5 | Świat ponad nami

Strategia wojny polega na

przebiegłości i stwarzaniu złudzeń.

Sun Tzu

Jest rok 850. Minęło ponad 100 lat odkąd ludzkość napotkała na przeciwnika silniejszego od siebie. Odkąd na świecie pojawili się tytani. Ludzie, żeby ratować resztę niedobitków, wybudowali trzy ogromne mury: Marię, Rose i Sinę.

5 lat temu ludzkość przypomniała sobie jaką straszliwą potęgą są tytani. Mur Maria został przebity, a ludzkie terytoria zmniejszyły się o 20%. Ludzie musieli zapłacić straszliwą cenę za swoją bezmyślność. Nie było możliwości, żeby wyżywić taką ilość ludzi, dlatego 1/3 byłych mieszkańców Marii została wysłana, żeby odbić mur. To nie była walka, to była masakra. Zginęli wszyscy, nie przeżył nikt.

Ale ludzi z podziemia to nie obchodziło. Wiedli swoje marne żywoty tak jak 10, 5 i 3 lata wcześniej. Pewna brunetka, teraz 19-nasto letnia, interesowała się wieściami z góry i wciąż czekała na powrót przyjaciół.


Kira pov.


Siedziałam. Siedziałam i czekałam. Czekałam, aż wrócą. Każdej nocy siedziałam przy wyrwie i czekałam na ich powrót. Czekałam przez dwa lata, ale nie doczekałam się. Musieli o mnie zapomnieć. Ale ja nigdy nie zapomniałam. Razem z resztą drużyny robiliśmy to co dawniej. Planowałam zwrócić na siebie uwagę albo zarobić dostatecznie dużo, żeby móc ich odnaleźć.

Potrzebowałam, żeby Zwiadowcy ponownie pojawili się w moim życiu.

Siedziałam na kopcu wpatrując się w niebo, które było poznaczone promieniami zachodzącego słońca. Już dawno temu straciłam nadzieję na powrót moich przyjaciół do domu. Planowałam sama ich odwiedzić.

-Kira, wracaj! - Usłyszałam głos swojej przyjaciółki, Alice.

Poznałam ją pewnego razu. Była sama i goniła ją banda zbirów. Wprosiła się do naszej kryjówki i błagała o pomoc, w zamian obiecała swoje usługi. Uratowałam dziewczynę, a ta jako moja dłużniczka została przy moim boku. Po jakimś czasie zostałyśmy przyjaciółkami, a ona wciąż pracowała pode mną, tak jak ja kilka lat wcześniej z Levi'em.

-Idę, idę. - Powiedziałam, schodząc z górki. Zeskoczyłam na ziemię i zaczęłam iść w kierunku kryjówki, z dziewczyną u mego boku. - Co się stało?

-Nie mogę tak po prostu chcieć spędzić z tobą troszkę czasu?

Uśmiechnęłam się do niej w stylu „bujać to my, ale nie nas".

-Ty nigdy nie chcesz spędzać ze mną czasu, o ile czegoś nie chcesz. Gadaj.

-O co ty mnie oskarżasz. Jestem twoją...A dobra, masz mnie. Naprawdę musisz iść?

Alice była jedyną osobą, która wiedziała o moim zamiarze ucieczki. Nie wiedziała tylko kiedy mam zamiar zwiać. Chciała abym z nią została, ale miałam już postawiony swój cel i nie miałam zamiaru go zmieniać.

-Obiecałam im, że jeszcze się spotkamy. A ja mam już dość czekania. Jeśli zapomnieli to dobrze, wrócę i będę żyła tak jak dawniej.

-A jeśli nie?

-Jeśli nie, to zobaczymy.

Był to sygnał dla niej, że skończyłam rozmowę. Wróciłyśmy do kryjówki, gdzie rozdzieliłam łupy z ostatniego napadu pomiędzy członków gangu i położyłam się spać.

\*|*/

Był środek nocy, kiedy wstałam. Zeszłam na dół i wyciągnęłam torbę, do której spakowałam odrobinę jedzenia i bukłaki z wodą. Następnie wróciłam do pokoju, tego który kiedyś należał do Farlan'a i Levi'a, a który teraz był mój. Założyłam na siebie sprzęt do manewrów i spojrzałam na symbole wyryte na pasku zapiętym na piersi. Był to prezent pożegnalny, od nich dla mnie. Na pasku były wyryte: nóż od Farlan'a, skrzydła od Isabel oraz na samym środku gwiazda, która była prezentem od Levi'a. Chciałam mieć coś od nich, ale nie było nic bardziej trwałego niż pasy od sprzętu, więc postanowiliśmy je wykorzystać. U nich natomiast ja wyryłam różę wiatrów, aby prowadziła ich kiedy będą na górze.

Westchnęłam i dopięłam resztę pasów. To nie był czas na wspomnienia. Musiałam się szybko wynieść zanim, ktoś odkryłby moją nieobecność.

W chwili, kiedy zmieniają się warty przy bramach.

Zarzuciłam jeszcze na ramiona pelerynę i opuściłam budynek. Udałam się do bramy północnej, w to samo miejsce, gdzie zniknęli moi przyjaciele.

Stanęłam w cieniu i wyczekiwałam odpowiedniego momentu. To była tylko chwila, chwila której nie mogłam zmarnować.

Strażnicy odeszli od swojego posterunku i udali się na górę. Trzymając się cieni weszłam za nimi po cichu. Kiedy byliśmy w połowie drogi doskoczyłam do jednego z nich, a następnie ogłuszyłam. Podobnie zrobiłam z drugim. Kiedy obaj „spali" oparłam ich o ścianę i weszłam dalej po schodach. Kiedy stanęłam na szczycie, wartownicy spojrzeli na mnie, ale nic nie powiedzieli. Odeszłam kawałek, na tyle żeby zniknąć z pola ich widzenia i puściłam się pędem. Wiedziałam dokąd chcę się udać najpierw, przed złożeniem wizyty moim przyjaciołom. Ale żeby się dostać gdziekolwiek musiałam załatwić sobie transport.

Szłam i przyglądałam się jak wygląda nocne życie, tu na powierzchni. Ostatni raz byłam tutaj 10 lat wcześniej. Chłonęłam widoki, ale miałam inne priorytety. Przy murze dostrzegłam stajnie, gdzie można było wynająć konia na kilka dni. Mężczyzna był bardzo skąpy, ale udało mi się wynegocjować przystępną cenę. Udało mi się, także bez większych problemów, opuścić główny obszar Siny. Stacjonarny przy bramie trochę się wykłócał, o to że nie powinno się podróżować o takiej godzinie, jednakowoż mnie przepuścił. Udałam się w głąb dystryktu Ermiha, tam gdzie kiedyś był mój dom.

Na samym końcu, w miejscu gdzie rozpoczynał się mur Rose, znajdował się mały domek. Nie był może w najlepszym stanie, ale wciąż nieźle się trzymał. Podeszłam do niego i rozglądając się, nacisnęłam na klamkę. Oczywiście musiały być zamknięte. Ale na szczęście nikogo nie było w okolicy, więc kucnęłam i używając wsuwki i noża otwarłam zamek w drzwiach. Pchnęłam je i weszłam do środka.

Spodziewałam się czegoś totalnie innego. Meble było porozrzucane, a wszystko było pokryte kurzem.

Czyli nawet w najbogatszych dzielnicach zdarzają się kradzieże.

Zaczęłam się rozglądać. Chciałam ostatni raz zobaczyć to co kiedyś miałam, to co nieodwrotnie straciłam.

Kiedy weszłam do pokoju rodziców, zauważyłam szkatułkę, którą ktoś musiał wyrzucić. Była ze zwykłego drewna, więc nie stanowiła jakieś wielkiego łupu. Położyłam ją na komodzie i zdmuchnęłam z niej kurz. Na górze, kiedyś zapewne ozdobione złotem, było wgłębienie, a jego kształt przypominał medalion, który podarowała mi matka w dniu śmierci ojca.

Jak dobrze, że nie przyjąłeś go wtedy Levi.

Przyłożyłam medalion do otworu i usłyszałam jak przekręcają się w nim trybiki. Po chwili wieczko otwarło się, a ja ujrzałam w środku parę kolczyków oraz list. Usiadłam na łóżku, które w tamtym momencie było totalnie zniszczone i zaczęłam czytać:

Kochanie, jeśli to czytasz to prawdopodobnie nie ma nas już obok ciebie. Ale nie martwię się, na pewno znalazłaś kogoś komu możesz zaufać, kto wesprze cię w trudnej sytuacji. Mamy dla ciebie prezent na twoje 18 urodziny. Wiemy, że to dość późno, ale musisz nam wybaczyć. Te kolczyki, każdy o innym wzorze, są to herby naszych rodów. Noś je dumnie córko i pokaż światu co znaczy być Cartier (czyt. Kartie).

Mama i tata.

Spojrzałam na kolczyki. Jeden z nich był różą wiatrów, która była symbolem ojca. Cały kolczyk był czarny, jedynie igła wskazująca północ była niebieska. Drugi był feniks, którego kolory to na przemian róż i pomarańcz. Ten był na pewno mamy. Choć zdziwiło mnie to lekko. Zarówno matka jak i ojciec pochodzili z rodziny Cartier, co znaczyło, że byłam czystej krwi. Więc dlaczego mieli różne herby? Tego się raczej nie dowiem, ponieważ oboje nie żyją.

Wstałam i podeszłam do lustra, które przetarłam rękawem. Wyciągnęłam ze szkatułki kolczyki i dwoma silnymi pchnięciami przebiłam ucho. Syknęłam z bólu, a po chwili krew spływała mi stróżkami do nim. Przyjrzałam się sobie. Niegdyś piękne zielne oczy, były teraz mętne i wyblakłe. Od czasu kiedy poznałam Levi'a nie urosłam za wiele. Życie, pozbawione dostępu światła słonecznego, nie pomagało w tym.

I tak oto stałam, mając zaledwie 1,58 m w obcasach, 1,55 bez, a moje czarne włosy, niegdyś układające się w piękne fale, były teraz tłuste i opadłe. Zacisnęłam zęby i wyszłam na dwór. Znalazłam miskę pełną deszczówki i użyłam jej, żeby przywrócić włosy do stanu używalności. Potem wróciłam do domu. Podczas przeszukiwania go, znalazłam białą farbę do włosów. Oprócz niej w szafie dostrzegłam starą pelerynę taty. Na jej plecach znajdował się symbol, który kochałam ale i przez który straciłam tak wiele. Były na niej skrzydła wolności. Odłożyłam ją, z zamiarem zabrania jej ze sobą i wzięłam farbę.

Nastał czas, żeby zerwać ze starym życiem.

\*|*/

Wyglądałam jak jakiś potwór. Ale zmiana była bardzo widoczna. Byłam to nowa ja. Białe włosy były bardzo zbliżone kolorem do moich oczu, które były wyblakłym zielonym, a także cery, która była porcelanowo-biała. Postanowiłam się odrobinę zdrzemnąć, a o świcie ruszyć w dalszą drogę. Narzuciłam na siebie pelerynę ojca, aby choć trochę się ogrzać i zasnęłam.

\*|*/

Zerwałam się z łóżka, słysząc jak coś spada na ziemię. Schowałam się za drzwiami i trzymałam nóż w gotowości. Po chwili do pokoju wszedł mężczyzna. Rozejrzał się i kiedy mnie zobaczył, miał zawołać wsparcie. Doskoczyłam do niego i pociągnęłam z główki. Upadł na ziemię, a ja szybko zbiegłam na dół.

-Ktoś ty? - Głos Żandarma nie brzmiał ani odrobinę przyjaźnie.

Podbiegłam do niego i przykucnęłam, w chwili kiedy jego miecz przeleciał nad moją głową. Przebiegłam obok niego i uderzyłam barkiem, wytrącając go z równowagi. Wpadł na półki na ścianie i spadł razem z nimi na ziemię.

Wybiegłam przez drzwi i wskoczyłam na konia, którego wcześniej odwiązałam od płotka. Ściągnęłam wodze i zaczęłam pędzić przed siebie. Po niedługiej chwili pędziłam galopem po łąkach należących do Rose. W tamtym momencie zaczął nastawać świt.

\*|*/

Do muru Rose dotarłam dopiero późnym popołudniem. Ale to co zastałam, było kompletnym zaskoczeniem. Na placu przed wejściem do południowej dzielnicy, Trostu, zebrali się wszyscy żołnierze stacjonarni i kadeci. Domyśliłam się, że była to druga rudna walki o przetrwanie ludzkości. Ukryłam się w cieniu jednego z budynków i spojrzałam na mężczyznę, w silne wieku, który stał na skraju muru razem z jakimś dzieciakiem.

-Ten oto kadet, Eren Jaeger, jest owocem naszych wieloletnich badań nad możliwością zmiany człowieka w tytana. - Zagwizdałam. No nieźle. - Przy użyciu jego zdolności mamy zamiar zatkać dziurę w murze.

Usłyszałam jak żołnierze zaczynają szemrać.

-Nie chcę umierać. Nie będę porzucał swojego życia, przez tak durne pomysły.

-To jest dezercja. Mam prawo dokonać egzekucji w tym momencie.

-Zróbcie zamieszanie. Im więcej osób się włączy tym lepiej.

-Nie będę tolerował dezercji!

Zaczynał się robić niezły bałagan. A mężczyzna stojący na murze przyglądał się temu w ciszy. Widziałam jak jeden z żołnierzy idzie do drugiego z obnażonym mieczem.

-Nikt kto teraz odejdzie nie zostanie posądzony o dezercje! - Staruszek uniósł głos. Widziałam jak większość ludzi zaczyna odchodzić. - Tytani to przerażające stworzenia i kiedy ktoś podda się strachu, nie da rady walczyć z nimi ponownie. Odejść mogą ci, którzy doświadczyli już tego. Oraz ci, którzy pozwolą swoim rodzicom, braciom i ukochanym doświadczyć samodzielnie tej grozy. Wszyscy ci są wolni żeby odejść.

Ludzie stanęli w miejscu, jak wryci. Walczyli sami ze sobą, ale w końcu odwrócili się i wrócili na swoje miejsca.

Miłość jest tym co ich tutaj trzyma. Jest tym co nie pozwala im odejść. Strach o ich najbliższych każe im zostać i walczyć.

Wszyscy rozeszli się we własnym kierunku. Plan był taki, ażeby żołnierze ściągali do siebie tytanów, kiedy grupa elitarna pójdzie zablokować wyrwę. Nie było to w moim interesie, ale postanowiłam zobaczyć jak ten samobójczy plan się potoczy. Ukradłam zestaw ostrzy i gazu, a następnie omijając wzroku innych podążyłam za elitarną grupą. Widziałam jak zeskakują, więc usiadłam na murze i zachowując odpowiednią odległość, przyglądałam się ich poczynaniom.

Przy użyciu sprzętu pokonali odległość dzielącą ich od kamienia, a po chwili usłyszałam przeraźliwy huk, a niebo rozbłysło się. Kawałek od kamienia uderzyła błyskawica, a po chwili dało się słyszeć tubalny ryk.

Z obłoków dymu wyłoniła się postać. Miała na oko 15 metrów i tylko odrobinę przypominała człowieka.

A więc tak wyglądają tytani.

Myślałam, że chłopak podniesie kamień i zacznie się kierować do wyrwy, ale on zamiast tego zamachnął się i uderzył w dach. Następny cios wymierzył w swoją gębę i padł nieprzytomny. Później widziałam tylko czerwoną flarę, czyli niepowodzenie.

Jednak nie był owocem badań, tylko odmieńcem. A ludzie takich nie lubią. Prawdopodobnie zaraz go wrzucą do więzienia i skarzą na śmierć.

Wstałam z zamiarem odejścia, ale obok mnie przebiegł jakiś blond włosy chłopak. Rzucił się w stronę tamtego i wyglądało to jakby próbował go obudzić.

Ze wszystkich stron zaczęli nadchodzić tytani. Skład do zadań specjalnych próbował za wszelką cenę zatrzymać ich przed dotarciem do nieprzytomnego olbrzyma.

Wyciągnęłam uchwyty i przyjrzałam się im. Westchnęłam głośno, a następnie wpięłam w nie ostrza.

Będę tego żałować.

Naciągnęłam mocniej kaptur i zeskoczyłam z muru. Poszybowałam w kierunku jednego z potworów. Będąc niedaleko niego przerzuciłam ostrze w prawej ręce i wzięłam ostry zamach. Wykonałam obrót o 360 ° i wycięłam dość głębokie cięcie. Zanim ciało mutanta opadło na ziemię drugi był już martwy.

Spojrzałam w kierunku chłopaka w ciele potwora. Wstał i podniósł kamień, a teraz kierował się do wyłomu.

Dlaczego ty im pomagasz?

Zastanawiałam się powalając kolejną bestię.

Dlaczego im pomagasz, skoro oni nic dla ciebie nie zrobili?

Kolejny stwór padł trupem.

Jeśli wiedzieliby kim jesteś zabiliby cię na miejscu.

To cięcie wykonałam krzywo. Poczułam jak skóra na moich rękach zaczyna piec, w miejscach które były pokryte czerwoną posoką. Skrzywiłam się, ale miałam co innego na głowie niż zamartwianie się czy mnie coś boli czy nie.

Byłam sama, a wokół mnie byli ci którzy pragnęli mojej zguby. Niekoniecznie tytani.

Widziałam wokół siebie, tyle śmierci, że nawet podziemia się temu nie umywały. Ludzie biegali po ziemi i ginęli tylko po to, żeby ten dzieciak zatkał dziurę. Było to dla mnie chore. Nie pamiętałam dobrze życia na górze, bo skończyło się 10 lat temu. Pamiętałam natomiast, że w podziemiu każdy musiał dbać o siebie. A co ja robiłam? Ratowałam dupsko jakimś nieznajomym narażając przy tym własne zdrowie i życie.

Jak to przeżyjesz to ci wpierdolę!

Kolejny zamach i kolejny trup. Byłam wyczerpana i chciałam odpocząć, ale nie mogłam. Gdybym stanęła choćby na chwilę, mogłabym zginąć.

Usłyszałam ten sam ryk co poprzednio i odwróciłam się w kierunku z którego dochodził. Dzieciakowi się udało. Zrobił to, zatkał dziurę. Ale w jego kierunku zbliżał się 15 metrowiec, a on właśnie opuścił ciało. Rzuciłam się w jego kierunku, ale ktoś mnie wyprzedził. Ten jego mość trzymał ostrza w ten sam sposób co ja i nie było mowy, żebym pomyliła go z kimkolwiek innym.

Poczułam jego wzrok na sobie i kiwnęłam mu głową na powitanie. Używając sprzętu do manewrów, wróciłam za mur Rose. Dosiałam swojego wierzchowca i odjechałam.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Wreszcie dotrzymałam terminu. Możecie być ze mnie dumni.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top