Rozdział I

IZABELA

― Co sobie pomyślałeś, kiedy mnie zobaczyłeś po raz pierwszy?

Uwielbiałam zadawać to pytanie i obserwować reakcję, która mówiła mi więcej niż jakakolwiek odpowiedź. Czasem ludzie uśmiechali się z zakłopotaniem, gdyż pierwsza opinia na mój temat nie była zbyt pochlebna, a potem odwracali oczy, wymyślając na poczekaniu jakieś niewinne kłamstewko. Najczęściej jednak przygryzali wargi w głębokim zamyśleniu, nie mogąc przypomnieć sobie ani pierwszej myśli, ani momentu, w którym mnie poznali.
Przyznaję, przez pewien czas mnie martwiło, że nie należę do tych dziewczyn, które jednym spojrzeniem, gestem czy słówkiem pozostawiają w pamięci trwały ślad. Jednak rekompensowała mi to niewielka przyjemność, jaką odczuwałam, patrząc na moich znajomych zaatakowanych takim właśnie pytaniem.

Z Kubą było inaczej. Wyraz jego twarzy nie zmienił się ani odrobinę ― nadal spoglądał przed siebie, lekko mrużąc oczy, by ochronić je przed promieniami majowego słońca. Czekając na odpowiedź, podziwiałam jego profil. Nie mogłam teraz dostrzec barwy jego oczu, widziałam jednak doskonale, że są ciemnoniebieskie. Nos miał prosty, długi i nieco piegowaty (w tym przypadku jednak piegi dodawały uroku!), dolną szczękę delikatnie wysuniętą do przodu i wyraźnie zarysowany podbródek.

― Pomyślałem sobie... że zyskujesz przy bliższym poznaniu ― powiedział wreszcie, posyłając mi jeden z tych swoich półuśmiechów, które sprawiały, że zapominałam, o czym mówiłam ostatnio.

Ach, tak. Pierwsza myśl, gdy mnie zobaczył.

― Głuptasie, nie mogłeś tak pomyśleć. Ja pytam o pierwsze, co ci przyszło do głowy. „Bliższe poznanie" sugeruje, że znałeś mnie już wcześniej.

― Nie osobiście. Trochę o tobie słyszałem, ale wiele z tych rzeczy mijało się z prawdą.

― O mnie...? ― spytałam, ze zdziwieniem wytrzeszczając oczy.

Roześmiał się krótko, po czym objął mnie ramieniem.

― Owszem... Nie zdawałaś sobie sprawy, że o tobie także się plotkuje?

Szczerze? Nie miałam pojęcia, ale nie powiedziałam tego na głos. Zamiast tego pozwoliłam, by Kuba pocałował mnie w nos, a potem lekko musnął ustami moje wargi. Nie należałam przecież do tych dziewczyn, które mogły pochwalić się powalającą urodą, drogimi ciuchami, czy bywaniem na głośnych imprezach. Nie wdawałam się w żadne skandale, nie miałam co tydzień nowego chłopaka, nie tańczyłam na barowych stolikach, a razem ze spódnicą zawsze zakładałam majtki. O czym mieliby więc plotkować?!
Wiedziałam oczywiście, że od miesiąca stałam się jednym z głównych tematów rozmów (ale to za sprawą Kuby, który właśnie od tego właśnie czasu był mój i tylko mój!), ale wcześniej...?

Wtedy, w to słoneczne, majowe popołudnie, kiedy było mi tak niebiańsko dobrze, nie przeczuwałam jeszcze niczego. Nie przypuszczałam, że ludzie znajdą sobie wkrótce nowy materiał do plotkowania. Nie miałam pojęcia, jak daleko się to wszytko posunie i że ja będę mocno w tę aferę zaangażowana.

Może gdybym wiedziała, znalazłabym w sobie dość siły, by wstać i odejść, zostawiając Kubę samego w cieniu ogromnego, rozłożystego grabu. Wymieniłabym kilka cudownych dni na spokój i życie bez ciągłych wyrzutów sumienia.

Czy warto...? Teraz myślę, że warto.

Wrócę jeszcze na chwilę pamięcią do dnia, kiedy ta historia znalazła swój początek. Wielokrotnie zastanawiałam się, gdzie ten początek należałoby umiejscowić i po dłuższym zastanowieniu zdecydowałam się wreszcie na wtorek, czwartego maja. Tego właśnie dnia ja i Kuba spotkaliśmy się przed szkołą i poszliśmy do parku (typowe!), by wylegiwać się razem w cieniu starego, rozłożystego drzewa.

Czy już wtedy w głowie mojego chłopaka tkwił ten szatański pomysł, czy też może miał się dopiero narodzić, nie wiem do dziś. Pamiętam tylko, że na widok Kuby w białej koszuli z rozpiętymi dwoma pierwszymi guzikami, serce zabiło mi szybciej. A jeszcze bardziej przyspieszyło, gdy Kuba rozłożył ręce w geście powitania i ze śmiechem zawołał:

― I po polskim!

― Matura była trudna? Jak ci poszło?

― To się okaże przy wynikach ― odpowiedział, całując mnie w policzek. Potem nonszalancko zarzucił sobie przez ramię grafitową marynarkę i zapytał: Dokąd idziemy?

Wzruszyłam ramionami i podałam mu rękę, pozwalając, by to on mnie prowadził. Podziwiałam jego stoicki spokój. Sama bardziej denerwowałam się swoimi egzaminami, mimo że czekały mnie dopiero w przyszłym roku; Kuba tymczasem był całkowicie rozluźniony, nie przejmował się ani tym, co napisał dzisiaj, ani tym, co nastąpi jutro. Słowo „matura" już do końca dnia nie zagościło w naszej rozmowie.

Mijało nas wiele dziewczyn w białych, obcisłych bluzeczkach i czarnych spódniczkach oraz mnóstwo chłopaków wystrojonych podobnie jak mój Kuba. Sama czułam się idiotycznie, tkwiąc w najzwyczajniejszych w świecie dżinsach i granatowym t―shircie.

― Chodź, pokażę ci moje ulubione miejsce ― wyszeptał mi Kuba prosto do ucha, po czym chwycił mocno moją dłoń i zaczął prowadzić mnie w kierunku krzewów dzikiej róży.

Zanim zdążyłam zaprotestować (bądź co bądź byliśmy parą dopiero od miesiąca...), mój chłopak zgrabnie wyminął róże i zaczął zbiegać w dół łagodnym zboczem, u stóp którego mieścił się plac zabaw. Zaczęłam się już obawiać, że Kuba chce mnie zaciągnąć na huśtawki albo co gorsza do piaskownicy, lecz nagle przystanął i spojrzał na mnie wyczekująco.

― To tu...? ― spytałam cicho, a on powoli skinął głową i usiadł na trawie.
Po lewej stronie rósł ogromny grab, który zapewniał nam chłodny cień i chronił oczy od jaskrawych promieni majowego słońca. Za nami znajdowały się krzewy dzikiej róży, których zapach czułam, gdy wiatr zawiał w odpowiednim kierunku. Na dole dzieci bawiły się na placu zabaw i od czasu do czasu słyszałam nawet strzępki głośniejszych rozmów. Przede mną w oddali majaczyły białe chmury przesuwające się leniwie wysoko nad wierzchołkami drzew.

Nie dziwiło mnie wcale, że Kuba wyjątkowo lubił to miejsce.

Po chwili położył się na trawie, nie zaprzątając sobie wcale głowy tym, ile zielonych plam powstanie na jego białej koszuli. Kochałam go za to, że w przeciwieństwie do mnie w ogóle nie przejmował się takimi przyziemnymi rzeczami ― jeżeli miał ochotę coś zrobić, po prostu robił to, nie bacząc na konsekwencje.

Pokochałam Kubę za jego beztroskę i z tej samej przyczyny przyszło mi go potem znienawidzić.

Próbowałam z nim porozmawiać o celach w życiu, lecz nie umiał ich sprecyzować, potem o pomaturalnych planach, jednak on nigdy niczego nie planował.

― O czym marzysz? ― spytałam w końcu.

― Chciałbym polecieć na księżyc ― odpowiedział po chwili pół żartem, pół serio.

― Tak źle ci tu ze mną? ― spytałam podobnie lekkim tonem. (To zabawne, że ludzie najważniejsze pytania ukrywają pod fasadą żartu, prawda? Tak, by przykrą dla siebie odpowiedź w razie czego zbyć głośnym śmiechem).

― Oczywiście, że nie. Zabrałbym cię ze sobą ― Kubą przyciągnął mnie do siebie, zmuszając, bym położyła się obok. Dziękowałam Bogu, że jednak zdecydowałam się rano na tę paskudną granatową koszulkę.

― Nie żałujesz, że już wkrótce opuścisz tę szkołę?

― Żałuję.

― Będziemy się rzadziej widywać.

― To jest właśnie jeden z powodów.

Poczułam lekkie ukłucie żalu, że byłam dla niego tylko jednym z powodów. To śmieszne ― kiedyś nie marzyłam nawet o tym, a teraz zapragnęłam nagle być w centrum jego uwagi.

― A jakie są te inne powody? ― zapytałam i natychmiast tego pożałowałam. A co, jeśli one też mają imiona? Powód pierwszy (a może nawet któryś z kolei...) to ja, Izabela, powód drugi ― Kaśka, trzeci ― jakaś tam Malwina czy inna Sylwunia―Lalunia...

Kuba milczał przez chwilę, nieświadomie pozwalając, by mój irracjonalny strach zmroził mnie od głowy aż po palce u stóp.

― Nic tam po mnie nie zostanie.

Spojrzałam na niego, unosząc brwi. Spoglądał przed siebie, mrużąc oczy i zaciskając mocno usta. Miałam wrażenie, że Kuba właśnie robił bilans sukcesów i porażek, zastanawiając się, czy pobyt w liceum zaliczyć na plus czy na minus.

― Zgłupiałeś?! Tyle ci się udało osiągnąć w ciągu tych trzech lat! Byłeś lubiany, popularny, czego jeszcze chcesz?!

― Byłem, byłem ― skrzywił się, słysząc ten czas przeszły.

― I nadal będziesz ― poprawiłam się. ― Nie zapomną o tobie tak szybko.

Ja to co innego. Ja popadnę w niepamięć tuż po odbiorze świadectwa, jeśli nie wcześniej. Gorzej nawet ― niektórzy nauczyciele do tej pory nie uznali za stosowne, by zapamiętać moje imię i nazwisko.

― Może i masz rację ― mruknął. ― Mnie jednak chodzi o coś specjalnego, coś, coś... ― pstryknął kilka razy palcami, licząc najwyraźniej, że to mu sprowadzi do głowy jakiś błyskotliwy pomysł.

― Coś, co sprawi, że zapamiętają cię na zawsze? ― podsunęłam.

― Mniej więcej. Nawet jeśli nie mnie... to przynajmniej rok, w którym zakończyłem współpracę z tą budą. Coś specjalnego.

Czasem Kuba mnie przerażał. Jako że sama nie mierzyłam zbyt wysoko, obawiałam się ludzi z ambicjami. Zarówno zatwardziałych kujonów, którzy swoje ambicje zaspokajali za cenę zarwanych nad książkami nocy, jak i ludzi pokroju Kuby, którzy marzyli o popularności i uwielbieniu tłumów.

Nie miałam pojęcia, o czym on myślał, mówiąc „coś specjalnego". Zamierzał zadzwonić z budki telefonicznej i zawiadomić naszą znerwicowaną sekretarkę, że w szkole jest bomba?! A może chciał zapewnić sobie sławę, przychodząc nago po wyniki matur...?
Zmieniłam temat. Rozmawialiśmy, śmialiśmy się, a nawet ćwiczyliśmy zapasy na trawie (haha!) i nawet nie zauważyliśmy, kiedy słońce zaczęło zbliżać się do linii horyzontu. Wstałam i ze skrzywioną miną zaczęłam otrzepywać dżinsy z liści i trawy.

― Chodźmy ― powiedziałam, wyciągając rękę do Kuby. ― Jutro czeka cię kolejny egzamin. Musisz się wyspać.

W odpowiedzi spojrzał na mnie lekko nieprzytomnie, jakby nie do końca rozumiał, o co mi chodzi. Po kilku sekundach jednak roześmiał się głośno i dołączył do mnie, nie zawracając sobie głowy trawą i liśćmi. Zaczęłam się zastanawiać, czy to roztargnienie nie było aby udawane.

W drodze do domu nie rozmawialiśmy już o niczym. Po kilku przegadanych godzinach nic nowego nie przychodziło mi już do głowy. Wystarczało mi jednak, że szliśmy obok siebie, trzymając się za ręce i całkiem dobrze znosząc obustronne milczenie.
Kuba oprzytomniał dopiero na mojej ulicy, jakby nagle przypomniał sobie o tysiącu ważnych rzeczy, które miał mi opowiedzieć, a które jakimś cudem wyleciały mu z głowy. Potem uśmiechnął się tajemniczo i powrócił do tematu „czegoś specjalnego", przerywając kilkanaście minut ciszy.

― Nudzę się ― powiedział, wydymając wargi i przesadnie przeciągając sylaby.
Och, jak ja dobrze znałam ten wyraz twarzy i ton głosu! „Zaraz pewnie usłyszę ten jego boski pomysł, który miał mu zapewnić rozgłos i uznanie!" ― pomyślałam. Kuba jednak okazał się być o wiele bardziej tajemniczy... Wymyślił coś i nie podzielił się tym ze mną od razu?! To nie w jego stylu...

― Co zamierzasz?

― Zobaczysz! ― mrugnął do mnie. ― Chcę tylko sprawić, by rok, w którym wreszcie opuszczę tę szkołę, był niezapomniany!

― Czyli...?

― Jaka ty jesteś niecierpliwa! ― widać było, że moje rosnące zainteresowanie tylko go nakręca.

Kuba parsknął śmiechem, po czym pocałował mnie w czubek głowy. Cokolwiek knuł, przeczuwałam, że i tak straci zapał, gdy tylko zbliży się do realizacji swojego pomysłu.
Nie przeczuwałam wtedy, że ten „żart" będzie jedynym, który zostanie doprowadzony do końca.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top