Rozdział 1

Siedząc na ostatnim stołku, Lynthia Vesper idealnie chowała się w cieniu, dzięki czemu mogła uciec przed większością nachalnych spojrzeń bywalców speluny. Niestety jedna osoba dobrze znała ulubione miejsce elfki, która już od kilku minut czuła na sobie ciężar jej wzroku. Wysoka, rudowłosa kobieta łypała na nią z drugiego końca kontuaru. Lynthia mogła tylko podejrzewać, jaką reprymendę dla niej szykowała.

Dahlia Maurin była właścicielką tego miejsca, a zarazem jej przyjaciółką. Elfka wyczuła ruch powietrza i przyspieszony puls gospodyni, która energicznie pokonała dzielącą je odległość. Stanęła przed dziewczyną i oparła się dwoma rękoma o poszczerbiony blat ze starego drewna.

– Lyn, rozumiem przyjść tutaj i upić się po ciężkim dniu. Przymknęłabym nawet oko na drugi dzień z rzędu, zwłaszcza jeśli chciałaś się ze mną zobaczyć i porozmawiać – powiedziała surowym tonem. – Ale to już czwarty raz w tym tygodniu, kiedy tutaj przychodzisz, i pewnie też czwarty, kiedy wyjdziesz stąd zalana w trupa – stwierdziła zgryźliwie. – Nie powiem, że tak nie przystoi damie, bo obie wiemy, że w naszych stronach większość elfów tak spędza swój wolny czas, ale nie ty. Ty tak nie robisz. Jeśli już decydujesz się na alkohol i na marnowanie czasu w dziurze takiej jak ta, to tylko wtedy, gdy pojawia się okazja do świętowania. A ty, moja droga, ewidentnie niczego nie świętujesz. Wystarczy popatrzeć na twoją minę, żeby to stwierdzić.

Przepełnione troską słowa sprawiły, że Lynthia zapragnęła w końcu zebrać się na odwagę i opowiedzieć przyjaciółce o tym, co ją dręczyło.

– Masz rację, nie świętuję – potwierdziła i odstawiła kufel.

Wpatrywała się pustym wzrokiem w srebrny naszyjnik, który zdobił szyję Dahlii. Chciała znaleźć coś, na czym mogłaby się skupić, bo nie potrafiła spojrzeć kobiecie w oczy. Była tchórzem i wiedziała, że się rozklei, gdy ujrzy współczucie na twarzy przyjaciółki. Nie chciała płakać, nie w tym miejscu i nie z takiego powodu.

– Jeżeli nie jesteś gotowa, nie mów. Jestem tu i skoro sama moja bliskość sprawia, że tu szukasz pocieszenia, niech tak będzie – westchnęła teatralnie Dahlia. – Ale uprzedzam, trzymanie wszystkiego w sobie sprawi, że będzie tylko gorzej. Nawet jeśli nie chcesz rad, to samo wygadanie się może ci pomóc – dodała i ścisnęła jej dłoń.

– Przyszłam tu znów z nadzieją, że wśród pijanych głupców zapomnę o swoich problemach. Dobrze wiesz, że nie umiem udawać, gdy coś mnie dręczy, i masz rację. Chcę... potrzebuję się wygadać – wyrzuciła z siebie niepewnie, po czym uniosła w końcu wzrok i napotkała przepełnione czułością oczy w kolorze bezchmurnego nieba.

Dahlia się rozejrzała. Był środek tygodnia, więc w karczmie pałętało się mniej moczymordów niż zazwyczaj, mimo że dwa tygodnie temu wygasła dwustuletnia klątwa, która ciążyła nad Demerinem. Bez magicznej bariery otaczającej ziemie elfów do krainy wiecznej zimy licznie przybywali magowie. Kierowali się ciekawością i choć większość z nich okupowała miasto portowe, gdzie trwonili swoje majątki na tamtejsze uciechy, niektórzy podróżowali w głąb lądu i trafiali między innymi do Avertonu. Dzięki temu i takie miejsca jak Rozpustny Napitek Dahlii czy karczma rodziców Lynthii cieszyły się większym obłożeniem.

Kobieta zniknęła na chwilę, po czym wróciła z jedną z młodych pomocnic, która zamiast obsługiwaniem gości przy stołach tymczasowo miała się zająć nalewaniem trunków.

– Mam zastępstwo. Mów, o co chodzi. – Wyrwała Lynthię z zamyślenia i ta niechętnie oderwała wzrok od tajemniczego przybysza siedzącego kilka miejsc dalej.

– Wygląda na to, że twoja knajpa przyciąga tylko samych żałosnych samotników – rzuciła, nadal unikając tematu.

Czarnowłosy mężczyzna był oprócz elfki jedyną osobą siedzącą przy kontuarze. Zdawał się jej odbiciem. Podobnie ponury i przybity życiem, ze stadem smutnych myśli krążących po głowie.

– Tak – mruknęła skwaszona. – Tacy jak wy psują mi renomę, przecież ludzie mają się tu dobrze bawić – sarknęła, by rozbawić przyjaciółkę. Częściowo jej się to udało, bo na twarzy dziewczyny pojawił się cień uśmiechu.

– Widać na pierwszy rzut oka, że to mag. – Lynthia wskazała dyskretnie na zaokrąglony kształt ucha. – Nie widziałam go tutaj wcześniej.

– Przybył dwa dni temu z Himy i na cztery doby wynajął najdroższy pokój. Sam taki chciał, więc pewnie nie brakuje mu pieniędzy. Wyobraź sobie, że gdy tylko wymieniłam mu udogodnienia wliczone w cenę, w tym wizytę kurtyzany jako dodatek do naszej najlepszej komnaty, oczy mu się rozszerzyły, jakby zobaczył ducha. Szkoda, że tego nie widziałaś! – pisnęła rozbawiona i spanikowana zasłoniła usta, upewniając się, że nikt, a zwłaszcza wspomniany mag, nie zwrócił na nie uwagi. – No kto by się spodziewał, że knajpa w dzielnicy biedoty, i to taka pod nazwą Rozpustny Napitek, oferuje litry alkoholu i usługi dziewek. – Teatralnie przewróciła oczami.

– Ci z Althei są bardzo pruderyjni – rzuciła Lynthia swobodnym tonem, jakby to był powszechnie znany fakt.

– Skąd wiesz? – Zaciekawiona Dahlia zmrużyła powieki.

– Czytałam gdzieś o tym.

– Mhm, czytałaś – mruknęła rudowłosa, a jej usta rozciągnęły się w drwiącym uśmieszku.

– Naprawdę! Im bliżej było do wygaśnięcia klątwy, tym bardziej interesowałam się magami i Altheą. Rosemary opowiedziała mi parę historii, na które wcześniej byłam według niej za młoda. Pożyczała mi też swoje prywatne książki – wyjaśniła, słusznie wyczuwając podejrzliwość przyjaciółki.

– Nie rozumiem, dlaczego tak cię to wszystko interesuje... A co do nich... Pruderyjni? Nie mów mi, że on nie wie, co się robi z kobietą – szepnęła Dahlia.

Na te śmiałe słowa Lynthia się zakrztusiła i poczuła gorący rumieniec wypływający na jej twarz aż po czubki spiczastych uszu.

– Może sama go o to zapytaj – rzuciła w żartach.

Dahlia jednak potraktowała wyzwanie na serio. Z kokieteryjną miną odwróciła się w stronę ponurego nieznajomego, na co spanikowana Lynthia pospiesznie szarpnęła przyjaciółkę za nadgarstek.

– Co ty wyprawiasz? – szepnęła, starając się nie robić scen.

Mag zauważył poruszenie i przyglądał się im z zaciekawieniem.

– No co? Kazałaś spytać – odparła Dahlia niewinnie.

– Idiotko, nie mówiłam poważnie. Z tobą zawsze przytrafiają mi się takie perypetie – skomentowała zawstydzona Lynthia.

– Przynajmniej nigdy nie jest nudno. – Mrugnęła do niej, a następnie do wciąż zerkającego z zaintrygowaniem maga.

Lynthia nie widziała reakcji mężczyzny, gdyż ze wstydu nie była w stanie na niego spojrzeć, ale ta z pewnością spodobała się Dahlii, bo promiennie się uśmiechała.

– Jeśli musisz, to wypytaj go, gdy ja już sobie pójdę – rzuciła Lynthia. – Ogólnie mówiąc, magowie w tej kwestii... Oni po prostu mają, a przynajmniej kiedyś mieli, specyficzne zasady. Rose twierdziła, że teraz mogą wykazywać podobne podejście do tych spraw jak my, ale równie dobrze mogło się nic nie zmienić. – Dziewczyna raz jeszcze spojrzała na tajemniczego maga, który pewnie od razu rozstrzygnąłby tę zagwozdkę, ale wolała tego nie proponować nawet w żartach, bo już wiedziała, że Dahlia była skłonna faktycznie go wciągnąć do ich dywagacji. – Niewiele rozmawiali o sprawach intymnych, zazwyczaj dopiero gdy pojawiała się gadka o zaślubinach, i wymagali czystości aż do ślubu – wyjaśniła wreszcie. – Jeśli ten tutaj należy do tych pruderyjnych, to może przestań go zaczepiać, bo raczej i tak nie spełni twoich oczekiwań – dodała z kpiącym uśmieszkiem.

– Co za durnoty. I gdzie w tym wszystkim zabawa? Wyobrażasz sobie w wieku dwudziestu lat chodzić z mężczyzną pod ramię, bo na więcej nie pozwalają ci wydumane zasady?

Lynthia wykrzywiła usta w smutnym grymasie. Chyba właśnie wolałaby wyznawać takie zasady, może przynajmniej teraz nie czułaby się wykorzystana.

Dahlia zauważyła jej ponurą minę i zabrała kufel.

– Dobra, zboczyłyśmy z tematu, a widzę, że znów zaczynasz się smucić. No mów – poprosiła delikatnie, po czym uzupełniła puste naczynie cydrem i z brzękiem postawiła przed przyjaciółką.

Lynthia wzięła solidny łyk, a nawet kilka, licząc na to, że słodki trunek rozwiąże jej język. Zbierała myśli. Całkowicie zapomniała o przemowie, jaką sobie układała, by przedstawić sytuację Dahlii. Nie chciała już dłużej uciekać.

Może będzie mi lżej, jeśli wszystko z siebie wyrzucę słowami płynącymi prosto z serca?

– Pamiętasz, jak mówiłam ci o Iyanie?

– Tym przystojniaku, uczniu kowala? – Dahlia przerwała wycieranie kontuaru, przerzuciła sobie ścierkę przez ramię i spojrzała w sposępniałe oblicze Lynthii. – Jak wam się układa? – zapytała niepewnie i pełna złych przeczuć dodała: – O nie, kochana, co się stało?

Lynthia dopiła resztę cydru, by dodać sobie odwagi.

– Opowiem ci, ale proszę, nie przerywaj mi. Chcę mieć to z głowy, a długo się zastanawiałam, czy moje problemy są warte, by o nich opowiadać. Mama stwierdziłaby, że wyolbrzymiam.

– Lyn, mówże wreszcie – poleciła Dahlia stanowczo.

– Gdy się widziałyśmy miesiąc temu, wszystko było cudownie. Pewnie dobrze pamiętasz, bo gadałam tylko o Iyanie – zaczęła, a przyjaciółka pokiwała głową. – Początkowo nie żywiliśmy wobec siebie żadnych głębszych uczuć, po prostu dobrze się bawiliśmy. Spodobaliśmy się sobie. I było miło, spotykaliśmy się co kilka dni. Poczułam jednak coś więcej, a on dał mi nadzieję... – Głos zaczął jej się łamać, a broda delikatnie drżeć od wstrzymywanego płaczu.

Dahlia usiadła na stołku obok. Porwała ją w ramiona, nie zważając na zgromadzonych w karczmie gości. Choć Lynthia nie przepadała za takimi czułościami, teraz bardzo potrzebowała pocieszenia, w końcu mogła dać upust swoim emocjom. Załkała cicho, wtulona w przyjaciółkę. Po dłuższej chwili westchnęła, wyprostowała się i otarła mokre policzki.

– Na każdy dzień, w którym mieliśmy się spotkać, ustaliliśmy z góry inne miejsce schadzki. Od ponad tygodnia nie przyszedł na żadną, a ja, jak idiotka, zawsze czekałam. Łudziłam się, że może tylko się spóźnia... Po chwili znajomości bez zastanowienia oddałam mu się tylko dlatego, że mi się spodobał – wysyczała ostatnie słowa i zazgrzytała zębami. – Wykorzystał mnie, składał puste obietnice, po czym zostawił bez wyjaśnienia. Jestem głupia, przyznaj to – podsumowała ponuro, po czym wbiła wzrok w pusty kufel.

Dahlia sięgnęła po cydr i uzupełniła naczynie do pełna.

– Nie zrozum mnie źle, jestem całkowicie po twojej stronie, ale może jemu coś się stało. Pytałaś kowala Kaansa o niego? Wiesz, gdzie mieszka?

– Nie wiem, gdzie mieszka, i nie mam zamiaru o niego rozpytywać – wymamrotała gniewnie. – Widziałam go w tym tygodniu w Smoczej Jamie. Udawał, że mnie nie dostrzega. Przyszedł w porze śniadaniowej, bo dobrze wiedział, że ja wtedy zwykle nie pracuję. – Wspomnienie obojętności Iyana przemknęło jej przed oczami, przez co ścisnęła uchwyt kufla tak mocno, aż zbielały jej knykcie.

Dahlia uspokajająco gładziła jej dłonie, chcąc uchronić naczynie przed zniszczeniem.

– Nie chcesz się z nim skonfrontować?

– O ile sam się do mnie nie pofatyguje, to nie.

– A byłabyś skłonna dać mu drugą szansę?

Lynthia niczego nie czuła się bardziej pewna niż tego, że Iyan Barton był dla niej skończony.

– Nie – odparła i z odrazą splunęła.

– Lynthio! – oburzyła się właścicielka zbrukanej podłogi.

– No co, każdy tutaj tak robi. – Wzruszyła ramionami. – Klepisko aż się klei od śliny, wymiocin i litrów rozlanego alkoholu – stwierdziła rzeczowo, wiedząc, że Dahlia się nie obrazi.

– Albo i od gorszych rzeczy – dodała rudowłosa z niesmakiem, wskazując ruchem głowy na piętro nad nimi.

– Zoriano, miej nas w swojej opiece, co to za grzeszne miejsce! – Lynthia wygięła usta w grymasie, siląc się na zgorszoną minę, po czym się roześmiała.

Dahlia jej zawtórowała, przecierając ścierką fragment kontuaru.

– Czasem żałuję, że knajpa jest w tej dzielnicy, ale co zrobić. Rodzice mojego byłego męża, stawiając tę budę, nie przewidzieli tak elitarnej klienteli – skwitowała z ironią.

Lynthia parsknęła, szczerze rozbawiona komentarzem przyjaciółki. Miały podobne poczucie humoru.

– Dobrze, kochana, to przez Iyana jesteś w tak podłym nastroju? Czy jest coś jeszcze?

Dziewczyna wsparła dłonie na świeżo wytartym kontuarze. Zaczynała już potężnie odczuwać działanie alkoholu, obawiała się, że jeszcze chwila i runie ze stołka. Zrobiła kwaśną minę, ale podjęła temat.

– O samym Iyanie w końcu zapomnę, mam nadzieję jak najszybciej, ale już nigdy nie zaufam mężczyźnie... – Skrzywiła się. – Więc masz rację, jest coś jeszcze. Chciałabym popłynąć do Althei.

Zaległa cisza i elfka odniosła wrażenie, że minęła wieczność, zanim Dahlia otrząsnęła się z osłupienia.

– Lyn, o czym ty mówisz?! – wykrzyknęła, nie kryjąc przygany w głosie.

– Dwa tygodnie temu wygasła klątwa, a magowie już tutaj przybywają. Wszystko i tak się zmieni, nic nie będzie takie samo jak do tej pory – mówiła chaotycznie, przyjmując obronną postawę. – Za jakiś czas wprowadzone zostanie nowe, wspólne prawo. To samo stanie się ze szkolnictwem i armią. Jesteśmy ponownie jednym królestwem.

– Ale po co wyjeżdżać? Masz odłożone pieniądze? Nawet nie wiesz, ile będziesz musiała zapłacić za dach nad głową... Przemyślałaś wszystko? Co z pracą, gdzie się zatrzymasz na początku? Znasz tam kogokolwiek, kto ci pomoże? – Dahlia bombardowała ją pytaniami, nie kryjąc niezadowolenia, z jakim podchodziła do całego pomysłu.

Lynthia przymknęła oczy z irytacją, ponieważ musiała przyznać jej rację, faktycznie nie miała zbyt dużych oszczędności ani żadnego planu.

– Samo miejsce na statku kosztuje jedną złotą monetę! Wiedziałaś o tym? – Karczmarka ściszyła głos, gdy zauważyła, że zbyt wiele osób zaczęło się im przyglądać.

– Aż tyle? – Lynthia w osłupieniu otworzyła usta.

– Tak, pieprzoną złotą monetę. Przedostanie się do Althei to miesiąc harówy, a nawet nie wiesz, co cię tam czeka. Skąd w ogóle ten pomysł? A co na to twoi rodzice? Czy oni cokolwiek wiedzą? I zostawisz mnie, swoją najbliższą przyjaciółkę? – Ostatnie pytanie ociekało bólem.

– Dahlio... Nie miej mi tego za złe. Gdy zaczęłam rozważać taką możliwość, pierwsze, o czym pomyślałam, to Dotarło do mnie, że będzie mi brakowało nawet wszystkowiedzącej Rosemary. Ciebie uznałam, że nie ma sensu pytać, czy wybierzesz się ze mną, bo jesteś teraz właścicielką Rozpustnego Napitku. Ja tylko pracuję u rodziców... Nigdy nie narzekałam, ale... –kontynuowała drżącym od emocji głosem: – Potrzebuję zacząć od nowa i to jest doskonały moment, żeby spróbować.

– Brzmisz, jakbyś była już pewna swojej decyzji – skomentowała Dahlia, na co Lynthia skinęła głową.

– Żebyś wiedziała – odparła. – Za każdym razem, gdy muszę opuścić ciepłe wnętrze budynku, szlag mnie trafia. Nienawidzę zimna, tutejszego klimatu, śniegu, który nigdy nie topnieje. Widziałaś kiedyś gołą ziemię czy trawę w innym miejscu niż magiczny dziedziniec? Bo ja tylko na obrazkach w książce. Chcę wyjechać i poczuć słońce na swojej skórze, chcę zobaczyć, jak to jest chodzić w jednej warstwie ubrań na zewnątrz i nie marznąć. Pomagałam w karczmie od dziecka, a od czterech lat pracuję tam całymi dniami. Nie zniosę ani dnia dłużej. Mam dwadzieścia trzy lata i sama będę decydować o sobie, obojętne, co sądzą o tym najbliżsi, bo to moje życie.

Wypowiedziawszy to wszystko na głos, Lynthia poczuła ogromną ulgę, jakby pozbyła się niechcianego pasożyta, który zżerał ją od środka. Utwierdziła się też w przekonaniu, że decyzja, którą podjęła, była słuszna.

Dahlia natomiast trwała w osłupieniu, dając tym przyjaciółce czas na ochłonięcie.

– Teraz myślę, że pora zrealizować ten plan. Tylko jak? – Dopiła resztę trunku i znów poczuła przyjemny szum w głowie.

– Chcę dla ciebie jak najlepiej, wiesz o tym, ale się martwię. A zamiast spotkań zostaną nam tylko listy. – Rudowłosa była wyraźnie przygnębiona.

– Równie dobrze mogę spędzić tam tydzień i wrócić, przekonawszy się, że jest tam strasznie. Ale tutaj jedyne, co mnie czeka, to znienawidzona praca. Chcę spróbować czegoś nowego. Mam nadzieję, że mnie zrozumiesz.

– Powiem ci coś. Ja nie lubię zmian i mimo okropnego klimatu chyba na zawsze zostanę tutaj, bo znam to miasto i jego mieszkańców i wiem, że tu mój dom. Ale znam też ciebie, moja droga. – Dahlia oparła dłonie o kontuar i nachyliła się w stronę Lynthii jak rasowa karczmarka pomagająca ludziom rozwiązać ich problemy. – Szukasz wyzwań, nuży cię monotonia pracy, łatwo też wyprowadzić cię z równowagi, przez co robota w karczmie nie jest dla ciebie odpowiednia. Sądzę więc, że powinnaś faktycznie spróbować szczęścia i wyjechać, nawet jeśli mnie się to nie podoba. Leć, mała ptaszyno – dodała dumnie.

– Mała ptaszyno? Jestem tylko osiem lat młodsza od ciebie. Jak na średnią długość życia elfa, to tyle co nic. – Lynthia zaśmiała się, bo poczuła ulgę, że atmosfera między nimi się rozluźniła.

– Znam cię, odkąd się urodziłaś, więc jesteś dla mnie nie tylko przyjaciółką, ale i młodszą siostrą. Chciałabym móc ci pomóc, ale na razie sama ledwo wychodzę na prostą po tych wszystkich długach. – Wykrzywiła usta w grymasie.

– Więc naprawdę nie masz nic przeciwko mojemu wyjazdowi?

– Nie, jeśli to uczyni cię szczęśliwą – szepnęła Dahlia. – Obiecaj, że napiszesz do mnie, jak tylko tam dotrzesz i gdzieś się zakwaterujesz. – Starała się utrzymać pogodny ton głosu i mrugała szybko, by odgonić wzruszenie.

– Obiecuję. Jeszcze tylko muszę porozmawiać z rodzicami.

– Przyjmą to gorzej niż ja. – Przyjaciółka posłała jej pełne współczucia spojrzenie i zaśmiała się pod nosem.

– Wiem – westchnęła. – A jak myślisz, ile zajmie mi zapomnienie o Iyanie?

– Z doświadczenia powiedziałabym, że niewiele. Ja zawsze miałam mnóstwo adoratorów i przeskakiwałam sobie od jednego do drugiego.

Lynthia przewróciła oczami.

– Jednak ty, mimo skorupy, którą sobie stworzyłaś, jesteś bardzo czułą osobą – kontynuowała Dahlia. – W dodatku to był pierwszy mężczyzna, z którym się związałaś. Nie myśl o nim, nie wymuszaj żadnego kontaktu – poradziła. – I kto wie, może po drugiej stronie Cichego Morza czeka na ciebie twój wybranek, a kiedy przyjdzie na to czas, sam cię odnajdzie – dodała z rozmarzeniem.

– Kto wie... – odparła Lynthia, mocno w to jednak powątpiewając.

Rozległy się odgłosy kolejnej bijatyki i tłuczonych naczyń, więc wściekła, że jej ekspresyjna klientela znów naraża ją na straty, Dahlia ruszyła do stolików.

Lynthia zaś skupiła się na tajemniczym magu. Gdy w trakcie rozmowy z przyjaciółką jej wzrok mimowolnie ku niemu czasem uciekał, zauważyła, że mężczyzna coś intensywnie zapisywał na pergaminie. Ciekawość kusiła, aby podejść i zobaczyć, co tam notował, ale rozsądek kazał zostać na miejscu i się nie wtrącać.

Zwróciła jeszcze uwagę na dziwny przedmiot, którego używał do pisania. Nie miał zbiorniczka z atramentem, więc nie było to pióro. Zrozumiała, że mag trzymał w dłoni kawałek grafitu owinięty z jednej strony w materiał, który chronił skórę przed zabrudzeniem. Raz widziała takie cudo na targu i sporo to kosztowało.

Pokręciła głową z dezaprobatą. Wyraźnie nie krył się z faktem, że staćgo na drogie rzeczy. Był albo odważny, albo głupi. Rozpustny Napitek znajdowałsię w owianej złą sławą dzielnicy biedoty, a z pewnością niejeden oprychobserwował przybysza.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top