7 lipca, cisza po burzy


Okres po debiucie zaiste był okresem cichej wolny. Matka nie chciała rozmawiać z Vii, a kiedy stanęłam po jej stronie, również ze mną. Kopciuszek, była dziwnie zajęta swoim światem wewnętrznym jak zawsze, więc nawet nie wyczytała atmosfery i dansowała sobie jak za pierwszym razem na balu. Naprawdę dyskretności to ona nie posiada nawet w najmniejszym stopniu i podejrzewam, że gdyby Vii nie miała teraz tyle na głowie, też łatwo by odgadła, dlaczego tak dziwacznie zachowuje się nasza przybrana siostra.

Co ciekawe, dowiedziałam się bardzo interesującej historii po debiucie. Otóż zdradziła mi ją pewna pani, która niedługo po debiucie zapukała do naszych drzwi, a matka ofiarowała jej sakiewkę z pieniędzmi. Nie było mowy, żeby mi nie wytłumaczyła, dlaczego rozdaje nasze jedyne oszczędności tak otwarcie.

W taki oto sposób, dowiedziałam się jak Kopciuszek trafiła na bal... Głównie za sprawką poczynań mojej matki. Poczuła żal nawet wobec swojej nie-rodzonej córki, czując ogromną odrazę do siebie, że pozbawia szansy jakiejkolwiek młodej panny na wzięcie udziału w debiucie i widząc w jej rozpaczliwej twarzy, swoją niegdyś pozbawioną szansy na marzenia, coś w niej pękło. Już ze mną wcześniej to omówiła, że w tym roku nie bierzemy Kopciuszka, więc głupio jej było przyznać, że zmiękło jej serce, więc potajemnie kazała przygotować dla niej sukienkę i butki na miarę. Oczywiście nie były to idealne miary, gdyż matka nie miała najmniejszego pojęcia, jakiej miary jest jej przybrana córka.

Stwierdziła też, że jeśli otwarcie ofiaruje jej ten prezent, po tym jak ostro jej zabroniła wyjść z domu, Kopciuszek będzie mocno skonfundowany. Postanowiła więc jeszcze głębiej posunąć swoją ukrytą intrygę i wynajęła jakąś starszą kobietę, aby odegrała rolę "matki chrzestnej" Izabelli i w ten sposób podarowała jej prezent. Ponadto dodała niebywały element magiczny do całej tej historii, w który tylko tak naiwna osoba, jak Izabella, mogła uwierzyć.

Otóż kazała tej starszej pani powiedzieć, że za jej ciężką pracę i dobre serce dla innych ofiaruje jej zaklęcie i jej rodzina nie rozpozna ją podczas tego balu, więc nikt się nie dowie, że złamała zakaz. Co tłumaczyło obojętność w ekspresji matki podczas balu. Co więcej kazała nadać limit czasowy dla tego zaklęcia, aby uwiarygodnić jego moc i zmusić Kopciuszka do powrotu do domu przed nami, abyśmy nie zastali pustego domu. Jej limit był do północy, więc pewnie dlatego matka zwlekała chwilę z odjazdem i dlatego Kopciuszek biegła, jak poparzona, kiedy zbliżała się jej wyznaczona godzina powrotu.

A ja już prawie byłam dumna, że ma odrobinę zdrowego rozsądku i po prostu uciekła od tamtego buca. A tu wychodzi na to, że gdyby mogła to nawet by została dłużej, wzdychając do księcia. Jakby nie miało znaczenia jaki był, tak długo jak był księciem z realnego tytułu. Naprawdę brak mi słów i zastanawiam się, jak po tylu godzinach spędzonych razem, dalej nie przejrzała na oczy. Ale postanowiłam się tym nie przejmować, to już nie mój problem. Najważniejsze, że cało powróciła do domu i cały ten przerysowany plan mojej mamy się udał. Choć jedna z jej córek skorzystała realnie z tego debiutu. Takie jedyne pocieszenie.

W sumie całkiem niedługo po tym debiucie książe oświadczył, że ożeni się tylko z właścicielką tego bucika, co rozradowało Kopciuszka, ale zarówno ja, jak i matka, która już na oczy przejrzała, jaką osobą jest ten cały książe, postanowiłyśmy spróbować ostatniej szansy, aby poróżnić ich drogi.

Pozwolę sobie to napisać powtórnie, gdyż jest to niezwykle ważne - moja matka postanowiła zawalczyć o swoją przybraną córkę i na przekór swoim przekonaniom, próbowała ją odseparować od jakże bogatego jegomościa. Naprawdę, jeśli już nawet ona widziała, że żadne pieniądze nie wynagrodzą kobiecie tego, że jej mąż jest zwyczajnie bucem, to już bez dwóch zdań coś jest na rzeczy. A konkretnie coś mocno nie tak z personą tego księcia. Młoda jednak się rwała i nie chciała wysłuchać mojej rozprawki o prawdziwym szczęściu, jak matka. Kopciuszek lgnęła prosto w sieć księcia, który nie wiadomo czego, tak się uparł na nią. Nie była przecież jedyną ślicznotką na tym balu. Ale podejrzewam, że czynnikiem wpływającym na jego decyzję stało się to, że nie dostał tego, czego chciał - Izabella stała się dla niego niedostępna. Nie wiedział jak ją znaleźć, jak się nazywa i nawet jej nie zdążył biedaczek pocałować i skosztować jej ust. Naprawdę... czego nie zrobi rozpieszczony facet, który nie dostał tego, na co się nakręcił...

W każdym razie, w akcie desperacji musiałyśmy zamknąć Kopciuszka na strychu, aby odbębnić obowiązek przymierzania bucika i odegnać świtę. Kopciuszek pewnie myślała, że chciałyśmy zgarnąć same dla siebie księcia i jego majętność, jak to zrobiłyśmy z dobytkiem jej ojca. Tak czy siak plan nie wypalił, bo Kopciuszek zaczęła się drzeć z okna, że też tu jest i musieliśmy jej pozwolić przymierzyć bucika. Co więcej wyciągnęła drugiego od pary, co z góry zasądziło zabranie jej od razu do zamku.

Powiem tak... próbowałam ja, próbowała matka, ale Izabella się uparła, więc dostanie to, czego tak bardzo pragnie. Oby tylko zainteresowanie jej osobą było odpowiednio długie, aby doszło do ślubu, jeśli nie zmieni zdania w trakcie, i oby w przyszłości nie zaznała zawodu z tego, że poślubiła jedynie ładną twarz z pieniędzmi i tytułem.

Natomiast jeśli chodzi o sytuacje z Vii i jej lubym... po moim wywodzie pełnym wszystkich logicznych argumentów, jakie zdobyłam się na wymyślenie i po całej tej akcji z Kopciuszkiem, matka, choć niechętnie, ale zmieniła zdanie na temat zamążpójścia. Podała tylko warunek, że zanim wyrazi swoją aprobatę, ten cały czeladnik musi zdobyć tytuł mistrza i stać się prawdziwym piekarzem, którego będzie stać na utrzymanie jej córki w umiarkowanym dostatku. Nawet miała w zamiarze zagrozić mu, że jeśli doprowadzi ją do płaczu albo sprawi, że chociaż raz będzie głodować to nie omieszka się wyrwać mu wszystkich włosów z głowy.

Tak też wybrałyśmy się z Vii już na oficjalną wizytę, aby poznać jej narzeczonego i starego piekarza. Jej narzeczony to naprawdę, naprawdę dobry człowiek, który ma anielską cierpliwość i jak nikt inny patrzy na naszą Vii. Nawet matka zauważyła to spojrzenie, po którym nie mogła już nic niemiłego powiedzieć do piekarzyka.

Został nam już na głowie jeden, ale ogromny problem. Otóż martwiłyśmy się i główkowałyśmy z matką, co zrobić z gospodarstwem i majątkiem. Jak długo możemy żyć w zakłamaniu i jak długo możemy wyżyć z oszczędności jakie nam zostały? To nie był w końcu prosty temat, który od tak mogłyśmy rozwiązać. Nie mogło to też dłużej czekać, to musiało być rozwiązane jak najprędzej.

Ostatecznie wyszło na to, że wszystkie zmartwienia i troski z tym związane, same się rozwiązały. Po wydaniu Vii i Izabelli za mąż obie dostały całkiem pokaźny posag. Olivia dość spore ziemię, idealne pod uprawę zbóż, dzięki czemu dość mocno wsparła biznes swojego nowego męża i podniosła standardy ich działalności.

Natomiast Kopciuszek, jako że musiała mieć wielki posag wchodząc w rodzinę królewską, otrzymała całą posiadłość, trochę ziemi i wszystko, co się na nich znajdowało.. Do tej pory jestem zdumiona, że nie przejrzała na oczy za kogo wyszła, ale miejmy nadzieję, że się nie zawiedzie. Zwłaszcza, że nawet jeśli tak by się stało, to najpewniej nam tego nie przyzna, bo w końcu tym ślubem chciała się od nas oderwać i przeniosła się do zamku.

Oczywiście skoro była w posiadaniu dworku, w którym jej rodzina mieszkała od pokoleń, nie mogła tak po prostu go zostawić, aby się zrujnował pod jej nieobecność. Postanowiła więc pójść z nami na układ tak, jak jej ojciec niegdyś. My zajmiemy się tą posiadłością, o ile ona pozwoli nam w niej dożywotnio mieszkać. Do tej oferty doszedł jeszcze jeden warunek ze strony Kopciuszka - prawda o śmierci jej ojca musiała wyjść na jaw, nie raniąc przy tym jego reputacji. Oczywiście zażądała też adekwatnego pogrzebu, nawet pomimo, że nie mogłyśmy już sprowadzić jego skremowanego ciała.

W każdym bądź razie przystałyśmy na jej warunek. Zatrudniłyśmy z matką służkę i odegrałyśmy cały teatrzyk na jej oczach, aby mogła rozpowiedzieć to dalej. Wysłałyśmy potajemnie list, który otworzyłyśmy przy naszej nowej służce i z rozpaczą oraz szlochem przeczytałyśmy, jak to ojczym dołożył wszystkich możliwych sił i starań, aby wyjść na prostą i nigdy nie spoczął dopóki tak się nie stało. Niestety z tego całego przepracowania umarł, ale jako zasłużony szlachcic.

Trochę pogloryfikowałyśmy jego osobę, zgodnie z życzeniem Kopciuszka, ale co to dla nas, kiedy w grę wchodziła nasza przyszłość. Tak też wyprawiłyśmy mu pogrzeb i matka oficjalnie straciła prawa majątkowe, które z kolei przeszły w posag jej zamężnych córek (a prawidłowej to określając w ręce nowych mężów). Kopciuszek, zgodnie z umową, przekonała bez najmniejszego problemu księcia, aby się ulitować nad jej biedną rodziną, i pozwolić nam dalej mieszkać na tej posesji i o nią dbać, gdyby kiedyś mieli ochotę i czas wybrać się tam w ramach wakacji. (Co szczerze wątpię, że kiedyś się wydarzy.)

Co więcej niedługo po swoim zamążpójściu, Vii odkryła, że ma niesamowity talent - i to do pichcenia! Pod okiem swojego męża i za pomocą starego piekarza w mig nauczyła się gotować i pichcić przeróżne rzeczy i na dodatek znajdowała w tym ogromną przyjemność. Zawsze co niedziela odwiedzała nas albo my ją, by spróbować jej nowych wypieków. Z początku matka kręciła nosem na tak nieodpowiednie dla damy zajęcie, ale ostatecznie ciasta Vii podbiły jej serce, jak i moje.

Czy to koniec historii? Czy jest to dobre zakończenie? Kto wie. Chyba można by było tak to nazwać, gdyby była to bajka, ale to tylko moja rzeczywistość. Kto wie czy to nie jest dopiero początek...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top