Rozdział 4 Przebudzenie
Dwie proste zasady:
1) Jak dają, to bierz;
2) Jak biją – bij mocniej.
Szermierka dla opornych, Biblioteka w Glassop
____
Czuła ból. Przenikliwy. Promieniujący do każdej komórki jej ciała. Chciała krzyczeć, ale wydawała się znajdować w stanie podobnym do snu. Niewidzialna siła ciągnęła ją w otchłań własnej podświadomości, nie pozwalając na powrócenie do rzeczywistości.
Czuła ciepło. Łzy spływały powoli po jej policzku, czyszcząc twarz brudną od ziemi i potu.
Chciała się obudzić, lecz nie mogła. Później stwierdziła, że trwało to dosyć długo, ale nie potrafiła dokładnie powiedzieć, ile. Czas stanął dla niej wtedy jakby w miejscu, nie słyszała nic poza swoim urwanym, chrapliwym oddechem. Krztusiła się, ale nie miała pojęcia, czym. Jakby ktoś ściskał ją za gardło, ale była pewna, że nikogo nad nią nie było.
Kiedy ból zdawał się opuścić jej umysł, natychmiast poderwała się do góry, żałując tej decyzji w tej samej sekundzie. Chociaż jej umysł już był trzeźwy, ból zaczął promieniować w innym miejscu. Otworzyła szeroko oczy, a jej krzyk rozniósł się echem po gęstym, ciemnym lesie. Usłyszała, że spłoszyła ptaki z otaczających ją drzew – ich krakanie było głośniejsze od niej.
Chwyciła się kurczowo nogi, brudząc ręce w ciepłej cieczy. Otworzyła oczy. Na szczęście panowała noc – słońce z pewnością by ją oślepiło. Zerknęła w kierunku swojej nogi, z przerażeniem odkrywając, że w jej udzie wbity jest zdobiony sztylet z runą siły, która mieniła się w świetle księżyca.
Chciała się przesunąć, ale nie dała rady. Praktycznie nie mogła ruszać nogą, a ból przy każdym, najmniejszym przesunięciu rósł. Krew ciągle płynęła, lokując się obok tej zakrzepłej.
Raz jeszcze wrzasnęła, dając upust swojego rozgoryczenia. Miała wrażenie, jakby od chwili jej zaśnięcia minęły wieki. A przecież to miała być tylko krótka drzemka. Rozejrzała się nerwowo po lesie, wybałuszając oczy. Czy ktoś się tam znajdował? Kto jej to zrobił? Czy ten ktoś jeszcze tam był? Zupełnie nie pamiętała, co się wydarzyło – panował już mrok, a przecież postój zarządziła również po zachodzie słońca. Leżała tak prawie dobę? Niemożliwe.
Caitrin mruknęła i stęknęła, strzepując nadmiar krwi z nogi. Zacisnęła mocno zęby i jednym, gwałtownym ruchem wyciągnęła sztylet z nogi. Chciała znowu krzyknąć, ale powstrzymała się. Ktoś mógł ją usłyszeć. Musiała być dużo ostrożniejsza. Pozwoliła tylko, aby parę kolejnych łez wypłynęło z jej oczu. Ścisnęła nogę, pragnąc zatamować krwawienie, jęcząc i kołysząc się w agonii. Nie mogła liczyć na pomoc nikogo innego – na szlaku musiała być sama. Cóż – prawie sama.
– Cathal... – wycharczała rozpaczliwie, zdając sobie sprawy, że nie słyszała nigdzie swojego towarzysza. Odwróciła się nieco, mając wrażenie, że jej szyja całkowicie się zastała. Nigdy czegoś takiego nie czuła.
Nauczona była, że drzemki są krótkie, tylko po to, aby odnowić swoją energię. Przecież robiła to już nie raz. Budziła się po zaledwie paru godzinach i ruszała w dalszą drogę. A w tamtym momencie czuła się tak, jakby obudziła się ze snu, który trwał wieki. Poza tym ten sztylet... Przecież należał do niej. Ktoś wyciągnął jej sztylet z pochwy i ugodził ją w udo? Nie miała nigdy twardego snu – zawsze musiała być pół przytomna, wiedzieć, co się dzieje dookoła niej. A jedyne co pamiętała, to bezkresna cisza.
Dziewczyna zakrwawioną rękę odgarnęła z czoła blond włosy. Nie były długie, sięgały zaledwie do ramion, toteż nie sprawiały jej wielkiego kłopotu. Przeczołgała się odrobinę w kierunku Cathala. Leżał obok niej, na boku, widocznie jeszcze śpiąc. Caitrin syknęła, czując, jak do jej rany dostaje się ziemia i inne zanieczyszczenia z runa leśnego. Chciała ją unieść do góry, ale bezskutecznie. Poddała się, zaciskając zęby, szurając nogą po srogiej powierzchni.
– Cathal, wstawaj! – wyjąkała dziewczyna, lekko potrząsając ciałem towarzysza.
Poczuła tylko przenikliwie zimno. Spojrzała pytająco na własną rękę. Nie była pewna, czy to ona miała spadek temperatury, czy on. Czuła się słabo – to pewne. Ale miała wrażenie, że prędzej dołapie ją gorączka, niż oziębienie.
Caitrin pociągnęła towarzysza za ramię, brudząc jego skórzany strój własną krwią. Kiedy ujrzała jego twarz, natychmiast odsunęła się parę kroków, dysząc niemiłosiernie. Nie był to pierwszy taki widok w jej życiu, ale zawsze pozostawał tak samo nieprzyjemny.
Wpatrywały się w nią puste oczodoły. W kącikach ust jeszcze miał zaschniętą pianę pomieszaną z krwią. Był siny i zdążył już zacząć śmierdzieć. Caitrin, kiedy odzyskała po przebudzeniu wszystkie zmysły, natychmiast zatkała nos. Nie widać było żadnej głębokiej rany, nie mógł być dźgnięty mieczem czy sztyletem, jak ona. Caitrin pokręciła głową z niedowierzaniem. Odwróciła prędko wzrok, czując nagle, że wcale nie jest sama. Rozejrzała się powoli, zastanawiając się, czy lepiej nie udawać martwej.
Takiej jak Cathal. Bo on z pewnością był już martwy. Przetarła szybko oczy, próbując myśleć racjonalnie – w jej sytuacji było to naprawdę trudne.
Nie wierzyła we wszystko, co się stało. Przede wszystkim dlatego, bo nie miała pojęcia, co wydarzyło się podczas jej snu. Długiego, dziwnego snu, który na pewno do normalnych nie należał.
Nie rzuciła się na pomoc Cathalowi, próbując go reanimować – wiedziała, że był nieżywy i to od dosyć długiego czasu. Jej hipoteza o przespaniu całego dnia zaczynała mieć coraz więcej sensu.
Lecz ona ciągle była żywa. Kimkolwiek był napastnik, nie zależało mu na śmierci Caitrin. Gdyby tak było, zrobiłby z nią to samo, co z jej towarzyszem. Wbiłby sztylet głębiej, powodując jej wykrwawienie się na śmierć. Mógł równie dobrze ugodzić ją w serce bądź przeciąć jej tętnicę. Tej osobie nie zależało też na żadnych dobrach materialnych – ich prowizoryczny obóz był nienaruszony. Jej miecz dalej błyszczał w świetle księżyca. Nawet drogocenny sztylet nie spodobał się zabójcy. Caitrin była skołowana. Nie miała pojęcia, co się dzieje. Jej ubranie ciągle było na miejscu, więc nie był to gwałciciel.
Czyżby ktoś wiedział, co robią? Niemożliwe. Wszystko było idealnie zaplanowane, dopięte na ostatni guzik. Ich wyprawa była tajna. Nikomu o niej nie mówili, nie rozmawiali o tym w żadnym miejscu publicznym. Nikt o niej nie wiedział – tego była pewna. Nie potrafiła znaleźć żadnego wytłumaczenia, dlaczego to wszystko się wydarzyło. Komu zależało na śmierci Cathala?
Jej na nim zależało – ale tylko jako na żywym człowieku. Dziewczyna zapragnęła po raz ostatni pocałować jego zimne usta, przytulić do siebie jego ciało, chcąc sobie przypomnieć, jak to jest być trzymaną w ramionach swojego ukochanego. Piana z jego ust skutecznie ją od tego odwiodła. Mógł być czymś zatruty, jego ciało mogło być toksyczne. Odwróciła jego wyniszczoną twarz, nie potrafiąc na niego dłużej patrzeć.
Rozerwała jego koszulę, robiąc sobie z niej opaskę uciskową na udo. Zawiązała je mocno, czując, jak to minimalnie uśmierzyło jej ból.
Doczołgała się do swojej sakwy, sprawdzając, czy ma przy sobie odwar z krwawnika pospolitego. Nie ruszała się nigdzie bez najpotrzebniejszych ziół, wiedząc, że alchemia jest w stanie pomóc na większość dolegliwości. Nie mogła zbyt długo czekać. Ten dzień opóźnienia mógł ją kosztować naprawdę wiele. Poczuła, jak jej serce zaczyna kołatać coraz szybciej i mocniej. Potrzebowała chwili regeneracji, ale wiedziała, że nie może sobie na to pozwolić.
Przytrzymując się szerokiego konaru drzewa, wstała, zaciskając zęby i tłumiąc w sobie wszystkie przekleństwa, które w tamtym momencie przyszły jej na myśl. Utrzymując ciężar ciała na lewej, zdrowej nodze, przez chwilę utrzymywała równowagę, przyzwyczajając ciało do bólu.
Otrzepała swoje brązowe, skórzane odzienie z brudu. Zapięła mocniej pas, do którego przymocowane były pochwy na sztylet i nóż. Pochwyciła miecz, patrząc, czy nie został on uszkodzony. Ten ktoś, kto zabił Cathala, nawet się do niego nie zbliżył. Caitrin wsunęła go gładko do pochwy umiejscowionej na jej plecach.
Ostatni raz zerknęła na martwego towarzysza, wiedząc, że nadszedł czas, aby go opuścić. Czuła smutek i żałość, ale wiedziała, że nic już nie mogła zrobić. Łza zakręciła się w jej oku, na wspomnienie wszystkiego, co razem przeszli. Przez chwilę nie potrafiła się ruszyć, pragnąc zostać z nim na zawsze. Wiedziała jednak, że to nie to było celem jej wyprawy. A wszystko musi zakończyć. Zaczęła wszystko zbierać z obozu wszystkie swoje rzeczy, pakując je do juk przypiętych do wierzchowca.
Spojrzała pobłażliwie na gniadego konia, którym podróżował Cathal. Wiedziała, że musiała go zostawić w lesie na pewną śmierć. Nie mogła zabrać ze sobą drugiego konia. Zależało jej na czasie, zwinności i sprawności.
Przebyła już przez morze, przeszła plaże, wyciągała z wysokich butów piasek. Znajdowała się już na terenie Enthagardu. Do celu zostało już jej bardzo niewiele i ani jej się śniło teraz się poddać. To nie w jej stylu. Nigdy nie porzucała zadania.
Wskoczyła na grzbiet konia, uważając na ranną nogę. Miała tylko nadzieję, że odwar szybko pomoże jej odzyskać siły. Nie mogła przecież wykonać zadania, kiedy nie była całkowicie sprawna fizycznie.
Pospieszyła konia, który pomimo wycieńczenia, ruszył. Kiedy tylko dotrą do jakiegoś jeziora, Caitrin chciała napoić konia i się wykąpać. Cała jej noga była w zakrzepłej i świeżej krwi. Podobnie jak jej dłonie, twarz i włosy. Błagała w duchu, aby na nikogo nie natrafić podczas szlaku. Chociaż póki się cała nie wyczyści.
Jezioro napotkała po trzydziestu minutach jazdy. Koń aż przyspieszył, kiedy jego nozdrza poczuły, że powietrze robi się wilgotne. Caitrin zatrzymała się i pozwoliła, aby koń się napoił. Pił łapczywie i szybko. W tym czasie dziewczyna ściągnęła z siebie skórzany kostium, uprzednio opierając miecz i inną broń o głaz. Rozejrzała się, czy nikogo obok niej nie ma i ściągnęła również bieliznę.
Weszła do wody powoli, rozkoszując się tą czynnością. Odchyliła głowę powoli, pozwalając, aby czysta woda obmywała jej brudne i zmęczone ciało. Woda zabarwiła się na czerwono po niedługiej chwili. Jednak Caitrin przyniosło to ukojenie. Odwar zaczął powoli działać.
Caitrin zanurzyła się w wodzie całkowicie, myjąc sklejone od krwi włosy. Delikatnymi ruchami zaczęła szorować swoje ciało. Dziewczyna miała w sobie drapieżny wygląd. Nie należała do tych drobnych i szczupłych. Od treningów jej ciało nabawiło się zarysów mięśni. Ręce były mocne i silne. Nie utraciła przy tym jednak kobiecego wyglądu. Zawsze, kiedy ubierała swój skórzany kostium, mężczyźni nie mogli oderwać oczu od jej dużych piersi oraz kształtnych pośladków. To była jej największa broń. Nigdy nie dopinała kostiumu do samego końca – chyba że dochodziło do walki.
Miała zdecydowaną, surową twarz. Wąskie oczy i długie, proste brwi nadawały jej poważnego wyglądu. Miała szeroki nos i duże usta.
Kąpiel ją odprężyła i pozwoliła zapomnieć na chwilę o pulsującym bólu w nodze.
Nadchodził świt. Caitrin wiedziała, że pora ruszać w dalszą drogę.
_____________________
Krótszy bo krótszy z dwóch powodów:
1) Taki wstępik - opisówka, tego, co ma się stać później. Dodatkowo to nowa bohaterka :D
2) Mam zapalenie spojówek i każda minuta przed laptopem to dla mnie niewyobrażalna męka :'). Także wybaczcie, jeżeli będą jakieś błędy - nie miałam siły już tego sprawdzać :c
Na razie mamy więcej pytań niż odpowiedzi :). Ale się rozkręcamy powolutku :D
Do zobaczenia (i życzycie, żebym mogła już normalnie patrzeć na oczy)
N.B
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top