Rozdział 22 Nieznajomy

Czuła zimną stal przytkniętą do jej gardła. Strach i zdumienie przyćmiły ból, który rozlewał się po jej nodze. Emanował nagłymi falami, choć wtedy Amaya nie zdawała sobie sprawy z niczego, oprócz obecności mężczyzny za jej plecami. Myślała gorączkowo. Próbowała powstrzymać panikę.

Kim on jest? Dlaczego mnie jeszcze nie zabił?

Nieważne. Musiała zrobić wszystko, by wydostać się z jego objęć. Rozpaczliwa myśl pojawiła się w jej umyśle. Wiedziała, że jedynie szybki ruch dłoni dzieli ją od nagłej, bolesnej śmierci. Wzięła głęboki wdech, czując, jak ostrze przybliża się do jej skóry, kiedy ruszyła się minimalnie.

— Wypuść mnie... — wychrypiała przez zaciśnięte gardło, próbując odwrócić jego uwagę od własnej dłoni, która zmierzała powoli w kierunku ostrzy przypiętych do pasa. Czuła spocone włosy przyklejone do czoła, palce trzęsły jej się niemiłosiernie.

— Powiedziałem: cicho — syknął.

Amaya miała wrażenie, że oprawca wpatruje się w coś ponad nią. Wsłuchuje się w dźwięki, które niosły ze sobą ściany jaskini. Dopiero wtedy uświadomiła sobie, że również coś słyszy. Ktoś się zbliżał. Jej ręka zamarła na chwilę, kiedy skupiła się, chcąc wyłapać, gdzie właściwie znajdował się jej niedoszły zabójca. Kroki robiły się coraz głośniejsze. Mężczyzna ściskający ją kurczowo wstał nagle, wypuszczając ją z objęć. Poczuła niewiarygodną ulgę, jednak nie ruszyła się. Jej spojrzenie było utkwione w przejściu, gdzie lada chwila mógł pojawić się Elf.

W ciemności sylwetka mężczyzny, który stał przy niej i powoli zmierzał do ściany, wydawała się jedynie ciemną plamą. Ruchomym cieniem, który zdawał się niegroźny, jakby nigdy nie był w stanie zrobić jej nic strasznego. Amaya widziała, jak porusza się z dziwną gracją, praktycznie sunąc po ziemi. Bezszelestnie dotarł do ściany, przywierając do chropowatej powierzchni. Dopiero wtedy, gdy zbliżył się do jedynego źródła światła, dziewczyna mogła zauważyć, jak wyglądał.

Ostry profil wyłonił się z mroku, gdy postąpił krok bliżej wejścia. Elf był lekko barczysty, na pierwszy rzut oka wyższy od dziewczyny. Ciemne oczy zwęziły się nieco, kiedy zaczął nasłuchiwać i wyczekiwać naparcia. Amaya widziała, że był opanowany, pewny. Jakby trenował i ćwiczył na Inicjację przez całe życie. Szeroka klatka piersiowa unosiła się miarowo, spokojnie. W ogóle się nie denerwował. Kiedy wytężyła wzrok, poczuła, jak w jej żołądku zaciska się supeł, a skóra pokrywa się zimnym potem. Dostrzegła ciemną skórę, brak ogona i jeden róg na czole. To on był tym Słonecznym Elfem. To on był tym Promienistym, którego widziała wtedy w Zakonie!

Skrzywiła się, kiedy ból ponownie się nasilił. Strach i zdumienie przygasły i teraz Amaya coraz bardziej dosadnie czuła strzałę, która przy każdym najmniejszym ruchu rozrywała jej skórę i mięśnie, pogłębiając ranę. Zacisnęła mocno zęby i odchyliła głowę, kiedy ból zrobił się nie do zniesienia. Zdusiła okrzyk bólu i cofnęła się nieco, opierając się o ścianę. Zignorowała Elfa, zignorowała nadchodzące niebezpieczeństwo. Otoczka cierpienia zacieśniała się wokół niej coraz bardziej, zabierała dech, atakowała mięśnie. Po chwili Amaya nie mogła się skupić na tym, co się działo kilka metrów dalej. W uszach słyszała dzwonienie. Palce jej się trzęsły, pociła się.

Jak przez mgłę dotarły do niej różne dźwięki, ciemne kształty ruszyły się przed jej oczami. Wszystko było rozmyte, miała wrażenie, jakby znajdowała się głęboko pod powierzchnią wody. Jej ciało powoli tonęło w odmętach ciemności. Wydała z siebie zduszony jęk, gdy kolejna fala bólu rozlała się po jej nodze. Oddychała ciężko przez zęby. Czuła, jak krew powoli cieknie po jej skórze. Energia opuszczała jej ciało gwałtownie jak powietrze z przebitego balona.

Ostry ból przeciął ją na wskroś, kiedy strzała w jej nodze poruszyła się nieco. Amaya z trudem otworzyła oczy, powieki były ciężkie, jakby budziła się po długich godzinach snu. Skrzywiła się i syknęła, gdy rzeczywistość powoli zaczęła do niej wracać. Miała wrażenie, jakby wynurzyła się nagle z wody. Zakrztusiła się powietrzem, gdy ból zrobił się silniejszy. Dopiero po chwili zobaczyła przed sobą cień. Kształt poruszał się powoli, przez chwilę znieruchomiał. I właśnie wtedy potężny ból eksplodował w jej nodze. Krzyknęła. Spięła się cała i cofnęła nieco, jakby mogła od tego uciec. Mokre od potu włosy przyklejały jej się do twarzy, klatka piersiowa podnosiła się i opadała w szaleńczym rytmie, serce obijało się o żebra jak młot. Ogromny ból pulsował nieprzyjemnie i emanował z jej łydki, wędrując po ciele. Zduszone jęki i krzyki poniosły się dalej po jaskini. Amaya nie miała pojęcia, co się dzieje. Nie wiedziała, kto właściwie przy niej był ani co robił z jej raną. Czuła jedynie ból, cierpienie przesiąkało ją całą, a ciało wchłaniało go jak gąbka.

Oddychając ze świstem, przez zaciśnięte zęby, powoli odzyskiwała świadomość. Ból nie malał, jednak Amaya zmusiła się do otworzenia oczu. Jej spojrzenie było obce, wydawało się, jakby nie widziała niczego, co się przed nią znajdowało. Jakby nadal wisiała w próżni, pomiędzy ogromnym bólem a utratą przytomności. Nagle coś wtargnęło do jej umysłu. Przez ułamek sekundy poczuła dotyk ręki na nodze, w pełni odzyskując przytomność, jednak po krótkiej chwili ponownie zanurzyła się gwałtownie. Świat przed jej oczami zawirował i zniknął nagle. Zastąpił go obraz. Z początku ogarnęło ją pewne uczucie: determinacja o grafitowym kolorze. Czyste, zimne opanowanie o lodowym, prawie białym odcieniu, pomieszane z domieszką żółci i czerwieni. Plamy zaczęły wirować, mieszać się ze sobą i uformowały obraz. Z początku Amaya nie miała pojęcia, co to takiego. Jeszcze nigdy podczas dotyku nie widziała żadnych wizji. Jednak sięgnęła po niego bez obaw. Przez chwilę zmarszczył się jak naruszona tafla wody, a po kilku sekundach wyostrzył. Czuła przyjemne ciepło słońca na twarzy. Rozgrzany, miękki piasek pod stopami. Wszystkie emocje, które wcześniej w nią wstąpiły, zastąpił spokój i nikłe szczęście — jedno z tych chowających się pod powłoką serca, delikatnie łaskoczących skórę, jakby bez przerwy chciało o sobie przypominać. Bryza i zapach morza wkradły się do jej nosa. Zaciągnęła się czystym powietrzem pełnym jodu i pierwszy raz nie poczuła strachu. Wiedziała, że te emocje nie należały do niej. Jakby była kompletnie inną osobą. Ruszyła nie-nogami, czując, jak drobinki piasku łaskoczą jej skórę. Po chwili natknęła się na zimną morską wodę. Wzdrygnęła się, jednak postać, w którą się wcieliła, odetchnęła z ulgą, jakby kompletnie przyzwyczajona do takiego chłodu.

Zaczęła się do niej przelewać determinacja i wiele innych emocji, jednak poczuła, jak coś gwałtownie wyciąga ją za rękę. Szarpnęło nią i ponownie miała wrażenie, jakby wynurzyła się spod powierzchni wody. Odetchnęła głęboko, kaszląc przez chwilę i otworzyła szeroko oczy. Ból ponownie zaatakował, potwierdzając, że wróciła do rzeczywistości. Zamrugała szybko, z dużo większą swobodą, niż wcześniej. Dopiero po chwili jej wzrok wyostrzył się i przyzwyczaił do ciemności na tyle, by mogła cokolwiek dojrzeć. Serce ścisnęło się ze strachu, kiedy zorientowała się, że ktoś przy niej siedzi. Rozsądek podpowiadał jej, by sięgnęła po broń i miała się na baczności, jednak umysł podsunął jej widok, który zobaczyła po dotyku nieznajomego. Mimowolnie przypomniała sobie opowiadanie Naosa o jego domu, o Krolanie, gdzie się wychował. Ogarnął ją dziwny spokój, choć coś wciąż wrzeszczało jej do ucha, że jest w niebezpieczeństwie.

Dopiero po dłuższej chwili nieznajomy odezwał się, przerywając ciszę:

— Musiałem wyciągnąć strzałę. — Mówił cicho, jednak spokojnie.

Po pewnym czasie do Amayi doszło, co właściwie powiedział. Świadomość powoli się budziła i zaczepiła kurczowo o jego słowa.

— Wyciągnąłeś? — powtórzyła jak echo. Zdawało się, że pewna jej część jeszcze dryfuje w próżni. — Nie można wyciągać strzały... — zaczęła niemrawo, ledwo zdając sobie sprawę, że cokolwiek mówi. Automatycznie zaczęła powtarzać słowa Vaii, gdy ta pouczała ją na ten temat. Wszyscy wiedzieli, że znaczna większość będzie miała przy sobie łuki, czy kusze. Nikt nie wiedział, gdzie dokładnie będzie odbywać się Inicjacja, a przebicie strzałą z odległości było dużo łatwiejsze niż konfrontacja z każdym, kogo chciało się zabić.

— Spokojnie — przerwał jej, kiedy zaczęła bełkotać bez sensu. — Zrobiłem, co należało. Grot nadal jest w twojej nodze, nie wykrwawisz się. Choć straciłaś dużo krwi.

Podniosła na niego spojrzenie zmęczonych niebieskich oczu i po chwili jej głowa opadła nieco, jakby straciła wszelkie siły. Po chwili Elf ochlapał jej twarz zimną wodą. Dziewczyna obudziła się gwałtownie.

— Dlaczego? — zapytała słabo, kiedy ocuciła się doszczętnie. — Dlaczego mnie uratowałeś? — Ta kwestia nurtowała ją najbardziej. Uratowanie przez przeciwnika, to ostatnie, czego spodziewała się podczas Inicjacji. Przez chwilę, gdy Elf przycisnął do jej gardła sztylet, była pewna, że nie przeżyje. Dlaczego postanowił ją oszczędzić? Co sprawiło, że darował jej życie? Ciekawość zdawała się wyciągać ją z dziwnej, odległej czeluści.

— Nie zabijam — powiedział krótko, zwięźle.

Amaya mimowolnie powędrowała wzrokiem do ciała leżącego w przejściu. Czy on uważał ją za idiotkę?

— Jest nieprzytomny — odparł, widząc jej zwątpienie.

Nie wierzyła w jego słowa, jednak nie miała wystarczająco sił, by sprawdzić, czy mówił prawdę. Postanowiła zaryzykować i przyjęła, że jest wobec niej szczery. W końcu, jeśli chciałby ją zabić, wystarczyło nie opatrywać rany. Przeciągnąć ostrzem po gardle, prawda?

Prawda?

Skrzywiła się, kiedy ból nasilił się nagle, gwałtownie. Miała wrażenie, jakby trucizna przenosząca ostre uczucie, płynęła wraz z jej krwią i rozprowadzała cierpienie po ciele. Jej oddech stał się płytki i szybki. Dotknęła zimnej, nierównej ściany, chcąc choć trochę złagodzić ból. Był nachalny, z każdą chwilą rósł w siłę. Dar sprawił, że po chwili przed oczami stanął widok jaskini podczas zwykłego, spokojnego dnia. W środku było cicho i chłodno, co przyniosło jej długo wyczekiwaną ulgę. Odetchnęła głęboko, jednak po krótkiej chwili coś ponownie wyciągnęło ją gwałtownie z tego stanu. Elf potrząsnął nią lekko, kiedy straciła na chwilę przytomność. Sprawił, że dwa różne uczucia zaczęły się ze sobą bić o dominację, aż w końcu oba odpuściły. Nie czuła nic i po chwili ból ponownie powrócił.

Jęknęła głośno, zirytowana, choć coś z tyłu główy mówiło jej o Darze. Nie wiedziała, co właściwie powinna sobie uświadomić, miała tę myśl przed sobą, jednak nie potrafiła jej uchwycić. Niczym zapomniane słowo na końcu języka.

— Masz, wypij. — Przytknął do jej ust zimne, szklane naczynie. Amaya mimowolnie otworzyła powoli oczy, czując, jak ból głowy nie pozwala jej na wyostrzenie wzroku.

— Co to? — zapytała, nie ruszając się z miejsca. — Dlaczego powinnam ci zaufać i wypić to świństwo? — Podniosła na niego spojrzenie i przybrała nieprzeniknioną minę. Wiedziała, że nie powinna mu tak po prostu zaufać, nawet jeśli opatrzył jej ranę. W końcu wszyscy walczyli o miejsce w Zakonie. Wiedziała, że jeśli nie wygra Inicjacji, zginie.

— Nie musisz tego pić, jeśli nie chcesz — odparł beznamiętnie, powoli odsuwając butelkę od jej ust. — Jednak to twoja pierwsza i ostatnia szansa na uśmierzenie bólu. Jeśli tego nie zrobisz, nie dasz rady dojść do portalu. Został nam spory kawał do przejścia, a noc zbliża się wielkimi krokami. — Wzruszył ramionami, nawet na nią nie patrząc i powoli zbliżył korek do szyjki naczynia.

Amaya zagryzła nieco wargę, bijąc się z myślami. A niech to szlag, miał rację.

— Dobra — powiedziała pospiesznie — wypiję to.

Elf jedynie uśmiechnął się półgębkiem i powoli odsunął korek, po czym ponownie przytknął butelkę do ust dziewczyny.

— Odchyl głowę — polecił.

Wahała się przez chwilę, jednak zrobiła, co kazał. Po sekundzie jej gardło wypełnił słodkawy, gęsty płyn. Przełknęła głośno i chciała się odsunąć, ale butelka wciąż była przyciśnięta do jej warg.

— Do dna — powiedział stanowczo, wbijając w nią poważne spojrzenie ciemnych oczu.

Wzięła głęboki wdech przez nos i przełknęła ponownie. Kilka łyków później butelka była pusta, a Amaya zanosiła się kaszlem, krzywiąc się, gdy poczuła, jak słodkawy smak powoli zamienia się w gorzki posmak. Jednak otworzyła szeroko oczy, kiedy ból zaczął powoli ustępować pod naporem cudotwórczej substancji. Nawar naprawę zadziałał. Spojrzała na Elfa pełna podziwu i czując wdzięczność, uśmiechnęła się słabo. Świetnie było czuć nikłą ulgę po długich minutach bólu, który wręcz paraliżował jej ciało.

Wbrew sobie przymknęła oczy, rozkoszując się chwilą ukojenia. Nie miała pojęcia, co powinna sądzić. Słoneczny Elf był jej wrogiem, jak każdy w tamtym lesie, kto chciał wstąpić do Zakonu. Jednak, co właściwie nim kierowało, by oddał jej całą butelkę płynu przeciwbólowego i opatrzył jej ranę? W tamtej chwili równie dobrze mógł być w trakcie drogi do portalu. Zostać tam i wyczekiwać innych. Mieć pewność, że dostanie się do Zakonu. Był takim idiotą, by ryzykować własnym życiem, czy może był tak pewny siebie, by pozwolić sobie na kilka godzin bezruchu?

Otworzyła powoli oczy, wpatrując się w nieznajomego. Po chwili z cienia wyłoniły się szczegóły jego twarzy. Wąskie, ciemne oczy. Prosty, długi nos. Jego skóra była karmelowego, ciepłego odcienia. Mimowolnie Amaya przypomniała sobie skórę Adriela, to jak patrzył na nią spojrzeniem pełnym miłości i troski. Poczuła, jak tęsknota rozrywa jej serce.

Nie, przestań. Adriel jest martwy, zapomnij o nim.

Wzięła drżący oddech. Nie chcąc dłużej o tym myśleć, stęknęła cicho, kiedy próbowała się podnieść. Musiała opuścić to miejsce. Nie miała pojęcia, ile czasu była nieprzytomna. W jej głowie wciąż dźwięczały słowa Adary, wiedziała, że jeśli nie dostanie się do portalu przed nocą, zginie. Pomimo tego, że trwał nów, Księżycowe Elfy wciąż były dużo silniejsze podczas nocy. Jeszcze przed zachodem słońca powinno zostać ich wystarczająco, by bez przeszkód mogli przejść przez portal. Jeśli będą musieli walczyć w nikłym świetle Księżyca, Amaya nie będzie miała żadnych szans. Chyba że do tego czasu znajdzie Calliana.

Musiała go znaleźć. Niepokój rozsiał się po jej sercu gwałtowną falą na myśl o przyjacielu. Modliła się do Kha, by nic mu się nie stało. Miała nadzieję, że sobie radził. Znalazł dobrą kryjówkę i czekał na odpowiednią chwilę, by dotrzeć do portalu. W tamtej chwili mogła mieć jedynie nadzieję, że wszystko dobrze się potoczy. Była wściekła na siebie, że zaklęcie nie zadziałało. To była jej wina. To ona spanikowała, kiedy dostała się do lasu i przez to źle policzyła dwie minuty, po których powinna wymówić odpowiednie słowa. To przez nią Callian mógł być teraz martwy... Co on musiał przeżywać? Sam w lesie, gdzie za każdym drzewem mógł czaić się wróg. Pewnie był przerażony.

Zdusiła okrzyk bólu, gdy stanęła niepewnie na zdrowej nodze. Elf wstał wraz z nią, nieco zdumiony jej nagłym poruszeniem. Kiedy rozprostowała kolano, poczuła, jak materiał, który mężczyzna zawiązał wokół jej łydki, rozluźnił się nieco i opadł trochę. Czuła, jak świeża krew na tkaninie brudzi jej skórę. Dopiero wtedy zorientowała się, że rozerwał jej nogawkę kombinezonu. Zimno owiało jej stopę. Strój, w który była ubrana, był jednoczęściowy i zaczynał się od jej stóp i kończył na wysokim kołnierzyku. Przez strzałę w łydce nie miała na stopie żadnych butów, czy innego materiału.

Oparła się ciężko o zimną ścianę, nie robiąc żadnego kroku. Dziwny napój, który podarował jej Promienisty, działał, jednak ból wciąż pulsował w jej nodze i rozprowadzał się tępymi falami po jej ciele, kiedy próbowała się poruszyć. Czuła się jak odrętwiała, jakby leżała na tej podłodze kilka dobrych godzin. Dyszała ciężko, choć jeszcze w ogóle się nie poruszyła. Zacisnęła mocno zęby i ignorując wirujący obraz przed oczami, zmusiła się, by postąpić pierwszy krok.

— Gdzie się wybierasz? — zapytał, a w jego głosie rozbrzmiało powątpiewanie i lekkie rozbawienie.

Amaya jedynie spojrzała na niego poważnie i westchnęła krótko, chcąc zatuszować grymas bólu.

— Nie wiem jak ty, ale ja mam zamiar dostać się do portalu, zanim zapadnie noc. — Wzruszyła ramionami, próbując postąpić krok naprzód. — Ty również będziesz miał niezłe kłopoty, kiedy na niebo wzejdzie Księżyc. — Podniosła brwi i spojrzała na niego dosadnie.

Promienisty zdawał się nie przejmować jej słowami. Jakby wszystko miał zaplanowane i nie przewidywał żadnych problemów. Był dla Amayi istną zagadką. Nie miała pojęcia skąd właściwie się podział i dlaczego postanowił wstąpić do Zakonu. Słoneczny Elf? Skąd on wiedział o Zakonie Krwi? Jakim cudem dostał informacje o Inicjacji? Sądząc po wspomnieniu, które zobaczyła, gdy ją dotknął, pewnie pochodził z Shonary. Nie mógł wychowywać się wśród Księżycowych Elfów, więc skąd właściwie posiadał niezbędne informacje o Inicjacji i tego, jak właściwie to wszystko będzie przebiegać?

— Chodź, pomogę ci. — Zbliżył się nieco, jednak Amaya wyciągnęła rękę w jego stronę, zatrzymując go gestem. On spojrzał na nią, przewracając oczami, jednak nie skomentował jej zachowania. — Nie dasz rady dojść tam sama.

— No to patrz. — Zacisnęła mocno zęby i przymknęła oczy, w momencie intensywna fala bólu rozlała się po jej ciele, kiedy spróbowała postąpić krok w stronę wyjścia. Gdy spróbowała jedynie odrobinę wyprostować zranioną nogę, ból wyostrzył się pomimo substancji przeciwbólowej. Amaya zaklęła pod nosem.

— Jesteś niesamowicie uparta — powiedział nieco znudzonym tonem, obserwując jej marne starania. Westchnął krótko, kiedy po jaskini rozniósł się zduszony okrzyk dziewczyny.

— Jestem samodzielna — podniosła palec wskazujący, odwracając się w jego stronę. Pot wstąpił na jej czoło, zraszając je nieco. Pojedyncze włoski przylepiły się do jej karku i policzków. Siła powoli opuszczała jej ciało. Mimowolnie wyciągnęła rękę, kierując w jego stronę niemą prośbę.

Promienisty jedynie westchnął, śmiejąc się pod nosem.

— Właśnie widzę — mruknął cicho, jednak Amaya nie skomentowała jego uwagi. Nie miała siły.

Opadła ciężko na jego ramię, dziękując Kha za długie rękawy, dzięki którym nie dotykała jego skóry. Każda komórka w jej ciele wrzeszczała do niej i mówiła, by mu nie ufać. Jednak nie miała wyboru. Wbrew sobie spróbowała mu zaufać, choć na tyle, by pozwolić wyprowadzić się na zewnątrz. Zrobiła niepewnie pierwszy krok i postawiła ciężko zdrową nogę. Przeniosła ciężar ciała na Elfa, kiedy skoczyła, by pójść dalej. Zacisnęła szczękę, kiedy tępy ból rozlał się po kościach. Jej ręka spoczęła na jego ramieniu i otarła się o włosy. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że miał dredy. Mimowolnie poczuła uścisk w żołądku. Nienawidziła ich.

Po kilku skokach, kiedy znajdowali się w połowie drogi, musieli przystanąć. Amaya ciężko dyszała i co rusz czuła, jak Elf napina mięśnie. Irytował się.

— Posłuchaj, to nie ma sensu — powiedziała w przerwie pomiędzy głębokimi oddechami. — Spowalniam cię. Możemy przeze mnie umrzeć. — Skrzywiła się na myśl o śmierci.

Elf jedynie zaśmiał się krótko.

— Nie wiem, czy zorientowałaś się, gdzie jesteśmy, ale nieważne czy pójdę z tobą, czy bez wciąż jest duże prawdopodobieństwo, że umrę. — Wzruszył ramionami, jakby ta wizja w ogóle go nie przejmowała.

Amaya westchnęła tylko. Po chwili namysłu przytaknęła i napięła mięśnie.

— Dobrze, możemy iść dalej. — Wyciągnęła rękę i podparła się o ścianę. Nie czuła się pewnie, powoli wychodząc na zewnątrz z prędkością żółwia, jednak wiedziała, że nie miała innego wyjścia. Musieli się dostać do portalu przed nocą. Musiała znaleźć Calliana i upewnić się, że wszystko z nim w porządku. Jeśli wykorzysta przy tym pomoc Słonecznego Elfa, to w porządku. Wtedy ważne było dla niej, by dotrzeć do celu. Nieważne ile ją to będzie kosztować. Nieważne ile żyć to pochłonie.

Po pewnym czasie ich twarze oblało jasne, jednak słabe światło słońca. Amaya pomimo dokuczającego bólu uśmiechnęła się mimowolnie. Delikatne promyki dodały jej nieco nadziei.

— Mamy jeszcze kilka godzin, to dobrze. — Elf spojrzał w niebo, uśmiechając się do wielkiej gwiazdy żarzącej się na niebie. Zmrużył oczy.

— Jak właściwie mamy znaleźć portal? — Nie kierowała tego pytania do Promienistego, jednak Elf odpowiedział:

— Korony tych drzew nie są rozłożyste. Stawiałbym na jakiś znak na niebie. Drzewa rosną zbyt gęsto, by znak był gdzieś na wysokości wzroku. — Zamyślił się na chwilę. Pomiędzy jego ciemnymi brwiami pojawiła się pionowa zmarszczka.

Z tak bliskiej odległości Amaya widziała jego długie, czarne rzęsy. Widziała, jak jego oczy zmieniają nieco kolor pod wpływem jasnego światła słońca. Z kasztanowego brązu zamieniły się w piękny, karmelowo-brązowy odcień. Jego usta były smukłe, dolna warga dużo większa od górnej. Wciąż nie mogła zrozumieć jakim cudem pozostawał tak spokojny. Jakby wszystko, co się do tej pory stało było jedynie częścią jego planu.

— Skąd właściwie Słoneczny Elf znalazł się na Inicjacji do Zakonu? Misja samobójcza? — spróbowała zagaić, chcąc jakoś zignorować ból.

— Mógłbym zapytać o to samo. — Spojrzał na nią, a Amaya poczuła zimne ciarki, kiedy poważne spojrzenie ciemnych oczu powędrowało w jej stronę. — Jesteś Orfanką, chyba nasza sytuacja nie różni się jakoś drastycznie. — Pomimo ostrego i poważnego tonu, uśmiechnął się półgębkiem.

— Można powiedzieć, że nie robię tego dla siebie — dodał po chwili. — Na pewno nie dla własnej przyjemności. — Skrzywił się i wolną ręką otarł pot z czoła.

No proszę, czyli nie różni nas tak dużo — chciała powiedzieć, jednak się nie odezwała.

Nie zdążyła nic powiedzieć, ponieważ powietrze przeciął głośny i przeraźliwy krzyk w oddali. Oboje spięli się i zatrzymali w tej samej chwili. Spojrzeli po sobie, niepewni. Amaya zdusiła jęk, gdy ból ponownie rozlał się po nodze. Oparła się ciężej na ramieniu Elfa, czując, jak wszelka siła powoli ulatnia się z jej ciała.

To pewnie kolejna ofiara jakiegoś Srebrzystego — przeszło jej przez myśl, jednak drzewa poniosły ze sobą kolejne krzyki. Krzyki przepełnione paniką i strachem. Krzyki, które nie mogły zwiastować nic dobrego.

Dopiero po chwili zdołali zobaczyć, co właściwie sprawiło taką panikę w lesie. Drzewa w oddali zaczęły się kołysać pod wpływem gwałtownego powiewu. Widzieli sylwetki uciekających Elfów. Szum wiatru zawył w koronach. Po chwili spostrzegli to: czarne, opasłe chmury, które płynęły leniwie po niebie. W ich wnętrzu co rusz rozbłyskiwały jaskrawo-niebieskie pioruny. Niosły za sobą potężne, głośne dźwięki, które przynosiły Amayi na myśl przerażające, gwałtowne burze. Strach i zdumienie ścisnęły ją za żołądek. Co to właściwie było? Dlaczego zwykła burza obudziła tyle paniki?

Widziała na linii horyzontu jakby czarną mgłę. Na ten widok przed jej oczami zawisł obraz z balu. Pełno martwych ludzi. Avis z pustym spojrzeniem, dotykająca jej skóry. Poczuła, jak ciarki przebiegają jej wzdłuż kręgosłupa. Mdłości uderzyły w nią gwałtownie. Tak mocno, że aż zgięła się w pół. Elf przy niej tylko wpatrywał się w dal, chcąc dostrzec, co dokładnie ich zaatakowało. Z tamtej odległości wydawało się, jakby zaatakował ich czarny deszcz. Jednak w Altoris nie istniało nic takiego.

— Co do... — wyszeptał, zdumiony, kiedy wyraźniej zobaczył pojedyncze drobinki. Opadały bezładnie jak suche liście jesienią. Małe, praktycznie rozpływające się w powietrzu płatki pyłu. Dopiero po chwili zrozumiał co to. Jeszcze nigdy nie widział niczego podobnego, jednak w momencie, gdy coś poparzyło jego skórę, wzdrygnął się cały. Spiął mięśnie i odwrócił gwałtownie.

To był pył. Cała chmara parzącego pyłu spadała z nieba.

— Wracajmy — wychrypiała Amaya, czując jak duszące, gęste powietrze wkrada się do jej płuc. Potrząsnęła lekko Elfem, który stał osłupiały, wciąż wpatrując się w nadchodzące chmury. — Wracajmy! — Krzyknęła z trudem i próbowała go odwrócić. Dopiero po chwili obudził się z dziwnego transu i chwycił ją pewnie pod ramię. Zaczął biec, praktycznie podnosząc ją ramieniem. Dziewczyna podkurczyła nogi, krzywiąc się z bólu. Oparła się na nim ciężko. Wokół nich zebrała się gęsta, szara mgła. Pył spadał ponad ich głowami i zbliżał się do ziemi, powoli na nich opadając. Powietrze robiło się coraz bardziej gęste, po chwili nie dało się oddychać. Zdążyli oddalić się od jaskini i teraz widzieli jej zarys, jednak wciąż byli za daleko.

Amaya syknęła, gdy pył spadł na jej ramię schowane w kombinezonie i przeżarł się przez materiał. Sparzył ją trochę, jednak to przypominało krótkie poparzenie języka rozgrzanym ciastkiem, wyjętym prosto z pieca niż wrzątkiem, czy czymś bardziej niebezpiecznym.

Z gardła Elfa wyrwał się zduszony krzyk, kiedy pył coraz gęściej zaczął na nich spadać. Parzył, praktycznie topił skórę, pozostawiając czerwone ślady. Jakby chmury z czasem zdążyły się rozgrzać, a tym samym posyłały coraz bardziej parzące pociski.

— Szybciej! — krzyknęła, a Promienisty jedynie spojrzał na nią kątem oka.

— Łatwo mówić, nie? — warknął dużo ostrzej, niż zamierzał. Pył, nieważne jak niewinnie wyglądał, w większych ilościach potrafił przysporzyć poważnych ran.

Po chwili chłopak ciężko dyszał, czując, jak zmęczenie zaczyna go coraz bardziej dopadać. Amaya, choć była szczupła, ważyła swoje. Kiedy byli w połowie drogi jego ramię pulsowało nieprzyjemnym bólem, a potem zaatakowało je odrętwienie. Syknął, kiedy poczuł nikły ból. Atakowało ich coraz więcej pyłu, a on powoli opadał z sił. Jaskinia nadal była daleko.

Powietrze przypominało gęsty, odurzający dym. Po pewnym czasie oboje zanosili się kaszlem, nie mogąc normalnie oddychać. Elf puścił Amayę i zmusił ją, by pokuśtykała do środka o własnych siłach. Adrenalina krążąca w żyłach dziewczyny dodała jej energii, jednak ból nadal był rzeczywisty i bardzo dokuczliwy. Wykrzywiała twarz w grymasie bólu przy każdym kroku, czy gwałtowniejszym ruchu. Jednak parła do przodu. Nadal trzymała się Promienistego, chcąc zachować równowagę i upewnić się, że oboje dotrą tam na czas. Gwałtowny, głośny wiatr owiał ich ciała i sprawił, że włosy zaczęły wirować im przed twarzą. Dredy obijające się o twarz były jak smagnięcia grubym sznurem.

— Jeszcze trochę! — krzyknęła pomiędzy kaszlnięciami. Z tamtej odległości dokładnie widziała wejście do jaskini. Mimowolnie przypomniała sobie, jak kilka godzin wcześniej równie desperacko próbowała dostać się do środka. Miała nadzieję, że dzięki burzy nikt na nich nie czyha z łukiem w krzakach.

Wiatr wył do ich uszu, jakby chciał zagłuszyć krzyki. Niósł za sobą pył i na ich skórze pojawiało się coraz więcej oparzeń. Wolną ręką Amaya zasłoniła usta, nie chcąc wdychać powietrza pełnego pyłu. Każdy oddech był dla niej jak połykanie ognia. Oczy zaczęły łzawić i po chwili już nic nie widziała. Zamrugała szybko, gwałtownie. Gałki były zaczerwienione i zaczęły ją drażnić, podrażnione dymem.

Odetchnęła z ulgą, gdy oparła się o ścianę wejścia do jaskini. Wpadła do środka, opadając na grunt bez sił. Spojrzała zdziwiona na Elfa, który szarpnął nią nagle.

— To nie koniec — wysapał, równie wycieńczony. Chwycił ją za ramię, próbując podnieść. — Tu jeszcze nie jest bezpiecznie — odwrócił się w stronę wejścia, skąd dobiegał skowyt wiatru i powoli wpadało do środka coraz więcej dymu i pyłu — musimy wejść głębiej.

Amaya przytaknęła jedynie, ledwie przytomna. Czuła się tak, jak zaledwie kilkanaście minut wcześniej, gdy odzyskała kontakt z rzeczywistością. Wstała ze zduszonym jękiem, opierając się o wszystko, co miała pod ręką. Mokre włosy przylepiały się do odsłoniętej skóry. Kombinezon był pełen dziur, spod których było widać zaczerwienioną, w niektórych miejscach skórę pełną bąbli. Dym i resztki pyłu nadal był w jej płucach. Dziewczyna miała wrażenie, jakby cała jej krew, płuca i gardło po prostu płonęły. Z ledwością oddychała, wciąż czuła gorzki posmak mgły w ustach.

Przyjemny chłód jaskini owiał jej ciało. Świeże, rześkie powietrze zdołało nieco ugasić pożar palący jej płuca. Zacisnęła rękę na ramieniu Elfa i podciągnęła się nieco, chcąc stanąć na równe nogi. Serce nadal łomotało w jej piersi, oddech uwiązł w gardle. Czuła się wypompowana z wszelkiej energii. Nie miała już siły. Kończyny były bezwładne, ruszała się powoli powłuczając nogami.

Odetchnęła z ulgą, gdy po kilku przemierzonych zakrętach usiadła przy wilgotnej ścianie. Zimno, które z początku wydawało się przyjemnym orzeźwieniem, po pewnym czasie stało się ostrym chłodem. Dopiero po chwili pozwoliła sobie na gonitwę myśli, które przez cały czas próbowała utrzymać na uwięzi. Dreszcz przebiegł po jej ciele, gdy pomyślała, że ten dziwny deszcz był sprawką Pierwszego Mistrza. Pewnie zabił wiele osób w straszliwych męczarniach. Popiół był mały, ale niektóre — te bardziej rozgrzane kawałki — przedzierały się głęboko pod skórę i topiły mięśnie. Burza z każdą chwilą gęstniała. Jeśli ktoś nie miał jak się schować, po prostu umierał powoli topiony kawałek po kawałku.

Na tę okropną myśl z trudem powstrzymała jęk obrzydzenia. Czy Kaus był zdolny do czegoś takiego? Taki zabieg mógł zabić wszystkich akolitów, czy ten deszcz nie stanowił zbyt śmiałego i ryzykownego posunięcia?

Pokręciła powoli głową, bijąc się z własnymi myślami. To nie miało znaczenia. Mieli dużo większe problemy. Deszcz odciął im jedyną drogę ucieczki. Przerażona, uświadomiła sobie po chwili straszliwą prawdę. Jeśli taka pogoda utrzyma się do nocy, wszyscy umrą. Nie będą w stanie dostać się do portalu. Od tego, ile to będzie trwało, zależało powodzenie Inicjacji.

To był ich koniec.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top