Hobbit w W-wie? Już po sprawie.
5:10
Warszawa Centralna (?)
Bus przyjechał wcześniej niż planował.
Słyszę: "Warszawa Centralna" więc wysiadam, Ofc zaspana, ale coś mi tu nie gra.
Wysiadłam i patrzę przede mną jakiś wiadukt, dalej jakieś budynki a tak pustostan, pomijając fakt że ciemno jak w dupiu,
- To ma być ten główny w Warszawie? - skrzywiłam się, znając mnie pewnie gdzieś źle wysiadłam. Pasażerowie, którzy ze mną wysiedli już gdzieś zniknęli, zresztą po akcji na granicy jakoś nie śpieszyli się do rozmowy ze mną, a ja stałam sama na nie wiadomo jakim zadupiu.
Nagle dostrzegłam człowieka. Był to mężczyzna, który dbał o czystość ulicy. Trochę się bałam, ale z oczu dobrze mu patrzyło, więc podeszłam. Był bardzo miły, oczywiście nie spytałam go o dworzec główny, tylko o najbliższą stację metra, bo znając mnie jestem mentalną blondynką i dworzec jest pewnie gdzieś niedaleko. I dobrze, że tak zrobiłam!
Dowiedziałam się co i jak, i poszłam szukać dworca, czyt. Wróciłam się do miejsca, w którym wysiadłam z autobusu.
Zadzwoniła moja mama, tak o, o 5 rano.
- Mamo! Nie wiem gdzie ja wysiadłam na jakimś zadupiu!
- No a co mówili? Że jaki przystanek już jest?
- No właśnie kierowca mówił Warszawa Centralna, ale mi to nie wygląda na centrum Stolicy.
- No to zorientuj się gdzie jesteś busa masz dopiero o 8!
- Jeju - westchnęłam, niemalże warcząc - jestem sierotą i jak zwykle... - w tym momencie odrzuciłam głowę do tyłu w geście frustracji i spojrzałam do góry - Nie, Nie wierzę! - wrzasnęłam zrezygnowana.
- Co się stało?
- A co się miało stać? - Nade mną od ponad 25 minut wisi tak wielki napis "WARSZAWA CENTRALNA", że nawet ślepy by zauważył. - Oj Mamuśka, ja to jednak naprawdę jestem blondynką! Cały czas mam nad sobą napis W-wa centralna. Ten dworzec jest za mną! - usłyszałam śmiech.
- Oj Misiek! - i zaczęłyśmy gadać o czym innym. Wraz z moją walizką, wciąż z jednym kółkiem, człapałam, bo z tą walizką mojego poruszania się, inaczej nazwać nie można. Próbowałam ją ciagnąć na tym jednym kółku, ale było to trudne, bo walizka ogólnie była ciężka i do bani.
Więc człapię do wejścia, zajmuje to sporo czasu, ale mam nieodparte wrażenie, że to nie z tej strony, postanowiłam zawrócić. Idę, idę, a raczej usilnie się staram, uwierzcie to tylko czyta się tak lekko. Byłam zmęczona targaniem tej walizki i dodatkowych toreb. Wcale nie było mi łatwo!
Obeszłam, o Boru wszechliściasty, cały dworzec i okazało się, że wejście jest jednak z tej drugiej strony... cóż byłam zła na własną głupotę, ale zawrócić trzeba, no i człapałam dalej. W końcu trafiłam do wejścia. Jak się okazało mogłam wejść z tamtej strony :') life is brutal sometimes, you know?
Weszłam na pierwsze piętro, again pamiętajcie o walizce, postanowiłam odpocząć w McDonaldzie, ale chwilowo był zamknięty, bo sprzątali. Rozmawiałam z mamą przez telefon. Przed Makiem było pełno ludzi. Stanęłam koło kolumny, aby oprzeć siebie i walizkę. Rozmawiałam z mamą na dość poważne tematy i wiem, że z boku wyglądało to dość mądrze. Smagana doświadczeniem z samolotu, a czytałam, że kieszonkowcy lubią tłum, zaczęłam sprawdzać czy wszystko mam. W wewnętrznej kieszeni paszport i portfel - check! W przedniej kieszeni telefon. Poczułam, że kieszeń jest pusta. Zaczęłam nerwowo przekopywać wszystkie kieszenie i otchłanie torby.
- Czekaj, Czekaj - mowię, nasza rozmowa brzmiała do tej pory inteligentnie... nigdzie nie mogłam znaleść telefonu.
- Mamo! - wołam na cały głos lekko zrozpaczona - Normalnie nie wytrzymam!
- Co się stało? - pyta mama.
- Zgubiłam telefon - krzyczę przerażona. Cisza... ludzie jak przed chwilą patrzyli z uznaniem, patrzą teraz jakbym miała coś na twarzy, o co im chodzi? Jeden gościu to już nawet śmiechu nie potrafił powstrzymywać, tylko zapowietrzał się z chichotem. Nagle słyszę:
- Sara? Przecież... ty ze mną rozmawiasz przez ten telefon.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top