Rozdział piąty- Narnijczycy.
Tak jak obiecała Helena opiekowała się małym księciem i dbała o naszyjnik. Minęły dwa pokolenia i podciwa akuszerka umarła z świadomością wykonanego zadania. Za nim została pochowana, do końca swych dni opowiadała dzieciom historie ich przodków jak i Starej Narnii- co było zakazane.
Minęło wiele lat i te opowieści przemieniły się w legendy a później w baśnie na dobranoc lecz niektórzy wierzyli w nie i próbowali przywrócić prawowitym mieszkańcom Narnii ich dawne prawa, jednak każdy następny król odnajdywał sposób na tych ludzi. Często torturowani lub zabijani mieli być przykładem dla innych powstańców aż na tron -świętych ziem Aslana- nie zasiadł Kaspian IX. Próbował on Nową Narnie przywrócić do Złotych Czasów. Był szanowanym królem do czasu, gdy nie umarł a państwo weszło w ręce jego brata, Miraza, który ogłosił się Lordem Opiekunem.
Jednak jego rządy nie zniechęciły narnijczyków do dalszej próby. W tym czasie na krańcu lasu wzdłuż Wielkiej Rzeki, mieszkali potomkowie Króla Piotra Wspaniałego i już od czterech lat posiadają córkę, którą nazwali Rina. Był to pierwszy żeński potomek w tej rodzinie. Trytor i Defina (rodzice dziewczynki) wedle rodzinnego fachu zajmowali się zielarstwem oraz znachorstwem. Ich dom był przystankiem dla wędrowców, biednych a nawet magicznych stworzeń.
Rina rosła i piękniała z każdym dniem. Miała brązowe włosy niczym kora dębu, oczy niebieskie jak niebo, nos prosty, cera opalona a usta jak dojrzałe maliny.
-Rina!- krzyknął Trytor do swojej córki.- Chodź już! Sam ich nie uzbieram!
Dziewczyna uwielbiała wspinać się po drzewach. Chodziła na sam ich czubek by zobaczyć jak magiczna była Narnia o każdej porze dnia.
-Już idę!- powiedziała z niechęcią.
Spojrzała w dół na ojca, nie wyglądał na jego wiek- chociaż można było się sprzeczać. Bardziej przypominał czterdziestolatka niż sześćdziesięciolatka. Włosy miał brązowe z kilkoma siwymi kosmykami, twarz tęgą z kilkoma drobnymi zmarszczkami a postura nie była sztywna ani zbyt gibka również.
Dziewczyna westchnęła ciężko i zaczęła powoli schodzić z drzewa. Przeszkadzała trochę w tym jej długa, brązowa suknia. Gdyby miała wybór wybrała by spodnie a jak nie to spodniej z długa tuniką.
-Jestem ojcze!- powiedziała i zeskoczyła ze drzewa w miejsca blisko mężczyzny.
-Na litość nie rób tak więcej!- Spojrzał na nią.- Wiesz co by powiedziała ci matka, gdyby to zobaczyła?
-Kobiety nie wspinają się po drzewach i nie oddalają się od domu, jeśli na to nie pozwoli głowa rodziny- wypowiedziała z pamięci zdanie matki.
-I ciesz się, że ja tu jestem a nie ona.- Rozejrzał się dookoła i lekko pochylił się w stronę córki.- Przeciwnym razie ja bym dostał.- Uśmiechnął się do niej lekko co odwzajemniła.- Chodź musimy zebrać dużo mchu oraz pare stokrotek.
Oboje ruszyli w głąb lasu w poszukiwaniu potrzebnych roślin do lekarstw i różnorakich maści. Rina uwielbiała również piesze wycieczki w głąb tego tajemniczego lasu, wiele o nim się mówiło w rodzinie, ale były to bajki. Jednak nie raz złapała się na myśleniu o Starej Narnii jako prawdziwej historii a nie opowiastce.
-Rina wracamy!
Nastolatka obróciła się w kierunku ojca i kiwnęła głowa, zerwała dodatkowe garści mchu i ruszyli z powrotem do domu.
Gdy zapadł zmierzch znaleźli się na małej polance, gdzie na środku stał średniej wielkości dom wykonany z kamieni i drewna. W okiennicach paliło się światło a z komina wydobywał się szarawy dym.
-Mama chyba gotuje zupę z grzybów- stwierdził Trytor.
-Byle znowu nie dodała czegoś nowego- zażartowała.
Trytor chwycił córkę za kark i zmierzwił jej włosy. Oboje zaśmiali się i z usmiechami na twarzy weszli do chatki.
-Witaj mamo!
-Witaj kochanie!- Pocałował żonę w usta.
Przy kominku stała kobieta nieco wyższa od Riny. Miała włosy czarne jak węgiel a oczy srebrne jak księżyc. Była kobietą energiczna i stanowczą a przede wszystkim ceniła prawdomówność.
-Dobry wieczór.Jaka tym razem wymówka?- Spojrzała na córkę i męża podejrzliwym wzrokiem.
-Nie wiem o co ci chodzi, skarbie.- Uśmiechnął się Trytor.
-Co tym razem zrobiła twoja córka?- Spytała i ponownie objęła wzrokiem Rine.- Niech zgadnę... Byłaś na drzewie?
-Tak jakoś się złożyło.- Potarła zawstydzona ręka o swoje przed ramie.
-Rina masz prawie siedemnaście lat, nie możesz zachowywać się jak dziecko- jęknęła podirytowana Defina.
-A co mi się może stać? Tylko upadnę z niewielkiej wysokości i lekko się potłucze... Przecież miałam gorsze wypadki.
-Nie chodzi o to...- zaczął Trytor, ale przeszkodziło mu pukanie w drzwi.
-Otwierać w imieniu Lorda Miraza!
-Schowaj się Rina- szepnęła Defina.
-I załóż to!
Trytor zdjął naszyjnik z szyi i podał Rinie do ręki. Dziewczyna szybko odnalazła klapę w podłodze pod łóżkiem rodziców i wsłuchała się.
-Dobry wieczór, miłościwy panie.- Trytor ukłonił się i wpuścił do domu czterech żołnierzy.
-Nie zapłaciłeś poprzedniego podatku, zielarzu- odparł dowódca i rozejrzał się z zainteresowaniem po pomieszczeniu.
-Niestety oddałem wszystko co było tu cenne a moi goście zwykle nie mają nic przy duszy- powiedział Trytor i zerknął na pozostałych rycerzy, którzy zaczęli przeglądać ich rzeczy.
-Nie zwalnia to ciebie od podatku.- Spojrzał na chłopa.- Musisz zapłacić dwa razy więcej.
-Nie mam takiej kwoty.- Spojrzał na dowódcę.- Ciężko nam się wiedzie z żoną.
-Nie masz przypadkiem córki?- spytał i spojrzał na łóżko małżeństwa .
-Nie!- krzyknął zielarz.-Nie zostaliśmy obdarowani dzieckiem.
-W takim razie co tu robią te stroje?- Spojrzał na otworzoną skrzynie.- Te suknie chyba nie zmieściłyby się na twoją żonę- zażartował a później spojrzał na Define.- Chociaż bym jeszcze to przemyślał.- Uśmiechnął się w nietypowy sposób.
Trytor podszedł do swojej żony i schował ja za swoimi plecami.
-Dajemy czasami stroje biednym- odezwał się.
-Jakie to miłe z waszej strony- zaśmiał się i podszedł bliżej nich.- Ale wróćmy do podatku.
-Nie mam nic.- Spoglądał hardo w jego oczy.
Dowódca szarpnął Trytora za ramie i wywlókł go po za chatkę, to samo zrobił jeden z żołnierzy z Definą.
-Podpalić!- rozkazał.
-Nie!- krzyknęła Defina.
-Nie możecie tego zrobić!- krzyknął do nich Trytor.
-Milcz nędzniku!- Dowódca walnął go pięścią w twarz. Trytor zemdlał.
-Zostawcie go! Nie róbcie tego!- Łkała kobieta.
-Przywiązać kobietę do konia a mężczyznę przewiesić przez!-wydał rozkaz.- Zabieramy ich do pałacu!
-Rina!- krzyknęła kobieta i próbowała się wyrwać żołnierzom.
Dom zaczął płonąć. Rina odtworzyła klapę w podłodze i wydostała się spod łóżka. Zaczęła kaszleć a dym gryzł ja w oczy. Wszystko wokół niej stanęło w ogniu, objął większość domostwa. Jedyna droga prowadziłam przez okno. Lekko utykając podeszła do niego i otworzyła. Skoczyła z niego i poczuła nieprzyjemny ból w okolicy kostki. Zakryła usta dłońmi i wydała z siebie zduszony krzyk. Odeszła pare metrów od chatki i spojrzała za siebie.
Jej dom cały płonął, dach runął do wewnętrznej części i wybuchł tysiącami iskier. Z jej oczu poleciały łzy a policzki zabarwiły się na czerwono. Otworzyła swoje dłonie i uniosła naszyjnik ojca. Był przepiękny. Tata, pomyślała.
Natychmiast spojrzała dookoła, nie widziała żołnierzy oraz rodziców. Spojrzała w niebo, gęste, czarne chmury kłębiły się wokół chatki. Burza, przebiegło jej przez myśl, Las uratowany. Mimo braku dachu nad głową była wielce uradowana, że las nie spłonie wraz z nim. I jak na życzenia zaczął padać deszcz.
Co teraz, pomyślała, Co teraz mogę zrobić? Jej priorytetem było uwolnienie rodziców, ale jak miała to zrobić? Ruszyła w kierunku skąd przybyli żołnierze. Skoro z tamtąd byli musieli być tam inni. Mogła tam by znaleść jakąś pomoc oraz chociaż schronienie po drodze.
Po wielu godzinach czuła się śpiąca i przemarznięta. Było to wręcz nie możliwe, że mogła się zgubić. Znała większość lasu jak własną kieszeń. Jednak zaczęła tak myśleć. Nie było wokół niczego pod czym mogła się skryć, więc szła nadal.
Czuła, że zamarza, końcówki jej palców u rąk i nóg były opuchnięte i całe czerwone. Nie miała już siły, jednak uparcie nadal brnęła coraz to głębiej w las by znaleźć jakieś schronienie.
-Ktoś tam jest!
Nie całe kilkadziesiąt metrów dalej od Riny, szli Narnijczycy z młodym człowiekiem na przodzie. Borsuk, zwany Truflogonem, potrafił z dużej odległości wyczuć człowieka.
-Kolejny Telmar?!- spytał karzeł o czarnych włosach.
-Nie!- zaprzeczył od razu.- Dziewczyna.
-Zostawmy ją!- odezwał się karzeł podobnego gatunku co poprzedni.- Nie jest nam potrzebna!
-Każdy jest wart ratowania i dalszego życia!- wykrzyknął centaur.
-Ja pójdę!- krzyknął do towarzyszy młody szatyn.
-I ja z tobą panie!- U jego stóp znalazła się dzielna, wojownicza mysz- Ryczypisk.
Młody rycerz ruszył z towarzyszem w miejsce wskazane przez borsuka, z pochwy wyjęli swoje miecze. Deszcz powoli ustępował i na ziemie spadały już tylko resztki chmurnych łez. Młodzieniec z myszą, gdy zobaczyli dziewczynę przystanęli.
Chłopak był zdumiony paroma rzeczami, skąd samotna dziewka znalazła się w lesie? Czemu jest tak pokaleczoną i ubrudzona? Czyżby była Telmarką?
-Panie- szepnęła do niego mysz.- Radzę byś ty się ujawnił i pomógł damie!
-Przyjacielu- zwrócił się do niego.- Nie wiem jak postępować z damą.- Zawstydził się.
-O Aslanie!- Spojrzał w niego.- Schowajmy swoje miecze, to tylko zaniepokoi naszą dame.- Schowali broń do pochw.
Rycerz wyszedł za drzewa i pewnie ruszył ku dziewczynie. Rina rozglądała się panicznie dookoła, gdzie trafiła, do jakiej części lasu?
-Panienko.
Dziewczyna odwróciła się w stronę głosu i otworzyła szerzej oczy. Zauważyła rycerza z krótkimi szatynowymi włosami, oczach w kolorze kory dębu oraz rysami łagodnymi jak u syreny.
-Zgubiła się panienka?- spytał podchodząc bliżej.
-Nie!- Odskoczyła gwałtownie do tylu.
-Co panienka robi sama w lesie?- zadał kolejne pytanie.
-Ja...- jej głos stał się słaby i lekki.
Sekundę potem poczuła niebywałe rozluźnienie mięśni oraz uczucie zrzucanej kotwicy. Szatyn widząc stan dziewczyny, podbiegł do niej i chwycił jej zmęczone ciało w swoje objęcia.
-Chodźmy książę.- Podbiegł do niego Ryczypisk.- W tych stronach lasu nie jesteśmy bezpieczni!
Książę Kaspian X, prawowity władca Narnii, Pan Samotnych Wysp oraz Ker Paravelu, czuł się jak zakłopotany prosty chłopak, który po raz pierwszy zobaczył dziewczynę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top