Rozdział XV

JAKUB

Przyznaję, sytuacja wymknęła mi się spod kontroli i nie do końca tak to sobie wyobrażałem. Właściwie wyobrażałem sobie jedynie początek tej historii, gdzie odgrywałem rolę tajemniczego złodziejaszka, a wszyscy łamią sobie główki usiłując odgadnąć jego tożsamość. Ja tymczasem obserwowałem z daleka miejsce akcji i śmiałem się do rozpuku na widok ich marnych starań. Niestety nigdy nie pomyślałem nad zakończeniem, co jak teraz widzę, było koszmarnym błędem taktycznym.

Ale czy teraz nie było za późno, by wszystko nadrobić? ― zastanawiałem się, spacerując po swoim pokoju. Moje spojrzenie natknęło się na stojącą w kącie gitarę. O Boże, kiedy ja po raz ostatni miałem jej struny pod palcami...? Już prawie zapomniałem o jej istnieniu.

Co teraz powinienem zrobić? Nie ulegało wątpliwości ― należało iść do Izabeli, która jest teraz zapewne wściekła i nie chce mnie więcej widzieć. W sumie jej się nie dziwię ― olałem przecież zupełnie jej uczucia, chociaż wielokrotnie ostrzegała mnie, że dalsze dotrzymywanie tajemnicy jest ponad jej siły. Obraziłem jej najlepszego przyjaciela, a na dodatek całą kradzież zwaliłem niechcący na niego. I nie zapominajmy o najważniejszym punkcie, o którym Iza jeszcze nie wiedziała ― zdradziłem ją z Andżelą. Do Andżeli też wypadałoby się wybrać, trzeba ją przecież przekonać, by dalej trzymała język za zębami. Nie miałem pojęcia jak ją do tego namówić, ale jeśli miała ku temu służyć kolejna zdrada... Cóż, liczyłem się z tym. Takie jest życie. Monogamia nigdy nie była moją mocną stroną.

Ach, a mój Kopciuszek też dołożył swoje pięć groszy... Najpierw wydawała się być uroczą, nieznajomą maturzystką, potem nauczycielką angielskiego, a zarazem moją egzaminatorką, a na końcu ― to aż śmieszne! ― dobrą znajomą tego wymoczka! Moje serce niemalże stanęło w miejscu, gdy usłyszałem jego imię z jej ślicznych ust. Na dodatek Iza prowadzająca się z nim niemalże za rączkę...

Nie wiedziałem, kim jest Kamil dla mojej pięknej anglistki, więc sam fakt, że się znają, nie był dla mnie dostatecznie przekonywujący, by go ostrzec. Może to tylko były uczeń albo syn dalekich znajomych? Dopiero magiczne słowo „przyjaciel", które padło chwilę potem z ust Izy, nakłoniło mnie do tego. To niewiarygodne ― miałem być bohaterem, tajemniczym czarnym charakterem, który stał poza wszelkim kręgiem podejrzeń, a tymczasem sam wykopałem sobie grób!

Mogłem rozegrać to zupełnie inaczej. Zamiast sam jak ostatni kretyn biec do Kamila, powinienem był nakłamać Izie, że przez zupełny przypadek wsunąłem dziennik do jego torby. Coś mnie zaślepiło, Iza, przysięgam! Nie wiedziałem, że to jego, naprawdę! Wtedy sama by go ostrzegła, a wątpię, by Kamil nie chciał z nią rozmawiać. Wtedy schowalibyśmy dzienniki gdzie indziej i teraz nie martwiłbym się niczym. Oczywiście, za głupotę się płaci. Ja płacę swoim czasem ― straconym na wymyślanie nadętego przemówienia, które wygłoszę tuż po tym, jak uda mi się ją nakłonić na krótką rozmowę.

Do Izy wybrałem się w tej samej białej koszuli, w której byłem egzaminie i tych samych idiotycznych spodenkach w kancik. Czułem się jak idiota, wyglądałem jak idiota i co tu ukrywać ― byłem nim. Po drodze plułem sobie w brodę, że nie pomyślałem wcześniej ― za to teraz muszę głowić się za trzech. Zatrzymałem się, widząc przed sobą cel mojej wędrówki i zadarłem głowę do góry, by spojrzeć w okno Izy. Było uchylone, co niewątpliwie świadczyło o tym, że jest w domu i pilnie obserwuje, czy wraz ze świeżym powietrzem do jej pokoju nie przedostają się niepożądani goście. Przerażenie wywoływała u niej nawet niewinna biedronka i dlatego bardzo rzadko wietrzyła mieszkanie. I jeśli już musiała, to prawie cały czas spędzała przy oknie.

Zawahałem się chwilę przy drzwiach do windy, ale w końcu zdecydowałem się na schody. Zanim doczołgałem się na piąte piętro, byłem już tak zmęczony, że nie musiałem już udawać wyczerpanego poczuciem winy. Oczywiście to zmęczenie mnie zmogło, ale Iza nie musiała o tym wiedzieć. Nacisnąłem dzwonek i ustawiłem się przed jej drzwiami tak, by przez wizjer zobaczyła moją znużoną twarz.

Usłyszałem kroki i ujadanie psa.

― Nie myśl, że ci otworzę! ― niemal wrzasnęła, starając się przekrzyczeć ujadanie swojego pupila, który jakoś nigdy za mną nie przepadał.

― Och, Iza, daj sobie wytłumaczyć ― zacząłem błagalnie.

― Nie chcę cię wiedzieć widzieć ― odparła zgodnie z moimi oczekiwaniami, ale nie poddawałem się.

― Iza, to nie tak jak myślisz. Otwórz mi.

Cisza.

― Wiem, jak to wszystko odkręcić ― skłamałem, bo w rzeczywistości nie miałem zielonego pojęcia. ― Tylko musisz mi pomóc.

Nadal cisza. Skoro Iza nie chciała pomóc mnie, postanowiłem uderzyć w inny ton.

― Nie chcę, by Kamil odpowiadał za to, co ja zrobiłem. Proszę, potrzebuję twojej pomocy...

Bingo! Chwilę później usłyszałem zgrzytanie klucza w zamku i drzwi uchyliły się odrobinę. Jednak gdy usiłowałem wejść, Iza postawiła stopę w szczelinie i powiedziała chłodno:

― Mów, co masz do powiedzenia i idź sobie. Masz trzydzieści sekund.

Odwróciłem oczy, nie mogąc znieść pogardy w jej spojrzeniu. Patrząc na brudną podłogę klatki schodowej było mi o wiele łatwiej kłamać i naginać fakty do swoich potrzeb.

― Uwierz mi, nie wiem, co mnie opętało. Po naszej ostatniej rozmowie postanowiłem to skończyć, bo nie mogłem patrzeć jak moja dziewczyna się męczy. Przysięgam, chciałem schować dzienniki na regale między książkami, ale wtedy zobaczyłem tę torbę i... Nie wiem, co mnie podkusiło! Jestem skończonym dupkiem, wiem ― dodałem po chwili, bo jak mówi moja matka: „Autokrytyka jest zawsze mile widziana".

Izabela nie skomentowała mojego krótkiego monologu nawet słowem i przypatrywała mi się z zupełnie obojętnym wyrazem twarzy.

― A wtedy, kiedy myślałam, że jesteś o mnie zazdrosny, ty chciałeś po prostu go ostrzec?
Kilka sekund zastanawiałem się nad odpowiedzią, ale doszedłem do wniosku, że udawanie przeze mnie porywczego kochanka byłoby teraz mało wiarygodne. Nie uwierzyłaby mi po moim występie na schodach. Co też mnie wtedy napadło?!

― Tak, dokładnie o to mi chodziło.

― Dlaczego chciałeś go ostrzec? ― zapytała, przysuwając się bliżej i patrząc mi w oczy.

Z całej siły skupiłem się na tym, żeby nie mrugnąć.

― Bo... Powiedziałaś, że jest twoim przyjacielem. Wiem, że bym cię zranił, stawiając twojego przyjaciela w takiej sytuacji...

― KŁAMIESZ! ― wrzasnęła tak, że odskoczyłem od niej na odległość pół metra. ― Przejrzałam cię! Jesteś podły! Zależy ci tylko na własnym tyłku! Myślałeś, że wydam cię, jeśli mój przyjaciel będzie w niebezpieczeństwie! I powiem ci coś: DOBRZE MYŚLAŁEŚ!

Nagle drzwi naprzeciwko otworzyły się z rozmachem i stanęła w nich gruba baba z wałkami na głowie i rozdartym bachorem na rękach.

― Co tu się dzieje?! Czy mam zadzwonić na policję?

― Nie, nie trzeba ― zadziwiająco potulnie odparła Izabela i wciągnęła mnie za rękaw do swojego mieszkania.

― Mylisz się ― powiedziałem.

― Co...?

― Naprawdę zrobiłem to ze względu na ciebie i ranisz mnie takimi podejrzeniami.

Iza roześmiała mi się w twarz. Była naprawdę bystrzejsza niż myślałem i tutaj łatwowierna Andżelika nie dorastała jej nawet do pięt. Przekonanie Izy do siebie było sporym wyzwaniem, którego podjąłem się z przyjemnością.

― Udowodnij to ― zażądała tonem nie znoszącym sprzeciwu.

Ująłem jej drobną w twarz w obie dłonie i zanim zdążyła mi się wyrwać, powiedziałem jej po raz pierwszy to, na co od dawna czekała:

― Kocham cię.

Oczy powiększyły jej się do rozmiarów pięciozłotówek, a kąciki ust opadły. Bez złośliwego uśmieszku i źrenic ciskających gromy w moją stronę wyglądała znowu całkiem niewinnie i niegroźnie. Gdy już myślałem, że ją urobiłem i to doskonały moment, by przypieczętować moje wielkie kłamstwo pocałunkiem, położyła swoje dłonie na moich.
Na początku myślałem, że chce mnie od siebie odepchnąć. I rzeczywiście ― zdjęła moje ręce ze swoich zarumienionych policzków i zaczęła się im pilnie przyglądać, ale potem zarzuciła je sobie na szyję i wtuliła się mocno w moją koszulę, wzdychając głęboko.

― Boże, już myślałam, że nigdy mi tego nie powiesz!

Zanurzyłem palce w jej włosy i patrząc triumfem na czubek jej głowy pomyślałem: „Bo asy trzyma się zawsze na koniec..."

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top