Rozdział 5 Wesele
(...) Rzekł raz do proroka Cahan uczeń jego: "Cóż mam zrobić, jak żyć? W dostatku żyję, owce pasę co dnia, podatki skłonny jestem płacić, wszakże mniej chętnie. A codziennie rano nieszczęśliwy się budzę, słońce nie raduje mnie jak bliźnich moich" Prorok spojrzał na niego, okiem swoim mądrym. "Na nic ci dobra materialne, bracie, gdy miłości nie posiadasz. Żyjesz w krzywym zwierciadle, ścigając się po to, co kupić można. A najważniejsze jest niedostępne za chociażby pieniądze wszystkie. Wszelako kto bez miłości żyje, ten szczęścia nigdy nie zazna.
Opowieści o proroku Cahanie
___
Meriel czuła się bardzo nieswojo. Przełknęła nerwowo ślinę i raz za razem wkładała za ucho niesforny kosmyk włosów. Denerwowało ją eleganckie upięcie, które wymagane było na takiego typu wydarzenia.
Dziewczyna westchnęła głęboko i oparła głowę o rękę, która z kolei spoczywała na jednym z drewnianych stołów, przyozdobionym białym obrusem, na którego ktoś zdążył już wylać czerwone wino.
Głośna muzyka przygrywała, ludzie bawili się, radowali, tańczyli i śpiewali wraz z grajkami i trubadurem. Alkohol lał się strumieniami, a od białego koloru Meriel zaczęła boleć głowa.
To nie to, że nie lubiła wesel. Po prostu czuła w brzuchu nieprzyjemne uczucie, czując, że została ostatnią z rodziny, która nie miała drugiej połówki. Nie przeszkadzało jej to zbytnio – nie potrzebowała tego, co starsi nazywają stabilizacją, a ożenek dla faktu samego ożenku był dla niej śmieszny.
Jej brat, starszy od niej, lecz nie pierworodny właśnie stał się świeżo upieczonym mężem, a obok niego stała jego piękna żona, szczerząc się od ucha do ucha. Niestety, uśmiechu nie miała tak zachwycającego, jak ciało, czy twarz.
Meriel przyjrzała się im, kiedy tańczyli, ani na chwilę nie odrywając od siebie wzroku. Collen zawsze powtarzał, że ślub dla niego jest najważniejszy. Być może to dlatego ich małżeństwo zostało zawarte niecały rok po poznaniu Nairny. To ojciec Meriel znalazł dla niego kandydatkę na żonę. Collen nie śmiał nawet odmówić, a prawda była taka, że dziewczyna bardzo mu się spodobała. Była młodsza od niego o całe cztery lata. Siedemnastoletnia dziewczyna wyglądała przy nim jak jego młodsza siostra.
Meriel badawczo zerknęła na nową, drugą już bratową. Trzy lata młodszą od niej. Taka drobna i niewinna. Cieszyła się zapewne ze swojego wesela, rozmawiała ze wszystkimi gośćmi, czuła się jak królewna. Miała na głowie długi welon, ale Meriel doskonale wiedziała, że jej się nie należał. Do ślubu welon można założyć tylko wtedy, kiedy zachowa się czystość. A sprytna jasnowłosa podsłuchała kiedyś, jak niespełna pięć dób po poznaniu, jej brat z wybranką konsumowali swoje zauroczone na tyłach portu.
Dziewczyna naprawdę zastanawiała się, dlaczego tak bardzo spieszyli się ze ślubem? Tylko dlatego, że tak powiedział ich ojciec, który pragnął ogromnej gromady wnuków? Małżeństwo powinno być zawarte z długoletniej miłości, a nie presji czasu.
Pokręciła z niedowierzaniem głową, myśląc o tej sytuacji cały czas. Widziała, jak wszyscy na nią patrzą. Siedziała przy stole sama jak palec, ponieważ wszyscy razem ze swoimi mężami i żonami tańcowali w karczmie, która ustrojona była na biało.
Każda kobieta miała na sobie białą sukienkę. Panna Młoda wyróżniała się kwiatowymi motywami i naszyjnikiem, które małe dziewczynki miały za zadanie upleść najważniejszej kobiecie tego dnia.
Meriel pogładziła swoją gładką sukienkę, a za chwilkę upewniła się, że dekolt z pewnością nie odsłania za dużo. Brakowało jej tylko namolnych, pijanych gości, patrzących się bezczelnie na jej biust.
Radosna atmosfera udzielała się wszystkim. Srebrnowłosa uważała, że tylko nie jej. Wiedziała, co planował jej ojciec. Właśnie lustrował całą salę w poszukiwaniu kandydata na jej męża. Bo przecież można urządzić dwa śluby w ciągu jednego roku, prawda?
Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów jej ojciec zgolił długą brodę. Wyglądał zupełnie jak inny człowiek, odjęło mu to co najmniej dziesięć lat. Tańczył z synową, jakby sam dopiero co skończył dwadzieścia lat. Skakał po sali, wykonując ludowy taniec mieszkańców Aa'rth.
Od podanego posiłku minęło już sporo czasu, więc wszyscy ruszyli na parkiet, niekiedy z kuflem piwa w ręku. W środku było tłoczno i gwarno. Meriel, znudzona już liczeniem ilości krzeseł, rozejrzała się jeszcze raz po karczmie. Zawsze na wesela była specjalnie strojona w białe barwy. Grana muzyka była melodyjna i niezwykle piękna. Trubadur śpiewał właśnie balladę o miłości. Meriel rozpoznała w niej fragmenty z opowieści Proroka Cahana.
– Meriel! – Do Dziewczyny podszedł nagle jej ojciec, lekko kołyszący się od nadmiaru alkoholu. Niemniej jednak srebrnowłosa cieszyła się, że ojciec chociaż na chwilę mógł odpocząć od pracy. – Wyglądasz mizernie. Częstuj się! Czym chata bogata!
– Dziękuję, najadłam się – mruknęła wymijająco, próbując nie dać ojcu poznać, że najchętniej wyszłaby z tego tłocznego miejsca.
Zwykle od nich nie stroniła, jednak tamtego dnia, miała dosyć atmosfery wesela. W uszach ciągle słyszała marsz weselny. Przypominało jej to tylko, że zaraz wszyscy będą na nią naciskać, że skończyła już dwadzieścia lat i pora już wydać na świat pierwsze potomstwo.
Jakby tego było mało, nogi bolały ją od butów na niezmiernie wysokich obcasach. Tamten dzień z pewnością nie należał do ulubionych Meriel. Rzecz jasna cieszyła się szczęściem brata, ale naprawdę nie chciała słyszeć nic o tej dorosłości i wymaganiach społeczeństwa.
– Chodź, córko... – Wyciągnął do niej rękę, zniszczoną przez lata i długą, męczącą pracę. – Zatańczysz ze swoim ojcem, czy będziesz tutaj siedziała, jak ostatnia sierota?
Na usta Meriel wkradł się delikatny uśmiech. Wstała powoli, od razu czując, jak jej stopy znowu zaczynają męczyć się w niewygodnym obuwiu. Ojciec, trzymając jej dłoń na wysokości jej klatki piersiowej zaprowadził ją na sam środek parkietu i rozpoczął taniec, wpatrując się w córkę uważnie.
– Jesteś taka podobna do swojej matki – szepnął, patrząc w jej jasne oczy i delikatne rysy twarzy, widząc w niej dokładnie swoją zmarłą żonę. – Jestem pewna, że powiedziałaby, że wyrosłaś na piękną kobietę.
Meriel tylko skinęła głową, pozwalając ojcu prowadzić w tańcu. Wymijali inne pary, które zatracone były w kołysaniu swoich ciał. Trzymała go za ramię, ukradkiem spoglądając na młodą parę, pijąca razem kolejną porcją wina.
– Collen jest taki szczęśliwy – powiedział ojciec, spoglądając w tym samym kierunku, co Meriel. – Małżeństwo zawsze uskrzydla i uszlachetnia.
Dziewczyna skrzywiła się. Wiedziała, że zacznie się gadka o małżeństwie. Spuściła wzrok w dół i wypuściła powietrze z ust. Znowu poczuła, że w jej brzuchu pojawia się nieprzyjemne mrowienie, a usta szybko pierzchną.
– Chciałbym cię zobaczyć w pięknym wieńcu z kwiatów, z mężczyzną przy boku – rzekł do córki, gładząc jej srebrne włosy.
– Nie martw się, ojcze, doczekasz się – powiedziała sucho, myśląc, jak skutecznie uciec od tematu. – Jakieś wieści od króla Labrasa?
– Nie. – Przełknął ślinę płatnerz. – Ale wojny ani widu, ani słychu. Ten twój rycerzyk chyba wyssał to wszystko z palca. Minęły dwa tygodnie, cesarz tylko mówi o pokoju i zgodzie.
Meriel westchnęła. Przed oczami pojawił jej się obraz Darrena, który z przejęciem w oczach mówił o planach cesarza Ardala. Jakiekolwiek były jego plany, król Aa'rth już się ubezpieczył, wojska były w pełnej gotowości, aby w razie wojny naprzeć na przeciwników. Darren jednak byłby bardzo naiwnym rycerzem, gdyby w tak łatwy sposób chciał wydać plany potężnego władcy. Musiał zdawać sobie sprawę, że Meriel nie zostawi tego dla siebie.
– Nic nie rozumiem. – Dziewczyna pokręciła głową, marszcząc lekko nos. Wsłuchała się w muzykę, do której tańczyli goście weselni.
– Dlatego przydałby ci się mężczyzna. – Zaczął ponownie ojciec. – My zawsze wiemy więcej o polityce. I o wojsku. Ktoś na pewno pomógłby ci to wszystko zrozumieć.
Meriel przygryzła wargi, chcąc najchętniej zapaść się pod ziemię. Nie chciała o tym rozmawiać. Nie chciała nawet o tym myśleć, a jak na złość, wszechświat przypominał jej o tym na każdym kroku.
– Myślałem o tobie, Meriel – rzekł, patrząc jej prosto w oczy. – Jesteś naprawdę niesamowitym płatnerzem. Dlatego uważam, że dla ciebie najlepszy będzie człowiek, który również ma fach w ręku.
– O czym mówisz, ojcze? – Dziewczyna czuła, jak serce zaczyna jej niebezpiecznie bić.
– Nasz miejscowy kowal, Erwan, jest naprawdę...
Meriel natychmiast wyrwała się mu, a wszystkie spojrzenia gości utkwiły na nich. Ojciec patrzył na Meriel z niedowierzaniem, a w dziewczynie gotowała się złość, spotęgowana niewielką ilością alkoholu. Kiedy tylko usłyszała to imię, poczuła, że całe rozgoryczenie towarzyszące jej od początku zaślubin, wypłynęła na zewnątrz.
– Ojcze... – syknęła Meriel, czując, że jest teraz w centrum zainteresowania zgromadzonych. W tym jej braci, bratowych i przyjaciół. – Nie chcę o nim słyszeć.
– Moglibyśmy połączyć interesy. Płatnerstwo i kowale... Wiesz, jakie to by było wspaniałe? Dla nas, dla całego Caelfall, Aa'rth!
– Ale nie dla mnie! – krzyknęła dziewczyna. – Nie będę wychodzić za kogoś, kogo nie kocham, bo chcesz połączyć interesy.
– Meriel, Meriel... – Mężczyzna pokręcił powoli i gniewnie głową. – W tej kwestii niestety nie masz nic do powiedzenia.
– Żyjemy w trzynastym wieku! – żachnęła się dziewczyna. – Nikt już nie wybiera swoim córkom mężów! Zwłaszcza dwa razy starszych od nich podglądaczy!
– Meriel. – Ton jego głosu stał się jeszcze ostrzejszy. – Masz już dwadzieścia lat, a zachowujesz się, jakbyś miała dziesięć. Nie jesteś już małą dziewczynką, nadszedł i twój czas, aby zrobić to, do czego każda kobieta została stworzona.
Srebrnowłosa rozchyliła lekko usta, próbując coś powiedzieć, ale wiedziała, że w takiej kwestii na pewno nie sprosta wymaganiom swojego ojca. Potrzebowała ucieczki, nie mogła znieść napięcia, które pojawiło się w karczmie. Nawet akompaniament ucichł, a muzykanci spoglądali w jej kierunku, zastanawiając się, o co poszło tym razem. Nie było wesela bez jakiejś rodzinnej sprzeczki. Jednak ta wyglądała na naprawdę poważną.
Młoda, drobna dziewczyna o srebrnych włosach zaczęła trząść się z frustracji. Patrzyła tylko na swojego ojca, pragnąc, aby ten przestał, machnął ręką i odszedł, nie drążył dalej tego tematu. Jednak on tego nie zrobił. Rozpoczął się wrzask i zgiełk. A dziewczyna ściskała palce, próbując nie dać się ponieść emocjom. Nawet kiedy z jej oczu polały się pierwsze łzy, ojciec nie ustąpił, mówiąc ciągle o kowalu imieniem Erwan i jej powinności, którą powinna spełnić dlatego, że jest kobietą.
Wprawdzie wesele minęło później w takiej samej, wesołej atmosferze. Młoda para rozkoszowała się swoim dniem, wszyscy jedli, pili, tańczyli, wznosili toasty. Nawet ojciec pana młodego na nowo zaczął się uśmiechać i śmiać. Zmieniło się tylko jedno.
W środku nie było już Meriel. Dziewczyna wyszła z karczmy, a nikt nie ruszył za nią. Podciągając białą suknię do góry, udała się do portu, mocząc obolałe nogi w zimnej, słonej wodzie. Morze mieszało się z jej łzami, które spływały z jej rozgrzanych policzków.
Nie wiedziała, co robić. Nie chciała ożenku z osobą, której nie kochała. Wyobrażała sobie to zupełnie inaczej. W nieco dalszej przyszłości.
Targały nią miliony myśli.
Co gorsza, nie wszystkie pochodziły z jej umysłu.
_______________________________
Pierwsze słowa, które napisałam po tygodniowej przerwie :\. W końcu coś widzę - nie polecam wady wzroku! Już mam -6 :'). I nie polecam zapalenia spojówek, przez które nie mogłam nosić soczewek i specjalnie wyrabiać okulary na miesiąc... ;p
Krótki rozdział, kolejny, który wprowadza w akcję... W kolejnym rozdziale znowu zobaczymy Caitrin i... Coś/kogoś jeszcze :)
Do zobaczenia! :D
N.B
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top