Rozdział 11 Poprzedni władca
Wszędzie rozchodził się intensywny zapach kurzu. Powietrze, choć już od wielu godzin pył opadł na ziemię, nadal wydawało się szare i gęste. Wielkie gruzy leżały w całym skrzydle zamku, przeznaczonym dla służby. Kamienie zmiażdżyły wszystko, co stanęło na ich drodze i sprawiły, że większość korytarzy była nie do przekroczenia. Pokoje, kuchnie, składziki i sypialnie dla służby były zastąpione przez morze gruzu i pyłu. Spod niektórych stosów wyłaniały się kończyny przygniecionych osób, jakby ich ciała jeszcze próbowały się wydostać z ciasnej pułapki. Gdzieniegdzie dało się wyczuć subtelny zapach krwi, który przyprawiał o zawrót głowy. Jednak pośród korytarzy i rozmaitych przejść zapadła grobowa cisza. Wśród niej kroczyła śmierć i nikt nie spodziewał się, że jeszcze nie opuściła zamku. Nikt nie przypuszczał, że zostanie w Yaali na dłużej.
Podczas katastrofy w tym skrzydle umarli wszyscy ci, których nie zdołała dosięgnąć mgła. Niektórzy goście przenieśli się tam, mając nadzieję, że będą bezpieczni. Niestety, przeliczyli się. Omisha, choć zrobiła to przypadkowo, zabiła ludzi, których wcześniej nie zdążyła dogonić swoim zaklęciem. Wśród gruzów przez ostatnie kilka godzin chodziło wiele ludzi, którzy postanowili wykonać zadanie, przydzielone im przez nową władczynię. Nikt z nich nie miał wystarczająco siły, by podnieść większe kamienie i sprawdzić, kto dokładnie umarł. Jednak dążyli do tego, by przeszukiwać wszystkie miejsca, do których mogli się dostać. Robili przerwy i starali się odprawiać rytuały, gdy znajdowali swoich znajomych z pracy, czy przyjaciół. To zadanie było dla nich niesłychanie trudne, jednak wiedzieli, że muszą zrobić wszystko, co powie Omisha. Nikt nie chciał umierać z jej rąk. Nie po tym, jak jeden z nich wrócił z całą oparzoną klatką piersiową. Wiedzieli, że może z nimi zrobić podobne albo dużo gorsze rzeczy. Żaden z nich nie był idiotą, w tamtej sytuacji musieli być posłuszni. Nawet jeśli to oznaczało służenie dla maga, który zabił ich dotychczasowych władców i kierował nimi twardą — w tamtej sytuacji — bardzo agresywną ręką.
Kilkadziesiąt kroków dalej, od całej grupy, która przeszukiwała gruzy, ktoś nagle się poruszył. Dzieliły ich tony kamieni i grube ściany, dlatego na szczęście żaden ze sług nie był w stanie tego usłyszeć. Krucha dłoń powoli się poruszyła, palce drgnęły lekko, jakby gwałtownie wyrwane ze snu. Na posadzkę spadło kilka drobnych kamieni, a ze szczeliny posypał się pył. Po chwili spośród wielkich głazów wydostał się cichy, żałosny jęk. Zielone oczy otworzyły się powoli, a zakurzone rzęsy zatrzepotały nieco. Ktoś się obudził.
Zemira spróbowała podnieść głowę, jednak wielki, szorstki kamień stanął jej na drodze. Jęknęła cicho, ignorując ból i rozejrzała się wokół. Wszędzie było ciemno, na początku nie mogła dostrzec, co znajdowało się wokół niej. Miała wrażenie, że ze wszystkich stron otaczały ją kamienie, jednak po pewnym czasie odetchnęła z ulgą. Przed nią znajdowało się wielkie przejście, musiała jedynie wysunąć się odrobinę, omijając głaz nad jej głową i mogła swobodnie wyjść. Ruszyła się nieco, zsuwając plecy z kamienia, na którym leżała. W tej samej chwili w jej dłoni obudził się rwący i gwałtowny ból. Królowa zdusiła okrzyk i cofnęła się do poprzedniej pozycji. Jej lewa ręka była przygnieciona.
Cała roztrzęsiona, spojrzała w jej stronę, próbując zatrzymać grymas bólu i łzy. Przy najmniejszym ruchu, czuła jak skóra ociera się o masywny kamień, jak złamana kość zmienia nieco pozycję, przez co jej cała ręka zaczyna emanować intensywnym bólem. Zemira zacisnęła mocno szczękę i zamknęła powoli oczy. Nabrała głęboko powietrza, starając się nie ruszać za bardzo. Każdy bardziej gwałtowny wdech kończył się wielką, ostrą szpilą w jej przedramieniu. Jej oddech był ciężki i nierówny. Łzy zaczęły szczypać pod powiekami i zebrały się w kącikach. Myśli biegały panicznie po jej głowie. Nie miała pojęcia, co powinna zrobić, jak mogła się wydostać. Serce zamarło, gdy do jej uszu dobiegły jakieś dźwięki.
Zesztywniała w jednej chwili, ponownie zaciskając mocno szczękę, gdy ból rozlał się po jej ręce gorącą falą. Nasłuchiwała. Nie była pewna, kto mógł być po drugiej stronie głazów, jednak bała się, że ktokolwiek wtargnął do zamku, właśnie przeszukiwał gruzy. Mogła być w niebezpieczeństwie i nie zamierzała ryzykować. Nic nie wiedziała o tym, kto zaatakował zamek — mógł się nawet posunąć do urwania jej ręki za cenę wydostania jej. Ktoś, kto postanowił wtargnąć do środka i zabić wszystkich tam będących, był w stanie zrobić cokolwiek. Zemira bała się, że jeśli ją zauważą, bez wahania ją zabiją. Wiedziała, że właśnie taki był ich cel. W końcu, by panować Yaalą, najpierw musieli pozbyć się wszelkich poprzednich władców.
Kiedy spoza gruzów, które ją otaczały, wydobył się cichy jęk, Zemira uspokoiła się nieco. Dźwięki spadających kamieni i sypiącego się pyłu utwierdziły ją w przekonaniu, że ktoś jeszcze musiał się obudzić. Nagle przypomniała sobie, co takiego robiła i z kim była przed całym zajściem i wypadkiem. Zaczęła się modlić do Kha, by osobą, która się wybudziła, okazał się Elias. Jednak nie odważyła się odezwać. Czekała, aż osoba kompletnie odzyska świadomość, uspokoi się. Po barwie głosu i dźwiękach próbowała rozpoznać, kto to, jednak wszelkie odgłosy były za bardzo stłumione i zniekształcone przez grubą ścianę gruzu, która ich oddzielała.
— Do ciemnej Pustki! — krzyk odbił się od ścian i dotarł do uszu królowej.
Zemira otworzyła szeroko oczy, rozpoznając ten okrzyk i powiedzenie. Poczuła, jak wielka ulga rozlewa się po jej ciele i pozostawia po sobie przyjemne ciepło. To był Elias.
— Elias! — Próbowała krzyknąć, jednak do jej gardła dostało się za dużo pyłu. Z jej buzi wydostał się jedynie cichy szept. Kobieta przełknęła ślinę i powtórzyła po chwili: — Elias! To ty?
Mężczyzna odwrócił się w stronę głosu kobiety, nie chowając zdumienia. Wszędzie było ciemno i nie mógł nic dojrzeć, jednak domyślał się, gdzie Zemira wylądowała. Chciał się ruszyć, wstać i pójść po nią, jednak gdy tylko podparł rękę, o najbliższą stertę głazów, poczuł wielki ciężar. Masywna, podłużna płyta spadła na jego lewą część ciała, przykrywając tors i nogi. Zacisnął mocno szczękę, odsuwając od siebie frustrację. Przełknął ślinę, by zwilżyć wyschnięte gardło i odpowiedział:
— To ja. — Jego głos był łamliwy i słaby. Po chwili mężczyzna mógł usłyszeć cichy jęk ulgi.
— Wszystko w porządku?
— Jak myślisz? — Zaśmiał się krótko, rozglądając się wokół. Musiał wymyślić sposób, by ściągnąć z siebie ten wielki kamień.
— Jesteś ranny? — Elias wyczuł w jej głosie nutkę paniki. Martwiła się o niego. Pod jego nosem rozciągnął się uśmiech.
— Nie wiem — wyznał. Próbował poruszyć nogą, skupić się na niej, by ocenić, czy w ogóle coś czuje. Jednak nic do niego nie dotarło. Nie miał czucia w tej nodze.
— Nic nie czujesz? — Głos królowej był piskliwy i zabarwiła go panika.
Elias wziął głęboki oddech przez nos. Dostało się tam dużo kurzu, więc po chwili mężczyzna zaniósł się głośnym kaszlem.
— Mogą nas usłyszeć! — uciszyła go.
Elias nigdy nie był przy Zemirze, która traciła nad sobą panowanie. Pierwszy raz słyszał ją tak spanikowaną, przestraszoną. Jednak nie dziwił jej się. Sam był naprawdę przerażony.
— Kto? — wypalił. Nie miał pojęcia, co takiego się stało. Kto miałby ich usłyszeć?
— Kamień uderzył cię w głowę? Przecież ktoś przejął zamek!
Dopiero po tych słowach mężczyzna przypomniał sobie ostatnie chwile, przed tym, jak zostali przygnieceni. Dotarły do nich krzyki, strach, panika. Do ich skrzydła mgła nigdy się nie przedostała, jednak los i tak postanowił z nich zadrwić.
— Co robimy? — Cichy głos wydobył się spod gruzów.
— Spróbujmy się wydostać. Możesz się ruszyć?
— Nie. — Ta krótka odpowiedź sprawiła, że serce Eliasa zatrzymało się na krótką chwilę. Poczuł, jak poczucie winy i ból rozchodzi się po jego ciele. Gdyby nie on...
— Przepraszam — wyszeptał, jednak Zemira nie mogła go usłyszeć, oddzielała ich za gruba ściana.
— Spróbuję się wydostać i coś poradzimy — próbował ją pocieszyć.
Zmrużył oczy, gdy napiął ciało. Jego oddech przyspieszył, kiedy poczuł pierwsze fale bólu — rozprzestrzeniały się szybko i ostro; od jego bioder aż po same stopy. Zamknął dłonie w pięści i spróbował przesunąć się na bok, by zrzucić z siebie płytę. Jednak nie mógł jej przemieścić, poczuł jedynie ostry ból kręgosłupa, gdy starał się podnieść — na marne.
Z jego ust wyrwało się roztargnione warknięcie. Musiał się wydostać. Nie mógł pozwolić im tak po prostu czekać, aż ktoś ich tam znajdzie i zabije. Musiał coś zrobić.
— Zaraz może stać ci się krzywda.
— Spokojnie — odpowiedział po chwili, gdy opanował nieco ból. Zrobił sobie krótką przerwę i ponownie naparł na płytę. Musiał jedynie przesunąć się wystarczająco, by ciężar sam zsunął się z jego ciała. Tylko trochę i będzie wolny.
— To śmieszne — usłyszał po chwili.
Elias mruknął jedynie pod nosem, nie rozumiejąc. Co w tej sytuacji było takie śmieszne?
— Jak łatwo sytuacja zmieniła się z prywatnego spotkania na taką, w której główną rolę gra zagrożenie życia. — Prychnęła. — To kara od Kha. — Westchnęła głośno, myśląc nad tym wszystkim, co do tej pory zrobiła. Nad tajemnicami, które trzymała przed mężem. Nad wszystkimi swoimi wielkimi błędami.
— Naprawdę sądzisz, że nasze spotkanie było błędem? — Elias ruszył się ponownie, wyciągając szyję z wysiłku, jednak ponownie opadł, bez sił.
— Dobrze wiesz, o czym mówię.
— Ach, Zemiro — jęknął, lekko roztargniony — każdemu może się zdarzyć. To silniejsze od nas.
— Każdemu może się zdarzyć zdradzenie własnego narodu? Naprawdę myślisz, że jestem tak głupia, by uwierzyć w to kłamstwo? — Jej głos przybrał ostry ton.
Elias skrzywił się jedynie. Nie to miał na myśli.
— To stało się wiele lat temu, dlaczego jeszcze rozdrapujesz stare rany?
— Ponieważ konsekwencje tego, co zrobiliśmy, będą wieczne, rozumiesz? — Jej głos trząsł się nieco, był słaby.
— Nieważne ile się będziesz za to obwiniać, nic nie zmienisz.
— Jeśli nie wyrzuty sumienia, to co mi pozostanie? Jeśli nie to, naprawdę myślisz, że chciałabym czuć się bezkarna? Przecież to nie w porządku.
— Życie jest nie w porządku. — Przewrócił oczami. — Pozostało nam się jedynie z tym pogodzić i tyle. — Spróbował wzruszyć ramionami, jednak nie był w stanie. — Zemiro, proszę, nie myśl o tym tak. W końcu nie pod każdym aspektem to był błąd. To również piękne wydarzenie. — Uśmiechnął się szeroko, jednak jego białe zęby utonęły we wszechobecnej ciemności.
— Wiem — przyznała niechętnie. Odsunęła od siebie wspomnienia, to wydarzyło się tyle lat temu...
— Jak myślisz, co się stało? — zagadnął po chwili, po kolejnej nieudanej próbie odsunięcia kamienia. Jego głos był cichy, ciężko dyszał, przez co pomiędzy słowami rozbrzmiewały głośne sapnięcia.
Zemira nie chciała o tym myśleć. Przerażała ją wizja własnego królestwa w rękach kogoś innego. Jak w ogóle do tego doszło? Kto miał aż tyle siły, by zrobić coś podobnego?
— Przecież to już wiemy. — Zatrzymała się na chwilę, jednak po chwili dodała, uszczypliwie: — Przepraszam, ja wiem. Ty magicznie o wszystkim zapomniałeś.
— Mówisz to tak, jakby to była moja wina — odparował, oburzony. — Byłem zaaferowany czymś dużo, dużo ważniejszym — dodał żartobliwie.
Zemira westchnęła ciężko, ignorując jego słowa. Ból coraz bardziej się nasilał. Czuła, że ubywa jej coraz więcej energii. Jej ciało słabło z każdą chwilą. Chciała coś z tym zrobić. Miała wrażenie, że minęły godziny od jej przebudzenia się. Długie, niekończące się godziny, w których bez przerwy dotyczy jej rwący i gwałtowny ból złamanej i przygniecionej ręki.
— Mamy coraz mniej czasu — wyjęczała po chwili. Zaatakował ją ból głowy, który pulsował nieprzyjemnie przy skroniach. Na dodatek czuła, jak pot powoli skrapla jej się na czole, wiedziała, że jeśli spędzą tam trochę więcej czasu, w końcu umrą. Jeśli nie przez sługusy nowego władcy, to odwodnienie. Ból wkradł się do jej serca, gdy uświadomiła sobie, że widzi jedynie straszne zakończenia tej sytuacji. Powoli traciła nadzieję.
— Myślisz, że ktoś przeżył? — Elias próbował odciągnąć jej uwagę od niechybnej śmierci, czy bólu. Wiedział, że zajęcie myśli czymś innym powinno jej choć trochę pomóc.
Kiedy w pomieszczeniu rozległ się roztrzęsiony i rozdarty krzyk kobiety, Elias zacisnął mocno szczękę, wstrząśnięty.
— Nie próbuj! — Odważył się krzyknąć. — Będzie cię tylko bolało. Z przygniecioną ręką nie dasz rady się wydostać. Pozwól mi w końcu być tym księciem na białym koniu, który cię ratuje. — Zaśmiał się krótko, wspominając ich dawne czasy. Upór Zemiry nigdy nie pozwalał mu jakkolwiek jej pomóc. Teraz w końcu miał szansę. Choć to stanowiło marne pocieszenie w ich aktualnej sytuacji.
— Więc? — zapytał po chwili, gdy słyszał jedynie ciężki oddech i jęki kobiety, przepełnione bólem. — Myślisz, że ktoś przeżył?
— Naprawdę w tej sytuacji chcesz o tym rozmawiać? Nie mogłeś wybrać innego tematu?
— Przepraszam, że chcę cię czymś zająć — Prychnął.
Zemira zamknęła powoli oczy, bijąc się z myślami. Nie chciała dopuszczać do siebie świadomości, że jej dzieci mogły być martwe. A jej mąż pewnie w tamtym momencie gnił w Pustce albo włóczył się po Altoris pod postacią ducha, w ogóle nie będąc świadom tego, co kiedyś zrobiła. Jak bardzo go zawiodła, zdradziła, upokorzyła. Kobieta poczuła, jak jej ciałem wstrząsa szloch, a krzyk sam wyrwał się z jej gardła, gdy ponownie nieumyślnie poruszyła ręką.
— Nawet nie było nas na balu — zauważyła. — Nie mam pojęcia, kto mógł przeżyć. Nawet nie wiem, czy dziewczynki rzeczywiście poszły na przyjęcie. — Jęknęła cicho, mając wrażenie, że zawiodła swoją rodzinę. Porzuciła ich i pozwoliła umrzeć. I dla czego? Kilku godzin przyjemności i obecności z Eliasem?
— Jestem straszną matką. — Zaszlochała.
— Nie mów tak — powiedział praktycznie od razu. Pragnął być wtedy przy niej. Przytulić ją. Pocieszyć dotykiem.
— Co, jeśli wszyscy umarli?! — Rozpłakała się na dobre, a jej krzyk pomieszał się ze szlochem. Nie przejmowała się, że ktoś mógł ich znaleźć. Że mogli zginąć.
— Cicho! — syknął, chcąc ją uciszyć. Miał nadzieję, że nikt nie usłyszał jej krzyków. — Zemiro, uspokój się, proszę! — Podniósł nieco głos, który przyciął ostro powietrze.
Królowa po chwili ucichła. Jednak pojedyncze szlochy uciekały co rusz z jej gardła, gdy próbowała się uspokoić.
— Wyjdę jak najszybciej i cię stąd wyciągnę, rozumiesz? — Wziął głęboki wdech, przygotowując się do bólu. — Nie umrzemy tutaj.
Naparł na ciężką płytę, zaciskając mocno zęby. Chwycił za krawędź pchając ją w lewą stronę i zignorował drżenie mięśni. Próbował zapanować nad nierównym oddechem. Zmarszczył brwi w grymasie bólu i wysiłku. Po chwili nie miał siły, jednak nie przerwał. Nie mógł ich tam tak po prostu zostawić. Tylko od niego zależało, czy wyjdą z tego cało. Nie miał zamiaru zawodzić Zemiry. Wziął głębszy wdech i naparł gwałtownie na płytę. Po chwili dało się słyszeć ciężki i głośny dźwięk ocierania się kamienia o posadzkę. Gruz zsunął się powoli, niewiele. Jednak jedna z nóg Eliasa była prawie wolna.
— Udało się? — Zemira zapytała z wielką nadzieją, słysząc zbawienne dźwięki.
— Jeszcze trochę — powiedział niewyraźnie, jednocześnie próbując złapać oddech. Elias nie był przyzwyczajony do takiego wysiłku. W tamtej chwili obiecał sobie, że jeśli uda im się przeżyć, zadba o swoją kondycję i siłę ramion.
— Dasz radę — powiedziała pewnie. Jej głos był przepełniony determinacją.
Elias uśmiechnął się pod nosem. Pozwolił sobie odpocząć chwilę, a potem chwycił pewnie za kamień i ponownie zaczął na niego napierać. Już jego pewna część leżała na ziemi i teraz musiał jedynie zsunąć całą resztę. Wystarczyło to odpowiednio popchnąć w dobrą stronę i powinien być wolny.
Wstrzymał oddech, gdy ponownie zaczął pchać całą swoją siłą. Jego ręce trzęsły się z wysiłku, biodra i cała talia bolała go od napierania i ciężaru, który na nim spoczywał. Kręgosłup pulsował ostrym bólem, gdy tylko poruszył się zbyt gwałtownie. Jednak Elias nie przestawał. Zignorował to wszystko i pchał dalej.
Po chwili kolejna część kamienia opadła na ziemię. Jej ciężar pociągnął ze sobą resztę i wraz z głośnym opadnięciem jej na posadzkę, Elias był wolny. Mężczyzna opadł na kamienie, dysząc ciężko. Serce obijało się o jego żebra w szaleńczym rytmie, ręce wciąż drżały i emanowały pulsującym bólem. Jednak na jego twarzy rozciągał się uśmiech.
— O Kha... — wydyszał.
Wśród gruzów rozległ się cichy, ponury śmiech.
— Udało się! — Zapomniał się na chwilę i podniósł nieco głos. Podparł się rękoma, by wstać i po chwili stanął na nogach. Chwiał się nieco, a jego lewa noga bolała niemiłosiernie. Na szczęście kamienie wokół niego sprawiły, że wielka płyta nie spadła bezpośrednio na jego nogę, dzięki czemu miał jedynie zadrapania. Poruszył nią niepewnie, chcąc sprawdzić, czy rzeczywiście wszystko w porządku. Z początku przy każdym zgięciu stawy odzywały się boleśnie, jednak nie na tyle, by mężczyzna nie mógł chodzić.
— Chodź, pomóż mi. — Zemira zdołała wyszeptać. Była coraz słabsza, a ból zabierał jej siły.
Elias postąpił niepewnie pierwszy krok. Zachwiał się nieco i wpadł na kamienie, które zebrały się w wielką górę. Podtrzymał się ich i zacisnął szczękę. Mając wokół siebie podporę, po chwili dostał się do miejsca, gdzie Zemira została uwięziona. Przy każdym kroku zmiażdżone mięśnie bolały, kiedy napinały się nieco. Miał nadzieję, że wraz z rozchodzeniem tego, ból minie.
— Jestem tutaj — szepnęła. Wiedziała, że mężczyzna mógł jej nie zobaczyć w tak głębokiej ciemności.
Schylił się nieco i podpełzł do kobiety. Jęknął cicho, gdy noga rozbolała go bardziej, jednak zignorował pytanie Zemiry, czy coś go boli. Musiał ją stamtąd wydostać. Jak najszybciej. Wyciągnął przed siebie ręce, chcąc ocenić, jak duży kamień na nią spadł. Okazał się nie większy od niego samego, jednak mężczyzna obawiał się, że nie da rady go podnieść. Odwrócił się w stronę ukochanej i dotknął niepewnie jej twarzy, która ledwo majaczyła mu przed oczami. Usiadł przy niej, bijąc się z myślami.
— I co, dasz radę? — Jej głos był przepełniony nadzieją, a zmęczenie i smutek, które w nim usłyszał, boleśnie rozszarpały mu serce.
Z początku mężczyzna pokręcił tylko głową, jednak po chwili zmusił się, by powiedzieć.
— Wątpię.
— Musisz spróbować! — Kobieta ruszyła się niespokojnie i syknęła, gdy ponownie ból się nasilił. — Proszę, spróbuj. — Dotknęła go wolną ręką. — Nie chcę umierać.
— Oczywiście, że spróbuję — odpowiedział urażony tym, że w ogóle pomyślała o tym, że mógł rozważać poddanie się. — Tylko boję się, że mi się nie uda — wyznał. — Nie chcę, żebyś cierpiała. — Zmarszczył brwi, bijąc się ze łzami. Cholernie bał się jej śmierci. Wiedział, że ma tylko jedną szansę, dlatego tak bardzo ją odwlekał. Nie chciał jej robić krzywdy.
Wziął kilka głębszych wdechów i ponownie podszedł do odpowiedniego kamienia. Spróbował stabilnie stanąć i chwycił tak, by łatwo mógł naprzeć na głaz.
— Na trzy ja zacznę podnosić, a ty spróbuj wyciągnąć rękę. — Odwrócił się na chwilę do niej i poczekał, aż przytaknie na jego słowa. Wiedział, że złamana ręka zdołała ją wykończyć.
Zemira przełknęła ślinę, szykując się na jeszcze większy ból. Miała wrażenie, że za chwilę zemdleje, jednak próbowała to od siebie odsunąć.
— Raz.
Cała się spięła w wyczekiwaniu.
— Dwa.
Elias czuł, jak trzęsą mu się dłonie.
— Trzy! — krzyknął i naparł z całej siły na kamień.
Ich krzyki zmieszały się w jeden. Melodia agonii i wyczerpania rozlała się po całym pomieszczeniu i zaczęła powoli pełzać w stronę otwartego korytarza. Elias wiedział, że są za głośno, jednak wtedy liczyło się jedynie, by uwolnić Zemirę.
Głaz ruszył się niepewnie, jednak nie oderwał się od ręki. Mężczyzna włożył w to jeszcze więcej wysiłku, ignorując ból nogi, którą się zapierał. Krzyknął krótko, kiedy poczuł wielki ciężar, który spoczął na jego ramionach w momencie podniesienia kamienia. Postarał się go unieść nieco wyżej i jak najdłużej potrafił, jednak po chwili nie miał kompletnie sił i kamień sam gwałtownie i szybko opadł na swoje miejsce.
Zemira krzyknęła przeraźliwie.
Jej ręka spoczywała już na brzuchu, powyginana i pokruszona. Na szczęście byli wolni.
Elias opadł obok niej, wyczerpany i uśmiechnął się szeroko.
— Wszystko będzie dobrze — zapewnił, gładząc delikatnie jej policzek.
— I co teraz? — Odwróciła się do niego, starając się nie zwymiotować albo zemdleć. W tamtym momencie obie opcje wydawały jej się bardzo możliwe.
— Wyjdziemy. Znajdziemy twoje dzieci. Pokonamy idiotę, który zajął twój zamek. I powiemy twojemu mężowi prawdę.
— O tym, że się spotykamy? — zapytała cicho.
— Nie tylko.
Więcej nie musiał mówić. Zemira poczuła ukłucie strachu na samą myśl wyjawieniu prawdy jej mężowi.
— Wiesz, co najpierw bym zrobiła? Znalazła lekarza.
Elias zaśmiał się z własnego niedopatrzenia.
— No tak, przepraszam. — Spojrzał na nią miękko i pochylił się nieco. Odcisnął na jej ustach lekki pocałunek, czując ciepło, które rozlewało się leniwie po jego ciele. W tamtej chwili poczuł, że wszystko się ułoży. Nie obchodziło go to, jak zła była sytuacja. Liczyło się dla niego to, że był przy Zemirze. Mógł z nią być, dotknąć jej. Po prostu kochać, zaopiekować się.
— Chodź — mruknął, wstając niezgrabnie. — Musimy się zająć tą ręką. — Pomógł jej wstać i asekurował ją przy każdym kroku.
— Nie wiemy nawet, kto jest teraz wrogiem. — Zemira zatrzymała się gwałtownie. Frustrowało ją to, że nie miała pojęcia o sytuacji w zamku. Nawet nie wiedziała, kto przejął jej dom. — Jak mamy komukolwiek zaufać? Jak wyjść na korytarze?
— Coś wymyślimy. — Objął ją przy ramionach, uważając, by nie upaść.
— Pomożemy wam. — Nagle przed nimi pojawili się Orfanie. Zemira w ciemności nie mogła nikogo z nich rozpoznać, jednak to nie przeszkodziło jej w domyśleniu się, że mieli kłopoty.
Elias wystąpił przed królową i powiedział ostro:
— Zostawcie nas. Nie macie prawa krzywdzić królowej! Jest ranna, odejdźcie!
— Królowej? — Prychnął jeden z nich. — Nasza królowa właśnie siedzi na tronie. Ta tutaj, to zwykły niewolnik.
— Trup, powiedziałbym. — Drugi z nich zaśmiał się gromko, a po kręgosłupie Eliasa przebiegł zimny dreszcz.
Niewiele myśląc, mężczyzna rzucił się na dwójkę przed nim z okrzykiem. Nie miał broni, siły ani umiejętności. Jednak coś w środku kazało mu to zrobić. Coś pchnęło go do tego, by za wszelką cenę obronić Zemirę.
Elias z każdą chwilą zbliżał się do wrogów. Podniósł wysoko rękę, którą zacisnął w pięść i wycelował w szczękę pierwszego. Dłoń kierowała się szybko w odpowiednią stronę, jednak jego przeciwnik pochwycił ją w mgnieniu oka. Wykręcił gwałtownie, na co Elias jęknął głośno i skulił się.
— Zemiro, uciekaj! — Odwrócił się do niej, rozpaczliwie próbując zaradzić na tę sytuację. Musiał ją uratować. Musiał ją obronić. Musiał...
— Mam ją! — Drugi z nich krzyknął radośnie, gdy szarpnął gwałtownie za złamanie królowej.
Zemira wrzasnęła przeraźliwie i opadła na kolana, już bez sił. Nie mogła dłużej tego znieść.
— Zostawcie ją! — Elias szarpał się i wrzeszczał. — Zostawcie! Przecież to wasza królowa!Co wy robicie?! — krzyknął rozpaczliwie.
Oboje spojrzeli po sobie, a w ich oczach krył się ból i strach. Orfan trzymający Eliasa pokręcił tylko głową.
— Przykro mi. — Jego ton zmienił się drastycznie. Był miękki i cichy, jakby nagle za sprawą magicznej różdżki ktoś odebrał im cały zapał i wrogość. — Mamy nową królową.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top