Akt VI
[...]Cała rodzina została brutalnie zamordowana[...]
[...]Przeprowadzono sekcję zwłok,specjaliści kłócą się[...]
[...]Pazury zwierzęcia są podobne do wilczych,jednak dużo większe i potężniejsze.Czy mówimy o nowym gatunku?[...]
[...]Prowadzone jest śledztwo w sprawie pojawienia się dzikich zwierząt w mieszkaniu[...]
[...]Czy za tym stoi człowiek maskujący się krwiożerczymi wilkami?[...]
[...]Nie znaleziono ciała jedynego syna,jeśli widzieli państwo[...]
Dziennikarka:Co myśli pani na temat tej tragedii ?
Sąsiadka:Wielka szkoda,oj wielka..Czym zawinili ?
[...]
Dziennikarka:Czy udało się coś nowego ustalić ?
Komendant:Nadal poszukujemy tropów..
Dziennikarka:Czy cokolwiek wiemy o zabójcy ?
Komendant:Tego jeszcze nie możemy zdradzić...
[...]
Minął dokładnie miesiąc od tragedii.
I tak,wbrew pozorom żyję.Nie tak jak chciałbym,ale jednak.Znalazłem kogoś,kto mi pomógł..To dzięki niemu mam siłę kontynuować ten dziennik.
Dzień po tragedii szlochając nieustannie nad straconym sensem życia i rzucając wszystkimi przedmiotami na lewo i prawo nawet nie usłyszałem,gdy ktoś wchodził do domu.Ten ktoś dotknął mojego ramienia i powiedział cicho "chodź".Bardziej kojącego głosu nigdy nie słyszałem.W tym jednym słowie czuć było tysiące obietnic.Jakby powiedział to mój własny anioł stróż.
Piąty dzień po tragedii
-Jak się nazywasz ?- spytał łysy,postawny mężczyzna w średnim wieku.Nie miał zarostu a jego wiek dało się określić po licznych zmarszczkach na twarzy.Coś blisko pięćdziesiątki.Jego niebieskie oczy były szorstkie,jakby próbował wykraść myśli.Z ubioru przypominał samotnika,którym chyba rzeczywiście był.Nosił białą,pozaciąganą w niektórych miejscach szatę.Chodził w starych sandałach.
-Robert...-Odpowiedziałem pusto wpatrując się w kąt drewnianego stołu o który byłem oparty.Dom pustelnika był prostym domem z drewna.Choć z zewnątrz bardzo biednie,wewnątrz było aż nadto czuć duszę tego człowieka.Mnóstwo obrazów,dziwnych,drewnianych narzędzi,niezliczona ilość dekoracji nawiązująca zapewne do jego kultury.Wszystko to zrobił całkowicie sam.
-Dobrze,bo od teraz nie możesz nawet wspomnieć o swojej przeszłości.Jesteś nową osobą.Robert Kosakowski..podoba Ci się ?-Mówił spokojnie i powoli,wbijając mi to mocno do głowy.Ciągle czułem ten jego natrętny wzrok i w końcu po chwili błogiej ciszy zapytałem
-Może być..Siedzę tu już cztery dni...chyba cztery...ciągle wysłuchując,co masz do powiedzenia..
Nie doczekałem się odpowiedzi więc kontynuowałem
-Dziękuje Ci...za te wszystkie spacery,za tą ciszę..Za uspokojenie mnie.Nie wiedziałem,że to jakkolwiek mi to pomoże.Nie wiedziałem,że ktokolwiek w ogóle będzie w stanie mi pomóc.Nagle zapomniałem o wszystkich,zacząłem żyć inaczej,dostrzegać to,czego wcześniej nie dostrzegałem..
Spojrzałem na niego,on tylko uśmiechnął się.Wszystkie problemy doczesnych ludzi zaczęły mi być obce...chyba polubiłem samotność.On nadal nic nie mówił,więc i nie czekałem na to.
-Mam parę pytań..
-Jeszcze nie pora
Odpowiedział szybko i wstał.Kiedyś zirytowałbym się,ale czas przestał dla mnie cokolwiek znaczyć...Co ma się stać i tak się stanie,nie ważne kiedy.
Otworzył drzwi i wyszedł.Posiedziałem tak chwilę zamyślony poczym wstałem i ruszyłem w jego stronę.Szliśmy oddaleni o jakieś dwieście metrów.Dni zlatywały na zbieraniu grzybów,jagód i reszty owoców leśnych.Wieczory natomiast spędzaliśmy niedaleko chałupy.Siedzieliśmy tak głucho przy ognisku,otoczeni ze wszystkich stron ciemnością.Raz na jakiś czas ciszę przerywały jego złote cytaty,których i tak nie zapamiętałbym,ale przekaz miały trafny,często podnosiły mnie na duchu.
-Lubię takie momenty..-powiedział-zawsze mile się je wspomina..mimo,że do najciekawszych nie należą...O czym tak myślisz ?
Nadal patrzyłem w płomień ogniska
-O tym dlaczego spotkał mnie taki koszmar..
Widząc jego krzywą minę szybko domówiłem.
-Nie będę się użalał.Już mi przeszło..Po prostu zastanawia mnie to..
-To niech przestanie.Dorzuce chrustu do ognia
Powiedział stanowczym tonem,wstał i odszedł w mrok..Wrócił wolnym krokiem,dorzucił do ognia,który znowu zahuczał.Znowu siedzieliśmy w ciszy
-Pora spać-Całkowicie poparłem jego pomysł
Gdy minął tydzień po tragedii obudził mnie z samego rana.Powiedział,żeby za jakiś czas przyjść na moją ulubioną łąkę.Długo czekać nie musiał.Po tylu dniach byle rzecz potrafiła mnie zaciekawić.Zastałem go siedzącego przy pniu drzewa.Wiedział,że jestem,chociaż nie zrobił totalnie nic.Podszedłem i usiadłem metr dalej.Minęło sporo czasu zanim się odezwał.Nie popędzałem go w tej decyzji,bo wiedziałem już,że przyniosłoby to odwrotne skutki.
-Wygląda na to,że jesteś już gotowy...Pytaj
Poczekałem chwilę,analizując dokładnie jego słowa,szukając w nich drugiego dna...pułapki
-Jak mnie znalazłeś ?
-Wiem o twojej mocy..wiem o tobie wszystko...Wiedziałem również,że potrzebujesz pomocy
Niosło mnie strasznie na rzucenie drugim pytaniem ale szybko sie powstrzymałem i spytałem spokojnie
-Skąd wiedziałeś ? Kim jesteś ?
Bałem się jego spojrzenia dużo bardziej niż zazwyczaj.Patrzył na mnie całkowicie białymi gałkami ocznymi.
-Jestem prorokiem
-Kim ?
Mrugnął.Znowu miał swoje błękitne,szorstkie oczy.Spojrzał przed siebie i wstał
-Nikim...
Wstałem razem z nim a on zbliżył się do mnie powoli i wyciągnął coś.W prawej ręce trzymał jakiś stalowy medalion z głową wilka a w lewej miniaturową probówkę z dziwną cieczą w środku.Nie musiałem pytać,sam mi powiedział
-Tak długo jak nosisz medalion na sobie będziesz panował nad sobą w czasie przemiany,a kiedyś dzięki niemu nauczysz się sam ją wywoływać..
Medalion był...rzekłbym arcymistrzowskiej roboty,kształt miała ostry,bardzo spodobało mi się wykonanie.On spojrzał na swoją drugą dłoń i mówił dalej
-Jest i druga opcja...Gdy to wypijesz,zadziała to jak kwas na twoją wilczą krew...Zostaniesz znowu prostym człowiekiem,naprawisz swój błąd..
Nie wiedziałem z początku co powiedzieć
-Dziękuje..Wybieram
Jednak przerwał mi
-Błąd kosztuje...W życiu nic nie ma za darmo..
Zerknąłem na niego,i ostatecznie przytaknąłem głową.Z jednej strony przecież dlaczego miałby mi pomagać bezinteresownie ? Póki co zrobił dla mnie wystarczająco wiele,należy mu się coś za to.Schował oba przedmioty i przemówił patrząc mi głęboko w oczy
-Masz również trzecią opcję.Możesz stąd odejść po prostu.I nie patrz tak na mnie.To co dla Ciebie zrobiłem nazwijmy gestem przyjacielskim,nic Ciebie nie kosztującym.To jak będzie ?
-Zrobię twoje zadanie
Uśmiechnął się delikatnie
-Na pewno ? Nawet jeśli te zadanie jest sprzeczne z twoją moralnością ?
Wtedy się zawahałem.Nie wiedziałem co powiedzieć
-No...to zale
-Cicho.
Stałem w bezruchu spory kawał czasu,lecz tylko on wydawał się coś słyszeć,w końcu odezwał się
-Powiedzmy,że to wyrównanie pewnych rachunków,to tak czy nie ?
-Nie wiem..
-Tak czy nie.Pytam po raz ostatni
Mówił strasznie powoli a zęby wydawały mu się zgrzytać.
-Tak..
Wyraźnie stał się bardziej sympatyczny
-Pierwsza osoba,której powiesz tak,straci najwyższą wartość
-Czyli?
-własne życie..
Chociaż byłem spokojny,pierwszy raz od tygodnia uklękłem ze zdziwienia.Nie tego się spodziewałem..nie odbierania komukolwiek życia dla polepszenia swojej sytuacji
-Aaale...ja tego nie...dlaczego ? Nie mogę inaczej się odwdzięczyć ?
Pokiwał głową na nie
-Powodzenia życzę.A i jeszcze jedno...nie szukaj mnie,sam Cię znajdę-
Nie dał mi dokończyć,odwrócił się plecami i zniknął dwoma powolnymi machnięciami ręki zostawiając w swoim miejscu mgłę.Siedziałem tak w miejscu przez dobrą godzinę.
Nie chciałem nikogo zabijać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top