Rozdział 10 Krew



Gdyby istniała na świecie sprawiedliwość, cesarz poddanym buty by czyścił.

Tchnienie Poezji, Lyall van Cortes

______________

Rozdzial10

Krew

Kochała to uczucie, kiedy jej stopy traciły grunt pod nogami, a ziemia zbliżała się z każdą setną sekundy coraz bliżej. We włosach czuła wiatr, a adrenalina dodawała jej wiele sił. Komnata zdawała się oddalać w zatrważająco szybkim tempie, a wszystko wydawało się jedynie snem.

Słyszała w uszach swoje donośne bicie serca, zakłócane przez niewyraźne szmery, których nie była jeszcze w stanie zidentyfikować. Wydawało się, że to głosy dochodzące z jej głowy, ale była pewna, że to nie to.

Jej stopy uderzyły o twardą ziemię. Caitrin zachowała równowagę, niemal natychmiast się prostując. Głęboko odetchnęła, odwracając się w tył. Zasłoniła ręką oczy, chociaż nie było słońca, które mogłoby ją oślepić. Noc spowita była wyjątkową ciemnością. Zerknęła w stronę balkonu, z którego przed momentem wyskoczyła.

W dalszym ciągu czuła zapach świeżo wypranej pościeli, który w niedługim czasie zmienił woń na metaliczną, jakby rdzewną. Tak, pościel zmieniła również kolor, kiedy całkowicie została zaplamiona przez wylewającą się z przeciętej tętnicy krew. Teraz jej nozdrza powinny czuć zapach rzeki, która bezpośrednio łączy się z Morzem Lunar. Mogła skoczyć bezpośrednio do fosy, jednak to nie było w jej stylu. Zdecydowanie lepiej się czuła, stąpając po pewnym gruncie.

Jej uszu dobiegły rozjuszone głosy strażników, którzy w ostatniej chwili widzieli, co zaszło na miejscu zbrodni. Ze sztyletu w dalszym ciągu skapywała krwista ciecz. Zauważyła ich, jak stoją na balkonie. Niektórzy szykowali się, aby zeskoczyć w jej stronę. Przygotowywali łuczników i kuszników, obierając ją jako cel. Caitrin uśmiechnęła się przebiegle. Ruszyła do ucieczki, czując, jak przy szybkim biegu zniżyła się temperatura.

Wiedziała dokładnie, w którą stronę biec. Nie działała przecież spontanicznie. Przed atakiem dokładnie rozpracowała plan ucieczki. Nie mogło jej się nie udać.

Żałowała, że nie ma z nią Cathala. To jej pierwsza wyprawa od dawna, którą musiała przemierzyć sama. Jej towarzysz zawsze miał dobre pomysły na ucieczkę i zmylenie przeciwników. Niemal dorównywał jej w walce, a przecież to ona go wyszkoliła. Dziewczyna zawsze uśmiechała się do niego, mówiąc, że uczeń przerósł mistrza.

Cały czas trzymała się blisko murów, wiedząc, że jest tam łatwa do odkrycia. Lecz wiedziała, że potencjalny rzezimieszek od razu uciekałby, gdzie pieprz rośnie. A ona ciągle krążyła wokół tego samego miejsca.

Widziała cały sznur strażników, którzy wypuszczeni zostali na misję, której celem było zlikwidowanie zabójcy.

– Miał kaptur! I sztylet i miecz! Takiego to ja żem nigdy nie widział! – Słyszała słowa powtarzane jak mantrę przez jednego świadka zdarzenia, który widział tylko jak wydostawała się przez balkon.

Była tylko jedna osoba, która widziała jej twarz. Jednak, jak to mówią – umarli głosu nie mają. Przecięta tętnica w krótkim czasie pozbawiła ofiarę życia i tym sposobem możliwości wydania jej w ręce odpowiednich władz. Bowiem dwie osoby są w stanie dochować sekretu, jeśli jedna z nich nie żyje.

Caitrin w dalszym ciągu biegła przed siebie, nasłuchując, skąd mogą nadciągnąć przeciwnicy. Dobrze wiedziała, że ich oszukała, także nie musiała walczyć blisko miejsca, gdzie roiło się od strażników. To mogłoby spowolnić jej ucieczkę, co jednocześnie sprawiłoby, że szansa na wyjście z tego cało diametralnie by spadła. Jej miecz zdawał się pulsować w jej pochwie. Była zadziwiająco dobrym szermierzem, zwłaszcza, jak na kobietę.

O jej możliwościach mieli się przekonać nadciągający z północy strażnicy, którzy jako jedyni przeszli w inną stronę, niż im nakazano.

Zastali ją biegnącą i zziajaną, niemal wkraczającą w stronę rozległych wsi.

Stanęli naprzeciwko siebie. Siódemka uzbrojonych żołnierzy i kobieta, której ręce były całe we krwi. Sztylet błysnął w świetle księżyca, jakby pokazując, że to on był narzędziem zbrodni.

Na początku nie wiedzieli, co robić. Rzucić się na nią, czy poczekać na jej reakcję? Może się odwróci i zacznie uciekać? Wtedy ciosem w plecy dużo łatwiej by im było ją okiełznać.

Kobieta zaskoczyła ich, sprawnie wyciągając miecz z pochwy i rzucając się na nich, trzymając rękojeść dwoma rękami. Cios wykonała zza głowy, wyskakując w górę. Przez chwilę mieli wrażenie, że kobieta unosi się w powietrzu, jednak zbliżała się do nich, coraz bliżej ziemi i miną, która łaknęła krwi.

Jeden ze strażników w ostatniej chwili popchnął kompana, sprawiając, że uniknął ostrza. Kobieta wylądowała za nimi i półobrotem odwróciła się znowu w ich stronę. Pewnie trzymała miecz, a jej postawa niemal zapraszała ich do śmiertelnego tango.

Rozproszyli się, wyciągając swoje stalowe miecze z wyrytym na nich herbem Enthgardu. Zmarszczyli brwi i z wojennym okrzykiem ruszyli w kierunku przeciwniczki. Jeden z wojaków był niezwykle spięty. Zawsze udawało mu się cudem omijać wszystkie bitwy i walki, a trenował tylko walkę na palcaty. Dziewczyna patrzyła na nich, obserwując każdy ich ruch. Wyglądała, jakby w głowie potrafiła sobie wyobrazić przebieg walki od początku do końca.

Okazała się zwinniejsza i przebieglejsza już na samym początku. Uchylała się od każdego ciosu, czuła tylko jak ostrza przecinają powietrze wokół jej osoby. Potrafiła sprawić, że zamiast jej, żołnierze ranili siebie nawzajem.

Kiedy zauważyła, że żołnierz szykuje potężny cios, stawała w niedużej odległości od drugiego z nich. W chwili, kiedy miecz już był kierowany w jej stronę, zwinnie przeskakiwała nad przeciwnikiem, chwytając nagle za jego barki, jednocześnie wypychając go do przodu. Uśmiechnęła się triumfalnie, kiedy jednego wroga miała z głowy. Miecz utknął w czaszce mężczyzny, natychmiast pozbawiając go życia. Wywołało to rozeźlenie reszty. Do czego zmusiła ich ta cwana kobieta? Nigdy nie spotkali się z osobą, która aż tak dobrze potrafiła zaplanować kontrataki.

Stali się bardziej ostrożni, co jednocześnie odebrało im uwagi. Caitrin umiejętnie to wykorzystała, stosując serię szybkich ciosów, raniąc wierzchnie przeciwników. Żaden pozostały nie został jeszcze poważnie ranny, przez co dalej dziarsko trzymali miecz. Uderzali głównie poziomo na prawą stronę dziewczyny. Głownie mieczy raz po raz uderzały o siebie, brzmiąc tak, jakby walczył przeciwko sobie cały oddział.

Caitrin, kiedy walka zaczynała już ją męczyć, zaczęła stosować ciosy wykonane z dużym impetem, skupiając całą siłę na zadaniu jak największych obrażeń. Jej końcowa energia wyładowywała się na ciele przeciwników. Jeden z nich nieumiejętnie odsłonił pachwinę, stąpając nogą w złym miejscu. Dziewczyna zadała cios z dołu w górę, a miecz nieprzyjemnie przeszył jego ciało.

Żołnierze parowali ciosy, wiedząc, że z tej potyczki mogą nie wyjść cało. Dwójka ich kompanów leżała już martwa, a krew zalewała niską trawę. To nie w ich stylu było się poddać. Zaprzysięgli, że walczyć będą aż do ostatniej kropli krwi.

Ona też w końcu zasiliła gleby Enthgardu. Caitrin rozdysponowała swoją energię, dalej mając w rękach siłę, a niedoświadczeni żołnierze już dawno się zmęczyli, a pot lał się z nich niemal tak szybko, jak krew z powierzchownych ran. Dziewczyna podcięła nogi jednemu z nich, jednocześnie wyrzucając sztylet w stronę drugiego. Miał on akurat uniesioną dłoń, więc ostrze przeszyło jego kończynę, a jego krzyk można było usłyszeć dwie wsie dalej. W tym czasie Caitrin stanęła okrakiem nad powalonym przeciwnikiem, ugadzając go, wbijając mu miecz w serce.

Nie spodziewała się jednak, że napastnik zajdzie ją od tyłu, wyrzucając uprzednio miecz, wiedząc, że to jego jedyna szansa na pokonanie przeciwniczki. Zrzucił ją z martwego już pobratymca. Caitrin nieświadomie wypuściła miecz w dłoni, a on upadł parę stóp dalej. Mężczyzna naparł na nią całym swoim ciałem, nie pozwalając, aby morderczyni wstała z ziemi. Ta okładała go pięściami i wierzgała nogami.

Wezwał do siebie któregokolwiek z kompanów. Jeden z nich wrzeszczał, patrząc na ogromną dziurę w swojej ręce przez cios sztyletem. Mężczyzna z rozgniewaną twarzą uniósł miecz, celując w twarz Caitrin. Ta jednak uchyliła się od ciosu, czując, jak ostrze wylądowało zaraz koło jej ucha. Kopnęła napastnika między nogi, a następnie ugryzła go w szyję, powodując, że puścił ją, aby złapać się bolącego miejsca. Dziewczyna, wstając, zgięła się lekko, aby z impetem uderzyć następnego w brzuch. Leżącego na podłodze dobiła, masywnym butem roztrzaskując mu głowę. Podbiegła prędko do tego, którego zraniła sztyletem, aby raz jeszcze ostrze zatopić w jego ciele. Tym razem ostatecznie. Schowała ostrze do odpowiedniego miejsca.

Pozostało dwóch. Caitrin rzuciła się na nich, dobrze wiedząc, że nie miała ze sobą miecza. Zamachnęła się, sprawiając, że jeden z przeciwników ustawił się tak, aby atak odeprzeć. Caitrin wtedy rzuciła mu się pod nogi, zgrabnie między nimi przemykając. Chwyciła swój stalowy miecz, od razu czując dodatkowy przypływ energii. Zaskoczonego żołnierza ugodziła ciosem w plecy. Jego ciało upadło bezwładnie na dół, a Caitrin wyciągnęła z niego miecz, który wyglądał, jakby sam krwawił.

– Kim ty jesteś?! – Ostatni z nich, gdzieś mając te wszystkie obiecanki, postanowił uciec, w myślach mając dobre piwo i prostytutkę przy boku.

– Jestem Caitrin – odparła dziewczyna, powoli podchodząc do niego. Widziała, że zbierał się do ucieczki, ale rzuciła mieczem, trafiając go w stopę, jednocześnie przyszpilając go do podłoża. Stanęła z nim twarzą w twarz. Chciał na nią splunąć, ale zabrakło mu odwagi. – Ale dla ciebie to jest już nieistotne.

Ciągle patrząc mu w oczy, wbiła mu sztylet w brzuch, uśmiechając się do niego tak, jakby właśnie zaśpiewała mu na dobranoc. Ktoś powiedziałby, że był to uśmiech piękny i brutalnie opiekuńczy. Była to ostatnia rzecz, którą młody żołnierz zobaczył, nim jego ciało zetknęło się z zimną glebą.

Caitrin przeciągnęła się, wycierając swoje ostrza w ubrania swoich ofiar. Westchnęła, rozprostowując kości. Zerknęła na niebo, które robiło się coraz jaśniejsze. Noc powoli się kończyła, a nowy piękny dzień nadchodził.

Dziewczyna szła powoli w swoją stronę, nucąc pod nosem znaną melodię. Słońce zaczęło powoli wyglądać zza horyzontu.

__________________

To chyba najdłuższy opis walki, jaki napisałam ;p. Mam nadzieję, że da się go czytać i nie jest taki tragiczny ;p

Przepraszam, że taki krótki, ale ostatni miał ponad 3k słów, musiałam jakoś odreagować ;p

I przepraszam za długi czas oczekiwania na rozdział - pisanie walk jest naprawdę mozoln i poprawiałam to chyba z cztery razy (pewnie są literówki, bo je kocham ;d)

Do zobaczenia!

N.B

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top