Rozdział XIX
IZABELA
Zasnęłam dopiero o świcie, a krótka drzemka wcale nie sprawiła, że poczułam się lepiej. Wręcz przeciwnie ― miałam wrażenie, że ochota na sen spłynęła na mnie dopiero o siódmej, tuż po tym, jak mama zastukała wesoło do moich drzwi i zakomunikowała:
― Śpiochu! Pora wstawać!
Zwlekłam się z łóżka wyjrzałam przez okno. Słońce bezlitośnie grzało już o tak wczesnej porze, co będzie po paru godzinach...? Wygrzebałam z szafy szorty, które ostatnio miałam na sobie rok temu nad morzem. Okazało się, że są na mnie o cały rozmiar za duże ― chyba ciągły stres sprawił, że kości sterczały mi jak wysłużonej chabecie. Trudno, będę się więc smażyć w moich szarych rybaczkach.
Mój plan na piątek nie był specjalnie ambitny i zawierał tylko jeden punkt: przetrwać. Miałam iść do szkoły tą samą drogą co zwykle, przesiedzieć bezczynnie pięć lekcji, a na przerwach krążyć po szkole tak, by broń Boże nie natknąć się na Kamila. Nie mogłabym spojrzeć mu w oczy i wysłuchiwać jego tłumaczeń. Postanowiłam ostatecznie przestać się mieszać do dzienników. Już nigdy nie będą zajmować moich myśli dłużej niż minutę i nigdy nie wspomnę o nich Kubie. Niech on sobie robi co chce, ja nie mam z tym nic wspólnego. Kropka.
Niestety mój dzień nie miał przebiegać zgodnie z planem. Tuż po wyjściu z domu natknęłam się na Kamila.
― Jesteś wreszcie! Czekam na ciebie od dobrych piętnastu minut i już myślałem, że spóźnię się przez ciebie do szkoły! ― zawołał ze śmiechem i nachylił się ku mnie, by pocałować mnie w policzek, ale ja zręcznie mu się wyślizgnęłam.
― Cześć ― mruknęłam tylko.
Co on w ogóle taki wesoły? Czy wczoraj tylko mi się zdawało, że został oskarżony o kradzież najważniejszych w szkole dokumentów? Czy to moja nadwyrężona wyobraźnia zaczęła już płatać mi figle...?
― Jesteś na mnie zła?
― Nie.
― Jeśli chodzi ci o wczoraj... To przysięgam, ja nic nie zrobiłem.
Więc jednak mi się nie przywidziało. Ze zdziwieniem stwierdziłam, że w sumie nic a nic mnie to już nie obchodzi. Jeśli Kamil jest taki szczęśliwy, to widocznie wszystko rozeszło się po kościach i tym lepiej dla niego. Nawet nie byłam w stanie ucieszyć się z takiego obrotu spraw. Kiedy znowu zobaczę Kubę...?
― Wierzę ci.
Spojrzałam na jego twarz i już wiedziałam, skąd u mnie ten brak zainteresowania. Owszem, Kuba stał się dla mnie o wiele ważniejszy niż dotychczas, wkroczyliśmy w zupełnie nowy etap i postanowiłam dać mu wolną rękę. Ale nie tylko o to chodziło ― uświadomiłam sobie, wpatrując się w stalowoszare oczy Kamila. Przegrałam. Nie uzyskałam tego, o co walczyłam, nie udało mi się ochronić najlepszego przyjaciela przed niesłusznymi oskarżeniami i ani łzy, ani prośby nie nakłoniły mojego chłopaka do zmiany postępowania. Najlepsze jednak w tym wszystkim było to, że moja przegrana nie zaowocowała żadnymi konsekwencjami. A przecież spodziewałam się, że ja i Kuba (potem także Kamil) zostaniemy z hukiem wyrzuceni ze szkoły, a popłoch, który zapanuje wśród uczniów po zaginięciu dzienników, doprowadzi do apokalipsy.
I nic takiego się nie stało! Nie dość, że przegrałam na całej linii, to jeszcze nie mogłam z uśmiechem wyższości przyglądać się katastrofie i mówić: „Ja wiedziałam, że tak będzie. Trzeba było mnie posłuchać!"
Świat nadal był do bólu zwyczajny, a ja czułam się podle.
― Coś się stało, prawda? ― Kamil nadal się nie poddawał.
― Nie chodzi o ciebie.
Jeszcze tylko miesiąc szkoły. Jakoś wytrzymam kluczenie szkolnymi korytarzami tak, by nie natknąć się na Kamila. Jeśli nadal będzie przychodził pod mój blok, zacznę wychodzić do szkoły wcześniej. Może zrozumie aluzję i sam zrezygnuje. A potem nadejdą wakacje i siłą rzeczy w ogóle przestaniemy się widywać... We wrześniu Kamil zapomni, jak miałam na imię...
Następne kilkaset metrów pokonaliśmy w zupełnej ciszy. Byliśmy coraz bliżej szkoły i po drodze mijaliśmy coraz więcej osób, które spotykaliśmy zazwyczaj na szkolnych korytarzach. Wszyscy gapili się na nas natrętnie, ale zbagatelizowałam to, myśląc, że ich plotkarskie główki znowu wmawiają nam romans. Przykucnęłam pod pretekstem zawiązania tenisówki i poprosiłam Kamila, żeby szedł dalej sam. Ludzie nadal mu się przypatrywali, a w ich spojrzeniach płonęły różne negatywne emocje ― od najgłębszej pogardy do dzikiej żądzy mordu.
Co jest grane...?
Z daleka majaczyło już boczne wejście do szkoły. Widziałam, jak Kamil otwiera drzwi i zaraz potem zniknął mi z oczu, bo tuż za nim weszła grupka chłopaków, którzy obok wejścia kopcili ostatniego papierosa przed lekcjami. Ja weszłam zaledwie parę sekund po nich, więc powinnam zobaczyć ich na końcu korytarza lub przynajmniej usłyszeć ich kroki na schodach.
Minęłam obskurne drzwi do schowka na stare sprzęty, który kiedyś był salą od geografii. Czułam, że coś jest nie tak, chociaż nie potrafiłam sobie wyjaśnić, dlaczego. Zabrzmiał dzwonek na lekcję i ludzie zaczęli z impetem przeciskać się do przodu, ze złością potrącając mnie łokciami, bo stałam im na drodze. Miałam już odejść, tłumacząc sobie, że przecież Kamil i tamci goście mogli być szybsi niż przypuszczałam. Pewnie siedzą już spokojnie w salach, czekając na nauczycielki ― pomyślałam, gdy moich uszu dobiegł trzask i zduszony krzyk.
Minęli mnie ostatni spóźnialscy i w korytarzu zapadła absolutna cisza. Byłam prawie pewna, że trzask dochodził ze schowka, ale bałam się tego, co działo się za drzwiami. Przypomniałam sobie nagle, co zobaczyłam, wchodząc nieproszona do wszystkich pokoi na tamtej pamiętnej imprezie, gdzie poznałam Kubę. Obiecałam sobie wtedy, że już nigdy nie będę wcinać nosa w nieswoje sprawy, ale tym razem czułam, że muszę... Mimo to minęły wieki, zanim chwyciłam za klamkę i otworzyłam drzwi.
Wślizgnęłam się cicho do środka i zamknęłam drzwi za sobą. Musiałam najpierw przyzwyczaić oczy do ciemności, gdyż szatnie oraz ten schowek leżały prawie w całości pod ziemią. Tuż pod sufitem znajdowały się jedynie maleńkie okienka, które niemyte pewnie od lat i tak wpuszczały do pomieszczenia bardzo mało światła.
W każdej szkole jest pewnie takie miejsce, gdzie składuje się rzeczy niepotrzebne, które jednak kiedyś mogą się jeszcze przydać albo takie, które już dawno odmówiły posłuszeństwa, ale szkoda je było wyrzucać... Takie było właśnie tutaj. Najpierw ukazały mi się kontury starych ławek, stosów połamanych krzeseł i mnóstwa zepsutych labo nieużywanych sprzętów sportowych. Lawirowałam między nimi bardzo ostrożnie, aby niczego nie przewrócić. Na pierwszy rzut oka można by przypuszczać, że sala jest pusta, ale ja czułam czyjąś obecność. Znalazłam sobie świetną kryjówkę ― między ścianą a starą szafką, do której ktoś dawno temu zgubił klucz. Wyjrzałam znad szafki i na drugim końcu pomieszczenia zobaczyłam siedzącego na podłodze Kamila i stojących wokół niego trzech facetów, którzy tuż za nim weszli do szkoły.
Wiedziałam, że to nie jest przyjacielska pogawędka, zanim jeszcze którykolwiek z nich odezwał się w mojej obecności. Kamil błądził oczami od jednej do drugiej twarzy, a wszystkie wykrzywione były w identycznym grymasie wściekłości.
― Słuchaj ― zaczął chłopak stojący bokiem do mnie. Dwaj jego kumple opierali się z nonszalancją o ścianę, nie spuszczając oczu z Kamila nawet na chwilę. ― Może dyra to połknęła, ale nam nie wciśniesz tego kitu!
― Kiedy ja naprawdę nic...
― Zamknij się ― warknął drugi, odklejając się od ściany. ― Nie wiem, czy dociera do ciebie powaga sytuacji, ofiaro. Cały rok ledwo zaliczałem, a teraz myślisz, że przez ciebie będę wkuwał wszystko od nowa na jakieś pieprzone testy?! Trudno mi było ogarnąć to po kawałku i na pewno nie dam rady z całością! Jeśli przez ciebie zawalę drugą klasę...
― Daj chłopakowi spokój ― mruknął trzeci, a na wyraz jego twarzy zmienił się nagle z wrogiego na przyjacielski. Widocznie chłopcy naoglądali się seriali kryminalnych i bawią się w dobrego i złego glinę ― przemknęło mi przez głowę. ― Nie jesteś idiotą, Kamil. Wiesz przecież, że nic złego się nie stanie, jeśli tylko zrobisz to, o co cię grzecznie prosimy. Z jednym dziennikiem cię już przyłapali i na pewno wiedzą, że masz drugi. Zabawa skończona.
Drugi chłopak ― rosły, wysoki blondyn, w którym rozpoznałam dawnego znajomego Kuby ― ledwo panował nad swoimi nerwami. Pierwszy także był zdenerwowany, ale raczej perspektywą, że ktoś może ich nakryć w schowku, znęcających się nad słabszym i mniejszym kolegą. Cały czas rozglądał się na boki i kurczowo zaciskał pięści. Natomiast trzeci, ten dobry gliniarz, był wyluzowany. Podejrzewałam, że sprawa dzienników nie dotyczy go bezpośrednio i właściwie był tu tylko ze względu na kumpli. Potwierdził moje przypuszczenia, gdy tylko znowu zabrał głos:
― Mnie naprawdę na tym nie zależy, ale spójrz tylko na mojego kolegę ― tu wskazał palcem na znerwicowanego blondyna. ― Rodzice obiecali mu zagraniczny wyjazd, jeśli tylko przejdzie do kolejnej klasy. Chcesz, żeby przez twoje żarty ominął go widok z wieży Eiffle'a albo opalanie się nad Morzem Śródziemnym? ― zapytał, ledwo powstrzymując się od śmiechu. Jednak blondyn był zbyt wkurzony, by dostrzec, że towarzysz się z niego wyśmiewa.
― Ale ja już wam mówiłem ― z rozpaczą wyszeptał Kamil. ― Nie wiem, skąd tamten dziennik wziął się u mnie w torbie i nie mam pojęcia, gdzie może być drugi.
― Zgubiłeś go?
― Nie, nigdy go nie miałem!
― Więc na pewno wiesz, kto ma ten drugi ― stwierdził pierwszy chłopak, który chyba chciał jak najszybciej zakończyć to spotkanie i zwiać ze schowka gdzie pieprz rośnie. ― I twoja głowa w tym, żeby on przyniósł dziennik z powrotem do szkoły.
― A może to ona, co? ― zapytał trzeci tonem, pod którym kryło się coś zagadkowego i niewątpliwie obraźliwego.
― Nie, ja nic nie wiem! Nie mieszajcie do tego nikogo!
― Ja mam dość, dość, rozumiesz?! ― warknął blondyn, tracąc zupełnie nad sobą kontrolę. Chwycił Kamila za koszulkę i podniósł bez wysiłku wysoko do góry, tak że ten ledwo dotykał stopami podłogi. ― Nie obchodzi mnie, kto zwinął ten drugi dziennik. Może to być sam papież i twój pieprzony interes jest w tym, żeby papież przysłał ten dziennik tam, gdzie jego miejsce! I nie obchodzi mnie, jak to zrobi, ani jak ty go do tego przekonasz! ― ryknął, rzucając Kamilem o ścianę. Ten zakaszlał i usiadł w swojej dawnej pozycji, tym razem jednak nie patrząc na żadnego ze swoich napastników.
― Dajemy ci tydzień. Jeśli w następny piątek dziennik nie znajdzie się w szkole, będziemy rozmawiać inaczej ― powiedział spokojnie „dobry glina", przytrzymując swojego niespokojnego kumpla za ramię. ― Dłużej nie będę w stanie go powstrzymywać.
Blondyn zaczął sapać niczym rozjuszony byk, doprowadzając pierwszego chłopaka do granic wytrzymałości nerwowej.
― Błagam was, chodźmy stąd już. Zaraz nas ktoś usłyszy i będziemy mieli przerąbane. A poza tym, ja muszę chyba zapalić.
Wyglądał, jakby musiał zwymiotować, a nie zapalić, ale skoro tak się upiera...
Jako pierwszy odwrócił się na pięcie i odszedł kilka kroków na galaretowatych nogach, a potem spojrzał w stronę kumpli, jakby chciał ich tym spojrzeniem przyciągnąć do siebie. „Dobry gliniarz" poczekał, aż blondyn przestanie sapać z wściekłością i puścił jego ramię, po czym dołączył do kolegi.
― Borys, chodź już.
Minęła chwila, zanim blondyn poczuł wolność. Fakt, że nikt go nie trzymał, a kumple stoją w pewnej odległości od niego, na nowo rozpalił w nim wściekłość i chęć do bicia. Tym razem wystarczył tylko jeden celnie wymierzony kopniak, który sprawił, że Kamil rozpłaszczył się na ziemi i zniknął mi z oczu za wielkim, popsutym globusem.
Schowałam się za moją szafką i przytuliłam do niej z całej siły. Zacisnęłam nawet powieki niczym mała dziewczynka, która wierzy, że jeśli ona nic nie widzi, to staje się niewidzialna także dla innych. Usłyszałam kroki w niebezpiecznej odległości od siebie ― najpierw kilka cichych, potem zdecydowanych, ale także niegłośnych i wreszcie na końcu głośne tupanie, przywodzące na myśl słonia. Potem skrzypnięcie i trzask zamykanych drzwi.
Odważyłam się otworzyć oczy dopiero po kilkunastu sekundach. Zamrugałam, żeby odzyskać ostrość i pozbyć się fioletowych i zielonych plamek z pola widzenia. Potem wsłuchałam się w ciszę, ale słyszałam tylko swój własny oddech.
Jeśli wcześniej nie byłam pewna, co zrobić, to teraz nie miałam pojęcia... Podejść do Kamila...? I co, jak mam mu wytłumaczyć, że cały czas siedziałam za szafką i obserwowałam jak trójka większych i silniejszych od niego facetów grozi mu i bije go? A jak sama sobie miałam wytłumaczyć, że pozwoliłam na to, mimo iż doskonale wiedziałam, komu tak naprawdę należało się to manto?
Jednak nie podejść... to chyba dopiero byłaby podłość. Kamil mógł przecież potrzebować pomocy...
Odetchnęłam głęboko, gdy usłyszałam kaszlnięcie, potem mierne próby wstania na nogi.
― Kamil...?
― Iza?! ― uspokoiło mnie skrajne zdziwienie w jego głosie. Nie widział mnie wcześniej, więc mogłam spokojnie udać, że weszłam do schowka chwilę temu i „nic nie widziałam, nic nie słyszałam". ― Co ty tu robisz?
― Widziałam, jak wychodzi stąd trzech chłopaków i byłam po prostu ciekawa, czego tu szukali ― skłamałam gładko, wstając i podchodząc do niego.
Nie wyglądał inaczej niż rankiem, kiedy szliśmy razem do szkoły, co mnie bardzo zdziwiło. Wydawało mi się, że cios był dosyć silny, więc spodziewałam się znowu zobaczyć skulonego chłopca trzymającego się za nos i krew ściekającą spomiędzy palców. Był jednak trochę bledszy niż wcześniej i oddychał z wielkim trudem. Myślałam, że to z powodu szoku, ale myliłam się. Tydzień później okazało się, że blondyn złamał mu dwa żebra.
― Nic ci nie jest?
― Nie, tylko trochę kłuje mnie w boku. Ale na pewno zaraz mi przejdzie. Pomożesz mi wstać? ― zapytał, wyciągając dłoń w moją stronę.
Chwyciłam go za rękę i pociągnęłam, ale Kamil jedynie stęknął z bólu i ponownie położył się na podłodze.
― Może trzeba zawiadomić twoich rodziców i iść do lekarza? ― zaproponowałam.
― Nie! ― krzyknął, co kosztowało go sporo wysiłku. Przymknął oczy i zaczął oddychać płytko i bardzo szybko. ― Nie trzeba. Mogłabyś posiedzieć tu ze mną do przerwy... a potem sprowadzić tu moją ciotkę?
Nie odpowiedziałam, po prostu usiadłam. Gdy teraz wspominam tamten moment, najchętniej wymazałabym go z pamięci. Ze względu na to, co się później stało i na moje własne sumienie. Wiem, co należało wtedy zrobić i wtedy też to wiedziałam, więc dlaczego po prostu tego nie zrobiłam...? Moje sumienie nie dało się uśpić żadnymi wymówkami, nie pomagał rozsądek, który podpowiadał, że gdyby zobaczyła mnie tamta trójka, zwijałabym się z bólu razem z Kamilem. Nie, bo w przeszłości był punkt, gdzie mogłam zapobiec temu spotkaniu w schowku.
Wydawało mi się, że to koniec, że moje czarne przypuszczenia nie mają szans się sprawdzić lecz czy właśnie miało się to zmienić? ― pomyślałam wtedy. A teraz, kiedy wiem, że ja, czarnowidzka Izabela jednak miałam rację ― to jest mi z tym lepiej? Czy chodzę w podniesioną głową i wytykam wszystkim „A nie mówiłam?"
Nie. Są po prostu sytuacje, gdzie człowiek chciałby się mylić. Chciałabym dzisiaj przytulić się do Kamila i powiedzieć: „Tak bardzo się bałam, ale na szczęście niepotrzebnie!" Wiem, że poczułabym się wtedy wspaniale, bo czasem widzę to w snach i budzę się rano z błogim uśmiechem, który zmazuje z mojej twarzy świadomość, że ta historia skończyła się inaczej...
― Iza, tylko proszę... Nie mów jej, że oni mi to zrobili. Obiecałem jej, że już więcej się nie dam...
Pokiwałam półprzytomnie głową. Obiecał ciotce, że już więcej nigdy nie będzie ofiarą i teraz wolał zataić przed nią porażkę niż poprosić o pomoc. A co ja sobie obiecałam...? Ach tak, że będę wierna Kubie, że go nie wydam, choćby walił się świat. Gdybym wtedy wiedziała, jak wyjdziemy na naszych obietnicach...
Kamil spojrzał na mnie spod półprzymkniętych powiek z bladym uśmiechem. Leżał niedbale przy ścianie, jedną ręką trzymając się za obolały bok, drugą nienaturalnie wykręcając do tyłu. Przypomniałam sobie, jakie nosił przezwisko i pomyślałam, że w tej chwili pasuje do niego lepiej niż kiedykolwiek.
― Co mam jej w takim razie powiedzieć? Na pewno będzie chciała wiedzieć, co ci się stało...
― Zostaw to mnie. Po prostu ją tu sprowadź.
Pokiwałam głową i zapanowała absolutna cisza. Z jakiejś szafki dochodziło tykanie zegara, więc dla zabicia czasu zaczęłam liczyć upływające sekundy. Doszłam do tysiąc dwudziestu ośmiu, gdy usłyszałam dzwonek i kroki na korytarzu. Wyszeptałam, że zaraz wrócę, ale Kamil pewnie mnie nie słyszał ― jego regularny oddech wskazywał na to, że uciął sobie krótką drzemkę.
Wychodząc, miałam jedynie nadzieję, że trójka tamtych chłopaków nie wróci do schowka nawet w myślach. Byłoby lepiej, gdyby przed moim powrotem w ogóle nikt tam nie zaglądał... Pobiegłam szybko schodami na drugie piętro, gdzie tego dnia odbywały się ustne matury. Z wiszących na drzwiach list dowiedziałam się, że egzaminy z angielskiego mają miejsce w dwóch salach. Przyjrzałam się nazwiskom egzaminatorów, które jednak nic mi nie mówiły, więc po prostu włóczyłam się między salami 42 i 43.
Czułam, że grupka maturzystów wierci mi spojrzeniem dziurę w plecach, ale nie odzywałam się i nie patrzyłam w ich stronę. Wreszcie jakaś dziewczyna zapytała poirytowanym, wysokim głosem:
― Co ty tu właściwie robisz?
― Czekam na kogoś ― odparłam, stając na chwilę w miejscu. Dziewczyna prychnęła i powróciła do mięcia swoich i tak już wystarczająco pomiętych notatek.
Otworzyły się drzwi sali 43 i na korytarzu pojawił się blady, chudy chłopak z wystającymi przednimi zębami. Dziewczyna rzuciła notatki na ziemię, odetchnęła kilka razy i weszła na egzamin. Ja natomiast dopadłam tamtego chudzielca.
― Czy w tamtej sali jest młoda nauczycielka z ciemnymi włosami do ramion?! ― wykrzyczałam na jednym oddechu.
― Nie mam pojęcia ― odpowiedział. ― W ogóle na nich nie patrzyłem.
Podziękowałam mu mimo wszystko i znowu zaczęłam się włóczyć, póki kolejny zdenerwowany maturzysta nie zwrócił mi uwagi. Tym razem otworzyła się sala 42 i tuż za piegowatą dziewczyną na korytarzu pokazała się ciotka Kamila, wyczytując z listy kolejne nazwisko. Kobieta miała właśnie zamykać drzwi, gdy chwyciłam mocno za klamkę.
― Co tu robisz? ― warknęła ze złością, która dodała jej dziesięć lat i sprawiła, że wreszcie wyglądała jak nauczycielka, nie jak licealistka.
― Muszę z panią porozmawiać.
― Przecież widzisz, że teraz nie mam czasu na pogawędki! ― syknęła, szarpiąc za drzwi.
― Kamil potrzebuje pomocy.
Rysy jej twarzy złagodniały. Kilkakrotnie otworzyła i zamknęła usta, aż wreszcie wyszeptała:
― Mam przerwę dopiero za godzinę...
― Poczekam z nim do tej pory. Jesteśmy w schowku koło szatni, wie pani gdzie?
Kobieta pokiwała głową i zamknęła drzwi. Spojrzałam ponownie na listę i już wiedziałam: Joanna. Miała na imię Joanna, a ja miałam nadzieję, że lepiej ode mnie będzie wiedziała, co teraz trzeba zrobić.
Wróciłam do schowka z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku i zastałam Kamila dokładnie w tym samym miejscu, gdzie go zostawiłam. Już nie drzemał, ale nie wyglądał też na zupełnie przytomnego. Nadal leżał oparty o ścianę, lecz tym razem obie dłonie splótł na wysokości piersi.
― Gdzie Asia?
― Przyjdzie za godzinę. Obiecałam jej, że tu z tobą poczekam, nie masz nic przeciwko?
Kamil roześmiał się cicho, tak jak śmieją się dorośli, gdy małe i nieporadne dziecko palnie jakąś bzdurę.
― Iza... Ja? Przeciwko...?
Uznałam, że Kamil wyraża zgodę na moje towarzystwo i usiadłam obok niego. Zastanawiam się, co teraz zrobić. Miałam dziwne wrażenie, że im bardziej ja staję się do Kuby przywiązana, tym bardziej on jest gotowy podziękować mi za współpracę. Nie chciałam spłoszyć go żadnym niepotrzebnym słówkiem czy gestem. Już i tak dużo dla mnie zrobił ― pomyślałam sobie. Chciał spełnić moje żądania i zrobił to w połowie. Nie mogę więcej na niego nastawać, zrobi, co zechce i na pewno podejmie słuszną decyzję. Kuba należy do tych ludzi, którzy sami muszą dojść do pewnych wniosków i fakt, że ktoś chce im narzucić swoje zdanie, tylko odwleka rozpoczęcie przez nich działania. Mogłam jedynie wspomnieć Kubie, co się dzieje ― zupełnie beztrosko i bez nacisku.
Nie chciałam, by Kamilowi działa się krzywda, ale silniejsze było pragnienie bycia przy Kubie. Miałam związane ręce.
― Cieszę się, że tu jesteś. Czas szybciej mi płynie ― wyznał Kamil.
― Naprawdę? ― zdziwiłam się, bo przecież nie robiłam nic, by umilić mu oczekiwanie.
― Naprawdę ― potwierdził, po raz kolejny śmiejąc się, jakby miał do czynienia z małym dzieckiem.
Moje myśli uciekły gdzieś daleko. Dostrzegłam w Kamilu zmianę, ale nie wiedziałam, na czym ona dokładnie polegała. Wydawało mi się, że urósł o parę centymetrów w bardzo krótkim czasie, bo przecież wcześniej nie musiałam stawać na palcach, by szepnąć mu coś do ucha! Minęły wieki, zanim uświadomiłam sobie, że odkąd Kamil nie musiał włóczyć się w samotności po szkolnych korytarzach, przestał się garbić...
Przymknął oczy i znów zaczął drzemać. Przyjrzałam się dokładnie każdej części jego twarzy. Teraz dopiero zauważyłam, że miał długie, jasne rzęsy, na które wcześniej nie zwróciłam uwagi. Może dlatego, że wcześniej nie miałam okazji, by się Kamilowi tak nieskrępowanie przyglądać. Ach, i to mogła być też sprawka tych paskudnych okularów z grubymi oprawami. Ciekawa jestem, jak by wyglądał bez nich...?
Odczekałam jeszcze moment, aby upewnić się, że zapadł w głębszą drzemkę. Potem nachyliłam się nad nim i powoli, bardzo delikatnie, ściągnęłam mu z nosa okulary. Moim oczom ukazał się zupełnie inny Kamil.
Bez grubych oprawek jego twarz nie wydawała się już tak groteskowo drobna i chuda. W tym świetle Kamil nie wydawał mi się też chorobliwie blady i jego piegi nie były aż tak widoczne. A może to zasługa majowego słońca...? Nachyliłam się ponownie nad jego twarzą, chcąc tym razem zbadać niewielki garbek na jego nosie. Naprawdę jest taki okropny, czy może nadaje mu uroku? Jestem pewna, że nic by się nie stało, gdyby srebrny łańcuszek nie wysunął mi się spod bluzki i nie uderzył Kamila lekko w nos.
Otworzył oczy, które były tak blisko, że niemalże stapiały się w jedno.
― Przepraszam, nie chciałam cię obudzić...
― Nie spałem.
Spuściłam ze wstydem wzrok. Nie spał! Czuł, jak ściągam mu okulary i gapię się na niego natrętnie! Chciałam się zapaść pod ziemię.
Jego ciepły oddech omiatał moją twarz, a potem poczułam jego wargi tuż przy moich. Pocałował mnie w kącik ust, jakby pytał mnie o pozwolenie. Nie miałam odwagi się odsunąć, więc pozwalał sobie na więcej i więcej. Mimowolnie przypomniałam sobie, że podobnie było, gdy pierwszy raz pocałował mnie Kuba ― na początku zupełnie mnie sparaliżowało i nie byłam w stanie oddać pocałunku. Kamil w przeciwieństwie do Kuby nie znęcał się nad moimi wargami tak długo, aż paraliż minął ― zaczął całować mnie po policzkach, powiekach i szyi, równocześnie gładząc mnie dłonią po włosach. Po chwili się odsunął i przyjrzał mi się ze zdziwieniem, jakby zobaczył mnie pierwszy raz w życiu.
― Czemu przestałeś...? ― zapytałam. Czułam się jak spragniona, której odebrano butelkę z wodą, zanim zdążyła do końca zaspokoić pragnienie.
― Myślałem, że nie chcesz ― powiedział, a ja zaśmiałam się podobnie, jak on wcześniej. Jakbym usłyszała największą w życiu bzdurę.
Tym razem to ja go pocałowałam i całowałam go tak długo, aż poczułam, że moje pragnienie gdzieś się ulotniło. Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że jedną ręką, podobnie jak on mnie, gładziłam go po włosach. Palce naszych prawych dłoni splotły się ze sobą.
― Och, Kamil, chyba zrobiłam coś bardzo złego ― wyszeptałam, przytulając się do niego.
― Nie zrobiliśmy nic złego ― zapewnił mnie.
― Nie mówię o tym ― powiedziałam, bo wcale nie czułam wyrzutów sumienia. Na pewno nie względem Kuby. I to właśnie jego twarz stawała mi przed oczami, gdy myślałam o „czymś bardzo złym".
Po jakimś czasie ― może kilku sekundach albo kilkudziesięciu minutach usłyszeliśmy kroki. Stukot obcasów, głośny i zdecydowany.
― To pewnie twoja ciotka ― mruknęłam, przybierając wcześniejszą pozycję przy ścianie. Kamil pomacał ręką podłogę wokół siebie w poszukiwaniu okularów. Wetknął je sobie na nos i wlepił wzrok kierunku drzwi, które zasłaniała nam masa sprzętów.
Rzeczywiście ― w drzwiach pojawiła się nauczycielka, która rozejrzawszy się krótko po całym pomieszczeniu, podeszła do naszej kryjówki. Klęknęła przy Kamilu, nie zaszczycając mnie nawet spojrzeniem.
― Co się stało?
― Cześć, Asiu, dobrze, że jesteś. Miałaś już przyjemność poznać osobiście Izabelę, prawda?
Kobieta wstała z klęczek i kiwnęła w moją stronę głową, a ja uśmiechnęłam się niepewnie, także się podnosząc.
― A to jest właśnie moja ciocia Joasia, o której ci tyle opowiadałem ― powiedział Kamil bardzo z siebie zadowolony, ale nie patrzył na mnie. Wyszczerzył zęby do ciotki, która zgromiła go wściekłym spojrzeniem. Miałam wrażenie, że mówią o mnie posługując się jakimś tajnym kodem, lecz nie byłam pewna, czy obrazić się, czy też nie.
― Dowiem się wreszcie, co się tutaj stało?
― Nie chciało mi się iść na pierwszą lekcję, więc postanowiłem posiedzieć tutaj ― łgał gładko Kamil. ― Chcąc sobie znaleźć jakąś kryjówkę, przewróciłem na siebie to ― powiedział, wskazując na dwa metalowe krążki do ciężarków, które wcześniej umknęły mojej uwadze. Były niewielkie, ale na tyle ciężkie, by sprawić komuś ból. ― Leżały na tamtej półce.
Joanna jednak nie dała się łatwo nabrać. Przyjrzała się uważnie półce, która wisiała wysoko nad jej głową. Kamil nie miałby żadnych problemów, by sięgnąć po rzekomo leżące na półce rzeczy, a ja musiałabym wspiąć się na palce. Drobna i niska Joanna mogła jedynie pomarzyć o dosięgnięciu takiej wysokości.
― Gdzie one spadły? Nie widzę, byś nabił sobie guza na głowie ― zauważyła podejrzliwie.
Kamil mimowolnie chwycił się za obolały bok, a nauczycielka prychnęła kpiąco. Nie było takiej możliwości, by ciężarki spadły mu na żebra, gdy on na stojąco badał zawartość półki. Bardzo głupi błąd, ale i tak dziwiłam się Kamilowi, że w swoim stanie zdołał cokolwiek wymyśleć. Musiałam działać i to szybko.
― Och... Dobrze ― zaczęłam, przełykając ślinę. ― To ja zrobiłam. Kamil tu siedział, a ja to strąciłam. Spanikowałam i pobiegłam po panią, bo nie wiedziałam co robić...
Joanna uniosła brwi, a ja skuliłam się w sobie, niby w poczuciu winy. Tak naprawdę nie chciałam, by moje kłamstwo wyszło na jaw.
― Jesteś w stanie tam dosięgnąć...?
Pokiwałam posłusznie głową i zademonstrowałam, że potrafię. Stanęłam na palcach i zaczęłam na oślep błądzić po drewnianej półce. Nietrudno było sobie wyobrazić, że strąciłam coś zupełnie niezamierzenie.
― Skoro tak... ― Joanna odwróciła ode mnie wzrok. ― Jak się teraz czujesz?
― Bardzo dobrze, przepraszam, że na początku spanikowałem.
― Spanikowaliśmy ― poprawiłam go.
Kamil spojrzał na mnie z bezbrzeżną wdzięcznością, a ja miałam nadzieję, że Joanna nie domyśli się niczego. Raz udało mi się odezwać, oczywiście wtedy, kiedy było to najmniej potrzebne! Powinnam siedzieć cicho i pozwolić na to, by ciotka odkryła prawdę i pomogła swojemu siostrzeńcowi. Moje sumienie wielokrotnie próbowało się samo przed sobą tłumaczyć. Kamil to przecież dorosły człowiek ― mówiło sobie. Wie, co robi. Jeśli woli cierpienie od sprawienia ciotce zawodu, to niech cierpi. Być może złamanie obietnicy, której i tak nie mógł dotrzymać, sprawiłoby mu więcej bólu niż połamane żebra... Zresztą, czy gdybym go wydała, uleczyłabym tym samym jego ciało? Czy można uzdrawiać ciało, kalecząc jednocześnie duszę? ― pytałam się potem wieczorami i stwierdziłam wreszcie, że nie. Ale dalej się nienawidziłam.
― Jestem tylko trochę obolały ― przyznał wreszcie. ― Ale na pewno przejdzie mi po paru dniach.
― Jak mogę ci pomóc? Nie mogę odprowadzić cię do domu, dalej mam matury.
― Nie szkodzi, dam sobie radę. Możesz mnie odwiedzić po południu?
Kobieta pokiwała głową i rzuciła w moją stronę:
― Możesz go zaprowadzić do domu?
Przytaknęłam, nie mogąc na nią patrzeć. Nie byłam w stanie znieść tego oskarżenia w jej głosie, zwłaszcza, że przecież Kamilowi nic nie zrobiłam. Wlepiłam wzrok w jej buty, które poniosły ją z właściwym dla siebie stukotem w stronę drzwi. Znów byliśmy z Kamilem sami.
― Jak się cieszę, że byłaś tu przy mnie. Sam nie dałbym rady. Mam nadzieję, że nie będzie już o nic pytać, gdy przyjdzie dzisiaj do mnie.
― Węszy jak pies myśliwski ― zauważyłam.
― Nie ufa mi ― powiedział kwaśno.
― Martwi się o ciebie.
Kamil odwrócił głowę w moją stronę i wstał, opierając się o stojące wokół niego sprzęty. Podszedł do mnie, tak że znów byliśmy niebezpiecznie blisko siebie.
― Ty też możesz do mnie przyjść. Kiedy tylko zechcesz ― wyszeptał, a ja poczułam się głupio, bo nie mogłam odwdzięczyć mu się taką samą obietnicą. Wyobraziłam sobie wtedy Kamila wpadającego do mnie bez zapowiedzi i Kubę, który wchodzi tuż po nim. Nasza trójka przy jednym stole i ta krępująca cisza...
― Dobrze, zapamiętam to sobie. Zobaczysz, jeszcze będziesz miał mnie dosyć! ― zażartowałam, gdzieś podświadomie czując, że nigdy nie odwiedzę go w domu.
Znowu miałam rację.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top