Rozdział 1 Cealfall
(...)Państwa Zachodu przez lata smagane były mieczem, ogniem, łzami, gwałtem, gniewem. Era konfliktu zbrojnego powoli trawiła gospodarkę państw. (...) Jakim to bogom zawinili Ci ludzie biedni, że krew swoją przelać musieli, aby królestwa rozrastać się mogły?
Państwa Zachodu, wyd. 1270 rok
________________
– Psiakrew! – wrzasnęła Meriel, czując, jak ból w jej stopie promienieje coraz wyżej.
Dziewczyna chwyciła obiema rękami ranne miejsce, mocno je ściskając, mając nadzieję, że to uśmierzy katorgę. Syczała pod nosem każde przekleństwo, które przyszło jej na myśl.
Codziennie ludzie ginęli na wojnie. Żołnierze zadawali śmiertelne ciosy, ludziom winnym i niewinnym. W czasach pogardy naprawdę trudno było odróżnić, który człowiek był którym. Aczkolwiek pojęcie winny stało się naprawdę względne.
Każdy musiał być przygotowany na to, że do jego domu mogąc wbiec żołnierze z Cesarstwa Enthgradu. Ich los leżał wtedy tylko i wyłącznie w rękach bojowników. Jedni byli bardziej współczujący, przez innych przemawiało samo zło i pragnienie zadawania cierpienia.
Ludzie tracili domy, ledwo łączyli koniec z końcem. A Meriel jak zwykle musiała stanąć nogą na jednym z ćwieków, które rozrzuciła poprzedniego dnia. Gdyby teraz wkroczyło do nich wojsko, nie mogłaby uciec, bo jej noga była niezdatna do ruchu.
Zdenerwowana dziewczyna rozrzuciła wszystkie ozdoby, mniej i bardziej pożyteczne, przyglądając się kolczudze, która ułożona była na podniszczonym manekinie, którego obserwowała już nie raz. Dając upust swoim emocjom, uspokoiła się trochę, zaczynając myśleć bardziej racjonalnie.
Ojciec ją zabije. Miała przecież skończyć kolczugę w nocy. Przeklinała chwilę, kiedy oczy jej się zamknęły i postanowiła położyć się z nadzieją, że to będzie tylko piętnastominutowa przerwa. Jak zwykle. Coś takiego, jak drzemka nie figurowało w słowniku Meriel. Jak spać, to spać.
Przyjrzała się kolczudze szybko, sprawdzając, jak dużo zostało jeszcze do końca. Niestety, plecionka z drobnych kółek nie była bliżej końca. Dziewczyna wiedziała, że spędzi jeszcze przy tym dobre parę godzin, jak nie więcej.
Westchnęła głęboko, sprzątając to, co poprzednio rozrzuciła. Ojciec nie lubił, kiedy w chacie panował nieporządek. Wszystkie obowiązki zawsze spadały na Meriel.
Mieszkała z dwójką starszych braci, żoną i dwójką dzieci najstarszego, i ojcem w jednej z chat w wiosce Caelfall, położnej na południu państwa Aa'rth. Był to kraj położony na wyspie, nieopodal innych Państw Zachodu. Przede wszystkim ludzie słynęli stamtąd z rybołówstwa, innego rodzaju łowiectwa i handlu. Dookoła lasy, góry, zapach żywicy był bardziej wyczuwalny niż jakikolwiek inny. Często panował chłód, a wiatr niekiedy był tak silny, że zrywał dachy z chat.
Spokojna i wesoła społeczność zawsze przyjmowała wędrowców z otwartymi rękoma. Wszystko się zaczęło zmieniać, kiedy nastała wojna. Aa'rth co prawda nie padło jeszcze ofiarą Enthgardu, ale najstarsi mówili, że to kwestia czasu.
Matka Meriel zginęła przy porodzie. Trzecie dziecko było jej ostatnim, a miejsce kobiety w rodzinie zajęła jej córka. Każdy przeżywał stratę, jednak w Aa'rth opieka medyczna nie była tak rozwinięta, jak w innych państwach. Od tamtego czasu, a minęło już dwadzieścia wiosen.
Jej jeden brat już od dawna miał żonę i dwójkę dzieci, drugi szykował wielkimi krokami wesele, na którym bawić się będzie całe Caelfall. Wszyscy się ustatkowali. Tylko nie Meriel. Ku wielkiej dezaprobacie ojca.
Drewniana chata była już przesycona słońcem. Już dawno po wschodzie. Dziewczyna złapała się za głowę, mrucząc coś pod nosem. Jej życie to jedno wielkie pasmo niepowodzeń. Wszystko musiała spartaczyć, a coś nie dawało jej spokoju niemal od urodzenia.
Szybko się uczesała, wiążąc długie, niemal srebrne włosy w niestaranny kok. Przebrała się szybko w skórzane, ciemne spodnie, które wykonała sama, wysokie buty i jedną z cieplejszych koszul, które posiadała. Wiatr szalał za oknem. Zapewne na zewnątrz było chłodno.
Oblała się rumieńcem, kiedy ujrzała miejscowego kowala, który podglądał ją zza okna. Westchnęła głęboko. Trudno być kobietą. Zwłaszcza w trzynastym wieku.
Wyszła z chaty, obserwując Caelfall. Wszyscy ludzie już pracowali, robili wszystko, aby tylko mieć coś do jedzenia w następnych dniach. Drewniane chaty naprawdę potrzebowały odnowy. Nad ranem musiało padać. Ziemia była ciągle wilgotna. Meriel zauważyła, że sąsiad oskórował właśnie jednego ze swoich baranów. W jedynej w okolicy karczmie słychać było śmiech, ciosy pięści i donośne rozmowy. Często tam bywała. Meriel to jedna z tych kobiet, która woli wyjść ze znajomymi do karczmy, napić się piwa i potańczyć, zamiast siedzieć w domu i opiekować się gromadką dzieci.
Zauważyła mężczyzn, wyruszając w gęsty, iglasty las. Codziennie wracali albo z sarną, albo z dzikiem. Czasami się zdarzało, że jeden z nich nigdy nie wracał z wyprawy. Były to tereny naprawdę mroczne.
Po drugiej stronie wioski znajdował się port. Handel pomimo wojny szedł całkiem nieźle. To może dlatego, widmo klęski głodowej jeszcze nie pojawiło się wśród mieszkańców.
Jej ojciec w pocie czoła pracował, od kiedy tylko mógł. Jako miejscowy płatnerz zawsze miał wiele do roboty. Może nie tyle, co kiedyś, kiedy Państwa Zachodu były jedną wielką wspólnotą, ale na brak pracy nigdy nie mógł narzekać.
Na jego stanowisku, Meriel ujrzała paręnaście tysięcy metalowych kółek. On też pracował nad kolczugami. Zamówienie było potężne, dlatego nie dawał sobie rady sam.
– Jak dobrze cię widzieć! – Przeszło pięćdziesięciolatek pełen sił spojrzał na swoją córkę, która pojawiła się obok niego. – Przynieś mi kolczugę, przyjadą dzisiaj zabrać trzy sztuki.
Meriel oblał zimny kot. Wolała skupić wzrok na kocie, który właśnie rozszarpywał szczura.
– Potrzebuję jeszcze odrobiny czasu. – Podrapała się za głową, wiedząc, że ojciec miał dosyć jej występków.
Jak jej bracia byli zawsze grzeczni i posłuszni, Meriel uwielbiała pakować się w kłopoty. Raz będąc w lesie, dzik zniszczył jej łuk, którym polowała. Musiała wspiąć się na drzewo i siedziała tam parę godzin, nim ktoś jej nie usłyszał. Nie byłoby w tym nic złego. Zwykły wypadek przy pracy. Kwintesencją tego było to, że Meriel zamiast zabić dzika, kiedy spał, stwierdziła, że chce go obudzić i sprawdzić, czy zdąży ją dogonić. Meriel słynęła ze swojej nienagannej kondycji. Wyglądała bardzo niepozornie, bo była bardzo drobna. Jednak jej wrodzona lekkomyślność bardzo często ją gubiła i kondycja w niczym jej nie pomagała.
Ojciec spojrzał na nią spod byka, poprawiając swoją długą, już siwą brodę. Westchnął głęboko, a Meriel zaczęła się przepraszająco uśmiechać.
– Meriel, proszę cię, nie denerwuj już mnie. Kolczugę dokończy twój brat. – Minął córkę bez słowa, a ta tylko zmarszczyła wąski nosek. Musiała się wyspać, prawda? W razie zagrożenia mogłaby być naprawdę w tarapatach, gdyby była śpiąca.
Ujrzała, że do portu zbliża się statek. Chcąc zniknąć na razie z oczu swojej rodzinie, ruszyła powoli w tamtą stronę, czując, jak dalej boli ją stopa. Niemal wszyscy mieszkańcy zebrali się w tym samym miejscu, pozdrawiając i machając przybyszów. Wiatr rozwiewał włosy Meriel, które wydostały się spod koku. Wytężyła wzrok, próbując ujrzeć, kto znajduje się na statku.
Brann był najmłodszym synem króla Aa'rth. Żądny przygód, pragnący ciągłej adrenaliny, podróży. Chciał zwiedzić cały świat. Miał zaledwie dwadzieścia dwie wiosny, a właśnie wracał ze swojej ósmej wyprawy po krajach zachodnich. Spojrzał tęsknym wzrokiem na bezkresny ocean, marząc, aby już znaleźć się na kolejnej ze swoich podróży.
Spojrzał na Caelfall, machając do wszystkich zebranych. Chociaż kochał życie na statku i ciągłe przemieszczanie się, zawsze radował się, kiedy widział swoją ojczyznę. Te góry, u szczytów ośnieżone – wysokie, wzywające, aby się na wspinać. Gęste, rozłożyste lasy i wszystkie wzgórza. Aa'rth nie było wielobarwnym miejscem, jak Sirenth czy Aynor, ale miało swoją niepowtarzalną aurę.
Wszyscy przywitali się z Brannem i gratulowali mu powrotu na ziemie ojczyste. Wysoki brunet odpowiadał wszystkim, ciesząc się sympatią i niegasnącą przyjaźnią poddanych swojego ojca. Daleko mu było do pyszności, jakie mają inne królewskie dzieci.
– Jakieś wieści z Królestw Zachodu? – zapytał jeden z mieszkańców, który właśnie łowił ryby. Zostawił swoją czynność, aby uśmiechnąć się do Branna, pomimo braku zębów.
– Wieści? Toż to najlepsza nowina od lat! – wykrzyknął Brann, a jego głos skutecznie wybawił wszystkich z karczmy.
– Jakie to nowiny! Powiedz, panie! – Ludzie chcieli stanąć jak najbliżej, aby wszystko słyszeć. Meriel również była niesamowicie ciekawa, co takiego dzieje się w innych państwach, że jest to aż taka ważna nowina.
Brann trzymał wszystkich w niepewności, czekając, aż wszystkie szepty ucichną. Wszystkie oczy były zwrócone ku jego osobie. Dopiero wtedy otworzył szeroko usta i krzyknął:
– Wojna, trwająca już cztery lata została zakończona! – Po jego słowach najpierw zapanowała cisza, a później wszyscy zaczęli się radować. – Cesarz Królestwa Enthgardu właśnie podpisał rozejm!
– Najmądrzejsza decyzja cesarza Ardala! – Mieszkańcy przytulali swoich członków rodziny, wiedząc, że to co najgorsze już za nimi.
Nastał teraz czas pokoju i lepszych dziejów. Miało być teraz tylko lepiej.
Król wraz z mieszkańcami Aa'rth był naprawdę zżyty. Co za tym idzie, jego synowie również należeli do części społeczeństwa. Dlatego też Brann, kiedy ujrzał w tłumie karczmarza, zawołał:
– Karczmarzu! Nalej wszystkim wódki, będziemy się bawić i radować aż do świtu!
Te słowa jeszcze bardziej spodobały się mieszkańców Caelfall. Byli spokojni i opanowani, ale dobrego trunku nikt nie potrafił odmówić. Zwłaszcza, jeżeli w grę wchodziło picie z synem króla. Na spotkaniach takich, jak to, tańcom i śmiechom nie było końca.
Brann zabrał ze sobą wódkę i wino prosto z Sireth i ruszył za poddanymi do karczmy. Meriel szła zaraz obok niego. Miała przynajmniej wytłumaczenie, dlaczego nie siedziała w chacie przy ojcu i braciach. I czemu nie pomagała bratowej w opiece nad małymi bratankami.
Karczma była pomalowana przez artystę, który akurat podróżował przez Aa'rth. Szare, ponure miasto miało w sobie kolorowe miejsce. Może to dlatego tak bardzo ludzie uwielbiali tam przebywać? Karczmarz wraz z żoną byli najlepszymi gospodarzami. Utalentowana rodzina muzykantów kiedy tylko mogli, przygrywali zebranym. Mieszkańcy znali prawie każdego, byli jedną wielką wspólnotą, a ich głową był Labras – najuczciwszy król, którego od podatków bardziej obchodziło dobro swoich poddanych.
Meriel siedziała przy jednym ze stolików, pijąc mocny trunek. Nasłuchiwała cudownej muzyki, która wydobywała się spod lutni muzykanta. Otaczali ją ci, z którymi się wychowała, których znała i rozumiała najlepiej. Jednak o tym nie wiedział nikt. Prócz ojca Meriel, który kazał jej nikomu o tym nie mówić. To była chyba jedyna rzecz, w której Meriel go naprawdę posłuchała.
Dziewczyna uśmiechnęła się, widząc, jak wszyscy rozmawiają o tym, że wrócą stare czasy, kiedy Królestwa Zachodu tworzyły jedną, wspólną więź. Brann pił ze wszystkimi, zamieniając z każdym chociaż jedno słówko. Kiedy dosiadł się do Meriel, od razu ją poznał.
– Ty jesteś córką płatnerza, prawda? – Rozanielony po paru łykach czystej wódki, wpatrywał się w dziewczynę przenikliwie.
– Tak. – Wzruszyła ramionami, zastanawiając się, czy ludzie z jego łajby dadzą radę przenieść go do zamku królewskiego. – Bardzo mi miło, że pamiętasz, panie.
– Czy pamiętam?! Wasze zbroje nie mogą się równać z tymi w innych krajach. Jestem pewien, że każdy dałby sobie ręce uciąć, żeby mieć was w swoim rynsztunku. Przyłbice i rękawice od was nawet mam teraz na sobie.
Meriel przyjrzała mu się lepiej. To prawda, poznawała pracę swoją i ojca. Jej bracia raczej byli zbyt zajęci swoimi ukochanymi, aby pomóc w pracy płatnerzowi.
– Dobrze się trzymają – podsumowała dziewczyna, mówiąc trochę głośniej, bo śpiew muzykantów zaczął ich zagłuszać. – Kiedy kolejna podróż? – zapytała Branna.
– Czas pokaże – rzekł po chwili Brann.
Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale dwójka chłopów zaciągnęła go do siebie, wołając na strawę.
– Czy to dzik? – zapytał książę.
– Dzikiem najlepiej się nażresz, księciuniu. – Pijany chłop starał się mówić jak filozof. Z marnym skutkiem. – Dzik jest groźny, dzik jest zły. Ale martwy dzik to dobry dzik.
– Ja tobym rybę wszamał – dodał drugi mieszkaniec, będący w nie lepszym stanie.
– To idź i złów sobie, ryb masz pod dostatkiem – zawołała jego żona.
– Już zaczyna. – Przewrócił oczami i oparł ręce o biodra. – Napić się z księciem nie można, bo już zaraz, że nic się nie robi.
Meriel słuchała tego, śmiejąc się do rozpuku. Przeczesała ręką włosy i odprężyła się. Słuchała przyjemnej melodii i wpatrywała się w ozdobione kolorowymi kwiatami ściany. Próbowała chociaż przez chwilę zignorować uczucie, że jako jedyna wiedziała rzeczy, o których nie wiedział nikt w całym Caelfall.
________________________
Witam w moim pierwszym średniowiecznym fantasy :p. Tak, to moje pierwsze, także pewnie będzie pełne jakichś nieścisłości, coś pewnie zepsuję i tak dalej i tak dalej :p. Myślałam o tym od dawna, dawna, dawna i w końcu postanowiłam wziąć się za tą historię :)
Jedynym fantasy, które kiedykolwiek przeczytałam (i w którego zagrałam hehe) był Wiedźmin, także na nim będę się wzorować :). Wstawki przez rozdziałem? Taki typowy Sapkowski hehe :).
Jak Wam się podoba (o ile ktoś będzie to czytał) kreacja Meriel? Jak myślicie, jaki dar/klątwę posiada dziewczyna :)?
To będzie raczej dłuższa historia, akcja będzie działa się na początku powoli :). Liczę, że mi pomożecie ją prowadzić. Może jakieś wskazówki dla laika w świecie średniowiecznego fantasy :p?
Mam nadzieję, że pierwszy rozdział przypadł Wam do gustu :).
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top