Rozdział 14 Ostrze Prawdy
Ciemne, rzeźbione drewno leżało w dłoniach Omishy, jakby wykonano je specjalnie dla niej. Przedmiot był ciężki, jednak dziewczyna wiedziała, że to nie wszystko. Była pewna, że jeśli spełni pewien warunek, broń wysunie swoje ostrze. Na razie było schowane, nie emitowała od niego większa energia od tej, którą wcześniej wyczuła. Wciąż pozwalała tej sile rozprowadzić się po własnym umyśle, by mogła dowiedzieć się więcej na temat tej pięknej zagadki, jednak nie była w stanie dojść do czegokolwiek. Upewniła się jedynie, że pochodzi z Shonary. Domyśliła się, że król Erin dostał je w momencie Wielkiego Sojuszu, czterdzieści lat wcześniej, gdy Słoneczne Elfy i Orfanie zażegnali wszelkie spory. To stanowiło wielkie trofeum i naprawdę potężny prezent. Omisha wiedziała, że broń stworzona przez Promienistych jest jedną z najpotężniejszych w całym Altoris. Elfy, korzystając z mocy Słońca, były w stanie tchnąć w nie moc i sprawić, że sztylety mogły przeciąć każdą powierzchnię. Młody mag poczuł ciarki podniecenia na samą myśl. Dzierżyła w dłoni coś tak potężnego. Nie mogła uwierzyć.
Poprawiła już zmęczoną nogę i usiadła wygodniej na tronie. Rozglądała się co rusz, czując triumf wzrastający w jej sercu. Przejęła zamek. Znalazła broń. Teraz już nic nie mogło jej powstrzymać. Wiedziała, że następna rozmowa z mistrzem będzie dużo bardziej przyjemna od poprzedniej. Nienawidziła przekazywać mu złych wieści i obiecała sobie, że już nie będzie takiej potrzeby. Zrobi wszystko w swojej mocy, by sprostać jego oczekiwaniom. Zabije nieposłusznych, jeśli będzie taka potrzeba. Użyje ostrza i sprawi, że będą przed nią drżeć ze strachu. Wiedziała, że tylko tak będzie w stanie zapanować nad Yaalą.
Wypuściła powietrze z ust i jednym ruchem nadgarstka sprawiła, że kurtyny zasłaniające okna, rozsunęły się. Do pomieszczenia trafiło więcej światła, zalewając jasną posadzkę złotem. Skrzywiła się nieco, gdy jej lewa ręka zaczęła pulsować słabym bólem. Jej mistrz, Aedion, coraz bardziej się niecierpliwił. Omisha nie była pewna, co dokładnie jej władca może z niej wyczytać, ani jaki ma wgląd w jej umysł. Pocieszała się jedynie, że z początku ich więź nie jest tak mocna, jak może być później. Wzięła głęboki wdech i przywróciła do siebie wspomnienia z dawnego życia. Skąd się podziały te wątpliwości? Niepewność i negatywne emocje w stosunku do więzi? Nie powinna tak myśleć, w końcu o tym od zawsze marzyła. O tym marzyły wszystkie dzieci z jej domu, Stowarzyszenia Magów.
Tak nazywała to miejsce, choć formalnie nie nosiło żadnej nazwy. Nie miała pojęcia, jak się tam znalazła, nawet nie pamiętała nic z okresu wczesnego dzieciństwa. Jednak czuła, że była tam od zawsze. Że należała do tamtego miejsca, bo właśnie tam był jej dom.
To był jeden, średnich rozmiarów budynek w centrum Altoris. Ziemie Niczyje to pokaźnych rozmiarów wysepka, która okazała się bezużytecznym miejscem. Praktycznie wszędzie panował teren podmokły, więc większość podłoża stanowiły moczary i bagna. Klimat był nieznośnie wilgotny, przez co ciepłe dni doskwierały wszystkim jeszcze bardziej. Nie można wydobyć tam żadnych surowców. Jednak Omisha nie mogła marudzić. Dostała tam to, czego potrzebowała. Miała rodzinę, dom i miejsce, w którym mogła nauczyć się magii. To więcej, niż kiedykolwiek mogła sobie wymarzyć. Dzięki temu, że żadne z państw: ani Asmen, Shonara, Yuno, Latha, czy Pralta nie miały zamiaru przyjmować tego miejsca do siebie, ich mały dom był tajemnicą, o której nikt nie był w stanie się dowiedzieć.
Jej życie skupiało się głównie na zadaniu, które właśnie wypełniała. Jej mistrz, władca, o którym uczyła się bez przerwy i modliła się do niego, został uwięziony w Pustce. Dusza opuściła jego ciało, jak starą skórę i uwięziono ją w więzieniu dla wszystkich zmarłych. Problem polegał na tym, że Aedion nie umarł. Spętano go, zdławiono i pozbawiono mocy. Przez to, że jego energia życiowa istniała, miał świadomość i powoli gnił w miejscu, które powinno okazać się dla niego odkupieniem. Omisha wiedziała, że przez wiele lat mistrz próbował skontaktować się z kilkoma osobami w Altoris. Nie dokończył wielu spraw podczas życia, a jego furia i wściekłość jedynie rosły przez tysiąclecia. To Orfanie zawinili. To oni byli powodem jego uwięzienia. To przez nich nie mógł umrzeć, siedział w Pustce, uwięziony, powoli tracąc zmysły. Aedion pragnął zemsty i Omisha miała mu ją dostarczyć.
Poprzez potężne zaklęcie, więź, którą opletli ich ciała i dusze, Omisha nauczyła się tej wściekłości. Również ją czuła, tak dobitnie, jakby była jej własną. Nie mogła się tego pozbyć, rozpoznać, czy rzeczywiście należała do Aediona. Gdy tylko widziała Orfana, w jej ciele coś wrzało. Moc ruszała się niespokojnie w żyłach, jakby chciała się wydostać i sama go zabić. Wiele razy tłumaczono jej, że właśnie tak to będzie wyglądać. W końcu jej mistrz i ona byli jednością. Wcześniej próbowała się na to przygotować... jednak nigdy nie spodziewała się tak głębokiej urazy i furii. Nie chciała się przyznać przed sobą, ale bała się tego. Bała się, że to uczucie nią zawładnie i nie pozostanie jej nic z człowieczeństwa.
Lewa dłoń zabolała ją bardziej na samą myśl. Dziewczyna wzdrygnęła się. Czyżby Aedion był w stanie wyczuć jej wątpliwości? Czy mógł odczytać jej myśli?
Ja też nienawidzę Orfanów — próbowała się przekonać. Skupiła się, jednak otworzyła po chwili oczy, gdy do pomieszczenia ktoś wszedł. Od razu wyczuła specyficzną, silną energię i domyśliła się, że to musiał być jej przyjaciel — Ino. Podniosła na niego wzrok i wzbiła się w powietrze, łagodnie opadając przed nim.
— Nie musisz się przede mną popisywać. — Zaśmiał się krótko, lustrując ją wzrokiem.
Dziewczyna jedynie przewróciła oczami z zawadiackim uśmiechem i spojrzała na niego radośnie, przekrzywiając nieco głowę. Marchewkowe loki rozlały się po kościstych ramionach, a zielone tęczówki rozjaśniły się, jakby tchnęło w nie nowe życie.
— Znalazłeś kogoś, prawda? — Nie potrafiła powstrzymać podekscytowania.
Ino miał się pokazać w sali tronowej tylko pod jednym warunkiem. Jeśli znajdą kogoś z rodziny królewskiej. Wiedziała, że najbliższa rozmowa z jej mistrzem okaże się sukcesem.
Chłopak przytaknął energicznie, a jego proste, czarne włosy rozlały się wzdłuż jego twarzy.
Omisha krzyknęła radośnie i skoczyła wysoko.
— To świetnie! — krzyknęła, czując ulgę. — To świetnie — powtórzyła już spokojnie.
— Sukces był jedynie kwestią czasu. — Skrzywił się, jakby myśląc, że ta wiadomość nie powinna tak dziwić jej przyjaciółki.
Omisha jedynie prychnęła, jednak po chwili wlepiła ciekawskie spojrzenie w Ino.
— To co? Kogo mamy? Erina? A może tą najmłodszą? — Mimowolnie poczuła, jak gorąco rozlewa się w jej ciele, rozsiewając wściekłość. — Jestem ciekawa, co ostrze zrobi z jej kruchym ciałkiem. — Zaśmiała się głośno i przegryzła wargę w zamyśleniu.
— Znaleźliśmy królową. — Podniósł wysoko brwi i wypiął pierś do przodu, dumny z siebie. — Jest z jakimś facetem, próbujemy dowiedzieć się, kim jest. Wiemy jedynie, że pochodzi z Asmen, ale jest Orfanem.
— Tyle nam wystarczy. Zabijemy ich oboje. A co z resztą?
— Jeszcze nic nie wiemy. — Westchnął smutno i wzruszył ramionami. — Ale mamy chociaż tego drugiego Orfana, o którym mówiłaś Aedionowi. — Poruszył znacząco brwiami i uśmiechnął się złośliwie.
— Tak wiem, popełniłam błąd, nie musisz mi tego wypominać.
— Moim zdaniem to była czysta głupota. — Skrzywił się i klepnął Omishę w ramię, by po chwili zacząć kierować się do wyjścia. — Co ci przyszło do głowy, by okłamać osobę, z którą jesteś powiązana? Masz szczęście, że to były pierwsze dni waszej więzi, inaczej pewnie wyczułby to kłamstwo. A wtedy...
— A wtedy nawet fakt, że jestem wybranką, by mi nie pomógł. — Z jej ust wyrwało się długie i ciężkie westchnienie. — Tak, wiem.
Ino przeczesał ciemne włosy w zdenerwowaniu i przepuścił Omishę w przejściu.
— W końcu wróciłem z polowania, może powiesz mi, co ciekawego udało ci się zrobić?
— Znalazłam to. — Podała mu rękojeść.
Ino zmierzył ją wzrokiem i spojrzał na nią pytająco.
— Kawałek drewna?
— Nie czujesz tej energii? — zapytała, lekko zdziwiona. Czemu nie sprawdził, czy ten przedmiot jest magiczny?
Chłopak skupił się na chwilę i zmrużył oczy.
— No tak — mruknął — rzeczywiście. — Przymknął lekko powieki, jakby chciał się upewnić, że naprawdę ten przedmiot jest magiczny, po czym oddał go dziewczynie. — Co to właściwie jest? — spojrzał na niewinny przedmiot po raz kolejny.
Omisha jedynie uśmiechnęła się pod nosem.
— To ostrze Promienistych. — Spojrzała na niego wielkimi oczami, na co Ino skrzywił się jedynie w grymasie niedowierzania.
— Nie — zaprzeczył, nie mogąc uwierzyć. — Naprawdę? — Podniósł wysoko brwi i wziął rękojeść ponownie do ręki. Obejrzał ją z każdej strony, nagle zafascynowany. — Jak to działa? Nie ma żadnego przycisku, wajchy?
— Słoneczne Elfy nie tworzą takich rzeczy. — Przewróciła oczami i wyrwała przedmiot z dłoni Ino. — Na pewno nie stworzyliby ostrza, które otwierałoby się na guzik. — Prychnęła, jakby nie dowierzała w głupotę chłopaka.
— Nagle wszystko wiesz o świecie, co? — Zwęził oczy i spojrzał na nią nieco zirytowany.
— Wiem niektóre rzeczy. Nie wolno mi?
Chłopak jedynie machnął na nią ręką, jednak pozostał na swoim miejscu i zaczął wpatrywać się w drewniany przedmiot z zainteresowaniem.
— Rozgryzłaś to?
— Nie — jęknęła — pomyślałam, że może ty mi pomożesz.
— Aha — mruknął jedynie, skupiony na przedmiocie. Po chwili uśmiechnął się szeroko, uświadamiając sobie coś.
— O co chodzi? — zapytała, myśląc, że to dotyczy ostrza.
Ino jedynie zaśmiał się i podniósł na nią wzrok ognisto—czerwonych oczu.
— Chcesz mi powiedzieć, że wielka i niepokonana wybranka poprosiła mnie o pomoc? Mnie?
— To nie jest śmieszne. — Spojrzała na niego zmęczonym wzrokiem i pokręciła głową, niedowierzając. — Możesz coś zrobić, czy nie?
— Mogę spróbować. — Wzruszył ramionami i poprawił drewno w dłoni. — Ale tylko mówię, że ty zawsze byłaś ode mnie lepsza w takich rzeczach. Nie wydaje mi się, bym odnalazł coś nowego.
— Po prostu spróbuj — powiedziała, wskazując na ostrze. — Bardzo by nam się przydało.
— Nie prawda. — Skrzywił się, spoglądając na przyjaciółkę. — Korzystając z mocy mistrza bardzo łatwo, choćby pstryknięciem palcami, możesz zabić każdego, kto jest w zamku. Po co ci to ostrze?
Omisha jedynie pokręciła głową, milcząc. Nie mogła mu powiedzieć, dlaczego go potrzebowała. Tak naprawdę ostrze stanowiło bardzo dobrą broń i granicę, dzięki której mogła trochę odsunąć się od Aediona. Za każdym razem, gdy korzystała z jego mocy, czuła, jak mistrz przenika przez jej ciało. To uczucie obezwładniało, paraliżowało ciało i umysł. Jeśli będzie w stanie skutecznie i wystarczająco widowiskowo zabić Orfanów bez korzystania z magii, musiała z tego skorzystać. Miała nadzieję, że jej mistrz będzie równie usatysfakcjonowany.
— Po prostu spróbuj, dobrze? — powtórzyła. — Potrzebuję go, by się za bardzo nie przemęczać. Aedion powiedział ostatnio, że wykorzystuję za dużo siły. No i spójrz na to z tej strony: zabijemy ich własną bronią, czy to nie piękne?
Ino spojrzał na nią, lekko zaniepokojony, jednak nic nie powiedział. Przytaknął jedynie i zamknął oczy, ściskając rękojeść w dłoniach. Jego oddech stał się miarowy, długie włosy do pośladków zaczęły falować przy jego ciele, jakby do zamku wkradł się wiatr. Gdy otworzył oczy, jego źrenice świeciły się na biało. Odchylił głowę, otwierając usta i po chwili zwiesił ją gwałtownie, jakby stracił przytomność. Po chwili podniósł ją powoli, mrugając szybko.
— Ikutsh — powiedział płynnie, posługując się zapomnianym językiem.
— Ikutsh? — Zmarszczyła brwi i skupiła się. Znała to słowo, uczyła się tego języka. Co to oznaczało?
— Wina? — zapytał, niepewnie. — Nie. Oskarżenie? — Jęknął, szukając w głowie odpowiedzi.
— Jesteś pewny, że to stanowi warunek wysunięcia się ostrza? — Podniosła na niego spojrzenie zielonych oczu, na co Ino przytaknął gorliwie.
— No tak, widziałam już to słowo. — Przypomniała sobie moment, w którym energia ostrza płynęła po jej umyśle. Była pewna, że jeszcze słyszy jego delikatne szeptanie. — Ikutsh — powtórzyła, zaintrygowana. — Co to może być?
— Poczucie winy! — wykrzyknął nagle, rozpromieniony.
— No tak, rzeczywiście. To stanowi złączenie dwóch słów: Ikuttes melutsh. To w starym języku Promienistych znaczy właśnie poczucie winy. — Westchnęła, jakby zdumiona, że sama na to nie wpadła.
— Czyli... — zaczął niepewnie, zastanawiając się, jak broń powinna działać — ostrze wysunie się, gdy wyczuje poczucie winy?
— Nie wiem — przyznała. — Musimy sprawdzić. — Uśmiechnęła się nieco na myśl o Orfanach i ponownie zaczęła kierować się korytarzem w stronę lochów.
~ ☾ ~
Kolejna strużka potu spłynęła po skroni Zemiry. Oczy kobiety zamykały się co rusz, jakby sen wołał ją do siebie. Jej dłonie drżały, a skóra zbladła. Włosy rozlały się w kącie pomieszczenia, otulając jej ciało i przylegając do nóg Eliasa, który trzymał ją cały czas w ramionach. Oboje byli brudni i cali obolali. Żadne z nich nie wiedziało, co dokładnie ich czeka, jednak wiedzieli jedno. Nie przeżyją.
Mężczyzna tulił czule królową, która trzęsła się coraz bardziej. Wiedział, że straciła dużo krwi, musiał jej pomóc, zrobić cokolwiek, by już nie odczuwała bólu. Pogładził ją delikatnie po linii włosów i musnął ustami jej czoło.
— Wszystko będzie dobrze — zapewnił miękkim głosem, po czym zacisnął mocno szczękę. Nie mógł nic zrobić, czuł się bezsilny, to wszystko go przytłaczało.
Zemira mrugnęła lekko, po czym otworzyła powoli oczy. Jej spojrzenie było zamglone, oddalone, jakby nie widziała nic, co znajdowało się przed nią. Jakby właśnie wróciła z dalekiego świata, w którym zanurzyła się, gdy straciła przytomność.
— Hej — powitał ją cicho, odgarniając spocone włosy z jej karku. Uśmiechnął się i poprawił nieco, opierając się o ścianę.
Jej wzrok wyostrzył się na chwilę w momencie, gdy dotarł do niej ostry i natrętny ból złamania. Po chwili znów coś go przysłoniło, jakby to wszystko za bardzo ją przytłoczyło. Jakby nie dawała sobie z tym rady. Elias próbował uspokoić skołatane serce, nie mógł oglądać, jak jego ukochana próbuje walczyć z bólem. Ścisnął ją za dłoń i przymknął powieki, skupiając się intensywnie. Wciągnął powietrze nosem i po dłuższej chwili wypuścił je ustami. Jego głowa osunęła się bezwładnie na ścianę, gdy skorzystał ze swojego Daru.
Elias posiadał Klasyczny Dar. Był w stanie odwrócić działanie Daru osoby, którą dotykał. Po latach nauczył się z tego lepiej korzystać, rozwijając go. Dzięki temu mógł zaczerpnąć z umiejętności Zemiry i oddać jej trochę swojej energii. Wiedział, że to powinno jej pomóc i złagodzić nieco ból i pozwolić jej zostać przytomną, choć na chwilę dłużej.
Przełknął ślinę i nakazał sile kobiety przemknąć do niego. Przez chwilę czuł dziwne ciepło na sercu, które rozlewało się falami po jego ciele. Po kilku sekundach był w stanie odstąpić swoją energię i przelać ją w stronę Zemiry. Wyobraził sobie złotą łunę, biegnącą z jego serca, po ramieniu aż do dłoni, którą trzymał kobietę. Otworzył niepewnie oczy i poczuł ulgę, gdy zobaczył ją przytomną. Uśmiechnął się słabo, czując, jak napada go osłabienie. Ciężar na klatce piersiowej i barkach osiadł na nim ciężko. Jego oddech stał się nierówny, Elias miał wrażenie, jakby każdy wdech kosztował go coraz więcej energii. Oczy pulsowały nieprzyjemnym bólem, jednak zignorował to. Poprawił się z głośnym stękiem i po chwili spojrzał na ramię kobiety, które wcześniej udało mu się opatrzyć swoją koszulą. Na szczęście, gdy spotkał się z Zemirą, nie przebrał się jeszcze na bal, dzięki czemu został w niezaklętych ubraniach. Mógł je podrzeć i zawiązać na ramieniu kobiety, by choć trochę ograniczyć utratę jej krwi.
— Jak się czujesz? — Wtulił ją w siebie jedną ręką, bez przerwy spoglądając na nią z troską. Nie mógł pozwolić jej umrzeć.
— Nie chcę być niemiła, ale mam zmiażdżoną rękę — powiedziała poważnym tonem, nieco wyostrzonym przez sarkazm. — Jest znakomicie.
— Czyli nie jest tak najgorzej, to dobrze. — Westchnął, śmiejąc się krótko.
Zemira poprawiła głowę, ocierając nią o jego klatkę piersiową. Oparła czoło o brzuch Eliasa i spojrzała w stronę mężczyzny, wdzięczna.
— Dziękuję — wyszeptała, choć Elias był pewien, że to z powodu straży, a nie jej osłabienia. — Uratowałeś mi życie i teraz chcesz poświęcić swoje dla mnie. Ja... — zmarszczyła brwi i jęknęła cicho, walcząc z łzami — Ja chyba przez te wszystkie lata zapomniałam, jak bardzo mi na tobie zależy. — Ponownie odważyła się spojrzeć w jego stronę i uśmiechnęła się odrobinę. W kącikach jej oczu migotały łzy.
— Po to tu dla ciebie jestem. — Zniżył nieco głowę i zetknął się z nią czołem. — Kocham cię i nie pozwolę ci umrzeć.
W oczach Zemiry dało się widzieć szczęście i miłość, którą darzyła Eliasa. Migotały jak gwiazdy, gdy spoglądała na niego. Jednak po chwili ich wyraz zmienił się diametralnie, gdy oboje usłyszeli chrzęst i stęki krat. Ktoś przyszedł.
Zemira chciała wstać, odsunąć się nieco, kiedy panika zawładnęła jej ciałem. Jednak Elias przytrzymał ją mocno, uważając, by za bardzo nie ruszyła złamaną ręką. Spojrzał na Orfana wrogo i położył delikatnie królową na ziemi, żeby wstać. Rozchylił przed nią ramiona i próbował utrzymać się o własnych siłach. Zmęczenie wciąż mu doskwierało, widział mroczki przed oczami i siły opuszczały jego ciało. Mężczyzna, który przyszedł do celi, jedynie zaśmiał się ponuro i jednym ruchem odsunął Eliasa ze swojej drogi.
— Nie! — krzyknął Elias, wyciągając trzęsącą się dłoń w stronę Zemiry. — Zostaw ją! — Runął na ziemię, drżąc z wyczerpania.
Orfan spojrzał na niego przelotnie, pochylając się w stronę królowej. Wyciągnął do niej rękę i chwycił brutalnie za skrawek sukni. Kasztanowe loki wiły się na jego ramieniu. Kilkudniowy zarost przeciął szeroki uśmiech.
— Weź mnie, słyszysz?! — wrzeszczał, pomimo osłabienia. Chwycił za nogawkę spodni i pociągnął go do siebie. — Weź mnie — powiedział przez zęby, patrząc mu prosto w oczy.
Sługa szybkim ruchem uderzył Eliasa w twarz, sprawiając, że jego głowa poleciała do tyłu, a zwiotczałe ciało ponownie runęło na ziemię. Znów odwrócił się do królowej, która odsunęła się do kąta, najdalej jak mogła.
— Nie, proszę — wyszeptała cicho, wyciągając przed siebie ręce. Trzęsła się ze strachu, ból przyćmiewał jej zmysły.
— Weź go, jeśli tak bardzo chce. — Kolejny głos rozbrzmiał przy wejściu do celi. Należał do kobiety. Był niski, władczy jednak Elias wyczuł w nim nutkę fałszu. Jakby był tylko na pokaz.
Mężczyzna podniósł wzrok na sługę, który z krótkim warknięciem chwycił go za kołnierz potarganej koszuli. Podniósł go dwoma rękami i wywlókł na zewnątrz celi. Ruda, niska osóbka wpatrywała się w niego z pożądaniem i nienawiścią. Elias był roztrzęsiony, nie mógł uspokoić myśli, bał się. Jednak zdziwił się, widząc ją. Taka niewinna istota zapanowała nad zamkiem?
— Zakuj go i zostaw tutaj. — Jej głos był zimny, wręcz obojętny.
— Ale...
— Bez widowni to nie to samo. — Zaśmiała się, spoglądając w stronę celi, gdzie została Zemira.
— Zostawcie go! — Zdołała wykrzyknąć. — Nic nie zrobił, nie zabijajcie go! — Królowa zacisnęła mocno zęby i pochyliła się do przodu. Podbierając się ściany, zdołała dojść do krat, które oddzielały ją od Eliasa. W jej oczach zebrały się łzy, rozpacz wstąpiła na twarz i szloch wyrwał się z jej ust. Wyciągnęła trzęsącą się rękę przez kraty, chcąc dotknąć ukochanego. — Elias... — wyszeptała cicho, wpatrując się w niego.
Gdy Orfan był już zakuty, Omisha kopnęła go w wewnętrzne części kolan, zmuszając do uklęknięcia. Zrobił to, czego żądała i spojrzał przez ramię, wściekły. Chciał wstać, bronić się, zrobić cokolwiek, by uratować siebie lub Zemirę. Jednak nie mógł. Nie miał siły. Czuł, jak wyczerpanie kradnie z niego całą energię.
Omisha obeszła go powoli, zatrzymując się naprzeciwko. Klęknęła i podała mu pewien przedmiot. Elias z początku nie mógł rozpoznać bryły drewna, która swoim kształtem nie przypominała niczego, co przyszło mu na myśl. Podniósł wzrok na Omishę, zdziwiony, jednak pożałował swojego ociągania się, gdy poczuł siarczysty policzek.
— Weź go — wycedziła, tracąc powoli cierpliwość.
Mężczyzna zamrugał szybko, widząc czarne plamy przed oczami. Wziął głęboki wdech i sięgnął niepewnie po dziwny przedmiot.
— Przyłóż do klatki piersiowej — powiedziała ostro, gdy Elias nie miał pojęcia, co z tym zrobić.
Zacisnął mocno palce na drewnie, przyglądając się wgłębieniom. Nie mógł tego zrobić. Ona chciała go zabić, nie mógł zginąć w taki sposób. Spojrzał w stronę Zemiry, która łkała cicho pod kratami, wciąż wyciągając do niego rękę.
— Ona potrzebuje lekarza. Ma złam...
Kolejne uderzenie. Elias pod wpływem siły poleciał w bok, opadając głucho na podłogę. Rękojeść wypadła z jego dłoni i przez chwilę słyszał w uszach nieprzyjemne, głośne brzęczenie. Skrzywił się i zamrugał szybko. Płomienny ból rozlał się po jego policzku. Jęknął cicho, gdy Omisha jednym pociągnięciem sprawiła, że ponownie przed nią klęczał.
— Przyłóż go do klatki piersiowej — powtórzyła identycznym tonem, z naciskiem.
Elias uparcie wpatrywał się w drewno, próbując walczyć ze strachem. Serce łomotało mu w piersi, dłonie pociły się niemiłosiernie. Nie chciał umierać. Panicznie bał się śmierci.
— Nie pozostawiasz mi innego wyboru. — Westchnęła krótko i Elias, myśląc, że zrobi coś Zemirze, spojrzał w stronę krat, przerażony.
Jednak Omisha nie miała zamiaru nic robić królowej. Wyciągnęła przed siebie dłoń i zgięła palce, wyginając je do góry. Zamknęła oczy, szepcząc pod nosem zaklęcia, po czym otworzyła je powoli. Mieniły się na złoto, gdy spojrzała wprost na Eliasa. Mężczyzna poczuł ciarki, które przebiegły mu wzdłuż kręgosłupa, po czym poprawił w dłoni drewniany obiekt.
Po chwili jego wszystkie mięśnie zdrętwiały. Napięły się boleśnie, przez co krzyknął przeraźliwie. Ręka zgięła się wpół, jakby mu nieposłuszna i zaczęła przybliżać rękojeść do jego piersi. Elias zacisnął mocno zęby, próbował z tym walczyć. Próbował się oprzeć, jednak ta moc była dużo silniejsza od niego. Omisha miała nad nim pełną kontrolę. Wstał powoli, jakby ciągnięty przez zaklęcie i odwrócił się w stronę Zemiry. Broń była coraz bliżej jego ciała. Dłoń zbliżała się niemiłosiernie w stronę jego skóry i Elias wiedział, że gdy tylko się ze sobą zetkną, ostrze wysunie się, zabijając go.
Zacisnął mocno zęby, zmrużył oczy, z całych sił walcząc nad zaklęciem, które spętało jego ciało. Na jego skroni i szyi pojawiły się pulsujące żyłki, pot spływał po jego czole. Nie miał siły. Nie mógł się temu oprzeć. Jakaś niewytłumaczalna moc kazała mu zbliżyć ten przedmiot do siebie. Był przekonany, że powinien to zrobić. Jednak w głębi duszy na samą myśl czuł niepokój. To zimne, choć słabe uczucie, przekonało go, że nie powinien tego robić. Zaklęcie działało na niego coraz bardziej, miał coraz mniej czasu. Jednak nie mógł się temu oprzeć. Nie mógł wmówić sobie, że nie powinien tego robić. Nie mógł poruszyć własną ręką.
Jak przez mgłę widział Zemirę, miotającą się za kratami. Widział, jak jej usta otwierają się szeroko. Jak łzy spływają po bladych policzkach. Jak jej duże oczy wpatrują się w niego. Jednak nic nie słyszał. Miał wrażenie, jakby oddzielono go od tego wszystkiego grubym szkłem. Przez chwilę poczuł się spokojnie, ulga ociepliła jego serce. Czuł, że to nie on bierze w tym udział. Że to wszystko jego nie dotyczy. Pomyślał, że może odpocząć. Zasnąć na wieki. Tak, to byłoby miłe.
Z błogim uśmiechem coraz bardziej przybliżał ostrze do siebie i po chwili jego łokieć zgiął się maksymalnie. Ciemne, wyszlifowane drewno dotknęło jego poszarpanej koszuli i zdawało się, że wszędzie zatrzymał się czas. Wszyscy, oprócz Eliasa, wstrzymali oddech, gdy zatrzymał swoją dłoń.
Broń wysunęła swoje ostrze.
Metal zatrzymał się z brzdękiem na skórze Eliasa, nie przebijając jego klatki piersiowej.
Omisha wpatrywała się w niego, osłupiała. Jak?!
Runęła na kolana i wyrwała je z rąk Eliasa. Tracąc zainteresowanie Orfanem, przerwała jego zaklęcie i mężczyzna ocknął się powoli. Dziewczyna oglądała rękojeść z każdej strony, jakby mogła tam przeczytać, dlaczego właściwie nie przebiło jego serca.
— Co do...? — pytała sama siebie, nie mogąc zrozumieć. Oczy miała szeroko otwarte, panika i zdziwienie malowały się w nich i zdawały się od niej emanować.
Elias jedynie zaśmiał się pod nosem. Pokręcił głową, zwisając ją nieco. Ciemne loki opadły wzdłuż jego twarzy, w nieładzie. Figlarny, rozbawiony wzrok przebił Omishę na wylot.
— Musisz zwracać uwagę, jakimi Orfanami się otaczasz. Powinnaś wziąć pod uwagę mój Dar. — Zwęził oczy, przenikając ją chłodnym, morderczym spojrzeniem. — Gdybyś była Orfanką, w tej chwili właśnie uchodziłby z ciebie duch.
— Czy ty mi grozisz? — zdziwiła się. Wstała i podniosła Eliasa jednym pociągnięciem. — Żałosny śmieć! — wycedziła przez zęby, wpatrując się w jego oczy. — Mogę zmiażdżyć cię, jak robaka w każdej chwili. Albo najpierw zabiję ją. — Wypuściła go z rąk, po czym wyciągnęła dłoń w stronę Zemiry. Przez jej rozpostarte palce zaczęła przenikać moc, która czekała jedynie na polecenie. — Krótka myśl i jej mózg znajdzie się na ścianie. Mów, jak to zrobiłeś?! — Odwróciła się w jego stronę, przebijając go wzrokiem.
Nagle w korytarzu rozpętała się wichura. Potężny wiatr targał włosami całej grupy i wydobywał z siebie głośny świst, który zagłuszał wszystko inne. Po chwili rozbłysło jasne światło, oślepiając Omishę. Dziewczyna krzyknęła i ochroniła się ramionami, jednak nie mogła tego powstrzymać. Potężny podmuch sprawiał, że nie mogła się ruszyć, nie była w stanie nic dojrzeć. Zmrużyła oczy, gdy zimne powietrze zaczęło ją drażnić.
— Stop! — wrzasnęła, rozpościerając ramiona. W jednej chwili wszystko ustało. Wiatr ucichł momentalnie i znikł, pozostawiając za sobą jedynie echo dźwięków. Dziewczyna rozejrzała się wokół, nie mogąc w to uwierzyć.
Wszyscy zniknęli.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top