Prolog | Światełko w tunelu

Jeśli ktoś prosi nas o pomoc,

to znaczy że jesteśmy jeszcze coś warci.

Paulo Coelho


Ciemność. Ciemność to wszystko co mnie otacza. Nie ma niczego oprócz ciemności. Nagle widzę mały promyczek światła. Wyciągam rękę w jego stronę, ale nie mogę się ruszyć. Tak bardzo pragnę móc dotknąć tego światła, ale pęta ciemności coraz bardziej się na mnie zaciskają. Próbuję się wyrwać, jednak nie mogę nic zrobić.

Niespodziewanie ze światła wyłania się ręka i chwyta moją. Zaczyna mnie ciągnąć w swoją stronę, w stronę blasku. Czuję jak ogarnia mnie spokój, wszystkie moje zmartwienia znikają. Nie boję się już niczego. I widzę ten piękny odcień niebieskiego.

Levi pov

Kolejna akcja. Tak samo jak zazwyczaj nasza trójka rozprasza handlarzy, a reszta zgarnia wartościowe przedmioty. Prosty i łatwy w wykonaniu plan. Na domiar żandarmi leżą upici przy schodach na górę, co ułatwia nam zadanie. Żadnych idiotów, którzy i tak nie potrafią nas złapać.

-Świetnie go obsługujesz, braciak. - Isabel skakała uradowana. Tch. Mogłaby być ciszej. Pijani czy nie, wciąż sprawiają problemy. - Założę się, że nie ma nikogo kto byłby lepszy w użyciu manewru od ciebie.

-Możesz...

-Nie! Zostaw mnie!

Usłyszeliśmy krzyk. Po tonie głosu można było poznać, że należał on do małej dziewczynki. Zza rogu wybiegło małe dziecko. Na oko miała jakieś 10 lat. Miała na sobie porozrywaną sukienkę, która wyglądała na dość drogą.

Co robi tutaj człowiek z góry? Do tego bachor?

Ale coś mi nie pasowało. Skoro była z góry, to skąd się tutaj wzięła? I dlaczego wygląda jak siódme nieszczęście?

Przyglądałem się z zaintrygowaniem dziewczynce, kiedy zza rogu wyszedł mężczyzna.

-Nie bój się. Nic ci nie zrobię. Chcę się tylko trochę z tobą zabawić.

-Nie dotykaj mnie!

Odwróciła się i zaczęła biec w naszym kierunku. Posłała w moim kierunku błagalne spojrzenie i biegła dalej. Skręciła w pierwszy zakręt i wbiegła w uliczkę. Mężczyzna cały czas biegł za nią, ale niespodziewanie się potknął i zarył ryjem o bruk. Kącik moich ust lekko uniósł się w górę, kiedy z jego ust poleciała siarczysta wiązanka. Wstał i otrzepał się.

-Jak można wywalić się na prostej drodze. - Skomentowała głośno Magnolia. Nikt nie musiał wiedzieć, że trochę mu w tym pomogłem.

-Nie! Zostaw mnie! Ja nie chcę! Puszczaj! - Usłyszałem krzyki z uliczki, w którą wbiegła dziewczynka. - Pomocy! Niech mi ktoś pomoże!

Usłyszałem płacz. Odwróciłem się z zamiarem odejścia.

-Nie możemy jej tak zostawić! - Isabel spojrzała na mnie. Szedłem dalej.

-Levi. - Głos Farlan'a był nalegający.

Tch. Jak ja ich nienawidzę.

Odwróciłem się i wbiegłem do uliczki, w której zniknęła dziewczyna. Moim oczom ukazał się okropny widok. Dziewczynka próbowała się wyrwać, ale nie miała na tyle siły. Za to mężczyzna próbował się do niej dobrać. Szybkim krokiem podszedłem do niego i zanim zdążył zareagować, przebiłem jego klatkę kozikiem, który zawsze miałem przy sobie.

Opadł na ziemię, a razem z nim dzieciak. Zaczęła się odsuwać od zwłok i gdy była jakiś metr dalej, uniosła na mnie zaszklone oczy. Widziałem w nich wdzięczność, ale przewyższał ją strach.

Odwróciłem się z zamiarem odejścia, ale poczułem jak coś ciągnie mnie za koszulę. Spojrzałem na bachora, któremu przed chwilą ocaliłem życie, a który właśnie uświnił mi koszulę.

-Dziękuję panu. Jest pan jedyną osobą, która mi pomogła. - Ściągnęła z szyi naszyjnik i wyciągnęła go w moją stronę. Właśnie w tym momencie usłyszałem za sobą kroki moich towarzyszy. - Niech pan weźmie. Może panu się przyda.

Ukucnąłem przy dziewczynce i wyciągnąłem rękę po błyskotkę. Kiedy położyła ją na mojej dłoni, oczy wyszły mi z niedowierzania. Oczywiście szybko się pozbierałem.

-Skąd to masz? - Zapytałem, przyglądając się naszyjnikowi. Był on zrobiony ze szczerego złota.

-Pamiątka po mamie. Ale nie przyda mi się na nic.

-Możesz za to kupić jedzenie. - Powiedziałem, oddając jej go.

-Okradną mnie.

-Co z twoją mamą? - Podniosłem się z ziemi i spojrzałem na nią z góry. - I skąd taki ktoś jak ty się tu wziął?

-Mama przyprowadziła mnie tu rok temu, chyba. Ale tydzień temu odeszła.

-A ojciec? - Isabel podeszła do dziewczynki i pogładziła ją po głowie.

-Nie żyje od 2 lat.

-Jak się nazywasz? - Zapytał Farlan.

-Kira.

Farlan i Isabel spojrzeli po sobie, a później na mnie.

-Nie możemy jej tak zostawić. - Powiedziała dziewczyna w moją stronę.

-Wcześniej nie miałaś z tym problemów.

-Ale brachol...

Odwróciłem się i zacząłem wychodzić z uliczki. Nie miałem zamiaru opiekować się kolejnym szczylem. Wystarczył mi jeden.

-Levi. Ona nie jest stąd, nie przeżyje. - Farlan ruszył za mną.

-Jakoś mnie to nie interesuje. A poza tym... - Tu wskazałem głową na dziewczynkę. - Spójrz na nią. Na co ci się przyda? Widać, że jest wysoko urodzona. Pewnie nie umie nawet szyć.

-P-przepraszam. - Usłyszałem cichy głosik. Zmarszczyłem brwi i zerknąłem na jego źródło. Dziewczynka skuliła się, ale nie odwróciła ode mnie wzroku. - Pomagałam mamie w kuchni, więc potrafię kilka rzeczy. Umiem też sprzątać, bo mama nie miała na to czasu.

Widać było, że dziecko było zdeterminowane, żeby znaleźć sobie miejsce. Ale kto nie jest? W tych warunkach każdy chwyta się brzytwy.

-Widzisz. Przygarnijmy ją. - Isabel objęła dziewczynkę. Ściągnąłem brwi i patrzyłem na to z niesmakiem.

-Levi, daj jej szansę.

-Tch. - Odwróciłem się i zacząłem iść w stronę kryjówki. - Jeśli okaże się przydatna może zostać.

-Yaaay! - Isabel krzyknęła z radości. - Widzisz, wujek Levi cię przygarnie!

Westchnąłem, ale nie skomentowałem tego.

-Dobrze zrobiłeś. - Farlan zrównał się ze mną i szedł wpatrzony przed siebie.

-Mam tylko nadzieję, że tego nie pożałuję.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


I tak oto zaczyna się kolejna książka. Mam nadzieję, że spodoba się wam bardziej niż moja poprzednia praca. Postaram się, żeby rozdziały pojawiały się w soboty w godzinach porannych.

Buziakuję ;*

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top