Rozdział X
JOANNA
Od mojego ostatniego spotkania z Kamilem minęło ledwie kilka dni, ale bałam się, że każda godzina oddali nas od siebie, więc starałam się spędzać z nim jak najwięcej czasu. Myślałam, że znów zamknie się w sobie, a za żadną cenę nie chciałam przegapić tej chwili, gdy będzie gotów mi się zwierzyć. Wierzyłam, że jeśli dowiem się wszystkiego, będziemy mogli wspólnie znaleźć jakieś rozwiązanie... Bardzo chciałam Kamilowi pomoc, a niby jak miałam to zrobić, skoro nie wiedziałam, w czym tkwi problem...?
Zjawiałam się więc w mieszkaniu mojej siostry o wiele częściej niż zazwyczaj. Powód był prosty i nie budził niczyich podejrzeń, nawet Kamila. Miałam pomagać mu w angielskim na tyle, na ile mi pozwalał mój napięty grafik przed końcem roku szkolnego i tuż przed rozpoczęciem ustnych matur. Wolałam jednak czasem zarwać nockę, sprawdzając zaległe klasówki, niż odpuścić sobie spotkanie z nim.
Specjalnie wybrałam jakieś proste zagadnienie do objaśnienia, żeby po kilkunastu minutach usłyszeć:
― No ale przecież ja to już przerabiałem!
Uśmiechnęłam się, zamknęłam książkę i odsunęłam ją na bok.
― Dobrze, więc może porozmawiamy?
― In English? ― zapytał zdziwiony.
― Nie, nie ― roześmiałam się. ― Źle mnie zrozumiałeś. Tak po prostu... Nie chcesz pogadać? ― dodałam już trochę ciszej i delikatniej, widząc, że Kamil trochę się spiął. Jeszcze nie udało mu się osiągnąć całkowitej swobody w rozmowach ze mną, ale czułam, że coraz bliżej nam do tego. Przysunęłam się bliżej do biurka i spojrzałam na siostrzeńca tak przyjaźnie jak tylko mogłam ― nie chciałam, by widział we mnie nauczycielkę angielskiego czy nawet swoją ciotkę, zależało mi na tym, by zobaczył we mnie przyjaciółkę. ― No, słucham cię. Co u ciebie?
Wzruszył ramionami.
― Skoro nie potrafisz powiedzieć mi, co u ciebie ― a jestem pewna, że coś musi się dziać! ― to chociaż powiedz, co u twojej Izabeli?
― To nie jest moja Izabela ― warknął i spojrzał na mnie spode łba. Widząc rumieńce rozchodzące się po jego policzkach zauważyłam, że trafiłam w czuły punkt.
― Opowiesz mi o niej?
― Kiedy tu naprawdę nie ma co opowiadać! Widzę, że za dużo sobie wyobrażałem, a ona nigdy nie przejrzy na oczy!
Ta kwestia aż się prosiła o rozwinięcie, ale po tonie Kamila i jego załamującym się lekko głosie poznałam, że lepiej jej nie ciągnąć. Musiałam być bardzo ostrożna. Momentami czułam się niczym saper rozbrajający bombę albo ktoś, kto spaceruje po wyjątkowo cienkim lodzie.
― Rozumiem, już o niej nie wspomnę... To powiedz mi, jak ci się układa z innymi? Koledzy dali ci już spokój? ― zapytałam, wahając się krótko przy słowie „koledzy". Trudno było tak nazwać tych chłopaków, krótszy swoimi docinkami i w ich mniemaniu niewinnymi żartami zatruwali Kamilowi życie.
― Dali mi spokój. Teraz mają inne sprawy na głowie i zapomnieli o mnie na jakiś czas.
― A co się stało? ― cokolwiek się stało, była to świetna nowina! Może się nawet obędzie bez zmiany szkoły...
― Zaginęły dzienniki.
― Dzienniki? ― zaciekawiłam się. ― Jak dawno?
― Chyba w poniedziałek, ale niektórzy mówią, że nie było ich już w piątek.
Zamyśliłam się. Ciekawa sprawa... Dzienniki nie giną ot, tak sobie, a już na pewno nie pod koniec roku szkolnego... Co prawda, panuje wtedy w szkołach lekki rozgardiasz, ale żeby zaraz od razu słuch o nich ginął i to na kilka dni...?
― Będę u ciebie w szkole w czwartek na ustnych maturach, może uda mi się czegoś dowiedzieć.
― Byłoby świetnie, gdyby się znalazły ― jeden z dzienników należy do mojej klasy, a jeśli się nie znajdą, to... ― zaśmiał się krótko i przejechał palcem po szyi.
― Na pewno nie będzie tak źle.
Pozwoliłam na chwilkę odpłynąć moim myślom. Cieszyłam się bardzo, że Kamil ma teraz trochę luzu w szkole, martwiło mnie jednak, że za sprawą takich podejrzanych okoliczności... Gdy powoli wracałam na ziemię, rzuciła mi się w oczy sfatygowana reklamówka leżąca na biurku.
― Co to jest?
Kamil uśmiechnął się nieśmiało i spuścił wzrok. Och, jak ja dobrze znałam tę minę! Na kilometr czułam, że coś przeskrobał.
― To jest mój nowy... eee... piórnik.
― Nowy?! A gdzie do cholery podział się stary? ― metodę małych kroczków i spokój zostawiłam za sobą. Czułam, że zakrawa się na grubszą aferę.
― Zgubiłem.
― Kłamiesz! A wiesz, że tego nie znoszę!
― Rany, Aśka, to tylko głupi piórnik! ― spojrzał na mnie z wyrzutem, ale nie dbałam o to. Chciałam tylko usłyszeć porządne i wyczerpujące wyjaśnienie. ― No dobrze ― mruknął, widząc, że nie mam zamiaru ustąpić. ― Wzięli mi go, wysypali zawartość i wrzucili do szkolnej toalety. Zadowolona?
Czułam, że jeśli zaraz stamtąd nie wyjdę, to opuszczą mnie resztki spokoju, zszarganych nerwów i wiary w Kamila. Czułam, jak zalewa mnie krew, opadają ręce, a ogień wściekłości i zawodu pali mi żołądek. Wstałam i miałam wrażenie, że pewne słowa cisną mi się na usta, a do oczu ciśnie mi się coś jeszcze gorszego, co powinno tam pozostać! A jeśli już ― to płakać z bezsilności mogę sobie w domu! Któreś z nas dwojga musiało pokazać siłę, a że nie mógł to być Kamil, to...
― Obiecałeś mi ― zaczęłam i z satysfakcją zauważyłam, że mój głos jest mocny i daleko mu do choćby drobnego załamania. ― Obiecałeś mi, że więcej do tego nie dopuścisz.
― Tak, wiem, pamiętam! ― krzyknął. ― Ale to było zanim...
― Nie chcę słuchać żadnych wyjaśnień. Ty po prostu nie chcesz sobie pomóc! Wygodnie ci tak, wygodnie?! ― tym razem jednak głos mi się załamał, a do oczu napłynęły pierwsze łzy.
― Proszę cię, uwierz mi, że to było przed naszą obietnicą ― jęknął, chwytając mnie za rękę, którą ja szybko odtrąciłam. ― Mam dosyć tego, jak możesz tak mówić... Jak możesz tak nawet pomyśleć...! Tylko ty wierzysz we mnie!
― Już nie ― powiedziałam, ocierając szybko policzki. ― Od dziś radź sobie sam.
Wyszłam szybko z jego pokoju i natknęłam się na Martę. Nie powinno mnie dziwić, że postanowiła sprawdzić, co się dzieje ― moje wrzaski i rozpaczliwe krzyki Kamila słychać było pewnie w całym domu. Siostra spojrzała na mnie z nieukrywaną ciekawością, nie odzywając się słowem. Liczyła pewnie, że sama jej o wszystkim opowiem. Przez chwilę rozważałam nawet, czy nie zachować problemów Kamila tylko dla siebie ― nie zwierzał mi się przecież z myślą, że zaraz wypaplam to jego rodzicom. Jednak zwyciężyła ta druga opcja. Może sugestie i rady ciotki i nie zapadają w pamięci tak jak te pochodzące od matki czy ojca...?
― Trochę się posprzeczałam z Kamilem ― przyznałam, spuszczając lekko głowę. Może rzeczywiście zareagowałam odrobinę za ostro niż na to zasługiwał.
― Wiem ― Marta chwyciła mnie za łokieć i delikatnie pociągnęła, prowadząc do salonu. Zuzanka spojrzała na mnie z szerokim uśmiechem, po czym powróciła do zabawy klockami, mrucząc pod nosem coś po dziecięcemu. ― Tu możemy spokojnie pogadać.
― Kamil ma problemy w szkole ― zaczęłam.
Marta wyglądała na zdziwioną.
― Jak to? Przecież bardzo dobrze się uczy. Nauczyciele się na niego nie skarżą...
― W szkole nie chodzi tylko o oceny, a kontakty z nauczycielami wcale nie są najważniejsze ― zauważyłam zgryźliwie, na co Marta rozdziawiła usta i jeszcze wyżej uniosła brwi. Rozsiadła się wygodniej w fotelu, przeczuwając najwyraźniej dłuższą rozmowę.
― Więc o co właściwie chodzi?
Zastanawiałam się, jak to najlepiej ująć. Nie chciałam przecież wzbudzać niepotrzebnej paniki, ale zależało mi na tym, żeby Marta dostrzegła powagę tego problemu i zaczęła wreszcie działać.
― Kamil nie jest... zbyt lubiany przez swoich rówieśników. Sądzę, że to... hmm... nie ułatwia mu życia w szkole.
― Ale póki nie opuszcza się w nauce jest przecież wszystko w porządku, prawda? Najważniejsze jest wykształcenie! A bez kolegów można wyjść na ludzi. Zresztą, może to i lepiej...? Patrząc na dzisiejszą młodzież cieszę się, że Kamil nie chce się z nimi zadawać!
― Och, nie sądzę, by miał tu coś do gadania ― odparłam z wściekłością. ― To raczej oni nie chcą zadawać się z nim i zamieniają jego życie w koszmar.
Siostra zamilkła na moment, starając się przetrawić to, co przed chwilą usłyszała. Jeszcze nie jestem matką, ale podejrzewam, że dla rodzica musi być porażką wiadomość, że ich dziecko nie jest lubiane przez innych. Podejrzewam, że Marta zadawała sobie właśnie pytanie „Dlaczego?" ― bo o ile w przypadku Zbyszka mogę mieć wątpliwości, to jestem pewna, że od matki Kamil dostał wszystko, co tylko mogła mu dać.
― Od jak dawna się to ciągnie...?
― Nie wiem. Podejrzewam, że od tamtego incydentu na sali gimnastycznej.
― Myślałam, że to było jednorazowe... ― wyszeptała.
― Też tak kiedyś myślałam. Ale wcale nie jest lepiej od tamtego czasu... Myślę, że to zaszło tak daleko, że chyba najlepiej będzie, jeśli Kamil zmieni szkołę.
Marta roześmiała się krótko.
― Nie, to niemożliwe. Zresztą, na pewno przesadzasz. Czasem coś mu zginie, czasem ktoś mu dogryzie, ale nie może być przecież tak źle. To zwykłe szczeniackie wybryki, Asiu, wróć na ziemię! Czyżbyś już zapomniała, jak sama chodziłaś do liceum?
― Wtedy było inaczej ― zauważyłam z rosnącą frustracją. Nie spodziewałam się po Marcie, że zbagatelizuje całą sprawę. Może od razu powinnam iść do Zbyszka...? ― Zresztą, nie jestem wcale dumna z tego, co czasem robiłam i co czasem mówiłam...
― Ty zawsze byłaś lubiana ― spostrzegła moja siostra z lekkim wyrzutem. Zupełnie jakby ode mnie zależało to, że Kamila źle traktowali w szkole! A tak się składało, że wychodziłam ze skóry, by polepszyć jego sytuację!
― I co z tego?! ― warknęłam.
― Nic. Wiesz przecież, jak to jest ― ktoś musi być gorszy, by lepszy mógł być ktoś...
― Chyba coś przekręciłaś. Powiedz lepiej, co zamierzasz zrobić?
― Nie mam pojęcia ― Marta spuściła oczy. ― On jest już prawie dorosły, niech sam zadecyduje... Pytałaś go o zdanie? Może wcale nie chce się przenosić do innego liceum? ― siostra podniosła się z miejsca i powędrowała wzrokiem gdzieś za moimi plecami.
― No właśnie? ― usłyszałam za sobą głos Kamila. ― Może wcale nie chcę...?
― Kamil, proszę cię, bądź rozsądny ― poprosiłam. ― Może to jest jednak najlepsze rozwiązanie?
― Najprostsze, ale nie najlepsze. Wytrzymam, tak jak ci obiecałem ― odparł stanowczo.
― Zrobisz jak zechcesz, kochanie. Nie powinniśmy się martwić na zapas, przecież nie dzieje ci się na razie nic złego, prawda?
Kamil posłał matce mordercze spojrzenie; w sumie nic dziwnego ― bycie traktowanym jak pięcioletnie dziecko może być naprawdę frustrujące dla chłopaka w jego wieku.
― To była pusta obietnica ― zauważyłam. ― Nie robisz nic, by cokolwiek się poprawiło!
― Już ci tłumaczyłem, że to było zanim...
― Zanim co? ― naszych uszu dobiegł z przedpokoju wesoły, niski głos.
― Tak wcześnie wróciłeś z pracy...? ― zapytała Marta, nie ukrywając zdziwienia w głosie, podczas gdy jej syn mruknął tylko „Cześć, tato" i spojrzał na mnie spode łba. Zauważyłam, że Marta zachowywała się zupełnie tak, jakbyśmy dyskutowali właśnie o pogodzie, a nie o problemach jej syna. Wyglądała na trochę spiętą, jakby zależało jej, by ten temat nie wypłynął przy Zbyszku. Tymczasem ja uważałam, że poinformowanie go o wszystkim to wcale nie taki zły pomysł...
― Och, widzę, że mamy gościa ― rzucił Zbyszek wesoło.
Otworzyłam już usta, by się przywitać, ale kątem oka spojrzałam na Kamila, który kręcił lekko głową, a dłonie zacisnął w pięści. Wlepił we mnie oczy, a jego pobladła twarz i zaciśnięte usta dawały mi wyraźny przekaz: „Pod żadnym pozorem o niczym nie mów ojcu!". Uśmiechnęłam się tylko przyjaźnie i przybrałam minę, która mam nadzieję mówiła: „Nie martw się, wszystko będzie dobrze. Robię to dla twojego dobra".
― Chciałam z tobą porozmawiać ― rzuciłam na początek.
― Ze mną? ― zapytał zdziwiony.
― Nie, nie sądzę, by to było konieczne ― powiedziała szybko Marta. ― Sądzę, że już wszystko sobie wyjaśniliśmy. Z Kamilem już nie będzie żadnych problemów, prawda? ― spojrzała na syna z naciskiem.
― Oczywiście ― zapewnił, kiwając gorliwie głową.
― Co się znowu dzieje...? ― zapytał Zbyszek, a barwa jego głosu zmieniła się z ciepłej i przyjaznej w lodowato zimną. Zaczęłam się w tym momencie zastanawiać, czy na pewno zwracam się do właściwej osoby, ale było już za późno. Mężczyzna żądał wyjaśnienia i sądząc z tonu głosu zamierzał je z nas wyciągnąć choćby siłą. Jego małe ciemne oczy krążyły od żony do syna, wreszcie zatrzymały się na mnie, wyczekując odpowiedzi.
― Eee... Więc Kamil ma pewne problemy z kolegami w szkole i cóż, zastanawialiśmy się właśnie, czy zmiana szkoły nie byłaby dobrym rozwiąza...
Nie zdążyłam jednak dokończyć tego zdania. Zbyszek skierował wzrok na syna, minął mnie i stanął z nim twarzą w twarz. Przez chwilę mierzyli się spojrzeniem, a kiedy Kamil wreszcie spuścił oczy, ojciec mocno uderzył go w twarz i warknął:
― Znowu robisz z siebie worek treningowy dla tych gnojków? Odpowiadaj!
W tym momencie przestałam mieć wątpliwości co do tego, że mówienie Zbyszkowi o wszystkim było błędem. Teraz miałam pewność. Jednak zamiast zareagować, powstrzymać go jakoś, krzyknąć, COKOLWIEK, wrosłam w ziemię i obserwowałam bezczynnie, jak mój szwagier okłada syna pięściami, przerywając dopiero wtedy, gdy ten upadł już na podłogę. Na chwilę zapadła cisza. Potem mała Zuzanka, która była świadkiem tej całej sceny, zaczęła płakać wniebogłosy. Na starym, poszarzałym dywanie przybywało krwi. Płacz małej prawie całkowicie zagłuszał przyspieszony oddech Kamila, który klęczał teraz na podłodze, kurczowo przytrzymując się krzesła.
Zbyszek pochylił się nad nim i wyszeptał przez zęby.
― Nie wychowywałem cię na ofiarę, pamiętaj o tym!
Potem wstał, przywołał na twarz wyraz stoickiego spokoju i wyszedł z domu, trzaskając głośno drzwiami.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top