauważyłam.
― Tak, ale czy to usprawiedliwia kogoś, kto go naśladuje? Jeśli ty nie dotrzymasz danej wcześniej obietnicy, udowodnisz, że wcale nie jesteś lepsza od niego.
― Dziękuję, mamo ― powiedziałam, wstając.
W sumie moje wnioski nie różniły się za bardzo od tych wysnutych przez mamę. Wszystko sprowadzało się do kwestii ― moje słowo przeciw jego słowom. Zamierzałam udowodnić, że jestem lepsza niż cały sztab takich wiarołomnych Lisieckich. Jeśli nie jemu, to przynajmniej sobie.
I niestety, w tej sytuacji Kamil będzie musiał obejść się bez mojej pomocy. Liczyłam na to, że Kuba w czwartek, w dzień swojej ustnej matury, przyniesie do szkoły ostatni dziennik i zostawi go gdzieś, kończąc wreszcie tę farsę. Tak się szczęśliwie składało, że wyznaczonym przez chłopaków ostatecznym terminem był piątek, więc do tej pory nie powinni nękać już Kamila.
W mojej wyobraźni majaczyła się utopijna wizja przyszłości: ja, dziewczyna bez skazy, dotrzymująca słowa, przyjaciółka bez zarzutu i Kamil wolny od wszelkich problemów i podejrzeń. Pięknie, a mogło być tylko piękniej. Tak długo wałkowałam w myślach ten scenariusz, że niemal uwierzyłam w jego prawdziwość. W czwartek, pierwszy dzień, gdy zobaczyłam Kamila od tamtego pamiętnego piątku, doszło do tego, że moja wizja awansowała niemalże do rangi przepowiedni. W głowie kołatała mi się jedna myśl: „To się zaraz skończy! To się zaraz skończy!".
Być może właśnie dlatego stać mnie było jedynie na głupi uśmiech, gdy Kamil ciosał mi kołki na głowie z powodu mojego milczenia. Być może właśnie dlatego, gdy prosto z mostu zapytał, czy wiem, kto zwinął dzienniki, ja odpowiedziałam gładko:
― Nie, nie mam zielonego pojęcia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top