Rozdział XI

IZABELA

― Kamil, co ci się stało?

― Nic, mówiłem już. To, że zapytasz po raz kolejny, nie sprawi, że nagle ci odpowiem!

― No ale ja się po prostu martwię!

― Wolałabyś, żebym opowiedział ci bajkę o upadku ze schodów, tak?

― Nie, liczę tylko na prawdę.

― Od kiedy tak cię interesuje moje życie?!

Chciałam odruchowo odpowiedzieć „Od zawsze", ale nie zrobiłam tego, bo a) to kłamstwo i Kamil doskonale o tym wiedział, b) nauczycielka od angielskiego posłała nam groźne spojrzenie i dodała, że jeśli koniecznie musimy omawiać kryzys w związku podczas lekcji, to lepiej, byśmy wyszli na korytarz. W klasie rozległy się chichoty. Kamil spłonął takim rumieńcem, że ten prawie zasłonił jego siniak pod lewym okiem i stłuczony policzek.
Na przerwie spakował się jako pierwszy i wyleciał na korytarz, jakby ktoś go gonił. Zeszyt od angielskiego wepchnął szybko pod pachę i zaczął biec w stronę wyjścia ze szkoły. Tym razem to ja musiałam się nieźle namęczyć, by go dogonić, a kiedy już mi się to udało i chwyciłam Kamila mocno za ramię, wypuścił torbę, a książki i zeszyty rozsypały się po podłodze. Klęknęłam przy nim i przepraszając, zaczęłam zbierać porozrzucane rzeczy, ignorując złośliwe szepty ludzi wokół:

― Hehe, dla Dąbka powinno się utworzyć nowy przedmiot: „Jak nosić szkolną torbę"! Nawet to cię przerasta, ofiaro?

― A ty, Iza, co wyprawiasz? Jak chcesz sobie Kubę wymienić na kogoś lepszego, to powiem ci jedno: to coś przed tobą to nie jest lepszy model!

― Przepraszam cię ― mruknęłam po raz tysięczny.

― Nie ma sprawy ― odparł Kamil, ale nie podniósł głowy. Mimo wszystko czułam, że coś jest nie tak, ale gdy zapytałam o to Kamila, zbył mnie tylko krótkim: ― To nie ma związku z tobą.

Podniósł z podłogi torbę, otrzepał ją z kurzu i zarzucił na plecy. Wolnym krokiem przemierzył cały korytarz, by zniknąć za głównymi drzwiami. Tego dnia już nie pojawił się na zajęciach, mimo że angielski był dopiero naszą pierwszą lekcją.

Ja tymczasem postanowiłam zostać, mimo że nic się w szkole nie działo ― nauczyciele jak co roku o tej porze zajęci byli jedynie maturami, rzadko zdarzało im się wypowiedzieć chociażby jedno zdanie, które nie zawierałoby tego magicznego słówka na literę „m". Nie miałam do czego wracać. W domu nie czekało mnie nic wyjątkowego, wliczając w to codzienną porcję tłuczonych ziemniaków w zestawie z mielonym. Do Kuby nie chciałam iść, nie chciałam w ogóle mieć z nim nic wspólnego przynajmniej do czasu powrotu jego rozumu. Wtedy jeszcze myślałam, że może wrócić, a dzisiaj wiem, że rozum nie mógł znowu zagościć tam, gdzie go nigdy nie było.

Zdążyłam jeszcze pożałować, że nie poszłam za przykładem Kamila, decydując się na wagary. Przed trzecią lekcją zaczepiła mnie Andżelika ― ta sama, która knuła teorie spiskowe dotyczące dzienników. Teorie, które nawiasem mówiąc, w wielu miejscach stykały się z prawdą.

― Hej, Iza ― przywitała mnie z fałszywym uśmiechem. Jednym zgrabnym ruchem wślizgnęła się na parapet, czym wywołała moją ogromną zazdrość ― ja zawsze potrzebowałam na to kilkunastu sekund, a taka akcja w moim wykonaniu na pewno nie kojarzyła się z „gracją". ― Co słychać?

― Nic nowego. ― Od kiedy ją to w ogóle obchodzi?!

― Ostatnio chodzisz podminowana... Coś blada jesteś... ― dziewczyna założyła nogę na nogę i prawą stopą zaczęła delikatnie kołysać na boki. ― Przyznaj się, masz wyrzuty sumienia! ― dodała, mierząc we mnie oskarżycielsko starannie opiłowanym paznokciem.

― Niby w związku z czym? ― zapytałam podejrzliwie.

― No, z dziennikiem! ― odparła wesoło, a ja zapowietrzyłam się do granic omdlenia. ― Pewnie boisz się, że cała sprawa się rypnie?

Rozejrzałam się gorączkowo wokół. Była przerwa, stałyśmy na zatłoczonym korytarzu i co chwilę ktoś nas mijał, ale chyba nikt nie zwrócił uwagi na jej słowa, a raczej w ogóle ich nie usłyszał. Nikt nie gapił się na mnie z wściekłością, nie szeptał do innych „To ona! TO ONA!".

― Skąd wiesz o... ― przełknęłam głośno ślinę.

― Nawet nie możesz wymówić tego słowa? Dziennik to się nazywa, Iza, DZIEN―NIK! ― ostatnią część prawie wykrzyczała.

― Kuba ci powiedział...?

― Oczywiście! ― wyszczerzyła zęby w promiennym uśmiechu. ― Mówi mi o WSZYSTKIM! Och, Iza, nie miej takiej miny ― nikt się nie dowie! ― zapewniła mnie przyjaźnie, zsuwając się delikatnie z parapetu. ― Po pierwsze: ja też mam przy tym świetną zabawę; po drugie ― tu wykrzywiła twarz w złośliwym grymasie ― straszną satysfakcję sprawia mi obserwowanie tego, jak się męczysz.

Na koniec spojrzała mi głęboko w oczy, odwróciła się na pięcie i lekko kołysząc biodrami popłynęła w głąb szkolnego korytarza, zostawiając mnie samą pośród tłumu.
Potem zwróciłam uwagę na coś, co wcześniej umknęło mi ze zdenerwowania. Czemu Andżelika wspomniała tylko jednym dzienniku, podczas gdy Kuba zwinął dwa? Dlaczego miałby zatajać połowę swojej kradzieży ― przecież liczba skradzionych dzienników w żaden sposób nie zmniejszała jego winy; dam sobie uciąć głowę, że dyrekcja uznałaby za „karygodny czyn" zwinięcie tylko jednego. Zwłaszcza o tej porze! Niby nie mogli wyrzucić go ze szkoły, ale kto wie, czy nie odbiłoby się to na ocenach z jego dwóch ostatnich egzaminów? Zresztą, szczerze wątpiłam w to, że Kuba jej sam o wszystkim powiedział... Więc? Śledziła go? Wydusiła z niego te informacje siłą? Przeszukała mu dom?! Nie, przecież to śmieszne! Dobrze wiem, że nie widują się od dawna.

Szukając swojej klasy doszłam do wniosku, że Andżela strzeliła na ślepo, a ja zamiast zaprzeczyć albo udać, że o niczym nie wiem, potwierdziłam wszystkie jej podejrzenia! Zadrżałam ze strachu i poczułam, że nerwy ściskają mi mocno krtań. Znowu zaczęłam wypatrywać wykrzywionych we wściekłym grymasie twarzy, nienawistnych okrzyków i palców wycelowanych prosto we mnie. Poczułam, że pot spływa mi po plecach i nic nie pomogło wmawianie sobie, że to sprawka upału. Nogi zaczęły odmawiać mi posłuszeństwa, więc oparłam się o ścianę, przymknęłam na chwilę oczy i wzięłam parę głębokich oddechów.
Gdzieś nad moją głową popłynął poważny, damski głos, który kazał mi iść na salę gimnastyczną. Super ― pomyślałam. Teraz jeszcze rzuciło mi się na głowę! No tak, oszalałam, to było do przewidzenia! Odkleiłam się mimo wszystko od ściany i powlekłam się we wskazanym przez głosy kierunku. Zauważyłam, że wszyscy zmierzają na salę i w mojej głowie narodziła się irracjonalna myśl o zbiorowych urojeniach. Wtedy głos pojawił się znowu, ale tym razem zabrzmiał o wiele bardziej realnie i po kilku sekundach uświadomiłam sobie, że nie narodził się on w moim mózgu, lecz płynął ze szkolnych głośników.

Uff, więc jednak nie jest ze mną jeszcze tak źle.

― Uczniowie klas drugich i trzecich proszeni są na salę gimnastyczną... Powtarzam: uczniowie klas...

― Niby po co? ― usłyszałam obok siebie piskliwy, dziewczęcy głos.

― Kaśka z drugiej się dowiedziała od Ewy, że to podobno jakiś apel w sprawie tych zaginionych dzienników. Zresztą, zaraz same zobaczymy! Może się znalazły?

― Weź, nie, tylko nie to! Wreszcie coś się dzieje w tej budzie... Bomba! A ja już myślałam, że zdechnę z nudów!

Zaraz, zaraz... Czy ja tego już gdzieś nie słyszałam? „Wreszcie coś się dzieje w tej budzie"... No tak, to było główne założenie Kuby, więc miał jednak rację... Zatrząsł tą szkołą od fundamentów aż po dach, tak jak chciał! Pochyliłam głowę i dałam się ponieść tłumowi. Andżela nie mogła opuścić moich myśli ― cały czas zastanawiałam się, czy ta dziewczyna jest w stanie rozpowszechnić swoją wiedzę po całej szkole? Może jest już u dyrekcji? Z drugiej strony ja bałabym się na jej miejscu, że ktoś może posądzić mnie o udział w tej zadymie; na pewno postawią jej mnóstwo niezręcznych pytań, na które sama bardzo chciałam znać odpowiedź... Na jej miejscu chwalenie się tą wiedzą nauczycielom nie było dobrym pomysłem, zwłaszcza że o skradzionych dziennikach dowiedziała się u samego źródła... A koleżanki...? Poza nią o wszystkim wiedziałam tylko ja, więc zdradzenie takiej soczystej informacji na pewno postawiłoby ją w świetle reflektorów... A kto jak kto ― ale ona na pewno o tym marzy!

Moje rozmyślania przerwało przypadkowe zerknięcie w szybę. Zobaczyłam niewyraźne odbicie bladej, zdenerwowanej dziewczyny. Zmarszczone brwi, sińce pod oczami, zaciśnięte usta... Uświadomiłam sobie, że to ja i ze zdziwienia jeszcze mocniej zacisnęłam zęby na dolnej wardze. Poczułam na języku smak krwi i zrobiło mi się niedobrze ― po krótkiej walce z samą sobą i swoim żołądkiem udało mi się nie puścić pawia na ludzi przede mną. Rzeczywiście, dla kogoś kto nie darzy mnie szczególną sympatią oglądanie mnie w takim stanie mogło być nie lada zabawą...

Na sali starałam się znaleźć możliwie jak najbardziej ustronne miejsce, ale reszta wypchnęła mnie na sam przód, a przeciskać się przez ten tłum nie było sensu... Zamiast patrzyć w twarz dyrektorce, która właśnie zdecydowanym krokiem weszła na środek i stukała palcem wskazującym w mikrofon, wlepiłam wzrok we własne buty. Po chwili zauważyłam jednak, że wyglądam jak chodzący pomnik poczucia winy, bo inni rozglądali się wokół, bezczelnie wpatrywali się w dyrektorkę zmrużonymi z zaciekawienia oczami albo szeptali gorączkowo. Wybrałam tę pierwszą opcję ― wyprostowałam się i trochę rozejrzałam. Natknęłam się wzrokiem na Andżelikę. Uśmiechnęła się do mnie zagadkowo i pomachała, jakby chciała mi bez słów przypomnieć, że o wszystkim wie i może to w każdej chwili wykorzystać.

― Drodzy uczniowie ― zaczęła dyrektorka twardym, rzeczowym głosem, który kilka minut temu płynął przez szkolne głośniki. ― Zapewne domyślacie się, w jakiej sprawie pragnęłam się tu z wami spotkać. Chodzi o zaginięcie dwóch dzienników. Jest to sprawa bezprecedensowa, która nie miała miejsca w naszej szkole ani w innych, cieszących się równie dobrą renomą. Zostało już wcześniej ustalone, że żaden z nauczycieli nie ma z tym nic wspólnego, budynek został gruntownie przeszukany, więc podejrzenie pada niestety na was, drodzy uczniowie.

Wszyscy na sali wstrzymali oddech i rozejrzeli się po sobie. Ja przełknęłam głośno ślinę i zacisnęłam spocone dłonie w pięści, starając się nie patrzeć na buty i wtopić się zachowaniem w tłum.

― Niestety, jest to hańba dla naszej szkoły, żart na najniższym poziomie, niegodny takiej młodzieży jak wy. Dlatego zwracam się do was z krótkim apelem ― jeśli ktoś z obecnych tutaj maczał w tym palce bądź wie, kto jest w to zamieszany, proszę aby skontaktował się z kimś z grona pedagogicznego. Jeśli dobrowolnie przyznasz się do winy ― nie umknęło mojej uwagi, że dyrektorka zaczęła zwracać się bezpośrednio do winowajcy; stary psychologiczny chwyt! ― nie zostaną wyciągnięte żadne konsekwencje, a cała sprawa pójdzie w zapomnienie. Tym uczniom, którzy wiedzą, co mogło stać się z dziennikami, zapewniamy anonimowość. Każda informacja się liczy ― pomyślcie proszę o swoich koleżankach i kolegach, których całoroczna praca została zaprzepaszczona. Jeśli dzienniki nie zostaną odnalezione lub zwrócone na czas, wasi koledzy zostaną skazani na mnóstwo dodatkowej, niepotrzebnej pracy. Pomyślcie o tym. To wszystko, co miałam wam do powiedzenia. Proszę teraz o spokojne rozejście się do klas.

Czułam, że ludzi powoli kierują się w stronę wyjścia, co rusz potrącali mnie łokciami, słyszałam wokół siebie podniecone głosy. Wszyscy byli ciekawi końca tej sprawy, ale ja byłam pewna, że znam koniec. Już jutro dzienniki zostaną podrzucone do szkoły i ktoś zupełnie niewinny natknie się na nie na podłodze w ubikacji albo w szatni. Nie wierzyłam w zapewnienia o braku konsekwencji, tego nie można puścić płazem. Ale jutro ta afera znajdzie swój koniec, musiałam tylko przekonać do tego Kubę.

A jeśli mi się nie uda... To przecież znam drogę do gabinetupani dyrektor, prawda...?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top