Rozdział XX

JAKUB

― Iza? Jesteś dzisiaj jakaś inna.

― Wydaje ci się ― Izabela posłała mi uspokajający śmiech znad kubka herbaty.

Ledwo przekroczyłem próg jej mieszkania, zaprosiła mnie gestem do kuchni, dając tym samym do zrozumienia, że niestety nie będzie powtórki z wczoraj. Cóż, szkoda. Może bolała ją głowa.

Chyba pierwszy raz przyprowadziła mnie do tego pomieszczenia. Zawsze przesiadywaliśmy u niej w pokoju, ale jakoś tak się składało, że to Izabela częściej odwiedzała mnie, niż ja ją. Ostatnimi dniami trochę się to zmieniło ― teraz to ja byłem tym, który chodził, pytał, odwiedzał i troszczył się. Iza pewnie zniechęciła się nieco po tym, jak prosiła mnie i błagała o skończenie z dziennikami, a ja jej prośby puściłem mimo uszu. Nawet moje miłosne wyznania i te czułości, które jej zafundowałem, nie zdołały jej uspokoić. Tym bardziej dziwiło mnie, że o dziennikach nie wspomniała nawet słowem... Podejrzane to wszystko. Muszę być ostrożny.

― Kiedy masz egzamin z polskiego?

Pogrzebałem w pamięci.

― Chyba w czwartek... Tak, to musi być czwartek.

Iza pokiwała głową. Już myślałem, że teraz zacznie się kolejna tyrada na temat dzienników ― że to idealny sposób, by podrzucić ten drugi, ale nie, tym razem nie do plecaka niewinnej osoby, Kuba, bądź rozsądny! Pomyślmy razem nad kryjówką... Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu nic takiego nie nastąpiło. Zostałem jedynie zasypany dalszymi pytaniami dotyczącymi mojej matury, jakby nic innego na świecie się nie liczyło. O której mam egzamin, w której sali, jak się nazywają egzaminatorzy, czy ich znam, czy oni mnie znają...

― Nie pytasz o dzienniki ― zauważyłem.

Twarz Izy nie zmieniła wyrazu nawet na chwilę, odkąd przyszedłem. Teraz także była miła i przyjacielska, wargi rozciągnęły się w sztucznym uśmiechu, a oczy przyglądały się pusto przestrzeni gdzieś nad moim prawym ramieniem.

― Doszłam do wniosku, że zrobisz co zechcesz i nie chcę cię naciskać.

― A co z tym twoim przyjacielem? Tym Kamilem? ― wydawało mi się, że drgnęła na dźwięk jego imienia, ale nadal nie dostrzegłem żadnych większych zmian w jej zachowaniu czy gestach.

― Znaleziono dziennik w jego torbie, ale dyrektorka podobno uznała, że jest niewinny.

Zadrżałem. Dlaczego? Co zrobiłem nie tak? Czy to nie był wystarczająco obciążający dowód? Po krótszym zastanowieniu, dlaczego dyrektorka miałaby uwierzyć w niewinność Kamila, przychodził mi do głowy tylko jeden powód: wiedziała doskonale, kto jest prawdziwym winowajcą. Czy to możliwe, by tak ze mną pogrywali...? Być może nie mieli na mnie niczego prócz podejrzeń i oskarżeń, które mogły być przecież fałszywe, więc czekali, aż powinie mi się noga... A może Dąbek zapamiętał, że byłem w bibliotece i pokojarzył kilka faktów...

― Musisz być więc szczęśliwa. Twój przyjaciel jest zupełnie bezpieczny.

― Jest mi to zupełnie obojętnie ― odparła zaskakująco bezbarwnym głosem. ― Ważne przecież, że tobie i mnie już nic nie grozi ― wyszeptała i pogłaskała mnie delikatnie po ramieniu.

Cały czas miałem wrażenie, że coś jest z nią nie tak. Gdzie się podziała tamta dziewczyna, która ze łzami w oczach błagała mnie o zakończenie tej komedii? Poddała się akurat wtedy, gdy sprawy zaczynały wymykać się spod kontroli? Gdy jej przyjaciel stanął się głównym podejrzanym? Gdzie się podziała moja dziewczyna...? Nie patrzyła mi w oczy ― jeśli już podnosiła głowę, to wzrok wlepiała w ścianę za mną.

Zachowywała się tak, jakby miała coś na sumieniu. Przez głowę przechodziły mi najgorsze scenariusze ― może rzeczywiście trzymanie buzi na kłódkę okazało się być ponad jej siły...? Uniosłem jej brodę i zmusiłem tym samym, by na mnie spojrzała.

― Czy jest coś, o czym chciałabyś mi powiedzieć?

Ze zdziwieniem zauważyłem, że jej oczy wypełniły się łzami. Przez kilka sekund to otwierała, to zamykała usta, niczym bezbronna rybka, którą ktoś przemocą wyciągnął z akwarium. Wreszcie wydusiła z siebie drżącym głosem:

― Nie, nic. Zupełnie nic.

Posłałem jej uśmiech, który miał ją uspokoić i pocieszyć, ale kąciki jej ust nie drgnęły nawet o milimetr. Wiedziałem, że kłamie, a ona wiedziała, że ja o tym wiem.
Wyciągnąłem dłoń, żeby ją do siebie przygarnąć i przytulić, bo wydała mi się nagle taka niewinna i bezbronna. Szczerze mówiąc, chyba wolałem, gdy na mnie wrzeszczała ze łzami wściekłości w oczach... Izabela jednak zręcznie się przede mną uchyliła, udając, że szuka czegoś na podłodze.

― Wiesz co, Kuba ― powiedziała z zimnym uśmiechem ― chyba powinieneś już iść.

― Iza, jestem tu dopiero od kwadransa!

― No właśnie. A ja chciałabym się położyć.

Izabela wstała i patrzyła na mnie z góry, prowokując, bym zrobił to samo. Zniknęła wreszcie jej chłodna obojętność, ustępując miejsca pogardzie, jakiej nigdy u niej nie widziałem. Może poza tą jedną chwilą, gdy po raz pierwszy spojrzała na mnie wtedy na balkonie... Teraz jednak nie czułem się wcale zaintrygowany i nie chciałem natychmiast przekonać się, jaki będzie jej następny krok. Czułem zdenerwowanie i zaraz, zaraz... co to było? Strach...?

― Co cię ugryzło? Wczoraj byłaś... inna.

Milczała, ale nadal mierzyła mnie tym spojrzeniem, którym można by zaszczycić stertę nieświeżych skarpet. Zastanawiałem się, ile jeszcze wytrzymam, bo tuż obok zdenerwowania i strachu zaczynały we mnie kiełkować kolejne nieznane mi dotąd niemiłe uczucia: wstyd i poczucie winy. Wydawało mi się, że ona nie zamierza odezwać się do mnie słowem, a mnie głos uwiązł w gardle. Byłem w stanie jedynie oprzeć się mocniej o ścianę i wpatrywać się niczym zahipnotyzowany w te oczy, które wydawały mi właśnie smutny i ostateczny wyrok.

― Obiecałam sobie ― zaczęła wreszcie Iza ― że cię nie wydam, choćby nie wiem co się działo.

― A co się dzieje? ― odważyłem się zapytać, ale zignorowała to.

― Obiecałam sobie także, że cię nie zostawię. Kocham cię i jeszcze kilka godzin temu myślałam, że zrobię wszystko, byleby tylko cię nie stracić. Ale... ― zawahała się przez chwilę i przełknęła ślinę, szykując się do dalszej części przemówienia.

Musiało się coś stać, byłem tego pewien, tak samo jak tego, że nie było sensu o to pytać. Już nie chodziło tylko o jej obawy, które teraz i mnie zaczęły się udzielać, nie chodziło nawet o narażenie jej przyjaciela, bo przecież wczoraj wieczorem zadecydowała, że poświęci tę przyjaźń dla mnie. Nie, to było coś zupełnie nowego, o czym jeszcze wczoraj nie miała pojęcia. Coś, co raz na zawsze przekreśliło jej cierpliwość i przekonanie o mojej miłości do niej...

― Chodzi mi o to, że... Nie jestem w stanie dotrzymać obu tych obietnic. Albo cię zdradzę, albo opuszczę... Ale jeśli cię wydam, nie będziemy mogli być razem, więc wygląda na to, że...

― Będziemy musieli się rozstać ― dokończyłem za nią.

Spełniły się moje obawy i nie pomagała wcale myśl, że Izabela zdecydowała się dotrzymać jednak tę jedną obietnicę. Nie pomogło mi też, że nadal mnie kocha, bo i tak nigdy nie byłem w stanie odwzajemnić tego uczucia. Chciałem tylko wiedzieć, dlaczego zdecydowała się postąpić tak a nie inaczej... Ledwo zadałem sobie w myślach to pytanie, spłynęło na mnie oświecenie i wszystkie kawałki układanki ułożyły się w przerażającą całość.

― Rozmawiałaś z Andżeliką, prawda?

Iza nadal wpatrywała się we mnie z bezbrzeżną pogardą, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że miałem rację. Poczułem schodzące ze mnie napięcie ― przegrałem wojnę na wszystkich frontach, ale przynajmniej nie musiałem się już starać, kłamać, oszukiwać... Nie działała już na mnie siła tego spojrzenia, więc odkleiłem się od ściany i wreszcie stanąłem na nogach.

― Wiem, że nic mnie nie usprawiedliwia, ale musisz mnie zrozumieć. Ona wcześniej powiedziała mi, że chciałaś ze mną zerwać, więc praktycznie to nie była żadna zdrada, Iza ― zauważyłem, wlepiając oczy w podłogę. ― A poza tym, to zdarzyło się tylko raz. Tylko raz, przypadkiem i naprawdę nie wiem, czemu ona robi z tego taką wielką sprawę ― stwierdziłem z uśmiechem, podnosząc wzrok na Izę.

Po raz kolejny się przeliczyłem i nie doceniłem Andżeli... Chyba jednak potrafiła trzymać język za zębami... Izabela ― o dziwo ― nie patrzyła już na mnie z pogardą, choć dopiero teraz miała ku temu prawdziwy powód. Pokręciła mocno głową, jakby chciała otrząsnąć się z sennego koszmaru.

― Więc to wszystko wczoraj... To było kłamstwo?!

Miałem właśnie zaprzeczyć, ale nie dostałem zbyt wiele czasu na odpowiedź. Iza z niespodziewaną siłą uderzyła mnie otwartą dłonią w twarz.

― Nie wiedziałaś o niczym? ― spytałem nie wiadomo po co. Chyba chciałem sprawdzić, czy po tym ciosie jestem jeszcze w stanie cokolwiek z siebie wyartykułować.

― Uwierz mi ― wycedziła przez zęby ― gdybym wiedziała,zrobiłabym to już dawno.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top