Rozdział 18 Ćwiczenia

Czuła, jak każdy mięsień drży ze zmęczenia. Jak ogień rozlewa się po jej udach i łydkach, szczypiąc boleśnie, gdy tylko przeniosła ciężar na jedną z nóg. Pot spływał strużkami po jej skroniach i skapywał powoli z podbródka, lodując na rozgrzanych ramionach.

Pięć dni. Od tylu ćwiczyła już z Adarą i Vaią. Od pięciu dni ruszała się więcej niż przez całe swoje życie. Amaya nie spodziewała się takiego wysiłku i bólu. Już w zamku miała zajęcia z łucznictwa. Dowiedziała się, co to dyscyplina, musiała być cierpliwa i nauczyć się odpowiednio strzelać, co zajęło jej dość długo. Już wtedy miała niemałe problemy. Po ciągnących się godzinach bolały ją ręce od nieustannego podnoszenia łuku. Oczy kłamały, przysuwając jej inne wizje, po długim czasie wpatrywania się w tarczę. Domyślała się, że ich ćwiczenia będą polegać na podobnej zasadzie. W zamku pomimo wielkiego zmęczenia zagryzała wargi i strzelała dalej, aż jej nauczyciel nie obwieścił końca. Jednak wtedy żadne myśli nie szeptały do niej, nic nie powtarzało do jej ucha, że to właśnie od tych ćwiczeń zaważy jej życie.

Z roztargnieniem zacisnęła mocno pięści, które uważnie zabandażowała, by nie odsłaniały skóry. Nie mogła o tym myśleć. Odsunęła od siebie wizje Inicjacji i pokręciła głową, wpatrując się w Calliana.

— Jeszcze raz. — Znudzony głos Adary rozbrzmiał z pewnej odległości. Amaya spojrzała na nią z ukosa. Dziewczyna siedziała na trawie razem z Vaią, rozmawiając z nią beztrosko.

Próbowała zapanować nad szalejącym oddechem. Nogi bolały ją niemiłosiernie, nie umiała się na nich utrzymać. Zamrugała szybko, gdy pot spłynął jej do oczu i podniosła spojrzenie na Calliana. Wyglądał na wymizerniałego. Loki, które zawsze sterczały wokół jego głowy, wyprostowały się nieco i przylepiały do odsłoniętych ramion. Chłopak dyszał ciężko, otwierając nieco usta ze zmęczenia. Pochylał się w stronę przyjaciółki, lustrując ją niewyraźnym wzrokiem.

— Miejmy to za sobą — wydyszał i zacisnął dłonie w pięści. — Ja atakuję.

Przytaknęła jedynie i rozstawiła szeroko nogi, przygotowując się na naparcie z jego strony.

— Tym razem żadnej magii — przypomniała mu, oczami duszy widząc ich ostatnie starcie. Callian , mając jeszcze wystarczająco siły, odurzył ją nieco zaklęciem, sprawiając, że nie mogła ruszyć nogami. — Popisy zostaw do czasu, kiedy rzeczywiście się sprawdzą.

Chłopak nic nie odpowiedział, szybkim ruchem strzepnął włosy z czoła i bez ostrzeżenia ruszył na Amayę. Z początku wycelował prawym sierpowym w jej bok, jednak ona się tego spodziewała. Zawsze tak zaczynał. Przedramieniem zablokowała jego cios, drugą ręką go odpychając. Warknął cicho i po chwili ponownie znalazł się przy niej. Amaya próbowała zatrzymać gonitwę myśli. Czuła panikę rozrastającą się w jej żołądku. Przełknęła ślinę i stanęła naprzeciwko chłopaka. Uspokoiła się, biorąc głęboki oddech. W ostatniej chwili zdołała obronić się przed salwą ciosów, wymierzonych w jej twarz i klatkę piersiową. Cofała się, gdy uderzeń było coraz więcej. Czuła, jak pięści lądują na jej rękach. Tępy ból rozprowadzał się po jej kościach. Po chwili poddała się i osłoniła głowę rękami i skuliła się nieco. Spanikowała.

— Amayo! — krzyknęła Adara z roztargnieniem. Wstała z nieco wyschniętej trawy i podeszła do dziewczyny, która już stała wyprostowana. — Jesteś martwa. — Wskazała na nią z westchnieniem, na co księżniczka odwróciła wzrok, czując, jak gorący rumieniec wstępuje na jej policzki.

— Wiem — powiedziała cicho, kręcąc głową. — Nieważne, co się stanie, nie mogę panikować — powtórzyła słowa Adary sprzed kilku godzin.

— Jeśli zrobisz coś takiego w trakcie Inicjacji, umrzesz. Każdy wykorzysta sposobność, by cię zabić, zapamiętaj to.

— Ty umrzesz albo przeciwnik — wtrąciła się Vaia, jednak nie podeszła. — Tylko że padnie ze śmiechu! — Zaśmiała się krótko z własnego żartu, a Amaya zagryzła wargę, zamyślona, ignorując jej wredną uwagę.

— Co w takiej sytuacji powinnam zrobić? — Odważyła się spojrzeć w stronę Elfki.

— Mówiłam: musisz być zwinna i szybka. Tego właśnie próbuję cię nauczyć. — Dotknęła niepewnie jej ramienia i spojrzała na nią przyjaźnie. — Jeśli ktoś przyciśnie cię do ściany — nie żyjesz. Jeśli ktoś zwali cię z nóg — nie żyjesz. Musisz być szybka, sprytna. — Popukała się w czoło, przytakując lekko. — Nie możesz nikomu pozwolić, by zbliżył się do ciebie za bardzo. W takim starciu masz bardzo małe szanse.

— Jak właściwie mam się tego nauczyć? Walczę jak pijany mężczyzna! — Rozłożyła ręce, poddając się doszczętnie.

— Więc zróbmy wszystko, byś nie musiała w ogóle walczyć. Nauczyłam cię kilku sztuczek w samoobronie, poradzisz sobie z krótkim starciem. Postaraj się zwalić przeciwnika z nóg i uciekać.

— Jak tchórz! — Vaia ponownie włączyła się do dyskusji. Nikt nie zwrócił na nią uwagi.

— Będziemy walczyć z Księżycowymi Elfami — zauważył po chwili Callian. — Jak niby mamy ich powalić i zwiewać? — Usiadł ciężko na ziemi, rozkładając szeroko nogi i podpierając się rękami.

— Wbrew pozorom jesteśmy delikatni. I na dodatek jest nów. — Wzruszyła ramionami i usiadła obok niego. Po chwili Amaya również się dołączyła — Pamiętacie Dzień Zjednoczenia? Ulotniliśmy się z Shonary, bo nie mogliśmy żyć na słońcu, wielu z nas zaczęło umierać, a Promienistym było tam dobrze i nie chcieli nic zmieniać. — Vaia splunęła za nią, równie rozgoryczona. — Postanowiliśmy przenieść się do bardziej dogodnych dla nas warunków.

— Na dolną Vaedię, do Kraju Wiecznego Mrozu — powiedziała bezwiednie Amaya, patrząc w dal.

— Słońce nam szkodzi i wbrew pozorom mamy dużo bardziej delikatną skórę od Promienistych. Jesteśmy łatwi do powalenia, ale za to szybcy. — Podniosła palec, podkreślając ostatnie słowa.

— Więc... — zaczął niepewnie Callian , czując dreszcze biegnące po jego ciele.

— Jeśli Inicjacja będzie podczas nocy, nie macie szans — wyznała gorzko i skrzywiła się nieco, widząc pobladłą twarz chłopaka.

— Po prostu świetnie. — Jęknął cicho, rozmasowując obolałe mięśnie.

— Musicie być dobrej myśli. — Adara ściągnęła maskę zajadłego trenera i uśmiechnęła się do nich z troską wymalowaną w oczach. — Wystarczy, że znajdziecie sobie dobrą kryjówkę i przeczekacie najgorsze.

— Jak niby będziemy wiedzieć, kiedy skończy się Inicjacja? — zapytał, zdziwiony. Przeczesał palcami mokre od potu włosy i spojrzał na Elfkę.

— Po całych zawodach Pierwszy Mistrz zadmie w róg, ale zanim to zrobi, ostatnie dwanaście osób będzie musiało dostać się do centrum areny.

— Czyli nie będziemy mogli przeczekać całego pojedynku. — Amaya wytknęła jej błąd i z lekkim obrzydzeniem oparła ręce o zakurzoną ziemię.

— Radzę wam schować się na jakiś czas i przemieszczać do następnych kryjówek. Po kilku godzinach wszystko powinno się skończyć. — Wzruszyła ramionami i zwróciła twarz ku niebu, przymykając oczy. Białe fale rozlały się po jej ramionach, przykrywając lekki dekolt. — Obserwujcie. Jeśli po dłuższym czasie zawodnicy zaczną kierować się w odpowiednią stronę, ruszcie za nimi i dostańcie się do portalu.

Amaya wzdrygnęła się, przypominając sobie jej ostatnią wycieczkę przez portal. Pustka, okalająca ją nicość. To było jedno z najbardziej przerażających przeżyć, w których dane jej było uczestniczyć. Nagle przed jej oczami stanął groteskowy widok siostry. Puste oczy wpatrujące się w nią, przeszywające na wskroś. Wzdrygnęła się i przymknęła powieki, dygocąc. Avis.

— Jak niby mamy wiedzieć, że została nas odpowiednia ilość? — Callian nie odpuszczał. Musiał dowiedzieć się jak najwięcej, by później uniknąć przykrych niespodzianek.

— Nie będziecie mogli się tego dowiedzieć, przynajmniej nie tak łatwo — zaprzeczyła lekkim tonem. Chłopak spojrzał na nią wystraszony. — To właśnie od ostatniej części Inicjacji będzie zależeć, czy w ogóle się tam dostaniecie. Musicie dojść do portali w przeciągu szesnastu godzin. Jeśli zostaniecie tam dłużej, zginiecie.

— Świetnie — prychnęła Amaya. — A co jeśli będzie nas więcej niż dwanaście?

— Będziecie musieli ich zabić — powiedziała twardo.

Dziewczyna zadrżała, słysząc te słowa.

— Czy nie lepiej będzie, jeśli od razu będziemy zmierzać do portali i przejdziemy przez nie jako pierwsi? — zastanawiał się na głos.

Adara pokręciła głową i powędrowała spojrzeniem w jego stronę.

— Portale nie będą aktywne, dopóki ziemia nie napije się wystarczającej ilości krwi. Muszą zginąć wszyscy, oprócz dwunastki, by móc przez nie przejść.

— I dzięki temu będziemy wiedzieć, że została nas odpowiednia ilość — dopowiedziała pustym tonem Amaya, zaczynała wszystko rozumieć.

— No i proszę, księżniczka zaczyna kumać! — Vaia wtrąciła się, nadal siedząc w pewnej odległości. Amaya rzuciła w jej stronę krótkie spojrzenie, jednak nic nie powiedziała. Wiedziała, że lepiej nie dyskutować z Vaią podczas nowiu. To mogło się skończyć śmiercią ich obu.

— Amayo, dobrze wiesz, co musisz zrobić do tego czasu. — Callian spojrzał na nią chłodno, zmieniając nagle temat.

Dziewczyna spojrzała na swoje dłonie: ciasno obwiązane bandażami. Mimowolnie chwyciła za krawędź koszulki i podniosła nieco materiał, by ochłodził rozgrzane ciało. Przez swój Dar została opatulona ciuchami. Była cała spocona i ciepła. W tamtej chwili jedyne, czego chciała, to bezpieczna, zimna kąpiel. Jednak nieważne, co myślała, musiała przyznać Callianowi rację. Jeśli już zdecydowała się na udział w Inicjacji, musiała upewnić się, że do tego czasu jej Dar się nieco rozrośnie, a ona go zaakceptuje. Gdyby tego nie zrobiła, jeden krótki dotyk mógł spowodować, chociażby szybką utratę przytomności poprzez przygniatające ją emocje i wycieńczenie. Wtedy każdy skorzysta z okazji i ją zabije.

Przytaknęła jedynie, zgadzając się z nim. Nie wiedziała, jak to zrobi. Nie miała pojęcia, jak właściwie się z tym pogodzi. Ale postanowiła: zrobi wszystko, by przeżyć. Dla Yaali.

— Popracujemy nad waszymi atutami, bo jeśli tylko je wykorzystacie, macie jakiekolwiek szanse na przeżycie. — Adara przerwała gęstą ciszę i wstała, otrzepując się z kurzu. Jej uszy poruszyły się nieco, gdy dotarł do nich słaby dźwięk szumiących drzew z oddali. — Wstawajcie, no dalej! Rozmawiałam z Naosem i opracowaliśmy razem dobry sposób na ćwiczenia.

Amaya i Callian wstali chwiejnie z ziemi. Spojrzeli po sobie niepewnie i odwrócili się do nauczycielki. Księżniczka żałowała, że Naosa nie było z nimi. Jednak rozumiała jego nieobecność. Adara zdążyła im wytłumaczyć, że choć Naos został wypuszczony, przez nieokiełznanie Nocnej Natury musiał się schować, ponieważ podczas nowiu groziło mu podwójne niebezpieczeństwo. Podobno już w tamtym roku, gdy pierwszy raz był w Zakonie Krwi, Alnair udzielił mu pomocy i zaoferował pokój pod Zakonem. Nie dochodziły tam żadne promienie Księżyca i Naos był tam względnie bezpieczny. Dziewczyna zadrżała lekko, myśląc o nim. Mimowolnie w jej głowie zawitał obraz ich ostatniego spotkania. Ich dotyku. Spojrzała na swoje dłonie. Czy jego Nocna Natura miała coś z tym wspólnego?

— Callian — Adara spojrzała na chłopaka — razem z Naosem doszliśmy do wniosku, że twoim największym atutem jest magia. Z pewnością daje ci dużą przewagę i jeśli dobrze ją wykorzystasz, możesz być bezpieczny.

— I ochronić Amayę, tak wiem. — Przytaknął, spoglądając na przyjaciółkę.

— Amayo, w zamku uczyłaś się łucznictwa. Potrafisz wypatrywać i masz dobre oko. Wykorzystaj to i miej na uwadze, co się dzieje wokół ciebie. Dzięki temu unikniesz konfrontacji i nie będziesz musiała walczyć.

— Zrozumiałam — odpowiedziała tylko, otrzepując się z brudu.

— Dzisiaj popracujemy jeszcze nad waszą kondycją, to ona przeważy nad tym, czy będziecie mieli siłę do walki i ucieczki. Oboje nigdy tak ciężko nie ćwiczyliście i nie dbaliście o to, dlatego tym bardziej musimy stawiać na to nacisk. — Wskazała palcem w ziemię, mówiąc dosadnie i poważnie.

Oboje jedynie przytaknęli, czując ból roznoszący się po mięśniach. Walczyli od wielu godzin, dopiero przed chwilą odpoczęli nieco. Żadne z ich dwójki nie miało ochoty na długi maraton.

— Przebiegnijcie dziesięć kółek wokół tej polany i będziemy mogli wracać do domu. — Uśmiechnęła się do nich i rozejrzała wokół. Pole, na którym stali było wielkie, rozciągało się dalej, niż Amaya mogła dojrzeć.

— Dziesięć kółek? — Wysapała. Na samą myśl czuła ogarniające ją zmęczenie.

— I żadnej magii. — Wskazała na Calliana, który zacierał ręce, pewnie myśląc już nad tym, którym zaklęciem skrócić sobie drogę.

Jego entuzjazm przygasł w jednej chwili. Spojrzał na Amayę, pełen obaw i zacisnął mocno szczękę.

— Tylko wyróbcie się do zmierzchu! Inaczej skażecie nas wszystkich na śmierć! — Vaia wskazała na niebo, na którym słońce wisiało wysoko.

— Kiedy ten nów się skończy? — zapytała Amaya, kątem oka patrząc na marudzącą pod nosem Vaię.

— Spokojnie, to nic nie zmieni. Ona zawsze jest jak wrzód na tyłku. — Adara skrzywiła się i spojrzała ukradkiem na Elfkę. Ta tylko trzepnęła na nią ogonem z roztargnieniem.

— Ty też! — odgryzła się, wszystko doskonale słysząc.

Callian i Amaya spojrzeli po sobie, po czym zaczęli biec, przedzierając się przez trawę. Pomimo wczesnej pory oboje domyślali się, że bieg zajmie im sporo czasu.

~ ☾ ~

Czerwone płatki kwiatów unosiły się w powietrzu, jakby tchnęło w nie życie. Tańczyły, lawirowały wokół siebie, tworząc rozmaite wzory. Układały się w najróżniejsze kształty, by po chwili rozwiać się gwałtownie i ułożyć ponownie. Wokół unosił się słaby, słodkawy aromat róż. W wazonie stojącym przy oknie leżały oskubane łodygi bez pąków. Cała woda ze środka wyparowała.

Callian poruszał płatkami wedle woli, krótką myślą. Jakiś czas temu wrócił z ćwiczeń, obmył się z potu i kurzu. Zmęczony postanowił się położyć, musiał odpocząć. Jednak natarczywa, gorzka myśl wciąż dobijała się do jego świadomości. Nie mógł przestać o tym myśleć. Przed oczami widział jedno — swoją matkę.

Mimowolnie zacisnął dłoń w pięść i w tym samym momencie, jakby zabrał wszelkie życie płatkom. Opadły bezładnie na podłogę, wirując w powietrzu. Usiadł na krawędzi łóżka, roztargniony. Sam nie wiedział, co o tym myśleć. Na krótkie wspomnienie wszystkie emocje biły się w nim o dominację. Rodziła się wściekłość i wielki żal, rozpacz. Chciał wrócić. Upewnić się, czy wszystko w porządku. Przeprosić ją, zrobić wszystko, by chociaż raz mogła na niego spojrzeć w pełni świadoma. W tych krótkich chwilach, gdy jego matka odzyskiwała pełnię władzy, jej oczy migotały jasno. Mgła, która je zaszywała, odchodziła, jakby za pomocą silnego powiewu wiatru. Coralie trzepotała szybko rzęsami, wybudzając się z głębokiego snu. Podnosiła wzrok na syna i zamierała. To były chwile, wręcz sekundy. Jednak dłużyły się w nieskończoność. Widział ją, a ona jego. Callian był pewien, że mu się przyglądała. Dostrzegała zmiany w jego twarzy, widziała, jak zdążył się postarzeć od ostatniego momentu, gdy była zdolna dojrzeć jego oblicze. A później w jej oczach pojawiały się łzy. Kobieta posmutniała gwałtownie, szlochając głośno. Dobrze wiedziała, co się działo. Zdawała sobie sprawę z choroby, ale nie mogła nic z tym zrobić. To było jak sen. Długi, prawie niekończący się sen, mara, która oplatała ciasno jej ciało. Czasem Coralie udało się wyplątać z natarczywych macek. Lecz działo się to coraz rzadziej. Aż w końcu nadzieja w Callianie przygasła do rozmiarów małego płomyka, by prawie całkowicie zgasnąć.

Jego ciałem wstrząsnął dreszcz, gdy ponownie wyobraził ją sobie martwą. Z trudem odsunął od siebie ten widok i uklęknął na ziemi. Wyciągnął z szafki woreczek i otworzył go powoli. Gdy byli na ćwiczeniach, przenosząc się na wyspy koło Shonary, zdołał uzbierać do niego nieco piasku. Miał nadzieję, że taka niewielka ilość wystarczy do tego, co zamierzał zrobić.

Wziął głęboki wdech i wysypał zawartość przed siebie. Ułożył ją w prostokąt i potrząsnął woreczkiem, z którego wypadło kilka kamieni. Po chwili leżała przed nim spirala, identyczna z tą, którą zrobił kilka tygodni wcześniej w jaskini, kiedy byli jeszcze w drodze do Zakonu. Jednym ruchem nadgarstka sprawił, że płatki uformowały się w przerwach, tworząc jednolity wzór.

Powtórzył wszystko, tworząc idealną kopię tego, co zrobił wcześniej. Kiedy imię jego matki powstało ponad prostą linią, Callian odetchnął ciężko. Z trudem przywołał zaklęcie, którego nigdy nie potrafił zapamiętać i skupił się, kumulując w sobie trochę mocy. Sięgnął po sztylet, leżący na jego szafce nocnej i syknął cicho, gdy ostrze przecięło jego skórę na dłoni. Ścisnął ją mocno, starając się, by naznaczyć odpowiednio rytuał.

Koo la realte, me terras wo tteris — szepnął cicho, czując, jak gorąco przemyka z jego ciała i wydostaje się na zewnątrz. Czekał w napięciu. Na początku bał się ruszyć, nawet nie otworzył oczu. W głowie miał tylko widok poprzedniej ceremonii, która została przerwana. Czy skazał duszę jego matki na wieczne potępienie?

Powoli uchylił powieki i w skupieniu wiódł wzrokiem za czerwonymi płatkami, które jeden za drugim podążały za drogą, którą wyznaczyły im kamienie. Czuł, jak jego serce głośno łomotało o żebra. Czas nieco zwolnił, kiedy płatki zbliżyły się do jej imienia. Wiedział, że jeśli go nie ruszą, jeśli litery nie zostaną zmiecione z piasku, to znaczyło, że jego matka nadal żyła. W przeciwnym wypadku Przewodnik Dusz zabierze jej duszę do Pustki, zapewniając wieczny odpoczynek. Pierwsza czerwona smuga prawie skończyła swoją drogę i podążała przy krótkiej linii, którą Callian narysował pod imieniem matki. Chłopak zacisnął mocno szczękę, dłonie uformował w pięści. Już za chwilę wszystkiego się dowie.

Kiedy tylko płatki opadły na samym końcu znaku, Callian poczuł gorąco rozlewające się po jego ciele, a krew odpłynęła gwałtownie z twarzy. Nie mógł w to uwierzyć. Przez długą chwilę wpatrywał się w piasek z osłupiałą miną. Siedział jakby sparaliżowany. To nie mogła być prawda... A może jednak?

Jego matka żyła.

~ ☾ ~

— To wspaniale!— krzyknęła rozpromieniona Amaya, gdy Callian opowiedział jej o wszystkim. Cieszyła się, wręcz poczuła, jak wielki kamień spada jej z serca. Spojrzała ukradkiem na przyjaciela. Wiedziała, że ta wiadomość sprawiła mu szczęście, jednak przygnębiła go nieco. Nie mógł się z nią spotkać, nie mógł się upewnić, zobaczyć po raz ostatni.

Westchnął ciężko, przygnębiony. Amaya zdusiła w sobie chęć przytulenia go. Już zdążyła się przebrać i nie miała na sobie bandaży, czy rękawiczek. Nie mogła go dotknąć.

Poczuła nikłą ekscytację, która zaczęła tlić się w jej wnętrzu, kiedy oddaliła się nieco myślami od słów chłopaka. Właśnie szli korytarzem, w Zakonie panowało zamieszanie. Podobno ktoś przyszedł, jednak Adara nie chciała im wiele zdradzać. Ciekawe kto taki mógł odwiedzić Koniec Świata? Uśmiechnęła się ukradkiem do Calliana, który równie głęboko zatopił się we własnych myślach. Poczuła ból, gdy uświadomiła sobie, że ta metoda nie zadziała tak łatwo w jej przypadku.

Rytuały na rodzinie królewskiej były zabronione. Każdy postrzegał je jako coś zabronionego, praktycznie jak grzech. Były niezgodne z zasadami, którymi kierowali się Orfanie. Całość była ściśle powiązana z wierzeniem, że osoby pochodzące z rodziny królewskiej nie mogą urodzić się z Mrocznym Darem. Kha, jak i Orfanie, wierzyli, że czysta krew Lathy rodzi się z pewnymi przywilejami, cechami, które sprawiały, że byli lepsi od innych. I dlatego nie powinni być traktowani jak reszta. Na ich duszach nie można było wykonywać takich rytuałów, jakiego Callian zrobił na duszy matki. Dusze władców nie trafiały tam, gdzie reszty, dlatego wymagały innego traktowania. Fakt, że dusza zmarłych może zagubić się gdzieś w Altoris bez odkupienia w Pustce, sprawiał, że Amaya postanowiła go nie robić. Wolała żyć w niewiedzy i dążyć do tego, by uratować tych, których mogła, niż skazywać wszystkich zmarłych na wieczną tułaczkę.

Skrzywiła się. Do Inicjacji zostały im niecałe trzy dni. Przez prawie cały tydzień ćwiczyła ciężko, poprawiła nieco kondycję, nabrała siły. Jednak wiedziała, że to nie wystarczy. Mieli za mało czasu, przecież nigdy nie zdoła przygotować się na Inicjację przez następne trzy dni. Jeszcze wiele zostało jej do nauczenia, zdecydowanie za wiele. Zimny strach rozlewał się w jej żołądku na samą myśl, wątpliwości szeptały jej do ucha. Bała się, coś mówiło jej, że nie podoła. Bo w końcu, jakie ma szanse? Ona jedna na setki uzbrojonych i wyszkolonych zabójców? Nie miała żadnych szans.

Ciche westchnienie wyrwało się z jej gardła. Adara mimowolnie skierowała na nią swoje spojrzenie.

— Nie martw się.— Klepnęła ją w ramię, natrafiając na koszulę.— Dobrze sobie radzicie, szybko się uczycie. Powinniście dać radę.

— Sama nie wierzysz w to, co mówisz.— Spojrzała na nią poważnie, szukając na jej twarzy oznak kłamstwa. Elfka zacisnęła usta i odwróciła się nieco, rozbieganym spojrzeniem oglądając korytarz i mijających ich akolitów. Nie odpowiedziała.

Amaya zignorowała jej zachowanie. Złożyła ramiona na piersi, czując, jak obawy zaczynają ją coraz ciaśniej oplatać. Nie chciała tego. Nie chciała żyć w Zakonie, wśród Księżycowych Elfów. Nie chciała mieszkać tak daleko od domu. Miała ochotę wrócić do Yaali, wparować do zamku i zażądać praw do tronu. Zapanować nad stolicą i zrobić wszystko, by było jak dawniej. Upewnić się, że wszyscy żyją, bo nie mogło być inaczej. Zadrżała. Głos z tyłu głowy mówił jej, że nie powinna się zaślepiać głupimi myślami. Wszyscy byli martwi, bez wyjątku. Takiej wersji powinna się trzymać, by później się nie zawieźć.

Rozejrzała się. Ściany Zakonu, choć chodziła wśród nich od kilku dni, wciąż wydawały się obce. Były grube i ciemne. Co jakiś czas rozjaśniał je wielki, złoty symbol Rhei, jednak ta lekka ozdoba nie zmieniała jej wizji tego miejsca. Było przygnębiające, mroczne i bardzo tajemnicze. Pokręciła głową. Nie, to nie prawda. Przypomniała sobie ostatnią ceremonię, w której brała udział. W jej uszach ponownie rozbrzmiały słowa uczniów i Mistrzów. Wszyscy modlili się do Rhei i kierowali swoje dobre intencje do pozostałych w Yunie. Po tym całym zajściu sama nie wiedziała, co takiego powinna myśleć o Zakonie. Wcześniej wydawał się jej niebezpiecznym, strasznym miejscem, w którym roi się od zabójców. Jednak od kiedy dowiedziała się, że polują na Twenów — niebezpieczne bestie, powoli rozprzestrzeniające się po całym Altoris — mimowolnie zmieniała swoje zdanie. Z jakiegoś dziwnego powodu nie chciała dopuścić do siebie tej myśli, jednak chyba właśnie taka była prawda: Zakon Krwi wcale nie był takim złym miejscem. Pomimo wszystkim swoim przekonaniom, Amaya w końcu musiała się z tym pogodzić. Wyobraziła to sobie i zmieniła strony. Doszła do wniosku, że Yaala sama mordowałaby za pomocą wojsk każdego Księżycowego Elfa. Byli wrogami, praktycznie od zawsze. Jeśli również mieliby takie Zakony, to kto by im zabronił zarabiać w taki sposób?

Uśmiechnęła się pod nosem. Pomimo tego, że nadal czuła się tam nieswojo, inaczej patrzała na to wszystko. Choć trudno jej było to zrozumieć i zaakceptować, widziała w nich wszystkich obrońców. Chcieli, by ich dom był bezpieczny i chronili go przed bestiami. Pewnie nie tylko Yunę. Nigdy nie słyszała, by Tweni najechali na Lathę. Czyżby za ich zasługą?

Wzdrygnęła się, gdy Adara przysunęła ją bliżej siebie. Spojrzała na nią pytająco. Chciała się odsunąć, jednak Elfka powiedziała nagle:

— Za chwilę wzejdzie Księżyc. Trzymajcie się blisko mnie, w Zakonie nie jest bezpiecznie o tej porze. W każdej chwili ktoś może zamienić się w Zelśnionego. — Powiodła po nich zaniepokojonym spojrzeniem i odwróciła się przed siebie. Musiała być czujna.

Kiedy weszli do głównego holu, Amaya poczuła się nieswojo. W środku pałętało się kilku uczniów. Większość z nich spoglądała na nią ukradkiem, prychając pod nosem. Czuła się tak odmienna, miała wrażenie, że chodzi z ogromną tarczą strzelniczą i strzałką wskazującą na środek, jakby chciała im powiedzieć: "tutaj jestem, chodźcie, teraz z łatwością możecie mnie zabić!".

Skuliła się nieco, gdy ostre wyzwiska poleciały w jej stronę. Odważyła się spojrzeć w oczy jednemu z wyzywających i posłała mu lodowate spojrzenie. W powietrzu zawisła gęsta atmosfera. Amaya wręcz czuła gniew kipiący z ciał Srebrzystych. Adara próbowała mieć dwójkę Orfanów przy sobie, chciała ich zasłonić, jednak to nic nie dało.

— I po co żeście tu przyleźli? — Elf, w którego wpatrywała się Amaya, odezwał się nagle. Spojrzał na nią z pogardą, zmarszczył brwi w grymasie złości. — Nikt was tu nie chce!

— Algol, zamknij się z łaski swojej — warknęła do niego Adara, zasłaniając ramionami Calliana i Amayę. Rozglądała się na boki, chcąc dostrzec, czy ktokolwiek chciał ich zaatakować. Wiedziała, że niektórzy w Zakonie byli nieobliczalni. Mimowolnie przypomniała sobie Elnatha.

— Nagle odwróciłaś się od przyjaciół?

— O wilku mowa — szepnęła z roztargnieniem i odwróciła się w stronę głosu. Posłała mu spojrzenie pełne złości, podpierając ręce na biodrach. — Czego chcesz?

— Nic takiego! — Westchnął i podszedł do niej. Powoli przeniósł wzrok na Amayę, która cofnęła się nieco. — Witaj — uśmiechnął się i postąpił naprzód do dziewczyny — jak tam się czujesz, rybeńko? — Zaśmiał się gromko, rozglądając się wokół.

— Nie rób przedstawienia, Elnath — wtrąciła się Adara, zasłaniając mu księżniczkę.

— Czy ja coś robię? — Rozłożył ręce, jakby niesprawiedliwie go oskarżała. Wywrócił oczami i westchnął krótko. — Chciałem się tylko upewnić, czy wszystko w porządku z naszą pływaczką. — Spojrzał dosadnie na Amayę, która próbowała na niego nie patrzeć. Odwróciła się do niego i pokręciła głową. — Dziwna sprawa, nie sądzisz? — odezwał się po chwili i popukał po podbródku jakby czymś bardzo zaciekawiony. — Byłaś w wannie pełna sił i nagle po tym, jak...

— Dość — powiedziała ostro Amaya, czując, jak strach rozprzestrzenia się po jej ciele. Gdy tylko widziała jego twarz, jasne, wyraziste oczy, przypominała sobie to straszne wydarzenie w łaźni. — Nic nie mów — zagroziła mu, zaciskając mocno usta. Gdyby ujawnił jej Dar, reszta domyśli się kim jest.

— Po prostu myślę, że to bardzo ciekawe i hm.. dość osobliwe zachowanie. Zastanawiam się z czystej troski, przysięgam. — Podniosł rękę a na jego twarzy rozciągnął się szeroki uśmiech.

— Nie bądź dzieckiem, idź już sobie. — Adara machnęła na niego ręką, jakby chciała odgonić natarczywą muchę. Spojrzała z ukosa na okno: na dworze zrobiło się już ciemno. Wiedziała, że mogą być w niebezpieczeństwie.

— Ale dlaczego? — zapytał, rozkładając ramiona i rozglądając się wokół, jakby pytanie kierował do wszystkich akolitów wokół. — Chyba każdy chce się dowiedzieć, co takiego skrywa nasza mała...

— Nie waż się. — Wskazała na niego palcem i spojrzała rozpaczliwie w jego oczy. Ślipia chłopaka iskrzyły się nieco, dopiero po chwili dziewczyna zauważyła, że nie potrafił prosto stać. — Ty jesteś pijany! — zauważyła, zdziwiona. Pokręciła głową, nie wierząc w dojrzałość przyjaciela i odwróciła się do dwójki Orfanów. — Przejdźcie korytarzem prosto, w następnym pomieszczeniu powinna być Vaia, znajdziecie ją.

— Co ty chcesz z nim zrobić? — zapytał Callian , kurczowo trzymając się Amayi.

— Muszę przywołać go do porządku. — Westchnęła ciężko i wzięła Elnatha pod ramię. Gdy tylko zaczęła ciągnąć go w stronę wyjścia, reszta uczniów zwróciła spojrzenia w stronę księżniczki i jej przyjaciela. — Jest nów, a ty pijesz? Prosisz się o śmierć, czy co? — powiedziała już do Elnatha zniżonym tonem i wzięła go pod ramię.

Oboje spojrzeli po sobie. Wiedzieli, że jeśli zostaną tam, choć chwilę dłużej, mogą mieć kłopoty. Odwrócili się szybko i żwawym krokiem zaczęli iść przed siebie. Callian nadal mocno ściskał Amayę za koszulę. Obydwoje czuli drastycznie rosnący strach.

Stanęli gwałtownie, gdy od ścian odbiło się głośne warczenie.

Po chwili rozległy się krzyki i wszyscy, którzy byli w holu, uciekli. Tylko jedna osoba została. Księżycowy Elf stał cały zdyszany, skąpany w łunie światła. Pochylił się do przodu, jakby szykując do skoku. Rozłożył ramiona, z których w jednej chwili wyrosły szpony. Jednak jego skóra nie była czarna. Nigdzie nie migotały gwiazdy, które wcześniej oczarowały dziewczynę. Zelśniony był biały. Emanowało od niego światło Księżyca. Jego skóra zrobiła się łuskowata, każdy centymetr jasno świecił. Oczy migotały na czerwono, a z gardła wydobył się potężny, przerażający ryk. Amayę ogarnęły dreszcze, gdy coś sobie uświadomiła.

On patrzył wprost na nią.

Rzuciła się do biegu, gdy Elf ruszył. Odwróciła się i w mgnieniu oka znalazła się w kolejnym pomieszczeniu. Krzyczała, spanikowana. Łzy zasłoniły jej pole widzenia. Nie myślała, gdzie biegnie. W jej umyśle zakwitła rozpaczliwa myśl, której uczepiła się desperacko: musiała uciec. Zimny pot zlał całe jej ciało, gdy słyszała jak potwór za nią biegnie. Odgłos stóp robił się coraz głośniejszy, aż w końcu ucichł doszczętnie.

Wrzasnęła z przerażenia, gdy Zelśniony nagle pojawił się przed nią. Zatrzymała się gwałtownie i rozejrzała wokół. W uszach czuła głośne dudnienie serca, ręce drżały jej z przerażenia. Nigdzie nie widziała broni, nie miała czymś się ochronić. Wszyscy stali jak sparaliżowani na widok potwora. Sama nie wiedziała, czy widok stwora sprawiał, że nie chcieli walczyć, czy może jej niechybna śmierć była dla nich zbyt kusząca, by zrobili cokolwiek. W tamtej chwili nie miała zamiaru o tym myśleć. Cofnęła się nieco, gdy bestia zaczęła zmierzać w jej stronę.

Nagle Zelśniony naparł do przodu. Poruszał się szybko jak smuga. Amaya zasłoniła rękami głowę i skuliła się w sobie, krzycząc ze strachu. Wiedziała, że to koniec. Praktycznie czuła masywną szczękę zacieśniającą się na jej ramionach. Czuła krew ściekającą po jej ciele, która wyłaniała się z rozszarpanych miejsc. Skrzywiła się na samo wyobrażenie bólu. Jednak nic podobnego nie nastąpiło.

Cała się trzęsąc, powoli opuściła ramiona i podniosła powieki niepewnie. Zelśniony był tuż przy niej. Widziała jego przerażającą twarz, wykrzywioną w jeszcze straszniejszym grymasie. Ostre kły wyciągały się do niej, prawie muskając jej twarz, ale zastygły w bezruchu. Czuła tylko odór wyłaniający się z jego paszczy. Puste, czerwone oczy wpatrywały się w nią bez wyrazu. Sprawiały, że robiło jej się niedobrze. Dopiero po chwili Amaya odważyła się spojrzeć nieco niżej i ujrzała klingę, która przebiła brzuch stwora. Czarne ostrze ruszyło się nagle i zniknęło, a bestia runęła do jej stóp, odsłaniając widok, którego dziewczyna nigdy by się nie spodziewała.

Przed nią stał Mistrz Dubhe. Elf w średnim wieku spoglądał na nią obojętnie, opuszczając miecz, z którego ściekała biała, połyskująca na srebrno, krew.

Amaya poczuła, jak nogi uginają się pod jej ciężarem. Wielka ulga rozlała się po jej ciele. Nie była w stanie wydusić z siebie słowa. Czuła jedynie wielki paraliż i ciepłe uczucie, które zapewniało ją, że żyje. Że nie została rozszarpana w szczękach tego czegoś. Po chwili poruszyła niepewnie buzią, chcąc podziękować Mistrzowi, ale nie zdołała nic z siebie wykrztusić. Skinęła jedynie, patrząc na obojętną minę mężczyzny i opadła na podłogę, nie wiedząc, co powinna zrobić. Podniosła nieco ręce i przyglądała się ich dygotaniu. Trzęsła się, strach wciąż płynął w jej ciele. Przecież... ona prawie zginęła.

— Amayo, nic ci nie jest?! — Callian podbiegł do niej szybko i pomógł wstać. Przyglądał się jej, przerażony.

Dziewczyna nie mogła się skupić. Słyszała jego głos, jakby dochodził spod wody. Spojrzała jeszcze na Mistrza, który zaczął odchodzić. Odwróciła się w stronę Calliana i ujrzała wielki tłum, który zaczął wchodzić do Zakonu. Chłopak widząc zainteresowanie dziewczyny, powiedział szybko:

— To chyba uczestnicy na Inicjację. — Westchnął krótko, nawet się im nie przyglądając.

Jednak Amaya była ciekawa. Odgoniła zdumienie i szok, skupiając swoją uwagę na nowo przybyłych. Chciała ocenić, kto właściwie postanowił zawalczyć o miejsce w Zakonie. Nie zdziwiła się, widząc same Księżycowe Elfy. Odwróciła się, czując swego rodzaju zawód. Jednak w momencie, gdy poruszyła głową coś dziwnego mignęło jej przed oczami.

Nie... to nie mogła być prawda. Czyżby w morzu srebrzystej skóry zobaczyła coś ciemniejszego?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top