Rozdział 9 Powrót na Shonarę
Amaya opadła głucho na piasek, wzburzając wokół siebie tumany kurzu. Słońce wisiało wysoko na niebie i sprawiało, że całość wydawała się morzem migoczącego złota. Ziarenka były nagrzane i wręcz parzyły jej bose stopy i dłonie. Podniosła się szybko, rozglądając się gwałtownie. Włosy opadły jej w nieładzie na twarz i spłynęły na ramiona, już pełne brudu. Nie miała pojęcia, gdzie właściwie się znalazła. Myśli zaczęły błądzić po świadomości, nie mogły się uspokoić. Przecież miała znaleźć się w Zakonie!
Otrzepała się z kurzu, który zdążył oblepić jej całą szatę i próbowała uspokoić szalejący już oddech. Nie chciała panikować, jednak najgorsze myśli same przedzierały się do jej świadomości i szeptały do ucha czarne scenariusze. Podniosła wysoko głowę, by spojrzeć na Słońce, które powoli kończyło swoją wędrówkę na niebie. Choć prawie zaczynało zachodzić, wciąż jego promienie padały na pustynię i ogrzewały wszystko, co dziewczyna mogła dojrzeć. Poruszyła gwałtownie nogą, gdy ciepłe ziarenka zaczęły ją parzyć. Spojrzała z oburzeniem na to wszystko i omal nie krzyknęła, gdy usłyszała głos Naosa:
— Po prostu świetnie.
Odwróciła się w jego stronę i doszła do wniosku, że on również dopiero co się tam dostał. Otrzepywał się jeszcze z piasku, oplatając ciasno ogonem nogę. Zauważyła, że robił to stosunkowo często. Westchnęła głośno, gdy fala rozpaczy zalała jej ciało. Coś w końcu miało się choć trochę ułożyć. Mieli dostać się do Zakonu i tam miała nadzieję na pomoc z ich strony. Dlaczego nic nie mogło choć raz pójść po jej myśli?
— Jakim cudem się tutaj znaleźliśmy? — Odwróciła się do niego i podeszła nieco, czując ból przy każdym kroku. Piasek był nieprzyjemny w dotyku i rozgrzany po całym dniu. Wiedziała, że musiała ubrać na stopy jakieś buty. Jednak nic, czym mogłaby je zastąpić, nie było w pobliżu. — I gdzie jest Callian?!
Naos wydawał się równie zdziwiony, jak ona. Ten widok nie pocieszył Amayi, jednak pomimo nikłej wiedzy na temat Elfów, które ich uratowały, postanowiła analizować zaistniałą sytuację. Co mogło pójść nie tak i przyczynić się do zmiany kursu portalu? Jednak dziewczyna nie była pewna, czy nastała jakakolwiek zmiana. Co, jeśli to wszystko było jednym, wielkim przekrętem?
— Ten portal nie prowadził do Zakonu — odezwała się nagle i spojrzała dosadnie na Elfa. Jej głos był poważny i pewny, nie miała ochoty grać z nim w żadne gierki. W tamtym momencie pragnęła po prostu dostać się do domu. Chciała, by wszyscy byli szczęśliwi... Pragnęła wielu rzeczy, jednak boleśnie zdawała sobie sprawę, że wszystkie z nich były niemożliwe do spełnienia. Postanowiła więc zdusić to wszystko i schować na dnie serca. To nie był czas na myśli takiego typu. Musiała się upewnić, że Naos i Vaia rzeczywiście chcieli jej pomóc. Nie mogła ryzykować utratą kolejnej bliskiej osoby. Wiedziała, że nie przeżyłaby tego.
— Właśnie stwierdziłaś oczywiste. — Wzruszył ramionami i spojrzał na nią, jakby właściwie nie rozumiał, dlaczego to powiedziała.
— Chodzi o to, że to była pułapka — odpowiedziała praktycznie od razu, wiercąc się, gdy piasek ranił jej stopy.
— Oni nas tam specjalnie zaciągnęli. — Naos zobaczył wtedy wszystko wyraźnie.
Amaya przyjrzała mu się, chcąc wywnioskować po jego reakcji, czy miał może coś z tym wspólnego. Nic nie wyczytała.
— Nie możemy wrócić tam, skąd przyszliśmy? — Odwróciła się, szukając portalu, jednak nic nie znalazła. Spojrzała na Naosa, zdziwiona.
— Nie. — Pokręcił głową i przeczesał palcami białe włosy. — Musieli jakoś zapieczętować portal, nie wiem. — Westchnął ciężko.
— Czy można w ogóle zmieniać miejsca, do których ma prowadzić portal? — Amaya zaciekawiła się. Nigdy nie miała do czynienia z czymś podobnym, musiała się dowiedzieć jak najwięcej, by wykluczyć jego winę. Musiała się dowiedzieć, czy Callian był bezpieczny.
— Tylko z miejsca, gdzie można nimi zarządzać. Z Zakonu. — Naos zamyślił się nagle, przypatrując się horyzontowi. — Cała czwórka nie mogła działać sama. — Elf wetknął palec do ust i ugryzł delikatnie opuszek, zastanawiając się namiętnie. — Kto spośród pozostałych tam akolitów chciałby, żebyśmy zostali na pustyni? Kto chce naszej śmierci? — pytał sam siebie, mamrocząc niezrozumiale pod nosem.
— To nie muszą być uczniowie — zaznaczyła po chwili, jednocześnie obierając kurs. Musiała zacząć się ruszać, jeśli chciała, by jej stopy się nie ugotowały. Wzruszyła ramionami, gdy Naos spojrzał na nią zaintrygowany. — Macie tam swoich mentorów, nauczycieli. Kogokolwiek, prawda? — Odwróciła się do niego, jedynie upewniając się, że miała rację.
— To musiał być Dubhe — wyszeptał po chwili, nie mogąc uwierzyć. — Na prawdę, na Shonarę? Po raz drugi w przeciągu kilku dni? — Zaśmiał się ponuro, po czym jęknął głośno. Miał zdecydowanie po dziurki w nosie piasku. Ciepła i groźby śmieci, czy degradacji albo banicji. Wszystko, czego chciał, to jeden spokojny dzień. Czy żądał aż tak wiele?
Na dźwięk jego śmiechu, Amaya zatrzymała się i spojrzała w stronę Elfa, zaciekawiona.
— Słoneczne Elfy to wasi wrogowie — zauważyła. — Co tu robisz po raz drugi na przestrzeni tak krótkiego czasu?
— Powiedzmy, że akolici z Zakonu nie mogą zaakceptować tego, kim jestem i postanowili wysłać mnie na pustynię, by doprowadzić do mojej banicji. — Wzruszył ramionami, jakby mówił o czymś normalnym i zniżył wzrok. Nie lubił poruszać tej kwestii. Tym bardziej przy praktycznie obcych ludziach.
— Czyli jesteś wyrzutkiem? — zapytała, choć nie oczekiwała odpowiedzi. — Witaj w klubie. — Uśmiechnęła się ponuro i ponownie zaczęła iść przed siebie.
— Gdzie idziesz?
Amaya spojrzała na niego przez ramię. Jej wzrok był chłodny i wydał się niezwykle kontrastować z gorącym otoczeniem. Nie sprawił jednak, że Naos poczuł ulgę.
— Przed siebie.
— Nawet nie wiesz, gdzie iść. — Jego ramiona opadły wzdłuż tułowia, jakby Elf nie miał do niej siły. Amaya jedynie przewróciła oczami, ponownie się zatrzymując i odwróciła się do niego.
— A powiesz mi łaskawie, gdzie właściwie powinnam iść? — Zmusiła się na uprzejmy ton głosu i uśmiechnęła się sztucznie.
— Naprawdę sądzisz, że wiem, gdzie iść? To jest cholerna pustynia!
— Te ziemie, pięć wieków temu, przejęli Vaanie. Oni musieli sobie jakoś radzić, mieszkali tu przez prawie trzysta lat. — Podniosła wysoko brwi, jakby te informacje były niezwykle niezbędne.
— O czym ty mówisz? — Naos przechylił głowę i spojrzał na nią z grymasem niezrozumienia na twarzy. — Co mają z tym wspólnego Vaanie? Serio byli tu jeszcze dwieście lat temu? — Zdziwił się i rozejrzał. Nie mógł wyobrazić sobie tego miejsca, przepełnionego zmiennokształtnymi.
— Po prostu mówię, że nie zawsze ta pustynia była... — przerwała na chwilę i wzruszyła ramionami — pusta. Ktoś tu mieszkał. Co prawda prowadzili wtedy koczowniczy tryb życia i w końcu osiedlili się w Raavi, która była niegdyś stolicą Elfów. Za czasów, gdy wszyscy przedstawiciele Promienistych i — wskazała na niego — twojej rasy mieszkali razem, na Shonarze.
— Czy ty właśnie zaczęłaś mi opowiadać historię mojej rasy? — Naos wciąż nie potrafił zrozumieć. Przecież dobrze znał Dzień Zjednoczenia.
— Gubisz wątek! — Wskazała na niego palcem i zacisnęła mocno usta, nie dopuszczając do siebie wspomnień dotyczących ostatniej rozmowy z matką. Nie teraz. — Po prostu pokierujmy się na wschód, czy zachód. Gdziekolwiek, byle obrać jeden kierunek i do niego dążyć. Jeśli wiesz, gdzie znajduje się stolica, ułatwisz zadanie. — Przytaknęła żywo i podparła dłonie na biodrach. Dopiero w tamtym momencie była wdzięczna, że nadal miała na sobie szatę z balu. W klimacie, w którym się znalazła, działała znakomicie.
— Zapominasz, kim jestem. — Teraz on wskazał na nią palcem.
Księżniczka, widząc ten gest, chciała zaprotestować. Jednak zamiast tego, spojrzała na niego wrogo, nie odzywając się.
— Należę do Zakonu Krwi już ponad rok. Wcześniej ponad dwa lata byłem akolitą innego. Myślisz, że niczego mnie tam nie nauczyli?
— Z każdą spędzoną z tobą chwilą, tak. Zaczynam wątpić, że cokolwiek stamtąd wyniosłeś.
— Dzięki — mruknął jedynie, przyglądając się Słońcu. — Jeśli będę się w nie wpatrywać wystarczająco długo, będę w stanie stwierdzić, czy zachodzi, czy wschodzi.
— Zachodzi — odpowiedziała od razu, powstrzymując się od śmiechu.
Naos spojrzał na nią zdumiony, z początku nie mogąc zrozumieć, jak tak szybko doszła do tego wniosku.
— Przed chwilą byliśmy na Ziemi Niczyjej. Był początek nocy. Czas się trochę przesunął, zyskaliśmy z godzinę poprzez dotarcie do portalu. Jakim cudem tego nie wiedziałeś?
— Wiedziałem — zaprzeczył, ruszając żywo głową.
Amaya ugryzła się w język, domyślając się, że powiedziała kilka słów za dużo. Pewnie jego myśli oblegały zupełnie inne tematy. Musiał się czymś bardzo zamartwiać.
— Więc dokąd powinniśmy się kierować? — Zaczęła stąpać niespokojnie w miejscu, zaciskając mocno pięści. Potrzebowała butów, natychmiast.
— Na północ. Czyli jeśli tam jest zachód — mruczał do siebie, wskazując rękami na wszystkie strony. — Dobra. — Klasnął w dłonie i obrócił się nieco. — Musimy iść w tamtą stronę.
— Jesteś pewien, że chcesz skierować się do miejsca, gdzie najprawdopodobniej cię zabiją? — Amaya próbowała mu przypomnieć, gdzie właściwie się znajdowali, ponieważ najwidoczniej zapomniał.
Naos westchnął ciężko. Pokręcił głową, jakby nadal bił się z myślami, jednak odezwał się po chwili:
— Jesteś jedynym dziedzictwem Orfanów. — Skrzywił się i odwrócił się w jej stronę. — Muszę dopilnować, byś była bezpieczna. Sam nie cieszę się na tą wieść, ale co innego możemy zrobić?
— Znaleźć kolejny portal?
— Możemy przy tym umrzeć. Szukać go nie wiadomo ile i nie znaleźć. — Machnął gwałtownie ogonem, jakby był roztargniony, po czym oplótł go wokół prawej łydki. — Lepiej po prostu skierować się tam, gdzie wiemy, że przeżyjemy.
— Chyba jedno z nas. — Prychnęła.
— O co ci chodzi? — oburzył się nagle. Nie rozumiał, co takiego ją zirytowało. Przecież ten plan nie przewidywał jej śmierci.
Amaya zatrzymała się gwałtownie, ignorując palący ból stóp. Pustka, która zrodziła się w jej sercu w momencie śmierci siostry, zaczęła się gwałtownie rozrastać, powoli pochłaniając je w całości. Zacisnęła mocno pięści, schowała w sobie ból i odgoniła łzy. Nie teraz.
— Nie chcę, by ktokolwiek jeszcze za mnie umierał — wyznała niechętnie. Wiedziała, że po tamtej rozmowie nie powinna wspominać przy nim o takich tematach, jednak nie chciała, by to wszystko tak się skończyło. Co było w niej takiego wyjątkowego? Była ostatnią osobą, za którą powinno się umierać.
— O czym ty mówisz? — Naos również się zatrzymał i podszedł do Amayi. Jego negatywne nastawienie do niej zelżało nieco, gdy przysłoniła je ciekawość. — Chodzi ci o tę mgłę? Przecież to nie była twoja wina!
— Mam Mroczny Dar — wycedziła, nie spoglądając na niego. — Ojciec wcześniej pętał takich jak ja lub wyganiał z miasta. Nie jestem niczym dobrym dla Yaali. Sprawiłam ludziom tylko więcej krzywdy. Adriel umarł przeze mnie. — Jej głos załamał się nieco, więc urwała. Wzięła głęboki wdech i dodała: — Gdybym zgodziła się na ten wyjazd od razu, chociaż on zdołałby przeżyć. — Próbowała odgonić od siebie wszystkie te obrazy, krzyki, intensywne zapachy krwi, które wciąż tak dosadnie i szczegółowo czuła.
— To nie twoja wina — powtórzył poważnie, jakby naprawdę wierzył w te słowa. Podniósł ręce, chcąc położyć je na ramionach dziewczyny, by dodać jej otuchy, jednak Amaya odsunęła się o kilka stóp, krzycząc:
— Nie dotykaj mnie! — W jej oczach malował się smutek jednak i przerażenie. Ciemność, która oplatała dziewczynę od tamtego strasznego dnia, zaczęła się do niej zbliżać. Sunęła w jej stronę, pełzła bezszelestnie, by powoli owijać całe jej ciało w ciasnym kokonie. Wraz ze swoją obecnością, przynosiła ból i wspomnienie wszystkiego, co się stało. Dosięgła pewnie dziewczyny i chwyciła ją gwałtownie za ramię, szarpiąc. Po chwili zniknęła w odmętach jej ciała, chowając się na dnie jej serca.
— Wszystko będzie dobrze. — Naos odezwał się po dłuższej chwili, oglądając, jak dziewczyna bije się z myślami. Z mrocznymi wizjami, pochodzącymi z balu i z wielu lat wstecz.
Amaya jedynie zmierzyła go lodowatym spojrzeniem. Nie wierzyła w te słowa. Wiedziała, że to jedynie pusta, nic nieznacząca obietnica, która się nie spełni. Musiała sama zawalczyć o własną nadzieję. Zacisnęła mocno pięści i pokręciła głową.
— Nie chcę o tym rozmawiać. — Ścisnęła pukiel włosów i rzuciła go na plecy. — Pójdziemy znaleźć portal albo nigdzie się nie ruszam. — Odwróciła się w jego stronę i spojrzała mu prosto w oczy. Była stanowcza i poważna, nie chciała, by się jej sprzeciwiał.
— Tutaj nie panuje bezprawie. — Jęknął, wspominając ich wyprawę na Ziemie Niczyje. — Dobrze, księżniczko, pójdę za tobą. — Ukłonił się nisko, powstrzymując się od śmiechu.
Dla niego to był głupi żart, jednak Amaya po tych słowach poczuła dziwny ciężar, który zaczął ją ciągnąć w dół.
Jestem dla nich jedynym ratunkiem. Jedynym dziedzictwem — pomyślała, machinalnie ściskając kruka. Zamknęła powoli oczy i gdy je otworzyła, Naos szedł już przed siebie.
— Więc — zaczęła niepewnie, gdy szli w ciszy przez dłuższy czas — co takiego zrobiłeś, że wylądowałeś tu po raz drugi? — Przyspieszyła nieco, by go dogonić, jednocześnie starając się nie skrzywić się, przy rosnącym bólu.
— Mówiłem ci. — Przetarł z zakłopotaniem głowę, z której posypało się nieco piasku. — Elfy w Zakonie nie akceptują tego, kim jestem. — Wzruszył ramionami, jednak Amaya dostrzegła, jak zaplata ogon o nogę.
— Czyli tak po prostu. — Zmarszczyła brwi, nie wierząc w jego słowa. Chciała dowiedzieć się nieco więcej. — Dlaczego nie akceptują tego, kim jesteś? — zapytała, naśladując jego ton głosu.
Naos spojrzał na nią przez ramię, nie podzielając jej poczucia humoru.
— Dlaczego nagle cię to tak bardzo interesuje?
— Wolę wersję spaceru, w której zabijam czas poprzez rozmowę, a nie myślenie o tym, jak powoli się roztapiam. — Uśmiechnęła się złośliwie, wskazując na swoje ciało. Sukienka była już mokra od potu w kilku miejscach i brudna od piasku. Długie włosy nie sprawiały, że czuła się lepiej. Jej całe plecy były spocone, a kark oblepiony w pojedynczych włoskach. Amaya próbowała o tym nie myśleć. Nie chciała zwymiotować.
— Jestem inny, bo moja Nocna Natura jest nie do okiełznania. — Zacisnął mocno szczękę i zmrużył oczy, gdy Słońce skierowało na niego swoje promienie. — Na dodatek mam oczy Promienistych, przez co niektórzy twierdzą, że jestem potomkiem jednego z nich.
— Czy to takie złe? — Zdziwiła się. Nie znała za dobrze Księżycowych Elfów. Uczyła się jedynie o ich historii i legendach, które opowiadały o ich powstaniu.
— Dla niektórych warte mojej śmierci. — Westchnął cicho, przypominając sobie ostry ból zanikającego Dotyku.
Amaya przytaknęła jedynie, nieco zaintrygowana. W tamtej chwili widziała Księżycowych Elfów, jako agresywnych i nie zdziwiła się, dodając do tego również „zagorzałych obrońców wiary". Widocznie Nocna Natura i to, jak się sprawowali na misjach, musiało wiele dla nich znaczyć.
— Więc ten Dubhe, tak? — Spojrzała na niego pytająco, niepewna, czy dobrze zapamiętała imię. — To jakiś wróg Zakonu?
— Nie do końca. Jest jednym z Mistrzów. Jednak wydaje się nienawidzić Orfanów i zaciekle dąży do tego, by was zgładzić.
— Nie on jedyny. — Prychnęła, przywołując we wspomnieniach wszystkie bitwy i wojny, o których się uczyła. Księżycowe Elfy wywołały najwięcej szkód dla Lathy. — Wiesz, że zabraliście nam połowę Vaedii, po tym, jak opuściliście Shonarę w Dniu Zjednoczenia? — Odsunęła od siebie wspomnienie Therona i chwili, gdy się o tym uczyli. To było prawie osiem lat temu.
Naos westchnął głośno. Pokręcił delikatnie głową, jakby nie dowierzał, po czym spojrzał na Amayę.
— Lubisz się wymądrzać, co? — Zaśmiał się cicho. — Ale to prawda. — Spoważniał po chwili. — Historia to mój słaby punkt, jednak akurat Dzień Zjednoczenia jest na tyle ważny, że o nim pamiętałem. — Uśmiechnął się półgębkiem i odwrócił wzrok.
— Uczycie się historii w Zakonie?
— Tak jakby. — Przytaknął. — Nie jesteśmy nie wyedukowanym bezmózgami do zabijania. — Przewrócił oczami, jednak domyślał się, że Amaya nie miała zamiaru go wyśmiewać. Przynajmniej miał taką nadzieję.
— Jako... — zastanowiła się przez chwilę. Nie mogła sobie przypomnieć nazwy, o której wspominał Naos, gdy opowiadał im o Zakonie. — Dzieci Zmierzchu?
— Nie — pokręcił głową, jednak uśmiechnął się — jako Łuny. Właśnie wtedy naciskają bardziej na edukację i jednocześnie hartują nas, byśmy stali się jak najlepszymi zakonnikami. — Podniósł nieco podbródek, dumny, że doszedł aż do Nocnych Łowców. Zajęło mu to kilka lat, jednak pomimo nieokiełznania Nocnej Natury, dał radę. Ostatni rok w Zakonie Krwi był dla niego trudny.
— Tylko w tym Zakonie to tak wygląda? W ogóle są jakieś inne Zakony? — Zmarszczyła brwi, zastanawiając się.
— Powiem ci, jeśli obiecasz, że jako przyszła władczyni Yaali nie będziesz najeżdżać na nasze państwa. — Wskazał na nią palcem, jednak zaśmiał się. Nie wiedział, dlaczego mówił jej to wszystko. Choć i tak to były całkiem powszechnie znane informacje. Przynajmniej w Yunie.
Amaya, pomimo szczerych intencji Naosa, nie zaśmiała się. Spuściła wzrok, zatopiona w myślach.
— Jest pięć Zakonów — kontynuował po chwili, poprawiając kaptur. — Zakon Życia, Duszy, Śmierci, najmłodszy: Zakon Pustki i najstarszy, pierwszy Zakon: Zakon Krwi.
— Pięć Zakonów — powtórzyła, pod wrażeniem. — Pewnie na północy, południu, zachodzie i wschodzie. — Zaśmiała się, wyobrażając sobie, że to rzeczywiście prawda. — A ten piąty pewnie gdzieś na oceanie, gdzie Rhea was stworzyła. — Jej śmiech poniosły bezkresne piaski.
Wytrzeszczyła oczy, gdy dostrzegła Naosa, który cały pobladł.
— Nie wiesz tego ode mnie. — Przyspieszył kroku, podkulając ogon.
~ ☾ ~
Noc nastała stosunkowo szybko. Złote morze przerodziło się w czarne pustkowie i Amaya zdziwiła się, jak zimno zrobiło się, gdy tylko słońce schowało się za horyzontem. Piasek, choć już nie parzył, nadal był dla niej udręką. Po krótkim czasie działał zupełnie odwrotnie niż wcześniej, sprawiał, że jej stopy wychłodziły się szybko. Gęsia skórka pojawiła się na jej nogach, a z każdym powiewem zimnego wiatru pokazywała się również na ramionach dziewczyny i wszędzie, gdzie cienki materiał sukienki nie mógł jej ochronić. Czuła się znowu tak samo, jak na Ziemi Niczyjej. Było jej zimno, nogi trzęsły jej się niemiłosiernie i na dodatek przez dłuższy czas szła z Naosem w milczeniu, gdy nie mogli już znaleźć kolejnych tematów do rozmów.
Jednak musiała przyznać, że była wdzięczna. Naos sprawił, że mogła nieco zapomnieć o wszystkim, co się stało i przez nieustającą rozmowę była w stanie ignorować ból. Pomimo tego, że znali się jedynie parę dni, po kilku godzinach rozmowy miała dziwne wrażenie, że naprawdę dobrze go poznała. Co prawda oboje starali się unikać osobistych tematów, które poruszały ich życie prywatne, jednak i tak Amaya dowiedziała się stosunkowo dużo. Już sam fakt, że chciał dopilnować, by dostała się w bezpieczne miejsce, nie zważając na własną śmierć, bardzo jej zaimponował. Nie miała pewności, czy Naos był szalony, czy może tak bardzo zapatrzony w wymarzony pokój pomiędzy Orfanami a Księżycowymi Elfami. Ale w tamtym momencie miała to w nosie. Intensywnie myślała nad kolejnym tematem. Przypominała sobie chwile, gdy rozmawiali, by powrócić do pewnych kwestii. Nie chciała dalej pogrążać się w tamtej ciszy. Nie w momencie, gdy już czuła jak ciemność zaczyna ją spowijać.
Jednak nie mogła przypomnieć sobie nic sensownego. Myśli, jakby nieposłuszne, po prostu rozproszyły się po jej świadomości i dziewczyna nie mogła pochwycić żadnej sensownej. Rozpaczliwie próbowała sobie coś przypomnieć, powiedzieć cokolwiek, byleby Naos mógł powiedzieć coś na temat. Ale było już za późno.
Poczuła ból na wspomnienie martwej siostry. Po chwili wypełniły ją wątpliwości i nikła nadzieja, którą szybko zgasiła. Nie mogła o tym myśleć, nie chciała wierzyć, że ktokolwiek przeżył. Mgła rozprzestrzeniła się po całym zamku, nikt nie był w stanie przed nią uciec. Widziała ciała. Pełno gości, którzy leżeli martwi na podłodze. Krzyki przerażenia i strachu odbijały się co rusz od pustych ścian, by wbić się ostro w jej umysł.
Jednak księżniczka złapała się na tym, że jej ból zrobił się dużo mniejszy. Tęsknota nie była tak dewastująca i nie czuła się tak jak wcześniej. Co się zmieniło? Wzięła głęboki wdech i dopuściła do siebie prawdę, do której nie miała odwagi się przyznać nawet przed samą sobą. Nie kochała swojej rodziny. Pół życia, odkąd dowiedzieli się, że posiada Mroczny Dar, spędziła w zamknięciu, bo Zemira i Erin bali się o własne życia i reputację. Wiedzieli, że Mroczne Dary potrafią z czasem zrobić się bardzo niebezpieczne i skutecznie uniemożliwili córce korzystanie z niego. Zamknęli ją w pokoju, do którego wpuszczali jedynie Rennę. Tylko ona czuwała przy niej od początku. Królowie udawali, jakby nic się nie stało, choć dziwnym cudem po kilku latach stwierdzili, że pora to zmienić. Wypuścili Amayę i rzucili na głęboką wodę. Bal za balem. Spotkanie za spotkaniem. Dziewczyna robiła z siebie pośmiewisko na każdym z nich i panicznie bała się każdego z ludzi, z którym się spotkała. Dopiero po bardzo długim czasie, gdy przyzwyczaiła się do swojego Daru, była w stanie normalnie prosperować. Spotkała Callian i zapoznała go z królewskim magiem, z którym również niegdyś spędzała dużo czasu, gdy była dzieckiem. Nigdy nie poczuła miłości, którą była w stanie obdarować ją rodzina. Nie mogła tęsknić za czymś, czego nigdy nie miała.
Odwróciła się w stronę Naosa, gdy poczuła jego wzrok na sobie. Blizny, które znajdowały się na jego ciele, mieniły się delikatnie w świetle Księżyca. Platynowa, jasna skóra wśród ciemności zdawała się wpadać w stalowe, wręcz antracytowe tony. Oczy, skierowane w jej stronę, były wręcz czarne i Amaya miała wrażenie, jakby świdrowały ją na wskroś. Poczuła, jak ciarki przebiegają po jej kręgosłupie. Naos, oblany cieniem, z rogami na głowie i ogonem, wyglądał jak diabeł. Sam kontur jego sylwetki wystarczał, by jej serce przyspieszało nieco. Nie bała się go, choć doskonale zdawała sobie sprawę, dlaczego Księżycowe Elfy były postrzegane jako potwory. Wiele osób z Altoris mogło mieć o nich mylne wrażenie po pierwszych kilku sekundach.
Zbliżyła się w jego stronę, starając się iść ciągle w jednym kierunku. Zacisnęła mocno zęby, gdy poczuła ból po kilku krokach. Czuła ostre ukłucia, gdy źle stąpała i twarde przedmioty trafiały na bąble, które zrobiły się po oparzeniach. Nie miała pojęcia, w jakim stanie były jej stopy, jednak samo uczucie wystarczyło jej, by wiedziała, że są dotkliwie oparzone po kilku godzinnym marszu na rozgrzanym piasku. W tamtej chwili marzyła o zimnym okładzie albo chociaż kąpieli, by mogła je wymoczyć. Jednak rzeczywistość okazała się brutalna. Amaya rozejrzała się po raz kolejny z dezaprobatą rysującą się na jej twarzy. Wszędzie piasek.
— Nie zamieniłeś się w swoją Nocną Naturę — zauważyła, przyglądając się jego ciału, by dostrzec zmiany. W momencie, gdy na polu toczyła się walka, Amaya była nieprzytomna. Zamknęła się w swoim świecie i nie była w stanie dostrzec, jak to wszystko wyglądało. Ciekawił ją demon drzemiący w każdym Srebrzystym.
— To bardziej skomplikowane. — Wzruszył ramionami, spoglądając ukradkiem na Księżyc, który został przysłonięty przez kilka obłoczków. — Powiedzmy, że mój demon nie lubi się słuchać ani mnie, ani Księżyca. — Westchnął cicho.
— Nie takie skomplikowane. — Uśmiechnęła się nieco, chcąc zatuszować kolejny grymas bólu, gdy oparzenia ponownie dały się we znaki.
— Posłuchaj — zaczął niepewnie, sięgając po coś, co wisiało przy jego biodrze — zastanawiałem się nad całą tą sytuacją i doszedłem do wniosku, że musimy zrobić wszystko, by nie doprowadzić do twojej śmierci. — Spojrzał na nią dosadnie, na co Amaya jedynie rzuciła okiem na przedmiot, który wyciągał. W ciemności wydawał się podłużną plamą, jednak kiedy trafiło na niego światło Księżyca, dziewczyna domyśliła się, co takiego Naos trzymał w dłoni. Sztylet.
Cofnęła się gwałtownie. Zdumienie odebrało jej dech, więc tylko jęknęła cicho, niezdolna nic powiedzieć. Nie spuszczała oka z broni. Co takiego chciał zrobić?
— Spokojnie. — Uniósł nieco rękę, jakby próbował uspokoić spłoszone zwierzę. Amaya właśnie tak się czuła. Jak ofiara, która stoi przed drapieżnikiem. Czy naprawdę dała się nabrać i to wszystko kończyło się tutaj? Chciał ją zabić?
— Nie podchodź do mnie — wycedziła, podnosząc rękę. Cofała się nieco, jednak co rusz potykała się o wydmy.
— To nie tak. Przecież mówię, że cię nie skrzywdzę. — Naos pokręcił gwałtownie głową, chowając za sobą broń. Podniósł obie ręce i podszedł szybko do dziewczyny, wpatrując się w jej twarz z lekkim rozbawieniem.
Amaya zatrzymała się, nadal podejrzliwie podchodząc do całej sytuacji. Spięła się cała, gdy Naos wyciągnął do niej ręce. Oddech zatrzymał się w jej piersi, nie miała odwagi się ruszyć. Wpatrywała się w Naosa, czekając na cios. Musiała być gotowa.
Naciągnął na dłonie materiał płaszcza, który ubrał, gdy nastała noc. Jego dłoń sięgnęła po coś, co znajdowało się na plecach Amayi i dziewczyna dopiero po chwili zorientowała się, co takiego miał zamiar zrobić. Wytrzeszczyła oczy w zdumieniu i gwałtownie cofnęła się. Niestety na jej drodze znajdowała się kupka piasku, więc dziewczyna runęła w dół. Spoglądała na Naosa, wściekła.
— Nie pozwolę ci obciąć moich włosów, zgłupiałeś?! — Podniosła się chwiejnie. Strach przyćmił ból, który ponownie rozlał się po jej nogach.
— Chociaż mnie wysłuchaj! — krzyknął za nią, gdy otrzepała się z piasku i zaczęła iść przed siebie. — Przecież znam nieco waszych tradycji. Wiem, że rodzina królewska ma jak najdłuższe włosy. Myślisz, że inni nie będą tego wiedzieć? Dopóki zostawisz sobie taką długość, będzie istniało ryzyko, że ktoś domyśli się, kim jesteś. — Wskazał na nią ręką, gdy odwróciła się do niego i przystanęła.
W tamtej chwili przez jej twarz przeszło wiele emocji; zaintrygowanie, strach, który po chwili przerodził się w przerażenie. Jednak księżniczka szybko się opanowała i przywdziała maskę. Wzięła głęboki wdech, rozważając całą sytuację. Musiała niechętnie przyznać Naosowi rację. Podeszła do niego, czując, jakby jej nogi były zrobione z ołowiu. Próbowała uspokoić szalejące serce i odsunęła od siebie wszystkie wspomnienia dotyczące lekcji o tradycji Orfanów. Tyle lat mówili jej o tym, jaką chlubą dla wszystkich są ich włosy. Tyle lat uczyła się o tym, jak o nie dbać, by były piękne. Jak odpowiednio je prezentować. Tyle lat żyła z nimi. Nie mogła tak po prostu dać sobie odebrać cechy, która mówiła wszystkim, kim była. W końcu została ostatnia z królewskiego rodu Ruthów. Jak mogła tak po prostu dać sobie to wszystko odebrać?
Niestety musiała. Pogrzebała w sobie to wszystko i zmusiła się, by zrobić kolejny krok. Naos czekał już ze sztyletem w dłoni, przyglądając się jej ze współczuciem. Poczuła, jak jej serce kruszy się ponownie, gdy odwróciła się do niego plecami. Zamknęła mocno powieki i ściągnęła gwałtownie brwi, gdy skrzywiła się w grymasie rozpaczy. Z jej ust wyrwał się szloch, gdy poczuła, jak Naos chwyta jej wszystkie pukle. Łzy popłynęły po jej policzkach, gdy ciężar, który nosiła tyle lat z dumą, nagle zelżał. Zniknął, a wraz z nim księżniczka, którą była.
Cała się trzęsła, kiedy odwróciła się niepewnie do Naosa. Spoglądała do góry, próbując odgonić łzy. Nie chciała patrzeć na włosy, które pewnie leżały na piasku, uformowane w dziwny wzór. Jednak coś zmusiło ją, by zniżyć spojrzenie. Serce pękło jej, gdy ujrzała swoje włosy, leżące na ziemi. Rozpacz chwyciła nią gwałtownie i rozszarpała jej ciało na drobne kawałki. Amaya opadła na piasek, nie dusząc już w sobie łez. Pozwoliła im płynąć i po chwili rozpłakała się na dobre. Jej włosy. Wszystko, co zostało po latach przeżytych w zamku. Już nie miała nic.
Wstrząsnął nią gwałtowny szloch, gdy Naos usiadł obok niej. Wzdrygnęła się, kiedy poczuła jego bliskość. Cała zesztywniała, czując jego ramię oplatające jej sylwetkę. Zdumienie sprawiło, że przestała płakać i wyprostowała się. Spojrzała na Naosa, który spoglądał na nią z bólem w oczach, po czym wypuściła drżące powietrze, gdy przysunął ją do siebie.
— Przepraszam — wyszeptał, gdy poczuł, jak na jego dłoń spadają pojedyncze łzy dziewczyny.
Amaya pozwoliła ciepłemu uczuciu wtargnąć do jej pokruszonego serca i oparła głowę o materiał płaszcza Naosa. Zdumiona, uświadomiła sobie po chwili, że czuła w sobie coś, czego nie doświadczyła jeszcze nigdy w życiu. To uczucie było przyjemne i lekkie, łaskotało ją w brzuchu.
Spięła się ponownie, gdy poczuła, jak Naos cały sztywnieje. Odchyliła się nieco, by spojrzeć na niego, jednak on zamknął ją w uścisku, kuląc się na piasku. Nie mogła się ruszyć i niespodziewanie jego skóra musnęła jej policzek. Przez chwilę wiele niechcianych emocji zaczęło ślizgać się po jej świadomości, zalewając ją uczuciami Naosa. Fala napłynęła na nią gwałtownie i przytłoczyła w sekundzie.
Amaya straciła przytomność, a wokół nich huczał piasek.
~ ☾ ~
Słońce już dawno wzeszło nad rozległą pustynią Shonary. Naos obudził się kilka sekund temu, teraz siedząc na łóżku i rozglądając się dokoła, zdezorientowany. Próbował przypomnieć sobie, co się stało i jakim cudem znalazł się w dziwnym domku. Gdy tylko się poruszył, niestabilne łóżko zawyło głośno pod jego ciężarem, więc Elf zatrzymał się gwałtownie, zdając sobie sprawę, że po drugiej stronie pokoju spała Amaya.
Po chwili dotarło do niego wszystko. Powrócił ból i współczucie, które czuł, gdy widział jej rozpacz po ścięciu włosów. Było to dla niego dość osobliwe, choć doskonale zdawał sobie sprawę, co musiała czuć. Dla kogoś innego cały smutek związany z obcięciem włosów byłby bezpodstawny i bezsensowny. Jednak Naos domyślał się, że dla Amayi to była kolejna strata. Nie miała przy sobie następnej cząstki życia, które kiedyś prowadziła. Tym bardziej że dla Orfanów włosy były bardzo ważne. Dbali o nie, traktowali jako symbol. A teraz jej włosy były ponad dwa razy krótsze — sięgały zaledwie do końca pleców.
Naos odwrócił się w stronę dziewczyny, krzywiąc się na samo wspomnienie jej płaczu. Musiał przyznać, że wcześniej Amaya go irytowała. Nie znosił jej panoszenia się, tego, że myślała, że wszystko jej się należy. Jednak musiał wejść w jej buty. Zobaczyć wszystko jej oczami i zrobił to. Zrozumiał, że żyła w zamku i nie mógł się po niej spodziewać innego zachowania. Jednak zauważył, że księżniczka nieco się zmieniła. Pomimo tego, że od ich pierwszego spotkania minęło raptem kilka dni, Amaya przestała marudzić. W trakcie marszu przez pustynię nie pisnęła słowem, że jest zmęczona lub spragniona. Nie mieli przy sobie nic — żadnej wody, czy jedzenia — jednak ona nawet tego nie skomentowała, ani nie zrzuciła na niego winy. Zdusiła to w sobie.
Powiódł wzrokiem po drobnej sylwetce, która zarysowała się pod cienką kołdrą. Na samym dole spod narzuty wysuwały się stopy dziewczyny. Naos zauważył biały materiał, którym zostały otoczone — bandaż. Zdziwił się nieco i zastanowił nad tym. Kiedy dziewczyna mogła zranić sobie stopy? Szybko uderzyło w niego to, jak bardzo nagrzany był piasek poprzedniego dnia. Przez wszystkie godziny marszu nawet nie przyszło mu do głowy, że dziewczyna chodziła boso. Kompletnie o tym zapomniał.
Skarcił się w duchu. Sam nie wiedział, dlaczego, jednak czuł dziwną odpowiedzialność za księżniczkę. Już od momentu, gdy dowiedzieli się o mgle, zdał sobie sprawę, że ona była jedynym prawowitym władcą. Chyba ta wiadomość sprawiła, że postanowił chronić Amayę. Zależało mu na pokoju. Prawie dwa tysiące lat nieprzerwanych wojen i bitew pomiędzy Orfanami a Srebrzystymi musiało się w końcu skończyć. Naos czuł, że to właśnie ona będzie ich kluczem do wolności i tak wyczekiwanego pokoju. Postanowił o to zadbać i obiecał sobie, że ochroni ją. Za wszelką cenę.
Odwrócił szybko wzrok, gdy usłyszał cichy jęk. Budziła się. Usiadł wygodniej na łóżku, sprawiając, że materac ponownie jęknął głośno. Naos westchnął cicho i spróbował się nie ruszać. Spoglądał, jak Amaya podnosi się powoli, krzywiąc się nieco. Pewnie nadal bolały ją stopy i Elf nie był pewien, czy dziewczyna nadal czuje emocje, które przesłał jej w momencie, gdy przez przypadek dotknął jej policzka. Nie chciał tego robić, jednak wolał zadać jej nieco bólu i obronić przed burzą piaskową, która natarła na nich nagle i praktycznie znikąd.
Gdy usiadła, jej hebanowe włosy opadły bezwładnie na ramiona i tam się zatrzymały. Dziewczyna, pewnie przyzwyczajona do ich dotyku praktycznie wszędzie, otworzyła szeroko oczy w szoku, w których od razu pojawiły się łzy. Zacisnęła mocno usta i odwróciła się powoli, by spojrzeć na swoje włosy. Ich końcówki były różnej długości i zatrzymywały się w połowie drogi do nogi. Amaya zamknęła oczy z grymasem bólu na twarzy. Naos poczuł, jak coś ostrego wbija się gwałtownie w jego serce.
Po chwili usłyszał zbliżające się kroki i wstał gwałtownie, strasząc przy tym księżniczkę. Wcześniej nawet nie zdawała sobie sprawy z jego obecności.
— Wystraszyłeś...
Przerwał jej cichym syknięciem i przywarł do drzwi. Domyślał się, że ktokolwiek ich uratował, pewnie nie chciał ich skrzywdzić, a przynajmniej zabić, jednak musiał wziąć pod uwagę wszystkie opcje. Stał sztywno przy drewnie, słysząc lekkie kroki, które były tłumione przez żwir, pewnie rozsypany, by rozgraniczył ścieżki. Naos odsunął się nieco od drzwi, gdy obcy przystanął przy nich i chwycił za klamkę.
Odruchowo zbliżył rękę do paska, gdzie powinno spoczywać jego ostrze. Nie spuszczał oczu z przejścia, gdzie po chwili ukazał się ich wybawca. Naos od razu, gdy obcy przekroczył próg, rzucił się na niego i przycisnął do drzwi, tym samym zamykając je z impetem. Sięgnął niżej po ostrze, zaciskając palce, jednak gdy podniósł dłoń, by przycisnąć je do jego gardła, okazało się, że nic nie trzyma. Spojrzał zdumiony i odwrócił się w stronę swojej niedoszłej ofiary.
— Zabraliśmy go.
Mężczyzna okazał się Księżycowym Elfem. Jego skóra była szara, miał spiczaste uszy, dwa dumne rogi na głowie i jego ogon w tamtej chwili zamiatał podłogę ze zniecierpliwieniem. Naos spojrzał na niego pytająco, nie mając pojęcia, co takiego Srebrzyści robią na Shonarze.
— Kim jesteś? — Odsunął się nieco. Podejrzewał Dubhe o to wszystko. Może Mistrz uknuwszy to wszystko, wiedział, że zostaną na pustyni bez ratunku i postanowił im pomóc? Naos prychnął w myślach. Był pewien, że tę opcję mógł spokojnie wykluczyć.
— Księżycowym Elfem. — Na twarzy znajomego pojawiło się zdziwienie, zmieszane z niezrozumieniem.
Naos tylko przewrócił oczami.
— Skąd tu Księżycowy Elf? — Amaya usiadła na brzegu łóżka, spoglądając na całą scenę, zaciekawiona.
— No tak! — Machnął ręką, jakby dopiero przypomniał sobie o istotnym fakcie. — Rzeczywiście możesz tego nie wiedzieć. Jesteśmy wioską banitów. — Wzruszył ramionami i otworzył drzwi, nie odwracając się od nich.
Naos rzucił spojrzenie Amayi, która nadal nieufnie przyglądała się nieznajomemu.
— Hadar jestem. — Uśmiechnął się szeroko i podał dłoń Naosowi.
— Naos — odpowiedział odruchowo, nadal zastanawiając się nad tym wszystkim. Nie miał pojęcia o wiosce banitów na pustyni. Z reguły wszyscy lądowali w Dolnym Rheip. Skąd tutaj wioska?
Księżniczka wstała chwiejnie z łóżka, krzywiąc się przy pierwszych krokach. Wyciągnęła rękę w stronę Hadara, jednak uśmiech zniknął z jej twarzy.
— Aisa — przedstawiła się tylko, wydukała pierwsze, co jej przyszło na myśl. Boleśnie uświadomiła sobie, że musiała pominąć swój tytuł, ród, z którego pochodziła i Dar, który podarowała jej Kha. Czuła się, jakby właśnie zdradziła całą swoją rodzinę.
— Co robią tutaj banici? Z jakiego Zakonu pochodzicie? — Naos domyślał się, że nie byli z Zakonu Krwi. Banici z jego Zakonu nie lądowali na pustyni.
— Z Zakonu Pustki. — Hadar uśmiechnął się uprzejmie i wyszedł na zewnątrz. Został oblany przez ciepłe, o tamtej porze jeszcze tylko ciepłe, światło Słońca. — Pewnie jesteście głodni, chodźcie, przygotujemy coś dla was.
— Właściwie... — Naos podniósł palec, zastanawiając się, czy dobrze robił, protestując. Z jednej strony wiedział, że mógł im zaufać, w końcu pochodzili z jednego z Zakonów. Jednak bał się, że będą za bardzo odsłonięci. Byli na terenach wroga. Im szybciej stamtąd uciekną, tym szybciej będą bezpieczni. — Nie mamy czasu.
— Ale — Amaya odezwała się, chwytając Naosa za materiał i przyciągając do siebie — jestem głodna. — Spojrzała na niego poważnie. Nie jadła nic przez cały poprzedni dzień, a wędrówka na pustyni dodatkowo ich wykończyła. — Spójrz — rozejrzała się wokół — wszyscy pochodzą z Zakonu. Wiem, że na razie jesteśmy w niebezpieczeństwie, ale są tutaj ludzie, którzy nas obronią.
Naos westchnął ciężko, nie mając ochoty się z nią kłócić. Sam czuł dotkliwy ból i zmęczenie, jednak obawiał się o ich bezpieczeństwo. Spojrzał błagalnie na Amayę, jednak po czasie zastanowienia, zgodził się. W końcu sam miał ochotę zatopić zęby w czymś, co nie było dziwną papką, którą przygotowali sobie w trakcie podróży.
Podążyli za Elfem, mijając pełno domów zrobionych z jasnych piaskowców. Naos zauważył, że mieszkało tam mało ludzi. Z reguły akolitów, których wyrzucało się z Zakonu, umieszczano w miastach, które były przystosowane do przyjmowania takich ludzi. Dolne Rheip miało dziewięć wież, a w ośmiu z nich mieszkali właśnie akolici po banicji. Tamto miasto wydawało się opustoszałe. W okolicy przechadzało się jedynie kilka Elfów. Nijak nie mógł porównać tego miejsca do stolicy Yuny.
Po chwili weszli do wielkiego pomieszczenia bez dachu. Pokój nie miał okien, jedynie kwadratowe dziury w ścianach, a na podłodze wszędzie znajdował się piasek, po wczorajszej burzy. Na środku postawiono ogromny, podłużny stół, przy którym stały równie długie ławki. Ich kroki odbijały się echem od pustych ścian. Wszystko wydawało się takie dziwne i skromne. Naos przyzwyczaił się do grubych, ciemnych ścian Zakonu Krwi, subtelnie przyozdobionych złotem. W takich otwartych miejscach czuł się nieswojo.
Naos usiadł obok Amayi, nie wiedząc, czego właściwie powinien się spodziewać. Nic nie wiedział o akolitach Zakonu Pustki. Właściwie ich Zakon był najmłodszym, więc do tej pory nie miał szans ich za dobrze poznać. Wciąż nie mógł zrozumieć, dlaczego wysyłano ich na pustynię, jednak wiedział, że to nie jego sprawa, więc odpuścił.
Na stole znajdowało się już pełno potraw i pustych talerzy. Po ich ilości Naos domyślił się, że w wiosce żyło ich naprawdę niewiele. W końcu by się tam dostać, zakonnicy musieli złamać Świętą Zasadę, której żaden z nich pewnie nie chciał łamać. Wszyscy wstąpili do Zakonu dla Rhei i dla niej walczyli. Jeśli ktoś był wyrzucany, najpewniej nie z własnej inicjatywy. Dlatego tak mało znajdowało się Elfów w tamtym mieście i w każdym, które było przeznaczone dla banitów. Co prawda, na przestrzeni lat ich ilość wzrastała, jednak Zakon Pustki był stosunkowo młody, więc Naos nie zdziwił się, widząc wszędzie tak mało banitów.
— Co was tu sprowadza? — Hadar usiadł naprzeciwko i oparł dłoń na policzku. Warkoczyki, które miał zaplecione ze wszystkich włosów, opadły na jego ramiona, gdy poruszył głową. Spoglądał niewinnie na dwójkę gości, zaciekawiony.
Naos spojrzał ukradkiem na Amayę, modląc się do Rhei, by nie powiedziała nic, co spaliłoby ich tożsamość. Nie chciał ryzykować, więc odezwał się pierwszy, zanim zdążyła cokolwiek zrobić:
— Właściwie, to mamy zamiar wziąć udział w inicjacji do Zakonu Krwi. — Uśmiechnął się entuzjastycznie, by zrobić jak najlepsze wrażenie. — Właśnie prowadziłem tam... Aisę.
Hadar zmarszczył nieco brwi jakby nie do końca przekonany. Jednak po chwili uśmiechnął się ponownie.
— Słyszałem, że Zakon Krwi jest najstarszy i przez to ... uh, najbardziej... — długo szukał słowa — najbardziej rygorystyczny.
— Pierwszy Mistrz trzyma się tradycji, ale nie jest tak źle. — Zaśmiał się krótko, nakładając na talerz jedzenie. Dopiero czując przyjemny aromat smażonego mięsa, poczuł, jak bardzo był głodny.
Amaya spoglądała na Naosa, przysłuchując się ich rozmowie. Nie wiedziała dlaczego, ale nowy świat, w który miała wkroczyć, zaczął ją fascynować.
— U nas również było rygorystycznie. — Hadar westchnął ciężko, wspominając czasy w Zakonie. — No cóż, muszę tutaj zapłacić za swoje błędy. — Rozejrzał się, a uśmiech nie schodził z jego twarzy.
— Jak w ogóle nas znaleźliście? — Amaya odezwała się nagle. Myślała nad tym przez dłuższy czas i nie mogła dojść do tego, jakim cudem zostali uratowani.
Hadar odwrócił się do niej, jakby zdziwiony tym, że w ogóle się odezwała.
— Wracaliśmy z karawaną, która przywiozła nam jedzenie. Akurat nieco po tym, jak rozszalała się burza piaskowa. Z wielbłądami i pożywieniem lepiej brnąć dalej, by ewentualnie dojechać do celu. — Wzruszył ramionami, spoglądając w stronę dziewczyny. — Widzieliśmy twoje świecące blizny, więc postanowiliśmy to sprawdzić. — Wskazał na Naosa, po chwili marszcząc brwi w zamyśleniu. — Tylko jedna sprawa wciąż mnie zastanawia. Jakim cudem się nie zmieniłeś? Nawet twoje dłonie nie poczerniały ani w żadnym miejscu nie ukazały się gwiazdy. Co tu robisz, jeśli nie jesteś Nocnym Łowcą?
— Jestem Nocnym Łowcą — powiedział z naciskiem, jakby sam próbował się przekonać. Nie lubił tłumaczyć się ze swojego braku umiejętności i tego, że jest w grupie, w której teoretycznie nie powinno go być. — Nie zmieniłem się z własnej woli — skłamał.
Hadar wydawał się szczerze zdziwiony. Pokiwał głową z aprobatą. Pewnie nigdy nie słyszał o takich umiejętnościach. Naos był prawie pewny, że jego umiejętności były zwykłą bujdą.
— A możemy tak po prostu — Hadar odezwał się po krótkiej chwili ciszy i rozejrzał się nieco — no wiesz, mówić to wszystko przy niej? — Wskazał mało dyskretnie na Amayę, która w tamtym momencie delektowała się chlebem z daktylami.
Gdy poczuła dziwne napięcie, podniosła wzrok i spojrzała na Elfa siedzącego naprzeciwko.
— Tak, wszystko w porządku! — Naos odezwał się szybko, widząc zirytowanie, które rosło w Amayi. Bał się, że księżniczka poprzez złość powie coś, co może ich kosztować życiem. Wiedział, że jeśli dowiedzą się, że jest księżniczką, będą chcieli ją zabić. — Możemy jej ufać. — Spojrzał na nią poważnie, uśmiechając się delikatnie. Tak bardzo chciał wierzyć w swoje słowa.
Wszyscy odwrócili się w stronę drzwi, gdy do pomieszczenia wszedł kolejny Elf. Spojrzał na gości i rozpromienił się nagle.
— Kolejni odwiedzający! — Usiadł beztrosko koło Amayi, przyglądając się jej z zaciekawieniem.
Dziewczyna czuła od niego intensywny zapach orzechów i tytoniu. Odsunęła się nieco, przysuwając się w stronę Naosa. Elfy z tamtej wioski coraz bardziej ją intrygowały, choć wydawało jej się, że są po prostu dziwne. Niezmiernie interesowały się każdym, kogo zobaczyły. Jak można tak bardzo intrygować się innymi ludźmi? Jak długo już tam byli?
— Nigdy nie mieliśmy tu tylu gości w tak krótkim czasie. — Hadar zaśmiał się krótko, biorąc duży kęs chleba.
Naos prawie udławił się wodą, którą właśnie pił.
— Był tu ktoś jeszcze? — Wytrzeszczył oczy i chrząknięciem oczyścił zadrapane gardło. — Jak wyglądali? Była ich dwójka?
Hadar i jego kolega spojrzeli po sobie, nieco zdziwieni takim zachowaniem. Jednak po czasie po prostu wzruszyli ramionami i jeden z nich powiedział:
— Byli tu wczoraj. Daliśmy im wodę, przespali się krótko. — Popił chleb kilkoma łykami wody. — Przyszedł taki wysoki chłopak, chyba człowiek. Miał krótkie włosy, jednak nigdy takich nie widziałem. — Pokręcił głową, wpatrując się przed siebie, jakby ponownie po raz pierwszy widział takie włosy. — Były złote, lekko kręcone...
— Była też z nimi taka wariatka. — Drugi z nich skrzywił się na jej wspomnienie. — Z początku chciała siłą dowiedzieć się od nas, czy nie widzieliśmy tu może takiej jednej długowłosej i Elfa o twoim imieniu. — Przytaknął, powoli łącząc fakty. — Chciała się też dowiedzieć, czy nie mamy portalu.
— Co za głupie pytanie. — Hadar zaśmiał się ponownie, przerywając koledze. Wskazał na Naosa kromką chleba. — Przecież wiadomo, że przy każdym mieście dla banitów umieszcza się uniwersalne portale. — Prychnął, jakby kpił z niewiedzy Vaii.
Naos zaśmiał się w duchu. Gdyby dowiedziała się, że mówił o niej w taki sposób, pewnie chłopak skończyłby w kilku kawałkach. Posiekany i pozostawiony na pożarcie dla sępów.
— To właśnie nas szukali! — Naos pomógł im w rozwikłaniu zagadki i wstał entuzjastycznie. — Czy możemy skorzystać z waszego portalu?
— Pewnie! — odpowiedział prawie od razu i wstał, naśladując Naosa.
Po chwili wszyscy znaleźli się w małym pomieszczeniu pod ziemią, do którego dostali się poprzez wejście znajdujące się w okolicznym kościele. Naos wcześniej domyślał się, że gdzieś w pobliżu musiał znajdować się właśnie taki kościół. To było jedne z wielu wymagań dla podobnych osad dla buntowników. Jednak tamto miejsce nie przypominało kościołów, które Elf oglądał. Nie był majestatyczny ani w żaden sposób ozdobiony. Jedyne dekoracje wiszące na ścianach, okazały się niedbale namalowanym znakiem Rhei.
W podziemiach wszystko wyglądało inaczej, choć Naos nie mógł tego miejsca nazwać „ładniejszym". Podobało mu się jedynie w kwestii powietrza — na dole było dużo bardziej rześkie i chłodne. Wręcz idealne w tak upalne dni. Księżycowe Elfy nie znosiły upałów. Ich skóra była wrażliwa na promienie słoneczne. Elf współczuł tym banitom. Ktoś musiał być bardzo okrutny, skazując ich na los wśród piasków i brutalnego Słońca.
Gdy ich oczom ukazał się pierścień portalu, Naos poczuł wielką ulgę. Podszedł do niego, oczarowany i spojrzał w kierunku Hadara, wdzięczny. Nie miał pojęcia, co by bez nich zrobili.
— Dziękujemy za taką możliwość. — Uścisnął mu dłoń, uśmiechając się lekko.
— W porządku. — Elf jedynie machnął dłonią. — Ale to miłe. — Wzruszył ramionami. — Jesteś bardziej uprzejmy niż ta mała smarkula.
— Vaia potrafi dać w kość. — Naos przeczesał włosy z zakłopotaniem i spojrzał na Amayę, która przyglądała mu się od dłuższego czasu. Oboje przeszli na stronę, przepraszając na chwilę Hadara.
— O co chodzi? — zapytał. Zdziwił się, że był bardziej zaniepokojony, niż zirytowany jej zachowaniem.
— Co się stanie, gdy już dostaniemy się do Zakonu?
— Przedstawimy was Pierwszemu Mistrzowi i spróbujemy wytłumaczyć mu waszą sytuację. — Zagryzł wargę, dobrze wiedząc, jak źle to brzmiało.
— Co, jeśli dowiedzą się, że jestem księżniczką? Że Yaala jest osłabiona? Że wszyscy umarli? Jak odbiorą fakt, że jestem Orfanką? — Zniżyła głos, by Hadar nie mógł jej usłyszeć. Łamał się, gdy tylko wspomniała o tragedii. — Co, jeśli nas zabiją?
Naos spojrzał na nią ze współczuciem malującym się w ciemnych oczach. Dotknął jej ramienia, uważając na skórę i wziął głęboki wdech.
— Spokojnie, nie pozwolę im was zabić.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top