Rozdział 16 Kara
Pierwsze uderzenie sprawiło, że głowa Naosa poleciała do tyłu, a z rany trysnęła jasna, świeża krew.
Pomimo ostrego bólu, chłopak podniósł od razu głowę i zamrugał nieco, widząc rozmazany obraz. Usta zdążyła naznaczyć czerwień, jednak nie zdołał jej zetrzeć. Włosy opadły kosmykami na twarz, więc poruszył gwałtownie głową, by je strzepnąć. Na marne, poczuł jedynie ostry ból przy skroniach.
— Naosie, Dziecko Krwi, jakiego czynu się dopuściłeś? Co zrobiłeś, bezczeszcząc imię naszej matki? Przyznaj się! — Niska postać, ubrana w czarną, długą szatę podniosła dłoń, czekając na odpowiedni czas, by ponownie wymierzyć w niego cios.
Naos, pomimo intensywnego bólu nosa zdołał ją rozpoznać. Wiedział, że stała przed nim jego nauczycielka — Alheria. Skrzywił się, gdy ciepło rozlało się po czaszce. Krew spływała obficie, wyłaniając się z przecięcia na klatce piersiowej, by spływać po mostku i z brzucha skapywać monotonnie na podłogę. Pomimo wysokiego dźwięku, panoszącego się w jego umyśle, słyszał to dokładnie.
Kap.
Kap.
Kap...
Dźwięk coraz bardziej przytłumiała większa ilość krwi, zbierająca się przy jego stopach. Choć każde zetknięcie się kropli z taflą było dla niego jak dźgnięcie ostrzem.
— Zdradziłem ją — powiedział cicho. Światło wokół nagle zrobiło się ostre i intensywne. Za bardzo na jego czułe oczy. Zmrużył je i skrzywił się nieco, gdy ból i ostry dźwięk wbiły się w jego umysł, jak żyletka. Sam nie wiedział, czy wyczuł, czy usłyszał, jak Alheria odchodzi nieco, a na jej miejsce wchodzi następny Mistrz.
Stracił dech, gdy kolejny cios bicza trafił w jego ramię. Opadł głucho na podłogę, naznaczając ją krwią. Ciężki, gorący ból rozprowadzał się po jego ciele szybko, przelewając się do każdej jego cząsteczki. Naos skrzywił się w grymasie, przez chwilę walcząc o krótki wdech. Czuł ogromny ciężar na klatce piersiowej, jakby ktoś nagle na nią skoczył i zmiażdżył mu żebra.
Ktoś podniósł go gwałtownie, chwytając za kołnierz. Jego głowa chwiała się, jakby uszło z niej wszelkie życie. Ledwo widział, nie miał pojęcia, kto właściwie przed nim stał. Jednak to nie miało znaczenia. Rozpaczliwa myśl wciąż szeptała mu do ucha. To jeszcze nie koniec. Wszyscy muszą zadać cios. Przynajmniej raz.
Zamrugał szybko. Obraz przed nim formował się w wielką, zamazaną plamę. W jej centrum widniała czarna smuga, która poruszała się delikatnie, jakby chwiejąc się. Naos nie był pewien, czy to postać się chwieje, czy może on nie potrafi stabilnie ustawić głowy. Po chwili do jego uszu dobiegł czyiś głos, jednak nie miał pojęcia do kogo należał. Za postacią zauważył nikły ruch. Pewna przytomna cząstka jego świadomości podpowiedziała mu, że akolici zaczęli się zbierać w sali. Nikt nie chciał przeoczyć przedstawienia.
Głośny huk bicza przeciął powietrze. Długa pręga pojawiła się na plecach, po kilku sekundach wypełniła się ciemną krwią. Cios wymierzyła ta sama osoba. Zdumiony okrzyk pełen bólu wyrwał się z gardła chłopaka. Naos zaniósł się kaszlem, brudząc krwią policzek i podłogę. Ostry ból wędrował z jego płuc, rozprowadzał się mozolnie po gardle i chwycił mocno za przełyk, nie dając mu szansy na oddech.
Na nagiej klatce piersiowej migotały kropelki potu. Unosiła się szybko, sprawiając, że jego lekko zarysowane mięśnie odznaczały się co chwila. Szara skóra wydawała się perłowa, delikatnie porcelanowa, jedynie czerwone pręgi odznaczały się dosadnie. Gdy kolejna fala intensywnego bólu rozlała się po jego ciele, Naos skrzywił się, zaciskając mocno usta. Szarpnął ramionami, które zostały związane za jego plecami. Nie mógł się ruszyć, nie był w stanie nic zrobić. Ból i liny paraliżowały go doszczętnie.
— Naosie, Dziecko Krwi, jakiego czynu się dopuściłeś? Co zrobiłeś, bezczeszcząc imię naszej matki? Przyznaj się! — Znajomy głos dostał się na obrzeża umysłu chłopaka. Naos z ledwością chwycił świadomą myśl, skupił się. Przed nim stał Dubhe.
Podniósł go jednym, gwałtownym ruchem. Naos z ledwością trzymał się na kolanach, nie mogąc się podeprzeć. Chwiał na wszystkie strony, jedną ręką podtrzymywany przez Mistrza. Z jego ust ciekła ślina zmieszana z krwią. Oczy mrużyły się co chwila, gdy napotykały jasne, arkemiczne światło kul porozstawianych wokoło.
— Zdrad-d — Jęknął cicho, nie mogąc złapać tchu. — Zdradziłem — zdołał powiedzieć po dłuższej chwili. Jego głos był słaby, niewyraźny.
— Przyznaj się! — powtórzył Dubhe, a jego rozgoryczony głos rozbrzmiał w uchu Naosa.
Nagle światło odbiło się od czegoś. Naos zmrużył oczy i skulił się, gdy poczuł nagły ruch przed sobą. Dubhe dzierżył ostrze. Kilka osób wstrzymało oddech.
Przeraźliwy krzyk wydobył się z gardła chłopaka, gdy broń rozcięła jego ramię. Zamrugał szybko, zamroczony bólem i syknął, gdy gorąco zaczęło pulsować od rany. Po chwili poczuł jak ciepła krew spływa po jego skórze.
Ciemna plama wisząca nad nim zniknęła i na jej miejscu pojawiła się nowa. Naos czuł jak coś niespokojnie rusza się pod jego skórą. Gniew i ból płynęły wraz z krwią i obudziły coś, co spało głęboko w jego środku. Czuł, jak jego demon rusza się w gniewie, jak próbuje się wydostać, napiera na niego. Zacisnął mocno szczękę, spróbował stłumić w sobie ból. Nie mógł się przemienić. Nie mógł dać się zabić.
— Naosie, Dziecko Krwi, jakiego czynu się dopuściłeś? Co zrobiłeś, bezczeszcząc imię naszej matki? Przyznaj się! — Znajomy, męski głos odbił się od ścian. Alnair.
— Mistrzu... — zdołał jedynie wydukać, słabym głosem. Podniósł na niego umęczone spojrzenie, z ledwością dostrzegając jego twarz.
Siarczysty policzek sprawił, że Naos ponownie wylądował na ziemi, w kałuży własnej krwi.
— Przyznaj się! — powtórzył, gdy nie dostał odpowiedzi.
Alnair podniósł go i rzucił nim ponownie o podłogę. Zwiotczałe ciało chłopaka opadło głucho. Głowa eksplodowała bólem, gdy uderzył nią o twardą posadzkę. Tępy, ogromny ból pulsował od czubka czaszki, rozprowadzając się dalej, by emanować przy skroniach. Naos zamrugał szybko. Przez chwilę widział przed sobą ciemność, jednak po chwili uderzyło w niego jasne światło. Zmrużył oczy, gdy ostry ból zaatakował.
— Stoisz tu przed Matką winny i skarcony. Odpowiedz przed Rheą za swoje czyny, a się nad tobą zlituje. Jesteśmy naczyniem dla nocy, żyją w nas gwiazdy, księżyc i Rhea. Jesteśmy jednością, a ty ją zdradziłeś, Naosie. Przyznaj się do zdrady.
Kolejny cios bicza. Kolejne gwałtowne poruszenie się demona.
W jednej chwili szpony wydłużyły się gwałtownie. Zduszony okrzyk szoku wyrwał się z ust Naosa. Ból pojawił się w jego szczęce, gdy kły zaczęły wyłaniać się z dziąseł. Zamknął gwałtownie oczy i zacisnął dłonie w pięści. Czuł jak demon przejmuje nad nim kontrolę. Jak napędza się jego złością i bólem. Ruszał się w nim niespokojnie, napierał, chcąc staranować sobie przejście. Naos zmarszczył brwi z wysiłku, na jego czole pojawiły się krople potu. Nie mógł go wypuścić. Nie mógł pozwolić, by przejął nad nim kontrolę.
Wygiął się z bólu, gdy ostrze ponownie przecięło jego skórę, już sam nie zdawał sobie sprawy, co dokładnie dzieje się wokół niego. Skulił się, walcząc z demonem. Ten rozbudził się gwałtownie, prawie dostał się na powierzchnię. Naos praktycznie czuł go pod swoją skórą. Wyczuwał jego każdy ruch, każde natarcie. Zacisnął mocno szczękę, gdy kły wysunęły się jeszcze bardziej. Ogon miotał się na podłodze i chłopak jak przez mgłę czuł kolejne uderzenia, kolejne cięcia. Wydawało się, jakby wszystko zwolniło i ucichło. Jedynie to, co siedziało w jego środku przyspieszyło drastycznie.
I wydostało się na zewnątrz.
~ ☾ ~
Ciche pukanie rozniosło się po pokoju. Drzwi uchyliły się nieco, niedużo, wpuszczając do środka odrobinę światła. Amaya przecisnęła się przez niewielką szparę, rozglądając się. Z początku nie mogła nic dostrzec we wszechogarniającym mroku, jednak po chwili ujrzała Naosa, siedzącego we wnęce, w ścianie przed oknem.
W pomieszczeniu było duszno. Ciepłe powietrze unosiło się wysoko, dziewczyna miała wrażenie, jakby ją oplatało. Pomimo tego ciarki przeszyły jej ciało. Podeszła niepewnie do jednoosobowego łóżka, stojącego nieopodal chłopaka. Skrzywiła się, gdy materac zawył pod jej ciężarem. Spojrzała ukradkiem na Naosa. On nawet nie zwrócił na nią uwagi. Siedział na małym podwyższeniu, przy oknie, wpatrując się w ocean, rozciągający się aż po horyzont. Światło Księżyca malowało na tafli białymi muśnięciami i migotało nieco, jakby chcąc zwrócić na siebie uwagę.
W pokoju nie było żadnej świecy, Naos nie pokusił się o żadne światło. Jednak Księżyc oświetlał jego sylwetkę. Ostro zarysowany profil wydawał się mienić białym światłem. Chudy, lekko umięśniony brzuch ruszał się miarowo, w rytm jego spokojnego oddechu. W mroku odznaczały się jego dwa rogi, ogon miotał się na podłodze. Dopiero po chwili Amaya musiała zdusić w sobie okrzyk, gdy dostrzegła kolejną parę oczu na jego czole. Szpony wyłaniały się z opuszek. Dziewczyna nie mogła opanować szybko bijącego serca.
Nie boję się — zapewniła sama siebie. Pokręciła głową, karcąc się w duchu. — To tylko Naos, nic ci nie zrobi.
Jednak nie mogła się zmusić, by podejść do niego i usiąść wraz z nim we wnęce. Przełknęła cicho ślinę i zacisnęła mocno pięści. Otworzyła usta, by coś powiedzieć, jednak Naos ją uprzedził:
— Przepraszam. — Cichy szept z ledwością dotarł do uszu dziewczyny. Ogon zatrzymał się, zastygając w bezruchu. Oczy Naosa wydawały się niewidzące, jakby chłopak widział przed sobą coś zupełnie innego. Wspomnienie. Widok sprzed kilku lat, dni, a może godzin?
Dziewczyna pierwszy raz widziała go w takim stanie. Podczas przemiany, złamany i zdruzgotany. Westchnęła cicho i zmusiła się do uśmiechu.
— Nie musisz przepraszać — powiedziała równie cicho. Nie miała pojęcia skąd przeprosiny. Co takiego zrobił?
Chłopak ledwo zauważalnie pokręcił głową.
Amaya przyjrzała mu się. Nie chciała przywoływać do siebie obrazu z jego kary, jednak wspomnienie, jakby robiąc jej na złość, pojawiło się przed oczami. Wzdrygnęła się na ponowny dźwięk jego krzyku. Ciarki przebiegły po jej kręgosłupie, gdy znów zobaczyła krew spływającą po ramionach i piersi. Mimowolnie spojrzała ponownie w miejsca, gdzie wcześniej widziała ziejące rany. Jego skóra była zdrowa. Miała ochotę podejść do niego i upewnić się, czy rzeczywiście tak było.
Po chwili odpowiedź pojawiła się w jej umyśle. Tkacz Krwi.
Zakonny uzdrowiciel coraz bardziej ją intrygował. Jak potężny był, by uratować ją przed utopieniem się, a Naosa przed takimi ranami? Istny cudotwórca.
— Chyba powinnaś już iść. — Widziała, jak się skrzywił. Zmrużył oczy, jakby zmęczony i opuścił nieco głowę. Amaya nie potrafiła tego zrozumieć, jednak Naos nie chciał, by była przy nim, gdy on sam nie jest sobą.
— Nie mam zamiaru stąd wychodzić — powiedziała stanowczo, przyglądając mu się. Vaia właśnie od niego wróciła. Dziewczyna domyślała się, że pewnie po tym wszystkim, co się stało, chłopak nie miał ochoty z nikim rozmawiać, jednak chciała go odwiedzić. Elfka zdążyła jej napomknąć, że Naos się obwinia. Sądzi, że to jego wina. Amaya przyszła, by wyrzucić z jego głowy te wszystkie głupie myśli. — To nie twoja wina. Nie mogłeś tego przewidzieć, nikt nie mógł. Bez sensu się obwiniać.
— Obiecałem ci — powiedział słabo, wciąż wpatrując się w ocean. — Obiecałem ci, że was ochronię i już pierwszego wieczoru... — urwał. Jego głos drżał z przejęcia, ogon ponownie miotał się przy ściance.
— Żyję — odezwała się praktycznie od razu. — Żyjemy i mamy się dobrze, chyba tylko to się liczy, prawda? Wszyscy nauczyliśmy się z tego, co się stało. Teraz już nie będziemy zostawać sami. — Wzruszyła ramionami, jednak Naos wyczuł w jej głosie małe drżenie. Niepewność oplatała się z bólem.
Nie mogła patrzeć jak się obwinia. Sama nie potrafiła tego zrozumieć, jednak zaufała mu. Odkąd na pustyni zaproponował szalone rozwiązanie, które przewidywało jego śmierć, poczuła wobec niego szacunek. Zobaczyła, że jest w stanie oddać za nią życie. Zrobi wszystko, by dziedziczka tronu przeżyła i zawalczyła o swój dom. Zaimponował jej. Czuła spokój, wiedząc, że nie została z tym wszystkim sama. Że ktoś jeszcze pragnął, by ona i wszyscy Orfanie przeżyli.
Tak bardzo różnił się od całej reszty akolitów. Jako jeden z nielicznych próbował uratować jej naród. Może nawet jedyny? Dostrzegał nadzieję w tym szalonym planie. Nie postrzegał jej, jako kogoś z Mrocznym Darem. Widział w niej zwycięstwo.
Długie, ciężkie westchnienie wyrwało ją z zamyślenia.
— Zdegradowali mnie — powiedział po dłuższej chwili ciszy. Wciąż się do niej nie odwrócił. Ruszył się jedynie, jeszcze bardziej odwracając się do okna. Księżyc skąpał jego rogi w jasnym świetle. Amaya poczuła dreszcze. — Jestem Dzieckiem Zmierzchu, cały plan z trenowaniem was szlag trafił — warknął, roztargniony.
Dziewczyna zacisnęła mocno szczękę. Westchnęła krótko. Nagła przemiana Naosa w trakcie kary sprawiła, że Mistrzowie dowiedzieli się o jego braku kontroli. Żadne Dziecko Krwi nie mogło dopuścić się czegoś takiego. Każdy po takim przedstawieniu zostałby Dzieckiem Zmierzchu. Nawet Alnair nie mógł nic na to poradzić.
— Już raz zostałeś Nocnym Łowcą — przypomniała mu. — Chyba bez problemu powinieneś zostać nim po raz kolejny. — Wzruszyła ramionami, nie widząc w tym większego problemu.
Naos jedynie pokręcił głową i zamknął oczy. Oparł się wygodniej o surową ścianę i po chwili odwrócił się w stronę dziewczyny. Zimne ciarki pojawiły się na jej kręgosłupie, gdy zobaczyła, jak cztery ślepia wpatrują się w nią. Zmusiła się, by nie odwrócić wzroku, jednak po chwili opuściła spojrzenie i przełknęła ślinę, roztrzęsiona. Nieważne, co sobie wmawiała. Nieważne, czy ufała osobie, która przed nią siedziała. Ten widok był przerażający.
— Drugi raz nie popełnią tego błędu. — Westchnął. — Dopóki nie zdołam okiełznać swojej Nocnej Natury, jestem tu uziemiony. Wcześniej pociągnąłem za kilka sznurków, Alnair mi pomógł. Teraz? Sprawdzą mnie z dziesięć razy, zanim oznajmią, że ponownie mogę wyruszyć na misję.
Amaya pokręciła głową, milcząc przez dłuższą chwilę. To wszystko rujnowało. Przecież, jeśli Naos i Vaia nie będą mogli wychodzić z Zakonu, by potajemnie ich trenować, to jak właściwie przygotują się na Inicjację? Dziewczyna z trudem powstrzymała drżenie rąk. Zginą tam.
— To jak właściwie...? — zdołała jedynie wydukać. Strach chwycił ją za gardło.
— Nie wiem. — Westchnął ciężko, odwracając od niej wzrok.
Po prostu świetnie — przeszło jej przez myśl. Zamrugała szybko, gdy gorące łzy zebrały się pod powiekami. Nie chciała umierać. Zacisnęła dłonie na krawędzi koszuli i próbowała zapanować nad mrocznymi myślami, zalewającymi jej umysł. O Kha, dlaczego...
— Ocean — powiedział po chwili, a Amaya podniosła na niego wzrok. Ponownie siedział odwrócony do wielkiej szyby — uspokaja mnie. — Jego głos był spokojny, jednak cichy. Dziewczyna nie wyczuła w nim wcześniejszego bólu, złości, czy strachu. Był... pusty.
Chłopak odsunął się nieco, robiąc dziewczynie miejsce po swojej prawej stronie. Amaya przełknęła ślinę i wstała chwiejnie. Pobieżnie spojrzała na swoje dłonie: odsłonięte, bez rękawiczek. Przez chwilę strach nie pozwolił jej postawić kolejnego kroku, jednak zdołała się przełamać. Zacisnęła mocno dłonie i podeszła do Naosa. Ostrożnie. Usiadła przy drugim końcu wnęki, z ledwością muskając stopami jego nogi.
— Boisz się — powiedział jedynie, nawet na nią nie patrząc. Dziewczyna zagryzła wargę i pokręciła głową, jednak nic nie powiedziała. Obawiała się, że jej głos odsłoni przed nim za wiele.
— Ocean jest przerażający — wyznała dopiero po czasie. Amaya widziała w nim jedynie pustkę. Wielką głębię, która jednym, szybkim połknięciem, była w stanie ją pożreć. — Po tym wszystkim, co stało się w łaźni... — zaczęła niepewnie, jednak nie dokończyła. Już nigdy nie będzie widzieć wody w ten sam sposób.
— Dorastałem przy wodzie. Na wybrzeżach Krolanu. — Westchnął krótko. Dopiero z tamtej odległości Amaya dostrzegła, że jego głos był bardziej basowy, sprawiał, że na jej przedramionach pojawiała się gęsia skórka. — Dzięki temu czuję, że cząstka domu jest wciąż ze mną. — Wzruszył ramionami i dodał po chwili: — To głupie, wiem — zaśmiał się krótko — ale sam smak soli w ustach i widok wody sprawia, że ogarnia mnie dziwny spokój. — Uśmiechnął się słabo, opierając głowę o ścianę. Wpatrzony w taflę oceanu, nawet nie zauważył Amayi, która przyglądała mu się, zaciekawiona. Zapomniała o strachu.
— Nigdy nie widziałam wody. — Uśmiechnęła się krzywo, jakby sam fakt był przestępstwem. Zaśmiała się, gdy Naos spojrzał na nią lekko zdziwiony. — Całe życie dorastałam w Yaali. Mamy tam jedynie wysepkę na ogromnym jeziorze, ale to nic w porównaniu z tym widokiem. — Wskazała na okno i przyjrzała się tafli. Woda była spokojna, nie było żadnych fal, a jedynie na maleńkich pomarszczeniach tańczyło światło Księżyca. Musiała przyznać Naosowi rację, ten widok był piękny. Sprawiał, że mogła się nieco uspokoić.
— Może jednak coś dobrego wyniknie z waszej wizyty tutaj. — Westchnął długo i przeczesał palcami włosy pomiędzy rogami. Uśmiechnął się nieco i białe kły zaświeciły w mroku. Amaya pospiesznie odwróciła wzrok, próbowała zapanować nad szalejącym sercem.
Nie boję się — powtarzała sobie w myślach. — To tylko Naos.
— Vaia już mówiła, jak to będzie wyglądać, prawda? — odezwał się po chwili ciszy, zamyślony.
Amaya jedynie przytaknęła.
— Teraz, kiedy oboje jesteśmy Dziećmi Zmierzchu, nie będziemy mogli być przy was tak często. — Pokręcił głową, rozważając każde wyjście z tej sytuacji. — Musimy postarać się o jak najszybsze przeniesienie, ale to nie nastąpi tak szybko. Nie z moją Nocną Naturą... — Westchnął ciężko, pocierając dłonią o podbródek. — Nikogo innego nie możemy prosić o pomoc. Nie możemy im ufać. — Ponownie pokręcił głową, jakby sam siebie chciał przekonać. — Teoretycznie do czasu Inicjacji jesteście nietykalni, powinniście być bezpieczni. Tym bardziej po karze Elnatha, pewnie już nie będzie cię nachodził.
— A potem? — zapytała z trudem.
— Potem zagrożenie pojawia się w trakcie Inicjacji. Przyjmijmy, że ją przejdziecie — urwał, gdy jego głos załamał się nieco. Odchrząknął i kontynuował: — Później, gdy będziecie Łunami przyjmą was Mistrzowie. Nie będziecie mieli przerwy pomiędzy lekcjami i ćwiczeniami. Praktycznie bez przerwy będziecie w ich towarzystwie, do czasu, gdy nie zostaniecie Dziećmi Zmierzchu, powinno być w porządku.
— Na pewno? Co, jeśli będą nas nachodzić w trakcie mycia się tak jak wcześniej?
— Już nie pozwolimy na to, byście byli sami w łaźni. Nie będziecie się kąpać, jeśli w środku nikogo nie będzie. W momencie, gdy ostatnia osoba będzie wychodzić, ty też musisz się ulotnić. — Spojrzał na nią twardo, przyglądając się jej łagodnej twarzy. Nie odwrócił od niej wzroku, dopóki dziewczyna nie przytaknęła delikatnie.
— No a pokoje? Przecież ktoś może wejść do nas w trakcie spania. — Wzruszyła ramionami. Bała się, nie chciała, by to wszystko się powtórzyło. Wiedziała, że nie będzie tu bezpieczna, jednak słuchając Naosa miała coraz więcej nadziei.
— Będziecie musieli się zamykać — skwitował krótko. — Albo postaramy się o złączenie pokoi — dodał szybko, gdy pomysł nasunął mu się na myśl. — Spałabyś z Vaią, a ja z Callianem. Zapewnilibyśmy wam bezpieczeństwo w trakcie nocy.
Amaya przytaknęła jedynie, trawiąc wszystkie informacje. To rzeczywiście mogło się udać. Mogli być bezpieczni. Na jej twarz wstąpił słaby uśmiech. Pierwszy raz od kilku dni, poczuła, że to rzeczywiście może się udać. Przejechała opuszką palca po czarnej wardze, zamyślona. Naos drgnął lekko, jednak odwrócił się szybko.
— Jak właściwie chcieliście nas przygotować na Inicjację? — zapytała po dłuższej chwili ciszy. Ciekawiło ją to, chciała wiedzieć, jak Naos chciał sprawić z niej zabójcę.
Chłopak jedynie wzruszył ramionami i odwrócił się do niej. Gdy Amaya spostrzegła dodatkowe oczy, mrok rozlewający się po ramionach i gwiazdy migoczące pod skórą, nie czuła strachu. Ciepłe uczucie rozlało się w jej żołądku.
— Z początku nie miałem pojęcia, jak powinienem was trenować. — Wzruszył ramionami. — Jednak po czasie zrozumiałem, że w przeciągu niecałych dwóch tygodni nigdy nie będę w stanie zrobić z was odpowiednich zabójców. Na Inicjacji spotykają się ludzie, którzy trenowali właśnie na tę okazję. Wszyscy przychodzą tutaj, by wywalczyć sobie miejsce w Zakonie. — Westchnął ciężko.
— Więc jakie mamy szanse? — Nadzieja zaczęła w niej gasnąć. Wyobrażała sobie wielką hordę ludzi, zabójców, którzy w trakcie krótkiego mrugnięcia byli w stanie wbić ostrze pomiędzy jej żebra, zabijając ją jednym pchnięciem.
— Żadnych — powiedział krótko, a Amaya podniosła na niego wzrok, zdziwiona. — Jeśli będzie walczyć, zginiecie. Dlatego stwierdziłem, że lepiej byście przeczekali całą walkę. Musicie być szybcy, zwinni. I najważniejsze: niewidzialni.
— Jak niby mamy to zrobić? — Entuzjazm w jej głosie przygasł gwałtownie.
— Chciałem z wami potrenować. Muszę poznać wasze słabości i atuty, musicie je wykorzystać. Uczyłaś się czegoś w zamku?
Amaya spojrzała na niego przenikliwie, szukając w jego głosie pogardy. Ostatnio, gdy wspominał o uczeniu się w zamku, nie mógł się powstrzymać od kąśliwych uwag.
— Czemu zmieniłeś do mnie nastawienie? — zapytała, jakby w ogóle nie usłyszała pytania. — Jeszcze kilka dni temu, mówiąc o moim pochodzeniu było cię stać jedynie na wredne uwagi.
Naos wzruszył ramionami, zaciskając mocno usta. Wbił wzrok w ocean, jednak po chwili odpowiedział cicho:
— Widziałem, co zrobiłaś na pustyni. — Westchnął krótko i owinął ogon o prawą nogę. Amaya dostrzegła, że nie chciał się przed nią otwierać, z trudem zmuszał się do dalszych słów. Zacisnął mocno szczękę i odwrócił się powoli w stronę dziewczyny. Otworzył oczy i powiedział: — Nie miałaś butów i przez cały dzień chodziłaś boso po rozgrzanym piasku. — Na te słowa dziewczyna niepostrzeżenie ruszyła nieco stopami, jakby ponownie poczuła palący ból. — Nic nie powiedziałaś, nie poskarżyłaś się. Skupiłaś się na tym, by się wydostać. Żeby nas uratować. — Urwał na chwilę, dając sobie czas. Odwrócił wzrok i ponownie wyjrzał za okno. — Już wtedy nie widziałem w tobie tej rozpieszczonej księżniczki z wcześniej. — Pokręcił głową, jakby sam tego nie rozumiał. — Poświęcałaś się coraz bardziej i po pewnym czasie nawet nie miałem sumienia, by jakkolwiek ci dogadywać. — Zaśmiał się, na co Amaya uśmiechnęła się krzywo.
— Czyli moje marne życie przekonało cię do mnie? — Z jej ust wyrwał się krótki śmiech. Naos przytaknął jedynie, mimowolnie zgadzając się z jej słowami.
— Zmieniłaś się, księżniczko Amayo, z rodu Ruthów, córko Erina i Zemiry. — Pokłonił jej się na tyle, na ile był w stanie, siedząc ściśnięty.
Dziewczyna również ukłoniła się w jego stronę z uśmiechem igrającym na ustach. Ból ścisnął ją za serce, gdy uświadomiła sobie, że pominął jej Dar. Jeśli zdusisz go w sobie wszystko powinno się ułożyć — słowa Therona ponownie zadźwięczały w jej uszach. Ciarki przebiegły po jej kręgosłupie. Intensywny strach rozlał się nagle w jej ciele. Co powinna zrobić? Nawet nie chciała sobie wyobrażać, jak będzie wyglądać jej kolejny dotyk. Ostatnio prawie umarła, czy kolejny raz skończy się jeszcze gorzej? Jednak jeśli postanowi zaakceptować swój Dar, on w końcu się rozrośnie. Stanie się niebezpieczny. Nie będzie w stanie nad tym zapanować.
— Co się stało? — Czuły głos Naosa wyrwał Amayę z zamyślenia. Niechętnie powoli podniosła na niego spojrzenie. Przełknęła głośno ślinę, próbowała zapanować nad paniką, jednak ona rozrastała się w niej gwałtownie i szybko.
Co mam zrobić? Co jest słuszne?
Podniosła się chwiejnie, niezgrabnie wychodząc ze wgłębienia w ścianie. Podbierała się chropowatą powierzchnią, gdy obraz przed jej oczami rozmazał się gwałtownie. Oddech przyspieszył, nogi miała jak z waty. Naos wpatrywał się w nią z zakłopotaniem, nie miał pojęcia co chciała zrobić.
Co mam zrobić?
Ból rozszarpał jej serce, amok sprawił, że nie potrafiła się uspokoić. Spojrzała na swoje dłonie. Blade, delikatne. Na wzgórkach wybijały się niebieskie żyły. Ścięgna ruszały się przy każdym zgięciu palców. Ten widok był tak obcy. Tak odrażający. Tak przytłaczający.
Co mam zrobić?
Przez chwilę nie mogła złapać tchu. Jedyne, co przed sobą widziała, to swoje dłonie. Źródło jej problemów, jej ciągłego strachu. Zacisnęła mocno zęby i stanęła pewnie. Podniosła dłoń, wymierzając ją w ścianę.
Zdusić go w sobie...
Zlikwidować.
W momencie, gdy pierwsze łzy wydostały się na policzki, jej dłoń ruszyła gwałtownie. Głośny krzyk wyrwał się z jej gardła. Był przepełniony desperacją i bólem.
Naos pojawił się przed nią w jednej chwili. Jak szept, otulił jej ciało i chwycił mocno za rękę. Przyciągnął ją do siebie i przytulił roztrzęsione ciało. Ciepło jego gołej skóry sprawiło, że Amaya uspokoiła się nieco. Dotyk dłoni był jak siarczysty policzek. Dziewczyna spodziewała się bólu, osłabienia. Obcych emocji panoszących się po jej ciele. Stanęła pewniej, szykując się na omdlenie. Jednak nic podobnego się nie stało.
Nic nie czuła.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top