Rozdział 2 Poselstwo
Przez płomień ono powstało, przez płomień ono zginie. Śmierć nieść będzie, lecz tylko w dobre imię. Siłę i ochronę w metal zakuwamy, aby męskie rody wojnę mroczną przetrwały.
Urywek modlitwy żołnierzy walczących w Bitwie pod Norwik
____
Darren powoli zaciągnął się powietrzem, przypominając sobie, jak dobrze jest odetchnąć zwyczajnym, nieskalanym śmiercią tlenem. Zwłaszcza w takiej puszczy, do której mało kto się zapuszcza. Zapewne znajdowali się w tych okolicach sami druidzi, którzy obcowali z naturą. Darren rzadko bywał w takich miejscach. Przyzwyczaił się do życia w wielkim cesarstwie Enthgardu.
Chociaż cesarz Ardal nie zawsze był uczciwy i litościwy, dla swoich dzielnych rycerzy zawsze miał udogodnienia. Ciepła strawa, dach nad głową, od czasu do czasu nawet mogli skorzystać z królewskiego domu publicznego. Żywot lepszy niż połowa mieszkańców Enthgardu.
Bądź co bądź, Darren nienawidził Ardala. Miał mu temu powody. Przełknął nerwowo ślinę, wiedząc, że jego myśli zbaczają na zły tor. Odgarnął mokre od potu włosy, zaczesując je wysoko. Zerknął jeszcze raz za siebie, widząc ciemną jaskinię, z której przed momentem się wydostał. Ciągle słyszał w głowie jakieś głosy, które towarzyszyły mu podczas wyprawy. Czuł zapach śmierci, który unosił się od ciał, które w krypcie miały spoczywać już na wieczność.
Rycerz spojrzał na podniszczone rękawice, karwasz i naramiennik, które zdobył podczas swojej wyprawy. Legendy były prawdą. Wszystkich rycerzy poległych w Bitwie pod Norwik pochowano tutaj, w jaskini. Pochówek był wykonany z niezwykłą czcią i widać było, że miejsce to dla mieszkańców Aa'rth wielki sentyment. Być może dlatego nie plądrowali tego miejsca. Albo po prostu się bali.
Jak ktoś przy królu Labrasie mógłby być mężnym rycerzem? Sam król był takim bojownikiem jak z koziej rzyci. Może to i lepiej. Byli łatwiejszym celem. Dużo łatwiejszym.
Darren na wszystko był przygotowany. Z jego zbroi zniknęły wszystkie herby i oznaczenia z Enthgardu. Miał nadzieję, że nie będzie musiał się tłumaczyć. Wszyscy z Aa'rth słynęli z gościny. Nie zdziwiłby się, gdyby poczęstowali go ciepłym posiłkiem, kiedy zawita w czyjeś progi.
Poklepał swoją wierną klacz po grzbiecie, po czym wskoczył na nią, odbijając się od ziemi. Ułożył nogi w zdobionych strzemionach i ruszył, delikatnie ściskając łydkami konia. Klacz zarżała i ruszyła przed siebie, coraz szybciej, zgodnie z rozkazami jeźdźca.
Darren wiedział, że z taką zbroją będzie niepokonany. Jedyna rzecz, która naprawdę mu doskwierała, to były te wszystkie głosy, które nie mogły zniknąć z jego głowy. Tak to jest, kiedy ktoś spędza zbyt dużo czasu w masowej mogile. Wydaje mu się wtedy, że śmierć go otacza.
To uczucie nie zniknęło nawet wtedy, kiedy wkroczył do Caelfall.
***
Meriel wstała wyjątkowo wcześnie. Zbudziła się, nim słońce na dobre wyłoniło się zza horyzontu. Wszyscy w chacie jeszcze spali, ale wiedziała, że będzie musiała ich obudzić, kiedy tylko ruszy do pracy.
Powróciwszy z wyjątkowej zabawy z księciem Brannem, ujrzała ojca, który pracował niemal cały dzień. Natychmiast poczuła w sercu nieprzyjemne uczucie. Chociaż alkohol ciągle pływał w jej żyłach, wiedziała, że będzie musiała to przeboleć. Na szczęście, udało jej się wstać przed ojcem. Szybko założyła na siebie robocze ubrania i ruszyła do warsztatu, kończąc pracę ojca.
Zabawa trwała do białego rana, a nawet później. Książę Brann wyszedł z karczmy długo po wschodzie słońca. Nie zrobił tego sam, potrzebował eskorty dwójki rycerzy, którzy wrócili z nim z wyprawy. Meriel uśmiechnęła się wtedy. Pijany, radosny książę symbolizował według niej wolność Aa'rth. Teraz wszyscy mogli pić i bawić się, bez obaw o nadciągnięcie wojsk. Przecież wojna mogła nadejść w każdej chwili.
Patrzyła, jak Caelfall budzi się do życia. Wszyscy mieszkańcy wychodzili ze swoich chat, zajmując się codziennymi czynnościami. Słyszała gdakanie kur, gęsi, śmiech dzieci, a w powietrzu unosił się zapach leśnego poranku. Robiło się coraz cieplej, chociaż nie zapowiadał się słoneczny dzień.
Uśmiechała się po kolei do każdego, kto tylko ją ujrzał. Pewnie zdziwili się, że pracuje od samiutkiego rana. Ona też była zdziwiona. Nie sądziła, że znajdzie w sobie tyle siły, aby z własnej, nieprzymuszonej woli skrócić swój sen.
– Witaj, płatnereczko! – Doszedł ją głos kowala, który miał dom zaraz obok niej. Chcąc nie chcąc, musiała go codziennie oglądać, a nie był to najprzyjemniejszy widok.
Zalecał się niemal do każdej młodej dziewczyny w wiosce, która jeszcze nie była zamężna. Po tragicznej śmierci swojej żony, widocznie stracił trochę rozumu. Albo samotność aż tak bardzo go dobijała. Co by to nie było, Meriel nie lubiła jego towarzystwa.
– Piękny dzień, prawda? – Nie zważając na brak reakcji dziewczyny, kowal ciągle do niej mówił.
Erwan, miejscowy kowal dalej przypatrywał się Meriel, badając bacznie każdy skrawek jej ciała. Chociaż dziewczyna zakryła niemal wszystko, Erwan lubił puszczać wodze fantazji.
– Pracuję – fuknęła rozgniewana dziewczyna, zajmując się odnawianiem jednej ze zbroi płytowej. Starała się udawać naprawdę skupioną.
– Jak zwykle, próbuję tylko się przywitać – uspokoił ją, ale minę, jak zauważyła, miał naprawdę nietęgą.
– Kowal nie ma żadnej pracy dzisiaj? – Odwróciła się na pięcie, trzymając w dłoni narzędzia ślusarskie.
– Meriel, Meriel, kiedy ty w końcu dorośniesz. Bywaj. – Machnął ręką zirytowany Erwan, a dziewczyna zadowolona wróciła do pracy.
Nie lubiła go. Po prostu nie trawiła tego, że chciał mieć dobre kontakty z każdą dziewczyną, aby w razie czego móc w czym przebierać, gdy będzie szukał kandydatki na kolejną żonę.
Wróciła do pracy, nucąc pod nosem melodię, która przygrywała wczorajszego dnia w karczmie. Lekko wprawiała ciało w ruch, tańcząc. Żałowała, że muzykanci nie mogą towarzyszyć jej przy pracy. Musiał wystarczyć tylko i wyłącznie jej własny głos.
Była tak zapracowana, że nie usłyszała donośnego stukania końskich kopyt i rżenia. Wszyscy wyszli z chat, aby przywitać przybysza. Nieczęsto odwiedzał ich ktoś taki.
Kimś takim był mężczyzna z nienagannie przystrzyżonym zarostem, krótkimi brązowymi włosami zaczesanymi do tyłu. Miał bardzo poważne rysy twarzy, zarysowane kości policzkowe, a między brwiami miał zmarszczkę, jakby cały czas się nad czymś zastanawiał. Chociaż zbroja zawsze nadawała potężnego wyglądu, nietrudno było stwierdzić, że ów przybysz był umięśniony i wysoki. Trudno było określić jego wiek. Jednak ten poważny wyraz twarzy sugerował, że mężczyzna zbliżał się do trzydziestych urodzin.
Zszedł z konia, klepiąc go i pozwalając, aby odszedł dalej, szukając trawy, którą mógłby się posilić. Chłopki patrzyły na niego z zachwytem, czując, że mogłyby utonąć w jego jasnych oczach. Wywołał poruszenie, głównie właśnie wśród żeńskiej części Caelfall.
Mężczyzna rozejrzał się dokładnie po wiosce, w końcu dostrzegając to, czego szukał. Płatnerz był tym, kogo w tamtym momencie potrzebował na gwałt.
– Witamy w naszych skromnych progach. – Jedna z kobiet niemal wskoczyła przed niego, kłaniając się nisko. – Zapraszamy do karczmy, pewnie jest jaśnie pan zmęczony podróżą. Skąd pan przybył? Jak pana zwą?
– Później się spotkamy w karczmie, dobrze? – Jego głos był niski i dostojny. Miał inny akcent. Kobieta była pewna, że nie pochodził z Aa'rth.
Wyminął chłopkę, kierując się do domu, gdzie pracował płatnerz. Oparł się o drewnianą ścianę, na której wisiały wszystkie sprzęty płatnerskie. Zdziwił się, w jego stronach zaraz zostałoby to skradzione.
– Witaj, mistrzu... – zaczął mężczyzna.
Płatnerz od razu wydał mu się podejrzany. Taki szczupły jakiś, mizerny. Jakby nic nie jadł. Biodra miał szerokie, a nóżki chudziutkie. I te włosy. Nigdy nie zrozumiał idei zapuszczania długich włosów. U mężczyzn wyglądało to naprawdę źle. Jak coś takiego zmieścić pod rycerskim hełmem.
Jakież było jego zdziwienie, kiedy płatnerz odwrócił się. Stała przed nim kobieta, niezbyt przejęta jego przybyciem. Była naprawdę skupiona na swojej pracy. Skinęła mu lekko głową, witając się z nim jednym, krótkim słowem. Następnie odwróciła się i znowu rozpoczęła działania, których nigdy nie zrozumiał.
– To normalne w tych stronach, że kobiety zajmują się płatnerstwem? – zaczął rozmowę, zbliżając się nieco do dziewczyny. Pachniała ładnie. Wrzosem i konwalią.
Jasnowłosa westchnęła donośnie i odwróciła się powoli, przybierając obrażoną minę. Wydęła lekko usta i zmarszczyła nosek.
– Czy to powinno mnie obrazić? – zapytała, opierając drobną dłoń – brudną od pracy – o biodro.
– Skądże. To po prostu niecodzienny widok. – Wzruszył ramionami, a jego zbroja wydała z siebie charakterystyczny dźwięk uderzania o siebie płyt metalu.
– Pewnie tam, skąd pochodzisz, kobiety tylko siedzą w chałupach i rodzą dzieci – skrzywiła się. – Stare dzieje. Od dawna kobiety mogą robić to, co mężczyźni.
– Więc mogą być też rycerzami? – zapytał, nie mogąc sobie wyobrazić takiej drobnej osóbki w zbroi płytowej, którą tak namiętnie odnawiała.
– Gdyby zaszła taka potrzeba i miałyby fizyczną sprawność, która wystarczałaby na zostanie żołnierzem, nie widziałabym przeszkód – odparła spokojnie dziewczyna.
– Ciekawe – skwitował i przeszedł się po dosyć dużym warsztacie. – Więc to ty się zajmujesz tutaj płatnerstwem?
– Nie. Stoję tutaj tak od parady – mruknęła, a przybysz donośnie się roześmiał. Pokręcił z niedowierzaniem głową. – Co cię tak bawi? Nieważne. Kim jesteś?
– Jestem Darren – skinął głową w kierunku dziewczyny.
– Meriel – przedstawiła się. – Czegoś tu szukasz, czy przyszedłeś się ze mnie ponabijać?
Mężczyzna ponownie zaniósł się śmiechem, coraz bardziej denerwując Meriel.
– Możecie być rycerzami, płatnerzami, czy kim tam chcecie, ale zawsze będziecie babami, które obrażają się o wszystko.
Dziewczyna zmroziła go wzrokiem.
– Szukasz czegoś? – powtórzyła, wyraźnie zirytowana. Zaczęła przestępować z nogi na nogę.
– Właściwie to tak. Możesz pozwolić za mną? – Uniósł jedną brew w górę.
– No nie wiem – powiedziała ostrożnie dziewczyna. – Nie jestem pewna, co tacy jak wy, robią z dziewczynami.
– Daj spokój – odparł z uśmiechem na ustach i wyciągnął rękę, zapraszając Meriel, aby ta go chwyciła.
Jasnowłosa minęła go, niemal zderzając się z nim ciałem. Darren prychnął śmiechem. Podobała mu się niezależność młodej dziewczyny.
Zaprowadził ją w miejsce, gdzie pasła się jego klacz. Była to jedna z leśnych polan, zaraz za wioską. Meriel od razu dostrzegła fragmenty zbroi, które dźwigał koń. Wyprzedziła Darrena i zaczęła się temu przyglądać. Kiedy tylko poczuła nieprzyjemny zapach bijący od znalezisk, natychmiast się odsunęła.
– Dlatego kobiety nie mogą być rycerzami – skwitował Darren, patrząc z politowaniem na Meriel, która miała minę, jakby chciała zwymiotować. – Na wojnie cały czas tak pachnie.
– Skąd wziąłeś takie cuchnące rzeczy? Ściągnąłeś je z trupa? – mruknęła Meriel, próbując dojść do siebie.
Darren skrzywił się, próbując udawać, że dziewczyna nie domyśliła się pochodzenia zbroi. Zaśmiał się, mając nadzieję, że będzie to brzmiało realistycznie.
– Nie. Kupiłem je od jednego kupca. Skąd on to wziął, to nie moja bajka – skłamał.
– Jeżeli chcesz, żebym się temu przyjrzała, weź to jakoś umyj, czy wetrzyj coś. Nie zbliżę się do tego. – Założyła ręce na piersi, marszcząc czoło.
Darren spojrzał na nią. Wyglądała wtedy jak urażone kociątko, któremu ktoś zabrał szczura spod łapy.
– Nie ma problemu – odparł. – Skoro zajmujesz się płatnerstwem... Dasz radę mi te rzeczy jakoś odnowić? To bardzo dobra zbroja, ale niestety lekko zniszczona przez czas, jak widać.
Dziewczyna nagle spojrzała obok siebie, jakby ktoś tam stał. Nieruchomo wpatrywała się w jeden punkt, ale potem jakby nigdy nic, przerzuciła wzrok na Darrena.
– Miałeś niesamowite szczęście... – mruknęła. – Ciężko, aby kupcy mieli takie rzeczy w swoim ekwipunku.
– Podobno zostałem urodzony pod szczęśliwą gwiazdą – podsumował, czując, że na jego czole pojawiła się kropelka potu. Otarł ją, nim Meriel zdążyła ją zauważyć.
– Karwasz jest praktycznie nieuszkodzony – dostrzegła dziewczyna z bezpiecznej odległości. – Wygląda to tak, jakby ktoś po prostu ściągnął go z ręki nieboszczyka. Wszystko jest zawiązane, dopięte na ostatni zamek.
– Ach, ci kupcy. – Uśmiechnął się niemrawo Darren.
Ciągle słyszał w uszach ten nieprzyjemny dźwięk. Nie odstąpił go ani na krok. Zaczął się bać. Czyżby rozgniewał swoim czynem duchy poległych po bitwie? A może to właściciel zbroi szedł za nim, chcąc się zemścić, że obrabował go i zbezcześcił jego ciało? Zaczął żałować swojej decyzji.
Meriel znowu spojrzała w ten sam punkt, jakby naprawdę coś tam się znajdowało. Darren zmarszczył brwi.
– Widzisz tam coś? – mruknął.
– Co mogę tam widzieć? – Wzruszyła ramionami. – Ten smród może przywieść jakieś pokraki z lasu. Wolę widzieć, czy coś nie nadciąga, prawda?
– Pokonałabyś coś sama?
Meriel powtórzyła swój gest sprzed chwili.
– Zadajesz stanowczo za dużo pytań... – mruknęła, a wyglądała tak, jakby znała wszystkie sekrety świata. – Wyglądasz blado. Nic ci nie jest?
Oczywiście, że wyglądał blado. Miał wrażenie, że od paru godzin ściga go jakaś utrapiona dusza, mącąc mu głowie w każdej chwili.
– Wydaje ci się. – Znowu zmarszczył brwi i potrząsnął głową.
Meriel powąchała powietrze obok siebie, unosząc jeden koniuszek ust w górę. Darren patrzył na nią, nie wiedząc, co dziewczyna robi.
– Też śmierdzisz – stwierdziła, jakby okrywając nowy cud świata. – Jesteś pewien, że nie było cię w miejscu, gdzie była ta zbroja?
– Co ty sugerujesz? Że sam ją zabrałem? To przecież niedorzeczne. Jechałem z nią parę godzin, to chyba jasne, że musiałem nią prześmierdnąć.
Meriel uśmiechnęła się lekko. Znowu spojrzała w tym niezbadanym kierunku. Darren zaczął się zastanawiać, czy dziewczyna nie jest jakaś nawiedzona. Nie mógł jechać w inne miejsce, tylko wracał się specjalnie do Caelfall? Słyszał dużo o tutejszym płatnerzu, ale nigdy nie spodziewał się, że będzie to pyskata gówniara.
– Ja nic nie wiem. – Uniosła ręce, jakby się poddając. – Wyczyść to i się tym zajmę. Rozumiem, że oczywiście mi zapłacisz. Nie pracuję za darmo.
– Żadna kobieta nie robi tego za darmo – powiedział Darren, zanim na dobre zastanowił się, co powiedział. – W sensie, wykonuje pracę. Fizyczną. Znaczy wiesz.
– Tak, wiem... Tam skąd pochodzisz, bla, bla, bla. – Przewróciła oczami. – Przynieś mi to później do warsztatu, dobrze? Będę czekać.
Darren skinął głową. Meriel prędko odwróciła się i ruszyła w swoim kierunku. Rycerz odprowadził ją wzrokiem, patrząc, jak zwykła chłopka porusza się gracją, której mogłyby pozazdrościć jej księżniczki z dworu.
Myjąc starannie zbroję, zauważył, że zaczął czuć się znacznie lepiej. Jakby dręczące go duchy zniknęły. Nie zrobił nic takiego, co mogłoby je ujarzmić, dlatego czuł tak wielkie zdziwienie. Może duchom się znudziło pastwienie nad zwyczajnym człowiekiem. Po chwili pomyślał, że myjąc zbroję, oddał należną im cześć, dając ukojenie niespokojnym duszom. Zerknął w stronę warsztatu, gdzie słychać było pracującą Meriel.
Darren miał wrażenie, że ktoś odpędził od niego złe duchy. Kiedy zanosił dziewczynie wyczyszczone fragmenty zbroi, ta uśmiechnęła się do niego serdecznie.
– Wyglądasz już lepiej. Widzisz? Jak się człowiek umyje, to od razu lepiej się czuje – zażartowała. – Idź do karczmy, rozgość się. Jestem pewna, że znajdziesz tutaj jakąś dziewczynę, która wykona dla ciebie fizyczną pracę.
__________________________
I jest, kolejny rozdział :). Dziękuję za każdy komentarz, zwłaszcza jednej osobie :>. Hehe ;). Jedynej :).
Akcja dzieje się raczej powoli, ale obiecuję, że pierwsze momenty akcji już za niedługo :)
Dziękuję :>
N.B
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top