9 | Prawda

Kira pov.

Walczyłam każdy oddech, a Levi wciąż wzmacniał uścisk. Zobaczyłam za nim Erwin'a, ale nie słyszałam co mówił. Jedyne co widziałam to ten piękny niebieski kolor.

-Gadaj!

Wyciągnęłam rękę w jego kierunku i dotknęłam jego policzka.

-Naprawdę mnie nie poznajesz? - Czułam jak po moim policzku zaczynają spływać łzy. - Zrób to. Zabij mnie. Nie żałuję, że cię znalazłam.

W tamtym momencie moje ciało opuściły wszelkie siły. Moje ręce opadły, a powieki zaczęły się zamykać.

Czyli taki jest mój koniec? Myślałam, że zginę podczas akcji albo pożarta przez tytana...I tak żyłam dłużej niż powinnam.

Usłyszałam jak ktoś woła moje imię.

Levi?

Uścisk zniknął, a ja opadłam na ziemię. Chwyciłam się za gardło i zaczęłam łapczywie nabierać powietrze. Chwilę później przy moim boku znalazł się Eren.

-Nic ci nie jest?

Pokiwałam głową na tak i uniosłam wzrok, żeby spojrzeć na Ackermann'a. I w tamtym momencie moje serce stanęło.

Jeszcze nigdy nie widziałam tak lodowatego spojrzenia. Często był na mnie zły, więc przyzwyczaiłam się do jego złowrogich spojrzeń, ale to było za wiele. Poczułam jakbym się rozpadała od środka.

Mężczyzna bez żadnego słowa odwrócił się i odszedł.

-Levi. - Po moich policzkach spłynęło więcej łez. - Błagam, czekaj. Levi!

Z mojego gardła wyrwał się szloch. Miałam w dupie to co w tamtym momencie pomyślą o mnie inni. Klęczałam i płakałam, a ludzie wokół się na mnie gapili. Niedługo to trwało, bo zerwałam się i starłam z twarzy ślady po łzach, a następnie odeszłam w kierunku zamku, nie odwracając się choćby raz.

\*|*/

Nie mogłam siedzieć w pokoju. Nie po tym co się wydarzyło. Musiałam się stamtąd wynieść. Opuściłam pokój tylko po to, żeby wpaść na Eren'a.

-Dowódca cię wzywa.

Kiwnęłam głową i obeszłam go, a potem udałam się w kierunku gabinetu Erwin'a. Wiem, że zraniłam tym chłopaka, ale nie mogłam z nim rozmawiać. Nie teraz kiedy byłam wrakiem człowieka.

Weszłam do gabinetu bez pukania i nie zdziwił mnie wkurwiony wyraz twarzy Erwin'a. Jednak kiedy zobaczył, że to ja,  jego rysy lekko złagodniały.

-Usiądź. - Powiedział, wskazując krzesło naprzeciw siebie.

-Dziękuję, postoję. - Powiedziałam, zakładając ręce na piersi.

-Zaufaj mi. Lepiej, żebyś usiadła.

Skoro radził mi, to tak zrobiłam. Kiedy usiadłam, schylił się i wyciągnął z biurka jakąś kopertę.

-Jonah kazał ci to przekazać, kiedy cię spotkam.

Mężczyzna podał mi kopertę, na której wielkimi literami widniał napis: Kira.

Bez wątpienia było to pismo mojego ojca. Poczułam jak moje serce zaczyna bić szybciej.

Dlaczego zostawiłeś list?

Podniosłam głowę i spojrzałam na blondyna.

-Dlaczego dzisiaj?

-Bo wcześniej byłaś Avril.

-Mama mnie tak nazywała, więc technicznie nie skłamałam. - Posłałam mu mały uśmiech. - Coś jeszcze?

-Nie, możesz odejść.

Schowałam list w kieszeni kurtki i podniosłam się z zamiarem opuszczenia pomieszczenia. Jednak moment przed otwarciem drzwi, zatrzymałam się.

-Mam jedną prośbę. Możesz mi powiedzieć gdzie znajdę Farlan'a Church'a i Isabel Magnolię?

Erwin uniósł głowę znad biurka i spojrzał na mnie ze smutkiem.

-Nie ma ich. Zginęli 6 lat temu.

Poczułam jakby ktoś wbił mi nóż w serce. Spojrzałam na mężczyznę i zaczęłam się śmiać.

-To jakiś żart, prawda? No nie powiem, nabrałeś mnie.

W jego oczach widziałam, że nie żartuje. Przez moje ciało przeszedł spazmatyczny ból.

To nie może być prawdą. To tylko zły sen. Zaraz wstaniesz i wszystko będzie jak dawniej. Będziesz w slumsach razem ze swoją rodziną.

Chwyciłam się za głowę, a moje usta opuścił potworny krzyk. Po moich policzkach zaczęły spływać łzy.

Oni żyją. Nie mogli umrzeć, nie mogli mi tego zrobić.

-Erwin co...

W tamtym momencie moje ciało zareagowało samowolnie. Wyrwałam ostrze zza paska i rzuciłam się w stronę mężczyzny. Nie zdążył zareagować, kiedy pchnęłam go na ścianę korytarza i wbiłam nóż, kilka centymetrów od jego głowy. Patrzyłam na niego, będąc przepełniona nienawiścią. Mój oddech był ciężki i rwący, ale miałam to w dupie. Tak samo jak ludzi patrzących na nas z grozą.

-Jak mogłeś! - Nie rozpoznawałam brzmienia swojego głosu. Był przepełniony jadem, który mógłby powalić mężczyznę, gdyby był prawdziwy. - Jak mogłeś, skurwysynu! Obiecałeś ich bronić! Obiecałeś, że wrócicie! - Po moich policzkach spływała kaskada łez. Poczułam jak moje kolana tracą siłę i powoli opadam na ziemię. - Obiecałeś.


Levi pov.


Jeszcze nigdy nie widziałem w jej oczach takiej furii. Nawet kiedy Miche katował mnie wtedy na ulicy, nawet wtedy nie wyglądała tak jak teraz. Patrząc na nią, nie widzę już tej małej dziewczynki co kiedyś.

Dziewczyna zaczęła się osuwać, a po chwili była jedynie mała i bezbronna. Taka którą można by zgnieść jednym ruchem.

Erwin chwycił ją i odciągnął. Podniosła się i odeszła bez słowa.

-Wypierdalać.

Wszyscy zniknęli tak szybko jak się pojawili. Spojrzałem na ścianę. Kilka cali od mojej głowy w ścianę był wbity nóż. Ale nie tak lekko. Ostrze zagłębiło się aż po samą nasadę.

Nie chciała mnie zabić. Bo jeśli tak ten nóż byłby już głęboko w mojej tchawicy. To było ostrzeżenie.

Chwyciłem ostrze i wyciągnąłem je jednym ruchem. Było całkowicie zniszczone, co było oczywiste, ale nie rozumiałem jednej rzeczy:

Skąd ona miała siłę, żeby to zrobić?


Kira pov.


Kiedy zrozumiałam co właśnie zrobiłam odeszłam stamtąd. Chciałam odciąć się od wszystkich. Mieć chwilę spokoju.

Kiedy przechadzałam się kiedyś po zamku znalazłam tajemne przejście, które schodami prowadziło na dach. Postanowiłam się tam udać, bo było to jedyne miejsce w którym nie będą mnie szukać. Usiadłam i zaczęłam patrzyć w świat rozpościerający się przed moimi oczyma.

\*|*/

Siedziałam tak parę godzin, do chwili aż słońce zaczęło znikać za widnokręgiem. Nie obchodził mnie świat, który mnie otaczał. Musiałam ułożyć sobie w głowie to co dzisiaj usłyszałam. Widziałam kątem oka Zwiadowców, którzy co jakiś czas na mnie zerkali. Kilka razy widziałam nawet Ackermann'a. Zastanawiałam się, które z nas bardziej nienawidzi drugiego.

Oni nie żyją od 6 lat. Czyli zginęli kiedy tylko wyszli za mury. Pociesza mnie tylko fakt, że zginęli, będąc wolnymi.

Na moich ustach pojawił się mały uśmiech. Spojrzałam na ptaki, które leciały w stronę horyzontu, tam gdzie nie ma murów. Gdzie nie ma ograniczeń.

Dlaczego nie możemy mieć skrzydeł?

Kiedy minął mi okres użalania się nad sobą, postanowiłam zobaczyć list od mojego ojca. Wyciągnęłam kopertę z kieszeni i rozerwałam pieczęć naszego rodu. Wysunęłam list i zaczęłam go czytać.

Jeśli dostałaś ten list, to znaczy, że nie zdążyłem ci powiedzieć o tym kim tak naprawdę jesteś. Dlaczego jesteś taka wyjątkowa i dlaczego w ogóle jesteś.

Więc po pierwsze powiem ci kim jesteś. To, że nosisz nazwisko Cartier nie jest niczym wybitnym. Nasz ród jest dość duży, dlatego to nazwisko jest często spotykane. Ale tu nie chodzi o to. Jesteś czystej krwi, a to znaczy, że posiadasz wszystkie cechy naszego rodu. Członkowie rodziny, którzy są tylko pół krwi nie posiadają tych zdolności. Ty jesteś wyjątkowa. W naszej krwi płynie nieprzeciętna zdolność, która pomoże ci przetrwać. Nasza krew sprawia, że jesteśmy niewyczuwalni dla tytanów.

Czekaj, czekaj...CO!?

Przeczytałam ostatnie zdanie chyba z 10 razy. Co ma oznaczać to, że jesteśmy niewyczuwalni dla tytanów. To znaczy, że jestem bezpieczna nawet poza murami? Ale to niemożliwe...Prawda?

\*|*/

Stoję na murze i spoglądam w dół, tam gdzie znajdują się tytani. Wyszłam z zamku nie powiadamiając o tym nikogo. To są moje sprawy i nikt nie powinien tego wiedzieć.

Na murze oprócz mnie znajdowali się także stacjonarni. Zaczęłam się przechadzać wzdłuż muru, żeby zobaczyć czy te stwory na mnie jakoś zareagują. I o dziwo, żaden nie skierował się w moim kierunku, wszyscy lgnęli do innych żołnierzy.

To niesamowite. Dzięki temu mogę się wreszcie stąd wyrwać.

Kiedy szłam tak, nie zauważyłam nawet kiedy odeszłam daleko od innych. Usłyszałam ryk i spojrzałam w dół. Przy murze, w miejscu gdzie stałam, znajdowała się grupka tytanów.

Co jest?

Zaczęłam się przemieszczać w kierunku z którego przyszłam. Potwory podążały za mną, ale kiedy znalazłam się dostatecznie blisko innych ludzi, zwróciły uwagę w ich kierunku.

To nie jest niewyczuwalność. Oni mnie nie czują tylko kiedy inni są w pobliżu. Mam słabszy zapach od innych. Mogę to wykorzystać w walce.

\*|*/

Oprócz tego potrafisz także wyostrzać swoje zmysły, a nawet odrobinę zwiększyć siłę.

\*|*/

Zamachnęłam się i uderzyłam ręką w drzewo. Moje usta opuścił krzyk bólu, a rękę ścisnęłam, próbując ograniczyć ból.

\*|*/

Staje się to jednak wtedy kiedy tego potrzebujesz nie kiedy chcesz.

Drugą rzeczą jest to skąd tak naprawdę się wzięłaś. Kiedy byłem młody zakochałem się. Była ona piękna, mądra i kochała mnie tak bardzo jak ja ją. Ale nie mogliśmy się pobrać. Oboje wiedzieliśmy, że nie możemy tego zrobić. Potrzebowaliśmy potomstwa, ale w tym przypadku mogło ono nie przeżyć. Zostałem więc zaprzysiężony swojej kuzynce, Marion. I tak po kilku miesiącach wzięliśmy ślub, a później pojawiłaś się ty.

Pewnie chcesz wiedzieć dlaczego mamy dwa różne herby. Otóż, ja pochodzę z linii głównej rodu, a twoja matka z bocznej. Miałem zostać dziedzicem, ale zaprzepaściłem to wstępując do Zwiadowców. To przeze mnie nie mogłaś mieć dobrego dzieciństwa.

Może i nie miałam go bogatego, ale za to miałam ciebie. A to najbardziej się dla mnie liczyło.

Po moich policzkach zaczęły spływać łzy.

Wiedz jedno córeczko. Kochaliśmy cię ponad życie i ja, i Marion, ale obydwoje nie darzyliśmy się żadnym uczuciem. Ten ślub był po to, żeby zagwarantować silnego potomka. Ale nie urodził się chłopiec, a twoja matka nie mogła powić kolejnego dziecka.

Co?

Przez to zostaliśmy oddaleni z rodu i wydziedziczeni. Ale nie obawialiśmy się bo mieliśmy ciebie.

Wiem, że to co tutaj przeczytałaś nie zrekompensuje tego przez co musiałaś przejść, ale mam nadzieję, że pozwoli ci zrozumieć kim tak naprawdę jesteś.

Bardzo cię kocham, skarbie. I wiem, że wybierzesz dla siebie drogę, którą uznasz za najlepszą.

Jonah

Po moich policzkach spływał wtedy wodospad łez. Kiedy skończyłam list nie widziałam już prawie nic. Czułam w sercu zarówno smutek jak i radość. Mój ojciec poświęcił wszystko co mógł mieć, tylko dla mnie. Ale poświęcając to sprawił, że nie byłam owocem miłości, lecz zwykłego obowiązku.

Byłam rozdarta i to bardzo mocno. Ale postanowiłam jedną rzecz.

Wiem kim jestem i kim byłam. Jestem Kira Cartier, dziewczyna z Podziemia i to nią powinnam pozostać.

Zeszłam z dachu i udałam się do swojego pokoju. Dziewczyn w nim jeszcze nie było, więc położyłam się i niedługo potem zasnęłam.


Levi pov.


Ponownie skończyłem swoją robotę późno w nocy. Kiedy wstawałem od biurka zerknąłem przez okno, żeby zobaczyć czy jest tam.

Ale nie zauważyłem jej. Nie było jej tam gdzie zawsze.

Pewnie siedzi i płacze w pokoju.

Poszedłem się wykąpać, a później wróciłem do pokoju. Dziewczyny jak nie było, tak się nie pojawiła. Miałem się już położyć, ale zauważyłem coś. A raczej kogoś.

Wokół zamku ktoś biegał. Nie widziałem kto, bo ciemność wszystko mi zasłaniała. Widziałem tylko ciemne długie włosy. Postanowiłem się dowiedzieć, kto to był, dnia następnego.

\*|*/

Wstałem i pierwszą rzeczą, oczywiście po przebraniu się, było zaparzenie sobie herbaty. Kiedy wszedłem do stołówki, nie zdziwił mnie brak ludzi. Przeważnie byłem tu pierwszy. Usiadłem na swoim miejscu, tak żeby mieć wgląd na cały pokój i zacząłem sączyć napój. W krótkim czasie pomieszczenie zaczęło się zapełniać, ale mój umysł był tak zaprzątnięty tym co wczoraj widziałem, że nawet tego nie zauważyłem.

-Cześć, Pednaciku! - Zwaliła się na mnie krzycząca kupa mięsa.

-Złaź ze mnie, szalona wariatko.

Odepchnąłem ją i rozejrzałem się po sali. Byli wszyscy oprócz białowłosej dziewczyny. Nagle drzwi otwarły się z hukiem i stanęła w nich spóźnialska.

-Przepraszam, zaspałam.

Ruszyła w kierunku Jaeger'a. Ale coś było nie tak i ktoś jej to wypomniał.

-Coś ty zrobiła z włosami? - Dzieciak patrzył na Kirę z niedowierzaniem.

-Wróciłam do starego koloru. W końcu jestem Kira, prawda Levi? - Odwróciła się w moim kierunku. Zaskoczyła mnie tym.

Patrzyła na mnie wyczekująco, jakby oczekiwała, że coś jej odpowiem. Spojrzałem jej tylko w oczy i wróciłem do picia herbaty. Cartier tylko prychnęła i zajęła miejsce naprzeciw chłopaka. Przez całe śniadanie rozmawiali i śmiali się, co doprowadzało mnie do szewskiej pasji.

Kiedy tylko opróżniłem filiżankę, wyszedłem i udałem się na plac treningowy. Po jakimś czasie świeżaki przyszły na plac i odbębniły dzienny trening.

Kiedy miałem wracać do zamku, akurat przyjechał posłaniec.

-List do kaprala Ackermann'a.

Chłopina trząsł się jakbym mu zaraz miał zęby powyrywać. Oddał mi kopertę i pobiegł do Erwin'a.

Westchnąłem i udałem się z przesyłką do swojego pokoju. Kiedy zamknąłem za sobą drzwi, rozerwałem kopertę i zacząłem czytać.

To jakiś pierdolony żart!?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top