Rozdział 4 Dzień Kha
Ciepły, przyjemny poranek dodał sił Amayi. Dziewczyna od zawsze dziwiła się, jak duży wpływ na jej samopoczucie miała pogoda. Dzisiaj czuła się dobrze. Schowała głęboko w sobie myśli, które dręczyły ją poprzedniego dnia i po prostu cieszyła się słońcem. Nie powracała do tego, co powiedziała Adrielowi. Wybaczyła ojcu, który po raz kolejny powiedział kilka słów za dużo i zdusiła w sobie chęć płaczu. Była sobą, miała przeklęty dar i nic nie mogła z tym zrobić. Postanowiła, choć tamtego dnia — w święto śmierci Kha — zapomnieć o problemach i skupić się na swoich priorytetach. Tym bardziej że właśnie była w drodze do swojego przyjaciela, Calliana. Nie widziała go kilka dni i zaczynała tęsknić za jego pogodną naturą i wiecznie dobrym humorem.
Zapukała energicznie w małe drzwi i rozejrzała się wokół. Lubiła schodzić do Dolnej Yaali. Czuła się, jakby odwiedzała swoją rodzinę. Kochała poddanych, wszystkich, którzy mieszkali w tym dużym mieście. Nie była taka jak jej ojciec. Akceptowała wszystkich: tych z Darem Magii, Pomocnym Darem, Klasycznym, Cielesnym i przede wszystkim tym Mrocznym. Sama wiedziała, jak trudne było życie z tym ostatnim i rozumiała ludzi, którzy rodzili się z takim brzemieniem. Nie miała zamiaru ich skreślać ani skazywać na gorsze życie. To nie była ich wina i ona to rozumiała.
Naciągnęła mocniej kaptur, gdy drzwi się otworzyły, a w progu stanął wysoki blondyn. Wiedziała, że nikt nie mógł jej zauważyć. Nie miała prawa schodzić z wyspy bez straży, dlatego ukrywała przed wszystkimi swoje wizyty u Calliana. Uśmiechnęła się szeroko i zniknęła szybko za progiem, zamykając za sobą drzwi. Pomimo tego, że chłopak mieszkał na obrzeżach miasta, na wsi, nadal było duże prawdopodobieństwo, że ktoś ją rozpozna.
Przytuliła się do niego mocno, uważając, by nie dotknąć jego skóry. Złote loki połaskotały ją w twarz, a zapach świeżej trawy wkradł się do nosa. Odsunęła się na długość ramienia, by spojrzeć na niego. Bursztynowe oczy migotały lekko ze szczęścia i dziewczyna czuła, jak to uczucie wkrada się do jej serca. Pomimo tego, że nie widzieli się zaledwie kilka dni, tęskniła. I to bardzo.
— Chyba nie widzieliśmy się aż tak długo, co? — Zaśmiał się, odgarniając włosy z czoła. — Renon przekazał ci wiadomość? — Jego twarz spochmurniała, a w oczy wkradło się zaniepokojenie.
— Tak. — Przytaknęła energicznie, wchodząc głębiej do mieszkania. — Mam nadzieję, że to nie chodzi o twoją matkę. — Odwróciła się do niego, a długi, gruby warkocz zatańczył wokół jej ciała.
— Nie... Nie do końca. — Pokręcił głową jakby niezdecydowany. Westchnął krótko i zaprowadził Amayę na tyły, do ogródka.
Jego mieszkanie było przestronne, jednak dość małe. Wystarczało z pewnością dla niego i chorej matki, która praktycznie nie ruszała się z łóżka. Słońce powitało księżniczkę, gdy tylko otworzyła drzwi. Zmrużyła nieco oczy i wyjrzała na zielone pole, które rozciągało się na kilkadziesiąt metrów — dalej niż mogła dojrzeć. Callian odziedziczył po ojcu dość pokaźnych rozmiarów gospodarstwo. Amaya od długiego czasu doradzała mu, by je sprzedał, dzięki czemu nie miałby problemów z dostaniem pieniędzy. Jednak on upierał się przy swoim. Nie chciał opuszczać swoich zwierząt i choć wizja lepszego miejsca i dostatecznie dobrej medycyny dla matki była kusząca, nie miał zamiaru przystępować na jej propozycję. Dziewczyna już dawno odpuściła sobie naleganie i przekonywanie go, zauważyła, że nie zgodzi się na żadne warunki, nawet jeśli obiecałaby mu wszystkie pieniądze świata. Wiele razy myślała nad tym, czy by mu nie sprezentować większego domu i lepszych leków dla matki, pod pretekstem urodzin. Jednak on od zawsze nienawidził prezentów. Sądził, że wszystko, co posiada, powinien mieć jedynie za swoją ciężką pracę. Więc pogodziła się z tym.
Podążyła za Callianem, który zniknął za stodołą. Już stamtąd mogła usłyszeć ciche pochrząkiwania i sapania zwierząt pasących się na łące. Uśmiechnęła się, gdy tylko zobaczyła veenidy: masywne stworzenia, podobne do krów. Były niezwykle cenne, ponieważ rosły na nich owoce, warzywa lub pszenica, czy owies — w zależności od tego, co się na nich posadziło. Ich całe ciało było skonstruowane z wielkich brył ziemi, w które żyły magii tchnęły nieco życia. Wystarczyło podlewać je regularnie i dawać im dużo dostępu do świeżej trawy, a na ich grzbiecie i całym ciele wyrastało jedzenie. Callian od zawsze kochał te zwierzęta, nie tylko dlatego, że były w gospodarstwie odkąd pamiętał. One go po prostu, zwyczajnie fascynowały. Chłopak kochał magię i nadal miał nadzieję, że przypadnie mu ten dar. Choć miał już ponad dziewiętnaście lat, jego dar wciąż się nie ujawnił, jednak jego nadzieja nie malała.
Amaya podeszła szybkim krokiem do stokrotki — starej veenidy, która od pewnego czasu bardzo często źle się czuła. Dziewczyna odwróciła się na chwilę do Calliana, rzucając w jego stronę pytające spojrzenie.
— Zauważyłeś wcześniej u niej jakieś objawy? Od kiedy się to zaczęło? — Klepnęła zwierzę w grudkową szyję, z której posypała się ziemia. Uśmiechnęła się do kwiatka, który zaczął kiwać się z aprobatą.
— Tak naprawdę zaczęło się wczoraj. — Callian wzruszył ramionami i spojrzał, nieco zaniepokojony, na przyjaciółkę. — Leżała przez większość czasu, nie chciała jeść. Jedynie piła.
Amaya zacisnęła mocno usta, skonsternowana i spojrzała na stokrotkę, szukając objaw na zewnątrz.
— Wiem, że to głupie tak prosić. — Westchnął, jakby sam nie wiedział, czy to w porządku. — Zdaję sobie sprawę, jak niekomfortowo się z tym czujesz, dlatego nie musisz tego robić. — Przekrzywił nieco głowę, a na jego twarzy pojawił się lekki grymas.
— W porządku. — Dziewczyna zmusiła się do śmiechu. — Nie chcę, żebyś płacił za weterynarza, podobno usługi dla veenid podrożały ostatnio. — Na jej usta wstąpił słaby uśmiech. Pociągnęła powoli za środkowy palec swojej rękawicy i odwróciła się w stronę stokrotki. — Zobaczmy, co ci dolega, dziecino.
Amaya wzięła głęboki wdech i zmusiła swoją rękę, by posunęła się w stronę grzbietu zwierzęcia. Rękawiczka leżała w jej drugiej dłoni, a goła skóra za chwilę miała dotknąć szorstkiej gleby. Palce nieco drżały i zbliżały się niepewnie, coraz wolniej. Kolejny głęboki wdech pozwolił się dziewczynie nieco uspokoić i chwilowa ulga pchnęła ją do dotknięcia stokrotki. W tej samej chwili do jej umysłu wtargnęło wiele uczuć i emocji. Zaczęły lawirować wokół jej świadomości, muskać ją co rusz, nasilając swoją obecność. Z początku poczuła jedynie słodkawy zapach i smak trawy. Zmarszczyła brwi, nie chcąc się na tym skupiać. Musiała dojść do sedna problemu. Oczyściła umysł i przywołała do siebie najbardziej pulsujące i intensywne emocje. Z początku po jej ciele rozpłynął się relaks. Czuła jak spokój ogarnia każdy zakątek jej duszy i z ledwością powstrzymała się, by nie opaść na trawę. Poprawiła palce na ziemistym grzbiecie, skupiając się na kolejnym punkcie. Zbliżyła się do niego niepewnie i pochwyciła. Domyślała się, że to musiało być sedno problemu. Przywołała je do siebie. Z początku ból był niewielki i zrodził się w jej brzuchu. Po chwili zrobił się kłujący i gwałtowny, przeniósł się na kręgosłup, gdzie pulsował intensywnie. Amaya zmusiła się, by nie krzyknąć. Nie mogła jeszcze odrywać ręki, musiała poczekać. Ostre pieczenie rozlało się wzdłuż jej kręgosłupa, po czym przeniosło się na resztę kości. Miała wrażenie, jakby wszystkie z osobna zaczęły się łamać i kruszyć w drobne kawałeczki. Każda część gwałtownie odrywała się od następnej, tworząc dryfujące części kości. Zderzały się o siebie, kruszyły jeszcze bardziej. Dziewczyna nie mogła tego wytrzymać.
Z krzykiem oderwała dłoń od stokrotki, a ta spojrzała na nią zdziwiona. Amaya czuła nieprzyjemnie mrowienie kręgosłupa i opadła na ziemię, bez sił. Nogi miała jak z waty, dłonie trzęsły jej się niemiłosiernie. Od dawna nie czuła tak intensywnych skutków po dotknięciu. Spojrzała jak przez mgłę, na Calliana, który podbiegł do niej szybko. Głowa ją bolała, obraz zaczął wirować. Przez chwilę miała wrażenie, że zwymiotuje, jednak nic podobnego się nie stało. Mdlące uczucie zostało na dnie jej brzucha i nasilało się coraz bardziej. Odchyliła się nieco, biorąc głęboki wdech i chwyciła Calliana mocno za ramię. Wstała z jękiem i pozwoliła się zaprowadzić na kanapę w salonie.
Z początku nie potrafiła się ułożyć. Ostry ból rozlewał się po jej plecach, gdy tylko się poruszyła. Zastygła więc w jednej pozycji, nie do końca zadowolona i próbowała skupić się na czymś innym.
— Stokrotkę bardzo boli kręgosłup. — Skrzywiła się, gdy tylko kolejna fala bólu zaatakowała jej kości. — Musisz ją podlać. Widocznie w tym wieku potrzebuje jeszcze więcej wody.
— Dziękuję. — Usiadł obok niej i położył czule rękę na jej ramieniu. Amaya schowała za siebie jeszcze niezakrytą dłoń i posłała do niego słaby uśmiech.
— Wiem, jak dużo ta stara veenida dla ciebie znaczy.
— O jej matkę troszczył się mój ojciec, więc czuję się za nią odpowiedzialny.
Amaya obróciła się w jego stronę, by lepiej przyjrzeć się jego twarzy.
— Jak się trzymasz? — zapytała, wstając z jękiem. Usiadła obok niego, tłumiąc w sobie ból i ponownie przeniosła na niego zaniepokojony wzrok.
— Dobrze — powiedział po dłuższej chwili ciszy.
Amaya wiedziała, że kłamał. Jego ojciec zmarł ponad rok temu, jednak Callian nie potrafił się z tym pogodzić. Został z wielkim gospodarstwem i chorą matką. Nie chciał być sam, jednak po czasie stwierdził, że to go jedynie wzmocniło. I choć w żadnym stopniu nie był wdzięczny ojcu za to, co zrobił, wiedział, że ta zmiana była konieczna. Wcześniej był małym dzieckiem, które nawet nie myślało o tym, by zająć się domem. Teraz robił to praktycznie bez przerwy. Miał osobę, o którą dbał i którą bardzo kochał. Każdy dzień był dla niego walką, jednak on się nie poddawał.
— Mówiłeś, że coś się stało pani Coralie. — Nie czekając na odpowiedź, wstała, dusząc w sobie jęk.
Callian zatrzymał ją szybkim ruchem ręki i posadził z powrotem na kanapie.
— W porządku, na razie śpi. Ty też musisz odpocząć. — Spojrzał na nią czule. Bursztynowe oczy, w które padało światło słońca, mieniły się na złoto, a podobnego koloru włosy utworzyły śliczną aureolę wokół jego twarzy. Wyglądał jak aniołek. — A jak ty się trzymasz? Co tam u twojego narzeczonego? — Uśmiech wkradł się na jego usta.
Amaya niechętnie opowiedziała mu o wszystkim, co stało się poprzedniego dnia. Dowiedział się o spotkaniu z Adrielem, o tym, że poprosił ją o wyjazd. Nie pominęła tego, że odmówiła, choć bardzo pragnęła, by Callian się tego nie dowiedział. Opowiedziała o obiedzie z rodziną i o wybuchu ojca. Wyznała, jak źle się z tym czuje i po tym wszystkim ciężar na jej sercu nieco zelżał.
— Przykro mi — wykrztusił po całej opowieści. — Dobrze wiesz, że twój ojciec nie miał tego na myśli. — Chłopak dotknął czule jej ramienia, uważając, by nie natknąć się na jej skórę.
— Sama nie wiem. — Odwróciła wzrok, jakby wstydziła się swoich wątpliwości. — Nie wydawał się tego żałować. Nawet mnie nie przeprosił! — Odwróciła się do niego, a w jej jasnych oczach zaświeciły ogniki złości.
— Może szklanka mleka z drzewka maa poprawi ci humor. — Zaśmiał się głośno i szczerze, po czym wyciągnął dłoń w kierunku wcześniej wspomnianego drzewka. Zmrużył oczy, jakby kumulował swoją moc i wyszeptał zaklęcie. Słowa osiadły mu na ustach i popłynęły dalej. Tchnięte przez moc powinny sprawić, by bąbel mleka, który wisiał na gałęzi, pękł i spłynął prosto do kubka. Jednak nic podobnego się nie stało.
— Serio myślałem, że tym razem się uda. — Odwrócił się do niej i zmusił się do uśmiechu. Tak naprawdę przerażał go fakt, że jeszcze nie miał daru. Pragnął, by okazała się nim magia, jednak mógł dostać cokolwiek. Bał się, że nie będzie z tego zadowolony, a przez resztę jego życia skazany na klątwę, jaką był Mroczny Dar. Spojrzał dyskretnie w stronę przyjaciółki i poczuł, jak szpila wbija się w jego serce. Nie powinien tak myśleć.
Amaya próbowała wstać, by przyszykować sobie coś do picia, jednak ból okazał się zbyt silny. Dziewczyna z jękiem opadła na poduszki, czując, jak ogień pali jej kości i rozprowadza się dalej.
— Dobrze wiesz, że musisz pogodzić się ze swoim darem. — Odsunął się nieco na krawędź, by dziewczyna miała więcej miejsca. — Jeśli go nie zaakceptujesz, każde dotknięcie będzie cię kosztować coraz więcej wysiłku. — Odwrócił się do niej, zaniepokojony i błagalnym spojrzeniem próbował ją przekonać.
Grymas bólu wstąpił na twarz Amayi. Dziewczyna zamknęła oczy, jakby nie chciała, by Callian dostrzegł, co czuła. Wzięła głęboki wdech i po chwili powiedziała:
— Co jeśli ja nie chcę? — Podniosła powoli powieki i zwróciła umęczone spojrzenie w stronę przyjaciela. — Co, jeśli za bardzo boję się tego, czym się stanę, gdy tylko to zaakceptuję? — Zamrugała szybko, gdy łzy zaczęły zbierać się pod jej powiekami.
Callian zbliżył się do niej i przytulił mocno. Nadal, zwracając uwagę na to, by nie dotknąć odsłoniętych części jej ciała, przysunął się nieco, gdy dziewczyna usiadła, i oparł czoło na jej głowie. Szeptał do niej i próbował uspokoić jej płaczące serce.
— Jestem potworem. Posiadam Mroczny Dar i jestem zakałą naszej rodziny — wychrypiała. Słowa ledwo przechodziły jej przez zaciśnięte gardło, jednak czuła, że musi to powiedzieć. Bo właśnie taka była: niechciana, przerażająca, dla niektórych wręcz odrażająca. Jak kiedykolwiek będzie mogła rządzić Yaalą albo Etrilem, jeśli dzięki dotykowi możne wniknąć w cudze myśli? Przecież dla wszystkich to będzie coś odpychającego, nikt nie będzie chciał władczyni, która dotykiem może wtargnąć w cudzy umysł. — Mój ojciec miał rację. — Westchnęła ciężko, dopuszczając do siebie straszną prawdę. — Ten dar to przekleństwo. — Spojrzała z odrazą na swoje ręce, jakby samym wzrokiem mogła sprawić, by przestał istnieć.
— Nie mów tak. — Callian powiedział stanowczo. — Zakazuję ci tak mówić, rozumiesz? — Dotknął delikatnie jej podbródka, ignorując to, że dzięki temu Amaya pozna jego emocje. Odwrócił jej twarz w swoją stronę i spojrzał na nią poważnie. — Jesteś najlepszym, co mnie w życiu spotkało. Zabraniam ci mówić, nawet myśleć tak o sobie! — Wstał gwałtownie, poniesiony przez frustrację. — Dzięki swojemu darowi pomagasz mi w gospodarstwie i sprawdzasz, jak czuje się moja mama, gdy ponownie straci kontakt z rzeczywistością. Myślisz, że to jest takie potworne i straszne? — Spojrzał na nią pytająco, jakby nie potrafił zrozumieć jej toku myślenia. Amaya jedynie odwróciła wzrok, nie mając pojęcia, co powinna odpowiedzieć. Myśli kołatały w jej głowie, nie potrafiły się poukładać.
— Ale przecież... — Zdołała jedynie wydukać, jednak Callian przerwał jej, mówiąc:
— Nie! — Usiadł ponownie obok niej. — Posłuchaj, czy to naprawdę takie trudne do zrozumienia? To nie twoja wina, że masz ten dar. Jednak to od ciebie zależy, jak go wykorzystasz. Dzięki niemu mi pomagasz, a mojej mamie ostatnio zaczęło się polepszać. — Uśmiechnął się do niej szeroko. — Czy według ciebie to wszystko jest takie złe?
— Wszyscy twierdzą co innego. — Naburmuszyła się i z jękiem oparła się o kanapę.
— Jacy wszyscy? Służba, która nie ma nic do gadania i wciąż tylko plotkuje na niestworzone tematy? Twój ojciec, który powie wszystko, by ratować swoje królestwo? Kochana, nie ma się czym przejmować. — Przewrócił oczami, jakby lekceważąc jej powód. Amaya jedynie westchnęła, kompletnie nie wiedząc co o tym myśleć. Wydawało jej się, że nie mogła tak po prostu odpuścić i uwolnić się od myśli, które prześladowały ją, odkąd pamiętała. Miała wrażenie, jakby zrobiła coś, czego nie powinna. Jakby to nie było odpowiednie i naturalne. Jednak, czy rzeczywiście powinna zadręczać się przez resztę życia za coś, czego nawet nie zrobiła? Na co w ogóle nie miała wpływu?
Przeraziła się, gdy uświadomiła sobie, że nie jest pewna odpowiedzi.
~ ☾ ~
Woda w wielkiej wannie była przyjemnie ciepła. Amaya czuła jak powoli spływają z niej wszelkie niepokoje, negatywne myśli, czy smutki. Mogła oprzeć się wygodnie o porcelanowe oparcie i nie myśleć o niczym. Rozkoszować się kąpielą i na chwilę przestać istnieć.
Przygotowanie do świętowania śmierci Kha wymagało oczyszczenia. Dziewczyna wiedziała, że dość późno zaczęła się szykować do rozpoczęcia tego wszystkiego, jednak długo była u Calliana i dopiero po kilku godzinach przypomniała sobie o całym przyjęciu. A szykowało się naprawdę spore i huczne.
Co roku w Yaali tego samego dnia odbywał się wielki bal na cześć Kha. Właśnie tam poznała Adriela i jego ojca Levena. Spotkała tam wielu różnych ludzi, właśnie głównie z Shonary — kraju Słonecznych Elfów. Jednak zdarzało się, że przychodzili ludzie z Asmen i nawet krasnoludy z odmętów gór, choć podobno tylko mała garstka z nich się ustała. Cała Gisha była zapraszana, lecz niewielu przychodziło. Niestety Orfanie nie mieli dobrych stosunków z wyspą Lao, na której mieszkali Vaanie i z Księżycowymi Elfami z południa Vaedii, dlatego nikt z tamtych regionów nie dostawał zaproszenia. Bal był wielką imprezą i tylko wtedy wszyscy mieli wstęp na Górną Yaalę. Wejście stanowiły wielkie, okrągłe platformy, połączone ze sobą mostami, tworzące niejednolite schody aż na samą górę latającej wyspy. Choć dojście na wysepkę było całkiem proste, prawdopodobieństwo nieproszonych gości było małe, gdyż brama była bez przerwy strzeżona przez wielu strażników na kilku odcinkach połączenia platform.
Całe święto, choć wydawałoby się przygnębiające i smutne, wcale takie nie było. Orfanie nie tylko świętowali śmierć swojej bogini, ale również przypominali sobie nawzajem, że wytrwali. Pomimo tego, że Kha była w Pustce prawie od Początku Istnienia, oni się nie poddali. Wciąż w nią wierzyli, dali sobie radę bez jej ingerencji. Nadal, pomimo wszystko, została w ich sercach. Dlatego właśnie Orfanie, choć statystycznie byli postrzegani jako najsłabsi, wcale tacy nie byli. Poradzili sobie w momentach, które dla innych klanów były dewastujące. To czyniło ich najsilniejszymi.
Wszyscy malowali sobie drugą wargę na czarno, która stanowiła symbol śmierci. Miała stanowić hołd i pokłon w stronę Kha. To było jedno z niewielu świąt, gdy wszyscy mieli rozpuszczone włosy. Właśnie na takie okazje Orfanie pokazywali innym narodom, jacy są piękni i wyjątkowi. Choć zazwyczaj rodzina królewska robiła największe wrażenie. Jedynie oni mieli prawo, by ich włosy sięgały poza kostki. Wszyscy inni musieli pilnować, by długość ich włosów nie przekraczała długości ich ciała. Zapuszczenie włosów na nieodpowiednią długość było uznawane za zniewagę dla króla i reszty rodziny królewskiej, co kończyło się surową karą. Najczęściej Erin posuwał się do kilku nocy w lochach lub publicznym upokorzeniom. Na szczęście Orfanie cenili swojego króla i nikt dotąd nie odważył się nie przystrzyc włosów do odpowiedniej długości.
W ten wyjątkowy dzień Orfanie wpinali we włosy najróżniejsze ozdoby. Najczęściej były to spinki z Evel, gdzie krasnoludy zasłynęły swoimi pięknymi ornamentami w metalach. Niektórzy ubierali wyjątkowe ozdoby z Yuny, gdzie Księżycowe Elfy były najbardziej znane z pięknej, majestatycznej biżuterii. Tylko tam panował odpowiedni klimat, by hodować kryształowe króliczki, z których pozyskiwano najpiękniejsze kryształy i kamienie szlachetne. Srebrzyści postanowili wykorzystać atut, który tylko oni posiadali i rozbudowali handel biżuterią. Po kilkuset latach nauczyli się robić najpiękniejsze biżuterie: ogonki stworzonek pięknie sprawdzały się jako wisiorki lub oczka do sygnetów. Ich uszy i rogi, które posiadały jedynie samce, najbardziej pasowały jako podłużne ozdoby do naszyjników, które za sprawą magii stanowiły niezawodne amulety ochronne. Elfy nauczyły się wykorzystywać każdą część ciała stworzonek, a z czasem ich biżuteria została nazwana najpiękniejszą i najlepszą w całym Altoris.
Symbolem ich herbu i znaku Kha był biały kruk. Uwydatniał ich niezwykłość — w końcu oni, jako jedyni, rodzili się z darem, na który nawet nie mieli wpływu. Przez innych byli postrzegani jako dziwni i dość osobliwi, jednak właśnie dary i bliska zażyłość z magią definiowała Orfanów. Tylko oni posiadali w swojej krwi magię. Słoneczne Elfy pobierały ją od Słońca, a Srebrzyści od Księżyca, jednak to polegało na odrobinę innych zasadach. Vaanie również polegali na swoim Bogu. Dlatego tylko Orfanie mogli manipulować magią, posługiwać się zaklęciami. Elfy i zmiennokształtni polegali jedynie na bytach, które mogły im ją podarować. Byli zależni.
Wszystkie kobiety zdobiły włosy białymi piórami, które odnosiły się do białego kruka. Niektóre doczepiały do nich malutkie dzwoneczki lub koraliki, które dodawały uroku. Orfanie ubierali specjalne szaty, które stanowiły jeden wielki materiał. Odpowiednio zawiązane na ciele sprawiały wrażenie sukienki lub w przypadku mężczyzn togi albo kombinezonu z nogawkami — to zależało do tego, w czym Orfan czuł się komfortowo. Tradycje mówiły również, że wszyscy powinni chodzić na bosaka. Mówi się, że Pustka jest odgrodzona cienką granicą ze światem zewnętrznym, dlatego brak butów powinien zbliżyć wszystkich do Bogini, która spoczywała tam od tysięcy lat.
Amaya otworzyła powoli oczy, gdy usłyszała szmery. Myśli, które dotąd płynęły wokół jej umysłu, rozproszyły się w popłochu. Serce nieco przyspieszyło, jednak zdrowy rozsądek podpowiadał dziewczynie, że żaden wróg nie mógł dostać się do zamku.
Pewnie to tylko służące — próbowała się uspokoić, jednak podpłynęła z jednej krawędzi wielkiej, kwadratowej wanny do drugiej. Na szczęście przy jednej z nich znajdował się filar, za którym ukryła się bezszelestnie. W napięciu czekała, aż obcy wejdzie do łaźni i odkryje swoją tożsamość. Wiedziała, że to pewnie fałszywy alarm, jednak nie mogła opanować serca, które łomotało o jej żebra. Oddech drastycznie przyspieszył i jedyne co mogła zrobić, to czekać w napięciu i ciszy.
Z czasem głosy zrobiły się wyraźne i Amaya mogła rozpoznać poszczególne słowa:
— ... no ja nie wiem. — Lekko zachrypnięty głos, najprawdopodobniej należący do kobiety w średnim wieku, rozlał się z nikłym echem po pomieszczeniu.
— Poczekaj. — Druga osoba przerwała kobiecie, jakby właśnie coś sobie uświadomiła. — Gdzie jest księżniczka Amaya? — Wtedy dziewczyna uświadomiła sobie, że to jej służące. Co prawda dotąd nie słyszała ich głosów lub po prostu zapomniała jak brzmią — w ciągu dnia potrafiło się ich przewinąć naprawdę całkiem sporo, a dziewczyna nie lubiła się do nich przywiązywać. Odkąd miała Rennę, sądziła, że inna służąca nigdy dostatecznie nie będzie tak dobra, jak ona.
— Pewnie Renna wzięła ją do pokoju. Smarkula podobno zapomniała, że dzisiaj jest dzień Kha i dopiero kilka minut temu zaczęła oczyszczenie! — Starsza kobieta podniosła nieco głos, jednak opanowała się w czas i obniżyła ton. — Jeszcze nigdy w Yaali nie było tak rozpuszczonego dziecka. Tylko dlatego, że królewna urodziła się z Mrocznym Darem, wszyscy traktują ją jak kwiatka. Nie można nawet na nią dmuchnąć! — Amaya usłyszała, że jedna z nich usiadła ciężko na marmurowej posadzce. Po chwili dołączyła się następna.
— Nawet mi nie mów! Nie obchodzi mnie, że podobno została spętana, nadal ma gdzieś w sobie ten Dar. Wyobraź sobie: zagląda ci do głowy dotykiem, przecież to odrażające!
— Ach, szkoda strzępić języka. — Westchnęła głośno. — Chociaż dziwię się, że zaryzykowali ze spętaniem. Podobno może mieć silne efekty uboczne. Może rzeczywiście coś jej się stało, dlatego jest taka uparta i niewychowana? Dobrze, że chociaż nie trzeba się przejmować jej dotykiem.
— Podobno coraz mniej zaczęło się rodzić tych Mrocznych — zagaiła po czasie ta druga. — Nie wiem ile w tym prawdy, jednak niektórzy mówią, że coraz więcej dzieci rodzi się z Darem Magii. Wcześniej to on był tym najmniej spotykanym, a tu proszę...
— Dobry obrót wydarzeń — skwitowała.
— Jednak Kha ma nas w naszej opiece. — Rozległy się dwa ciche cmoknięcia i po chwili kobiety kontynuowały przerwany temat:
— Na miejscu króla zabiłabym takie dziecko.
Serce Amayi ścisnęło się gwałtownie na te słowa.
— Słyszałam, że Amaya dostała dar już w momencie narodzin. — Oburzyła się jedna z nich. — Oczywiście, od razu jak się dowiedzieli, nagle wszystkie dzieci z Mrocznym Darem jedynie pętano i zrezygnowali z wygnania z kraju. Co za cudowny przypadek!
— To prawda. Władcy po prostu wykorzystali swoje możliwości i nie pomyśleli w ogóle o nas. Niesprawiedliwe.
— Ano — zgodziła się.
— Nawet jeśli — dodała po czasie — zabicie to chyba zbyt surowa kara, nie sądzisz?
— Nie dla Amayi, ta smarkula na to zasłużyła. — Służąca prychnęła gniewnie. — Wyobrażasz sobie, że mój syn został wygnany tydzień przed tym, jak ten bachor się urodził?! Gdyby poczekali chociaż tydzień, mój kochany syneczek mógłby zostać w domu! Nienawidzę tej dziewuchy.
Piękny dzień, by świętować śmierć Kha — pomyślała Amaya, po czym wyszła z kąpieliska, nie przejmując się osłupiałymi służącymi.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top