Rozdział 6 Wyścig z Ciemnością

Naos czuł mdłości. Otaczał go majestatyczny, gęsty las. Wokół unosiło się ciepłe powietrze, jednak on nie potrafił skupić się na pięknie, które go otaczało. Próbował myśleć o tym, jak jego włosy przeczesuje wiatr, jak jasnoszare konary drzew niesamowicie komponują się z niebieskimi i fioletowymi koronami liści. Jaka cała Yaala jest majestatyczna. Jednak nie mógł. Mdłości co kilka sekund chwytały go mocno za żołądek, gwałtownie przypominając o zjedzonym wcześniej obiedzie. Zawsze tak reagował, po przeleceniu kilku godzin na zwierzaku Vaii — Bao. Nie lubił wysokości. Choć preferował wspinanie się na drzewach i zaskakiwanie ofiary, ale wysoko w przestworzach, pośród chmur? To było dla niego zdecydowanie za wiele. I nie sądził, że kiedykolwiek będzie musiał w trakcie misji wdrapać się na tak wysokie drzewo.

Ale nie dało się ukryć, że Bao był świetnym transportem. Portale były tylko w wyznaczonych miejscach, a w samej Lathie stanowiły rzadkość. Głównie ze względu na to, że to terytorium wroga i choć zdawałoby się, że właśnie tam powinno być ich najwięcej, wcale tak nie było. Wielki Mistrz, Kaus bardzo lubił utrudniać swoim akolitom wyznaczone zadania. Przynajmniej taką opinię miał Naos i wielu innych uczniów. Upodobania staruszka skończyły się na tym, że pod pretekstem bezpieczeństwa innych, postanowił postawić jak najmniej portali w całej Lathie. Z tego, co wiedział Srebrzysty, finalnie postanowiono zrobić jedynie pięć przejść w kraju Orfanów. Jego zdaniem było ich o wiele za mało. Jednak rozumiał to, w końcu portale działały w obie strony. Jeśli ktokolwiek dowiedziałby się, że w pobliżu jest jakiś, pewnie zaalarmowałby króla. Orfanie z pewnością skorzystaliby z okazji obalenia Zakonu Krwi. To właśnie on przysparzał im najwięcej kłopotów. Głównie stamtąd przychodzili akolici, by zabić kogoś z tamtych rejonów. Był uznawany za najlepszy Zakon, z którego wychodzą najlepsi i najbardziej skuteczni zabójcy. Choć zdaniem Naosa był po prostu najbardziej rygorystyczny.

Skrzywił się, gdy mdłości ponownie zaatakowały. Wziął głęboki wdech i spróbował nad nimi zapanować. Wiedział, że teraz musiał skupić się na misji. Inni byli od nich dużo szybsi, Mistrz Dubhe zatrzymał go na chwilę w Zakonie. Mieli prawie godzinę opóźnienia i choć Bao był świetnym transportem, lot na nim nie był tak szybki, jak Naos liczył. Nawet jeśli reszta posługiwała się jedynie portalami, Naos i Vaia nadal musieli włożyć wiele wysiłku, by dogonić pozostałych. Oboje wiedzieli, że dotarcie do zamku przed innymi było absolutnie niezbędne. Oni jako jedyni nie chcieli dopuścić do śmierci rodziny królewskiej. Przynajmniej tak się zdawało Naosowi.

— Za chwilę będziemy na miejscu. — Vaia odwróciła się w stronę swojego vedy, po czym spojrzała na duży punkt wiszący na niebie.

— Górna Yaala — wyszeptał bezwiednie. Nigdy nie był w stolicy Lathy, dostawał zgłoszenia głównie na obrzeża, a dotąd Zakon nie przyjął misji na zgładzenie rodziny królewskiej. Pierwszy raz mógł zobaczyć latającą wyspę, na której spoczywał dumnie strzelisty zamek.

— Powinniśmy być pierwsi.

Naos był wdzięczny Vaii, że próbuje go pocieszyć. Uśmiechnął się pod nosem. Pomimo tego, że czuł głównie mdłości i zdenerwowanie na myśl o misji, Vaia była w stanie go uspokoić. Stanowiła dobrą pomoc, była idealną naisą.

— Jak myślisz, dlaczego mnie wybrali? — Naos zwrócił się ponownie do dziewczyny, starając się, by za bardzo nie zwalniać. — Na dodatek Dubhe zatrzymał mnie jeszcze w Zakonie.

— Moim zdaniem stanowisz świetną broń. No wiesz, z tym całym nie okiełznaniem Nocnej Natury. — Vaia schowała uśmiech, który igrał na jej ustach. — A tak na serio, uwzięli się. — Skwitowała i spojrzała na niego poważnie. Czerwone oczy wyjrzały zza białej kurtyny, co wydało się Naosowi bardzo słodkie.

— Nie panując nad Nocną Naturą, jestem jedynie hańbą dla Zakonu, a nie bronią. — Westchnął, zrezygnowany. Czuł się okropnie z myślą, że jako jedyny po ponad roku uczenia się nie był w stanie kompletnie zapanować nad demonem, który w nim siedział.

— Jedno nie wyklucza drugiego. — Zaśmiała się krótko, po czym dodała: — Ale zgadzam się. Dubhe to dupek. — Zaczęła machać beztrosko rękami w przód i w tył. Pokręciła głową w rytm piosenki, którą nuciła. — To jest test. Sprawdzają cię.

Naos zmarszczył brwi, a na jego twarz wstąpiło pytanie.

— O czym ty mówisz? — Zmusił się, by dalej iść, jednak ciekawość zatrzymywała jego nogi, więc stanął na chwilę.

— Pomyśl — spojrzała na niego, jakby nie wiedział najbardziej oczywistej rzeczy w całym Altoris — Dubhe jest przeciwny twojemu zamiłowaniu do Orfanów.

— To nie jest zamiłowanie! — zaprzeczył gwałtownie, nie godząc się z jej opinią.

Vaia jedynie przewróciła oczami i kontynuowała, puszczając jego opinię mimo uszu.

— Alnair toczy zaciętą walkę z Dubhe. Ostatnio do ciebie przyszedł, pewnie to przez niego zostałeś zakwalifikowany do misji. — Spojrzała na niego ukradkiem, po czym dodała: — Ale Dubhe i tak na tym skorzysta. — Skrzywiła się. — Ciekawe co zrobią, jak dowiedzą się, że specjalnie dopilnowaliśmy tego, by rodzina królewska przeżyła. Wypinamy się w stronę Rhei! — Przy ostatnich słowach Vaia ściszyła głos, jednak jej ton pozostał dosadny i poważny.

— To złamanie Świętej Zasady. Banicja.

— Albo pozostanie Łuną, co jest równie żenujące. — Jęknęła głośno, poważnie zastanawiając się na ich decyzją. — Jesteś pewny, że chcesz to zrobić? Naosie, wiesz, jestem twoją naisą, nieważne co powiesz, zrobię to, ale musisz mieć na uwadze dobro nas obojga. Przysięgałeś. — Czerwone ślepia wlepiły się w Naosa, a ten wziął głęboki wdech, nie zastanawiając się dłużej nad tym. Miał wiele miesięcy na podjęcie tej decyzji. Wybranie strony, po której chciał walczyć. Już dawno temu zaczął podążać drogą, z której nie mógł zboczyć. Pogodził się ze wszystkim, co mogło przez to wyniknąć.

— Jestem pewny. — Przytaknął i zwilżył usta językiem.

— To dobrze, że szybko zdecydowałeś, bo wygląda na to, że nie mamy za dużo czasu. — Vaia wskazała na niebo, gdzie na wyspie rysowały się cztery sylwetki.

— To mogą być tylko uczniowie. — Naos próbował się przekonać, jednak w głębi duszy wiedział, że było już za późno. Księżniczka i reszta zostali schwytani. Jednak dlaczego było ich tak mało?

— Ktoś zapuścił niezłe włosy. — Vaia zaśmiała się ponuro, gdy cztery osoby wyskoczyły z wyspy, lecąc wzdłuż wodospadu. Jedna z nich miała straszliwie długie pukle, które stanowiły grubą kreskę, przecinającą niebo. Jednak tylko jedna osoba miała takie włosy. Coś było nie tak.

— Dogonię cię. — Westchnął ciężko, zły na siebie, że był zdany na los. — Tylko nie rób nic głupiego. Przynajmniej daj mi tam dobiec.

Vaia przytaknęła pieczołowicie, wyciągnęła dwa sztylety, które czekały na jej plecach, po czym z wielkim uśmiechem, rzuciła się w stronę lądowania pozostałych. Dziewczyna skupiła się, chcąc przywołać moc Księżyca, którą próbowała skumulować poprzedniej nocy, jednak nie potrafiła jej wykorzystać. Sięganie po taką moc w trakcie dnia było osiągalne jedynie dla Elfów, które perfekcyjnie opanowały okrywanie się płaszczem nocy, i które pogodziły się ze swoją Nocną Naturą. By osiągnąć coś takiego, Elfka wiedziała, że czekało ją jeszcze wiele miesięcy nauki. Nie mogąc w pełni przywołać swojego demona, Vaia skorzystała jedynie ze zwinności i szybkości, których użytkowanie było dla niej łatwe, a z czasem stało się czymś naturalnym.

Naos zacisnął mocno szczękę, nie chcąc w tamtej chwili rozczulać się nad sobą. Myśleć nad tym, jak bardzo był słaby przez to, że nadal nie potrafił przywołać do siebie swojego demona. Nawet skorzystać z pomniejszych atutów, takich jak szybkość. Pokręcił głową, chcąc odgrodzić się od negatywnych myśli i rzucił się biegiem za swoją naisą. By dotrzeć do celu, musiał zboczyć ze ścieżki, więc wszedł pomiędzy drzewa i zwolnił nieco, by nie wpaść na żadne z nich. Po chwili wskoczył na jedną z niższych gałęzi i rozejrzał się za następną. Dostrzegł odpowiednią, na tyle blisko, by mógł do niej doskoczyć. Sam nie wiedział, czy dzięki temu dotrze tam szybciej, jednak przyzwyczaił się do pokonywania lasu w taki sposób. Podczas każdej misji, w trakcie nocy, właśnie tak czuwał nad ofiarą, by poczekać na odpowiednią chwilę i zadać decydujący cios. W taki sposób gonił jego cele lub uciekał. W trakcie dnia był kimś kompletnie innym. Kimś żałosnym.

Po jakimś czasie wpadł w rytm i skakał z jednej gałęzi na drugą, dostrzegając najszybszą drogę. W pewnych momentach pomagał sobie ogonem, zawisając na chwilę w powietrzu, by polecieć w stronę następnego drzewa. Cieszył się, że chociaż to mu zostało. Pomimo tego, że nie panował nad Nocną Naturą, każdy Księżycowy Elf rodził się ze zwinnością. Był szybki, choć demon, który został przywoływany mocą Księżyca, podsycał wszystkie walory i dodawał mnóstwo następnych.

Zatrzymał się gwałtownie i delikatnie zeskoczył na ziemię, zawieszając się ogonem, by zmniejszyć odległość. Kiedy jego stopy dotknęły miękkiej trawy, przetarł dłonią szczękę, po czym rozejrzał się wokół, próbując zapanować nad szalejącym oddechem. Nie wiedział, ile jeszcze zostało mu do dotarcia do Vaii, jednak nie mógł się poddawać. Spojrzał na niebo, gdzie słońce chyliło się ku zachodowi. Poczuł, jak zdenerwowanie wkrada się w jego serce. Doskonale wiedział, co oznaczało zapadnięcie zmroku. Musiał się pospieszyć.

Nagle do jego uszu dotarł dźwięk drewna, obijającego się o inne. Od razu rzucił się w tamtą stronę, domyślając się, że Wega lub Adara zaczęli wołać o wsparcie. Chcieli, by Bellatrix i Elnath wiedzieli, gdzie są, i że zostali znalezieni przez Vaię. Przyspieszył. Musiał tam dotrzeć, zanim zapadnie noc, a inni zyskają przewagę liczebną.

Czuł, jakby ścigał się z ciemnością, która zaczęła zalewać łagodną falą cały las. Nie chciał dopuścić do siebie myśli, że i tak już wszystko przepadło. Vaia może i poradziłaby sobie z Adarą i Wegą, jednak w momencie, gdy dotrze do nich pozostała dwójka, nie dadzą sobie z nimi rady. Ich zadaniem było zabić rodzinę królewską. Pewnie i tak już wszystkich zabili, w końcu, na co takiego mieliby czekać? Musieli jedynie zmówić modlitwę i poprowadzić ofiarowaną duszę do Rhei. Miał nadzieję, że porwani z zamku jeszcze żyją. Że Vaia uprzedziła ich i nie dała im popełnić wielkiego błędu.

Poczuł, jak ulga, ale i wielkie zdenerwowanie rodzi się w jego sercu, gdy ujrzał polanę wśród przerzedzających się drzew. Pomimo zmęczenia, podbiegł tam szybko i spróbował zorientować się w panującej sytuacji. Nałożył na twarz maskę, jak wymagały tego zasady Zakonu, po czym wyszedł zza zasłony drzew.

Vaia zatrzymała się, wcześniej chcąc naprzeć na Wegę. Gdy tylko dostrzegła, że jej veda wrócił, uspokoiła się, jednak nie schowała ostrzy. Jej ogon poruszał się niespokojnie, odzwierciedlając jej zdenerwowanie, a spojrzenie wciąż powracało do zakładników, którzy stali spięci, pod naporem ostrzy. Dopiero gdy Naos się odwrócił, dostrzegł, że Bellatrix i Elnath zdążyli dołączyć do pozostałych. Dziewczyna o długich, blond włosach przytykała krótkie ostrze do szyi chłopaka o puklach dziwnej długości. Sięgały mu do ramion, co zaciekawiło Naosa. Po ponad roku przebywania w Zakonie Krwi zorientował się, że Orfanie naciskali na wygląd swoich włosów. Zauważył, że rodzina królewska zapuszczała je, by były jak najdłuższe. Co tam robił ktoś, kto nie był z królewskiego rodu Ruthów?

Księżniczka — Naos domyślił się po jej włosach — stała sztywno, pustym wzrokiem wpatrując się w trawę pod jej stopami. Długie, czarne włosy opadały na jej twarz, jasne oczy wydawały się przygaszone, jakby dziewczyna zamknęła się w pokoju, oddalonym od całej sytuacji. Twarz w kształcie serca wydawała się bez emocji. Elf poczuł ciarki na ten widok. Co takiego zrobili tej dziewczynie, że była w takim stanie?

— Co cię tu przywiało, odmieńcu? — Bellatrix odezwała się pierwsza. Na jej twarzy pojawił się krzywy, złośliwy uśmiech, gdy spojrzała na Naosa.

— Wiesz, że nie musisz tego robić — odezwał się poważnie, ignorując jej pytanie. — Nie musimy zabijać niewinnych Orfanów, tylko dlatego, że bezpodstawnie są naszymi wrogami. — Podniósł ręce, chcąc jej pokazać, że nie ma zamiaru walczyć. Dziewczyna jedynie zlustrowała go surowym spojrzeniem, po czym odwróciła się do Elnatha — jej naisy.

— Co myślisz, damy mu księżniczkę?

— Ty tu dowodzisz. — Chłopak o krótkich, prostych włosach wskazał podbródkiem na Amayę, która nawet nie wzdrygnęła się na dotyk zimnego ostrza. Wydawało się, jakby w ogóle nie obchodziło ją to, co takiego się właściwie stanie.

— Amayo! — Naos spojrzał na blondyna, który zaczął się wyrywać, widząc, jak księżniczka zostaje lekko podcięta ostrzem przez Elnatha.

— Cicho, szczylu! — Bellatrix przycisnąła mocniej ostrze do jego szyi, na co Callian spiął się gwałtownie i podniósł podbródek. Wciąż kątem oka spoglądał na księżniczkę, która nie reagowała. Zacisnął mocno szczękę, będąc całkowicie bezradnym.

— Dostaliśmy zadanie, musimy je wykonać. — Adara stanęła obok Bellatrix, spoglądając na Naosa smutno. Vaia zacisnęła mocno pięści na sztyletach, które nadal dzierżyła i pochyliła się nieco, w każdej chwili gotowa na nich skoczyć.

— Wcześniej nie miałeś wątpliwości — rzucił Elnath, gdy Naos jedynie wpatrywał się bezradnie w dziewczynę. Odwrócił się do niego i spojrzał w jego stronę twardo.

— Już mam dość idiotyzmu — wycedził, wskazując na niego ostrzem, który bezwiednie wyciągnął. — Mam dość tego, że nie możemy okazać się lepszym narodem i współpracować z Orfanami. Kieruje nami jedynie złość, wściekłość, która nawet do nas nie należy!

— Zrodziliśmy się z niej. — Adara odwołała się do historii powstania wszystkich Księżycowych Elfów. — Powstaliśmy z wściekłości i chęci mordu Rhei. Taki nasz los. — Głos Adary był chłodny, jednak dziewczyna nie próbowała być wredna. Pragnęła jedynie prawdy, chciała przemówić Naosowi do rozsądku. Próbowała uniknąć niepotrzebnego rozlewu krwi.

— Dobrze wiesz, że nie, Adaro. — Naos zwrócił się do niej, wiedząc, że z całej grupy ona jako jedyna byłaby w stanie mu pomóc.

Elfka jedynie opuściła wzrok, zawiedziona. Miała nadzieję, że Naos zmieni zdanie.

Vaia odwróciła się do niego i szepnęła cicho:

— Zaraz zrobi się ciemno.

Naos doskonale wiedział, do czego doprowadzi światło księżyca. Wiedział, że jeśli nie zrobi tego dostatecznie szybko, wszyscy zginą.

— W ogóle, Malloy, jak tam twój Dotyk? — Elnath zwrócił się do Naosa po nazwisku. To było uwłaczające, ponieważ nawiązywało do jego poprzedniego życia. Jako akolita nie nosił tego nazwiska, jego imię wskazała mu Rhea. Elnath z niego szydził.

Naos jedynie zacisnął mocno szczękę, próbując zapanować nad emocjami. Więc jego wyprawa na pustkowie Shonary była sprawką Elnatha, cieszył się, że dowiedział się tego tak łatwo.

— Ma się dobrze — odpowiedział chłodno, jednak zdawał sobie sprawę, że Elnath doskonale o tym wiedział. Gdyby Naos nie zdążył zrobić sobie blizny na czas, najprawdopodobniej po tym wszystkim, co zrobił, zostałby wygnany do Dolnego Rheip — stolicy królestwa Księżycowych Elfów. Nie byłoby go na misji.

— Ostatnio szalejesz z tą swoją Nocną Naturą. Okiełznałbyś ją w końcu. — Zaśmiał się gromko, nadal trzymając mocno Amayę. — Może pokażesz nam dzisiaj, na co cię stać, hę? — Posłał mu wyzywające spojrzenie, po czym rozejrzał się wokół, uśmiechając się szeroko. Słońce właśnie zaczęło chować się za horyzontem, a góry, które stały mu na drodze, jedyne ułatwiły i znacznie przyspieszyły zadanie.

— Wyczuwam zbliżające się kłopoty. — Adara odezwała się nagle, oplatając się ciasno ramionami. Cofnęła się w głąb lasu, jakby mogła dzięki temu uniknąć walki.

Po chwili polana kąpała się w ciemnościach, a Naos próbował zapanować nad mocą, która w niego wstąpiła. Dziwne ciepło dryfowało w jego żyłach, przyprawiając ciało o drżenie. Po dłuższej chwili, gdy Księżyc znalazł się na niebie, a jego światło padło na skórę Elfa, Naos poczuł, jak coś zamyka jego umysł w ciasnej klatce. Jego ciało zaczęło się zmieniać nagle, jednak bezboleśnie. Skóra stała się przezroczysta. Palce wydłużyły się znacznie, a na ich czubkach wyrosły długie, ostre szpony. Dłonie poczerniały, a mrok dryfował aż do przedramion. Całe jego ciało wydawało się odzwierciedleniem nocnego nieba: na ciemnym tle powoli zaczęły migotać gwiazdy. Wydawało się, jakby były jego częścią, jakby mieszkały w jego ciele. Naos zamknął oczy, gdy ich kolejna para zaczęła wyłaniać się z jego czoła. Były czarne. Na mrocznym tle odznaczały się białe, migoczące tęczówki bez źrenic. Jednak Elf widział wszystko doskonale. Czuł każdy zapach. Miał wrażenie, jakby był niepokonany.

Z krzykiem rzucił się do przodu, w stronę przeciwników, którzy nie byli w stanie się jeszcze przemienić. Ostre kły wysunęły się z jego buzi, gdy otworzył ją we wrzasku, a w trakcie lotu wszystkie dotychczas zrobione blizny zaczęły się mienić delikatnie, jakby moc Rhei również była w jego ciele. Jednym susem był w stanie pokonać kilkanaście metrów, które ich dzieliło. Dostał się niebezpiecznie blisko Bellatrix, która zdążyła rzucić Calliana w bok. Wciągnęła zza pleców długi miecz, którym się obroniła w trakcie naparcia, jednocześnie krzycząc w stronę Wegi, by zabił chłopaka.

— Czas wykonać zadanie! — Spojrzała szybko na Elnatha, który próbował utrzymać Amayę blisko siebie, jednocześnie broniąc się przed Vaią. Jednak to było niemożliwe. Pchnął księżniczkę za siebie, w ostatniej chwili odparowując mocny cios jednego ze sztyletów dziewczyny. Sam posiadał jedynie krótkie ostrze, dlatego nie był w stanie walczyć i utrzymać Amayi przy sobie. Vaia była zaciekłą przeciwniczką.

Rzuciła się w jego stronę, praktycznie od razu przeskakując go, by móc w locie zmienić formę. W jednej sekundzie jej całe ciało się zmieniło, a dziewczyna, czując potężny zastrzyk mocy, zanurkowała na dół, próbując wbić jedno z ostrzy w kolegę. Gdy tylko wylądowała, podcięła mu nogi ogonem, a ten runął na ziemię. Jednak odwrócił się szybko, również się przemieniając. Skoczył na równe nogi, odsłaniając kły i zgiął się wpół, unikając kolejnego ciosu. Vaia zawarczała wściekle, mając ochotę po prostu zanurzyć ostrze w coś żyjącego.

Bellatrix, panując świetnie nad płaszczem nocy, zrobiła się praktycznie niewidzialna, nawet dla wyczulonego wzroku Naosa. Chłopak widział jedynie polanę. Obracał się, słysząc jej chichot, jakby była obok. Pomimo tego, że jeszcze przed chwilą czuł, jak moc buzuje mu w żyłach, w tamtej chwili poczuł niepewność. Niechciane uczucie rozlało się w jego ciele, jednak próbował z nim walczyć. Zacisnął mocno szczękę, skupił się na jej głosie, wyostrzył wzrok. Po chwili zauważył nikłą łunę, która przeleciała mu przed oczami. Krótka sekunda. Jednak wystarczyła mu na reakcję. Instynktownie sięgnął tam, gdzie po czasie powinna być i ścisnął mocno. Bellatrix zawyła głośno i odsłoniła się od razu, chwytając Naosa za dłonie. Elf ściskał jej gardło, wbijając szpony w szyję.

Jej skóra pojaśniała drastycznie, ponownie zrobiła się szara, a wszelkie gwiazdy i czarne plamy zniknęły. Dodatkowa para oczu schowała się, gdy tylko je zamknęła, a szpony cofnęły się do opuszek palców. Uszy opadły wzdłuż jej włosów, jakby również się poddając. Dziewczyna rzuciła w jego stronę mordercze spojrzenie. Wyrwała się gwałtownie z uścisku, dysząc ciężko. Prychnęła na niego, po czym podbiegła do Elnatha, który nadal zmagał się z Vaią. Powiedziała coś do niego, po czym oboje odsunęli się od dziewczyny, wycofując się w stronę ofiar. Zanim Naos zrozumiał, co takiego chcieli zrobić, było za późno. Bellatrix wyrwała Amayę z rąk Adary, wyciągając swój miecz. Odszukała wzrokiem Naosa, uśmiechając się do niego, po czym powiedziała dostatecznie głośno, by mógł usłyszeć:

— To koniec.

Zamachnęła się mieczem, po czym drastycznie ucięła nim powietrze, by finalnie wbić go w pierś dziewczyny. Księżniczka stała jakby zahipnotyzowana, wciąż mocno trzymana przez Elfkę. Nikt nie mógł nic zrobić. Wydawało się, że to koniec, jednak nagle Callian wyrwał się z ramion Wegi, krzycząc głośno.

— Dość! — Rozłożył szeroko ramiona i zatrzymał się przy Bellatrix. Nagle fala mocy uderzyła wszystkich, którzy przy nim stali. Cała czwórka – wszyscy, których Naos chciał pokonać, poprzez jeden krzyk chłopaka ze wsi, leżeli nieprzytomni na trawie. Vaia stała bliżej fali. Po kilku sekundach słyszała wysokie piszczenie w uszach, jednak wzięła się w garść i podbiegła do chłopaka.

~ ☾ ~

— Zabierzemy was w bezpieczne miejsce. — Dotknęła ramienia Calliana, na co ten spojrzał na nią rozpromieniony. Po chwili opanował się i rzucił w stronę Amayi. Dziewczyna nie była oszołomiona ani nieprzytomna, choć zdawało się, jakby kompletnie nie wiedziała, co się dzieje. Callian nie miał pojęcia jakim cudem to dziwne pole siłowe jej nie trafiło, jednak cieszył się. Podbiegł do niej i dotknął niepewnie ramienia. Nie był pewien, jak się czuje i czy właściwie powie cokolwiek. Wcześniej bardzo dziwnie się zachowywała i chłopak martwił się, że to wszystko było spowodowane śmiercią jej siostry.

— Amayo, wszystko w porządku? — wykrztusił z siebie, gdy dziewczyna nie reagowała. Strach wypełnił jego żołądek i chwycił mocno serce. Widział tylko puste, beznamiętne spojrzenie przyjaciółki.

— Nie mamy czasu! — Vaia chwyciła go gwałtownie za materiał, który ubrał na Dzień Kha. Chłopak spojrzał na nią, nieco zdezorientowany, stanął o własnych siłach i zapytał:

— Gdzie tak właściwie chcecie nas zabrać? — Nie ufał im. Pomimo tego, że od początku ich zjawienia się, chcieli jedynie uchronić ich przed śmiercią, wiedział, że nie powinien tak po prostu z nimi pójść. Spojrzał na cztery ciała leżące na zimnej trawie, skąpane w delikatnym świetle Księżyca. Chyba nie miał wyboru.

— W bezpieczne miejsce. — Naos, już w normalnej postaci podszedł do nich i pomógł Amayi wstać.

— Hej! — Callian podszedł do Elfa szybko, wyciągając rękę w jego stronę.

— Nie mamy czasu. — Westchnął głośno, po czym spojrzał na Vaię znacząco. — Zaraz się wybudzą. Gdy tylko to zrobią, my powinniśmy być już w drodze.

Callian przełknął głośno ślinę, bijąc się z myślami. Chciał zapewnić bezpieczeństwo Amayi, jednak niepewność nadal nie dawała mu podjąć decyzji. Czy powinien im zaufać? Spojrzał na księżniczkę, która siedziała na trawie, niewzruszona tym, co się właściwie działo. Mimowolnie jego wzrok powędrował w stronę latającej wyspy. Nie mogli tam wrócić...

— Co z nią jest nie tak? — zapytał Naos, podnosząc dziewczynę. Callian nie protestował. Sam nie miał wystarczająco sił, by nieść ją nie wiadomo ile, dlatego cieszył się, że nie przypadła mu ta rola. Jednak oburzył się na to pytanie.

— Nic! — odpowiedział od razu. Spojrzał na niego surowo, po czym zatopił się we własnych myślach. Wspomnienia tego, co stało się zaledwie kilkanaście minut wcześniej: bal, czarna mgła, śmierć Avis, porwanie – zalały go wielką falą. To wszystko naprawdę się stało. I skończyło się pobojowiskiem. Polem, pełnym odurzonych Księżycowych Elfów. Zdruzgotaną Amayą... Serce zabolało go na samą myśl.

Nagle stanął gwałtownie, jakby sobie o czymś przypomniał. Spojrzał na Amayę, powiódł wzrokiem po wszystkich Elfach, które nadal leżały na trawie, po czym podniósł ręce na wysokość twarzy, by się im przyjrzeć. Poczuł, jak radość rozlewa się w jego sercu, jak szczęście zaczyna płynąć w jego krwi. Miał ochotę krzyczeć, skakać z triumfu.

Nareszcie! — pomyślał.

— Mam Dar Magii!







Opublikowane 9 grudnia '18r.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top